NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Rosenberg, Joel - "Miecz i Łańcuch"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Rosenberg, Joel - "Strażnicy Płomienia"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-83-3
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 272
"strażnicy płomienia", tom 2



Rosenberg, Joel - "Miecz i Łańcuch" (rozdział 4)

ROZDZIAŁ CZWARTY: Na drodze do Aeryk



Więcej jest tych, którzy umieją wygrywać, od tych, którzy potrafią wykorzystać swoje zwycięstwa.
- Polibiusz


Walter Slovotsky kulił się w wysokiej trawie otaczającej wielki dąb. Brzuch przycisnął do ziemi, w ręce trzymał jeden z czterech noży do rzucania o tekowej rękojeści. Schował ostrze w dłoni, gdyż błysk stali mógłby zaalarmować cel oddalony o około dwadzieścia jardów.

Za przypominającym pudełko wozem, na którego dachu siedział senny strażnik, płonęło pomarańczowe ognisko. Z miejsca, gdzie leżał, Walter nie mógł spojrzeć za wóz, gdzie byli Karl i Chak...

... powinni być, przypomniał sobie. Powinni. Do tej pory mieli cicho dotrzeć na miejsce, ale Walter już dawno nauczył się, że przy Karlu nic nie działo się tak, jak powinno. Nie zawsze szło źle, po prostu inaczej.

Do cholery, za często.

Przeciągnął kciukiem po chłodnej gładkości ostrza i postanowił poczekać jeszcze kilka minut, by upewnić się, że wszyscy znaleźli się na swoich miejscach.

To musiało się udać.

Inaczej, nawet jeśli łowca niewolników tylko przelotnie zobaczy Karla, wkrótce wszyscy dowiedzą się, że Cullinane wciąż żyje. Żaden inny mężczyzna o wzroście sześciu i pół stopy nie miał w zwyczaju napadać łowców niewolników w Eren. Jeśli się nad tym zastanowić, żaden niższy mężczyzna też nie miał takiego zwyczaju. Gildie w Pandathaway już dawno temu sprawiły, że nie był to zawód godny polecenia.

Więc, do diabła, dlaczego to robię? Nie z powodu jakiejś jedenastoletniej dziewczynki, której w życiu nie widziałem.

Wszystko przez tego cholernego Karla Cullinane’a. Jak zwykle. Walter mógłby znieść świadomość, że gdzieś jakaś mała dziewczynka była źle traktowana, nawet gwałcona. Wszędzie ludzie byli źle traktowani, zmniejszenie ich liczby o jednego czy dwóch nic nie zmieni.

Trzeba patrzeć perspektywicznie. Pewnie można wiele zmienić, ale nie z dnia na dzień. Ryzykowanie wszystkiego dla chwilowej satysfakcji po prostu nie miało sensu.

Więc dlaczego się na to zgodziłem?

Westchnął. Cholerny Karl Cullinane. Gdybym po prostu wzruszył ramionami i kazał im o tym zapomnieć, popatrzyłby na mnie, jakbym był śmieciem.

I co z tego? Czy opinia Karla Cullinane’a była taka ważna?

Tak. Ahira był najlepszym przyjacielem Waltera, a Karl wymyślił sposób na wskrzeszenie Ahiry. To coś znaczyło.

To znaczyło bardzo wiele.

Jeszcze więcej znaczył rozwój Karla w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Kiedy zjawili się po tej stronie, Karl był niezdecydowany i nieczuły. Walter obserwował, jak Karl się rozwija, odrzuca zbroję nieczułości, nie przejmowania się innymi, nieangażowania się.

W sumie dawało to szacunek. Sprawa była prosta - Walter szanował Karla i chciał, żeby podobnie było w drugą stronę. Walter zawsze był szanowany przez ludzi, na których mu zależało, i nie miał ochoty uczyć się, jak bez tego żyć.

Otrząsnął się. Jeśli nie będę zwracać uwagi na to, co się wokół mnie dzieje, może będę musiał się nauczyć, jak żyć z wiązką bełtów w brzuchu. Potarł wąską bliznę z lewej strony obojczyka. Rana od noża pozostała jako wspomnienie z Lundeyll. To wcale nie było przyjemne. Jego własny nóż... dokupienie jednego w Pandathaway sporo go kosztowało. Tak naprawdę...

Wystarczy. Koniec z ociąganiem, czas zabrać się do roboty.

Tak czy inaczej.

Ustawiwszy się tak, żeby między nim a strażnikiem był gruby pień dębu, opuścił nóż i zaczął powolutku się podnosić. Celuj w klatkę piersiową, powiedział Karl. Dobrze, niech tak będzie.

Chwycił nóż między kciuk i dwa palce prawej dłoni, wstał i szybko postąpił krok w prawo. Uniósł nóż do wysokości ramienia, rzucił i padł, szukając osłony w wysokiej trawie.

Nóż koziołkował w powietrzu, stal połyskiwała.

Strażnik musiał zobaczyć nagły ruch, gdyż z chrząknięciem rzucił się do tyłu i w bok. Rękojeść noża uderzyła go w lewe ramię, odbiła się i zniknęła w ciemności.

- Dathrrrrti! - zawołał strażnik, chwytając kuszę, i zerwał się na równe nogi. Napastnicy!

O cholera! Karl kazał mu pozostać w cieniu, ale tego nie uwzględnił. Ze sprawnym kusznikiem na dachu wozu ta walka skończy się jeszcze przez rozpoczęciem.

Kusznik, niski i krępy mężczyzna, skierował kuszę w stronę Waltera.

Ignorując szelest gałęzi nad głową, Walter ruszył sprintem, wyciągnął kolejny nóż i rzucił go wciąż w biegu. Może przynajmniej rozproszy strzelca na kilka sekund.

Nóż wbił się w udo strażnika z charakterystycznym odgłosem. Ugięła się pod nim noga, upadł na dach, wydając dźwięk pośredni między krzykiem a jękiem. Zaciskając ręce na udzie, upuścił kuszę.

Walter dotarł do wozu. Nie zatrzymując się, chwycił krawędź dachu i wspiął się.

Poniżej stal uderzała o stal. Karl walczył z potężnym mężczyzną, który wcześniej spał przy ognisku. Miecze błyszczały w blasku ognia, powietrze wypełniały krzyki i wrzaski.

Strażnik wyrwał z jękiem nóż z uda, podniósł się na kolana i rzucił na Waltera, kierując pchnięcie w dół.

Walter chwycił opadające ramię oboma rękami, zatrzymując ostry jak brzytwa czubek kilka cali od lewego oka. Cios pięścią w skroń sprawił, że zakręciło mu się w głowie, ale wciąż mocno się trzymał, choć zaczęli się turlać po nieheblowanym drewnie.

Strażnik wolną ręką chwycił Waltera za gardło, szorstkie palce zacisnął na jego krtani. Walczyli twarzą w twarz. Walter próbował wciągnąć powietrze w płuca, sapnął, kiedy dotarł do niego woniejący kiepskim winem oddech przeciwnika.

Nóż nieubłaganie zbliżał się do jego twarzy, ostrze jakby z własnej woli szukało jego lewego oka.

Walter pchał rękę z nożem. Spowolnił ruch ostrza, które w końcu zatrzymało się cztery cale od oka.

Zaczęły mu drżeć ręce. Nóż zbliżył się. Trzy cale, potem dwa, potem...

Walter dźwignął się i gwałtownym ruchem znalazł nad strażnikiem. Wbił kolano w otwartą ranę na jego udzie.

Mężczyzna krzyknął, palce zaciśnięte na gardle Waltera rozluźniły się, prawe ramię na chwilę straciło siłę.

Walter nie czekał, aż mężczyzna wróci do siebie. Wykręcił jego prawe ramię za plecami, aż usłyszał mdlący, wilgotny dźwięk, kiedy kość ramieniowa wypadła ze stawu. Nóż wysunął się z bezwładnej ręki łowcy niewolników.

Mężczyzna zajęczał. Słabo kopnął Waltera, próbując odczołgać się.

Jednym płynnym ruchem Walter podniósł nóż i wbił go w nerkę strażnika. Wyjął ostrze i wbił je po raz kolejny, jeszcze raz i jeszcze raz. Z ran mężczyzny popłynęła krew. Szarpnął się jeszcze raz, wydał stłumiony krzyk i zamarł.

Żołądek Waltera odmówił posłuszeństwa. Złodziej opadł na kolana i zaczął wymiotować. Wytarł usta zakrwawioną ręką i zmusił swój żołądek do posłuszeństwa.

Poniżej Cullinane ciął w prawe ramię swojego potężnego przeciwnika. Kiedy tamten sparował, Karl owinął manriki-gusari wokół jego miecza i szarpnął. Zarówno manriki-gusari jak i miecz poleciały w powietrze. Zrobił wypad, ostrze prawie po rękojeść wbiło się w gardło łowcy niewolników. Kiedy Karl kopnięciem uwolnił swoją broń, trysnęła krew. Olbrzym wydał gulgoczący jęk i wpadł twarzą w ognisko. Leżał tam bez ruchu. Ogień zasyczał, w górę uniosła się chmura dymu i pary.

Do nozdrzy Waltera dotarł odór palącego się ciała. Zakrztusił się, ale zdusił odruch wymiotny.

- Walter! - zawołał Karl. - Wszystko w porządku?

Slovotsky pokiwał głową. Chak zbliżył się powoli do gasnącego ogniska, jego bułat ociekał krwią. - Zająłem się swoim. Ale gdzie jest Orhmyst?

Walter zeskoczył na ziemię, zginając kolana, by stłumić wstrząs. - Musimy go znaleźć. Szybko! Jeśli nam ucieknie...

- Wiem o tym, do diabła. Wiem. - Karl rozejrzał się dookoła, jego twarz przypominała uśmiechniętą maskę. - Chak, idź w tę stronę, ja...

Przerwał i opuścił miecz. Cullinane uśmiechnął się. Przez chwilę przyglądał się uważnie ziemi, po czym podszedł do ognia. Znalazł tam wiadro wody i miękką szmatkę. Ignorując trupa, który leżał w popiele i dymił, zanurzył szmatkę w wodzie i zaczął myć ręce. - Tam jest jeszcze jedna szmatka - umyj się. To ci się przyda.

Co to za bzdury. Nie mają czasu na rozluźnienie. - Karl...

- Nie martwiłbym się czwartym mężczyzną - powiedział Karl, wycierając i chowając do pochwy swój miecz. - Naprawdę bym się nim nie martwił.

Gdzieś od strony drogi zabrzmiały uderzenia błoniastych skrzydeł. - Chociaż - kontynuował Cullinane - wolałbym, żebyś następnym razem uważniej patrzył. Orhmyst spał w hamaku zawieszonym wysoko na tym drzewie. - Wskazał na dąb, pod którym ukrywał się Walter. - Kiedy zabrzmiał alarm, ulotnił się.

W ich polu widzenia pojawił się ciemny, masywny kształt. Wiatr uniósł kurz i płonące węgielki z ogniska.

Chak krzyknął i pobiegł ukryć się między drzewami.

*Spokojnie, Walter.* Nad ich głowami unosił się Ellegon. *Nie wierzę, że Orhmyst będzie jeszcze z kimkolwiek rozmawiał. Proszę, powiedz też waszemu przyjacielowi, że jestem niegroźny.* Wylądował z głuchym uderzeniem i opuścił potężną głowę, żeby Karl mógł jej dosięgnąć i poklepać go.

- Tylko względnie - powiedział Karl z wymuszonym śmiechem, drapiąc smoka po szczęce.

*To fakt.* Ellegon beknął.

- Co ty w ogóle tutaj robisz?

*Mówiłem ci, że tym razem postaram się zachować lepiej. Ahira doszedł do wniosku, że możecie mieć kłopoty, więc kazał mi sprawdzić drogę od świątyni do Metreyll. Kiedy was nie zauważyłem, postanowiłem przyjrzeć się tej drodze.*

Walter pokiwał głową, po czym ukląkł przy wiadrze, starając się nie patrzeć na ciało leżące na węglach. Spryskał twarz wodą. Nagły chłód stłumił resztę mdłości.

- Niezłe wyczucie czasu, Ellegon - powiedział.

Słysząc stukoty dochodzące z wozu, gwałtownie odwrócił głowę. - Karl, chyba powinniśmy uwolnić paru ludzi, co ty na to?

Karl spojrzał w stronę lasu. - Chak, wszystko w porządku. Możesz już wyjść.

Bez odpowiedzi.

*Wyjdzie, kiedy się uspokoi.* - Tonem oskarżenia - *Nie powiedziałeś mu o mnie, prawda?*

- No, nie... Nie wyszło to w rozmowie, a ja nie myślałem aż tak do przodu.

Nie myślał do przodu. Cały Karl. Właściwie...

O mój Boże.

- Karl, uwolnimy tych wszystkich ludzi, tak?

Cullinane przechylił głowę, zdziwiony. - Oczywiście, taki przecież był cel tych manewrów. Co...

- Poczekaj chwilę. - Poczuł zimny dreszcz przebiegający po plecach. - W wozie jest piętnastu, może szesnastu niewolników?

- Już nie niewolników. - Cullinane schylił się, by podnieść manriki-gusari, i zrobił nim młynka w powietrzu.

- Jak rozumiem, część z nich będzie się chciała do nas przyłączyć, przynajmniej na jakiś czas.

Cullinane pokiwał głową i odciągnął dymiącego trupa łowcy niewolników kilka stóp od ogniska. Przeszukał jego sakiewkę.

- Bingo - powiedział, potrząsając mosiężnym kółkiem na klucze. - Masz rację, ale co z tego? Mamy wystarczająco dużo jedzenia.

- A niektórzy mogą nie chcieć dołączyć się do nas. Mogą chcieć wrócić do domu.

- I co z tego?

- To - powiedział Walter zniecierpliwionym głosem - że damy im trochę pieniędzy, może konia, jeśli będziemy mogli, i pomachamy im na pożegnanie. Prawda?

- Owszem. - Podniósł głowę.

- Spokojnie - powiedział głośno w erendra. - Wkrótce będziecie wolni.

- Do cholery, Karl, wysłuchaj mnie. A co, jeśli zaczną rozpowiadać o tym miłym, potężnym mężczyźnie, który... do tego wszystkiego razem ze smokiem... zabił paru łowców niewolników z Pandathaway i ich uwolnił? Plotka dotrze do Pandathaway, ktoś doda dwa do dwóch i...

Twarz Karla zszarzała. - I znowu łowcy będą nam siedzieć na tyłkach.

Włączając jeden całkiem ładny, należący do Andy-Andy, który przez najbliższe kilka miesięcy nie będzie zbyt mobilny. Ja też się o nią troszczę, Karl. - Dokładnie to, czego pragniemy uniknąć. Co robimy?

- Uwalniamy ich. Kropka. - Karl wyprostował się.

- Świetnie. - Walter wzruszył ramionami. - A co zrobimy z konsekwencjami? - Karl, jeśli nie jesteś teraz śmiertelnie przerażony, nie rozumiesz sytuacji.

- Coś wymyślimy. Jakoś. Tak samo, jak wymyślimy, co zrobić z tym żołnierzem z Metreyll. - Ruszył w stronę wozu, lecz po chwili zatrzymał się.

- Oczywiście! - Kiedy odwrócił się do Waltera, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Studiowałeś kiedyś ekonomię?

- Nie. - Co to do cholery miało wspólnego z ich problemami?

- Ja tak. Przez jakiś czas. - Złośliwy uśmieszek zastąpił przyjazny uśmiech. - Ekonomia, mój drogi przyjacielu, jest kluczem do naszej sytuacji.

- I co?

- Opowiem ci później. Chodź, musimy otworzyć kilka kłódek, rozerwać kilka łańcuchów. Chyba mi się to spodoba. Idziesz?

- Pewnie. - Czemu nie. Mogli albo ich uwolnić, albo pozostawić niewolnikami, a na to Karl nigdy by się nie zgodził.

Pewnie musielibyśmy również obciąć im języki, a na to ja nigdy bym się nie zgodził.

Lepiej więc, żebym miał z tego tyle przyjemności, ile to możliwe. Kiedy zaczną się kłopoty, to ja będę na pierwszej linii, tego jestem cholernie pewny.

Gdy tak szli w stronę wozu, Karl objął Waltera ramieniem. - Wiesz, czasami ten zawód mi się podoba. Bardzo. - Ciało Karla lekko zadrżało, ale na twarzy pozostał uśmiech.

Zrozumiałe. Udawanie przez Karla, że przemógł swoją odrazę do zabijania to jedno, a uznanie rozlewu krwi za coś oczywistego, to drugie. W dniu, kiedy będziesz w stanie zabić bez najmniejszych wyrzutów sumienia, Karl, ucieknę od ciebie najdalej, jak to tylko możliwe. - Naprawdę znalazłeś jakieś rozwiązanie?

- Nie jakieś, właściwe. - Cullinane uśmiechnął się. - Przy okazji, jeśli o tym jeszcze nie wspominałem, nieźle sobie poradziłeś. Gdyby strażnik był w stanie użyć kuszy, bylibyśmy ugotowani. Reszta się nie liczy. - Tym krótkim zdaniem uznał wymioty Waltera za nieistotne.

- Dzięki. - Szacunek, to było przyjemne. Następne pytanie: czy dla szacunku Karla warto przechodzić przez to jeszcze raz? Następna odpowiedź: tę kwestię będę pomijał milczeniem tak długo, jak się da. - Ten twój pomysł... na razie mi o nim nie opowiesz, co?

- Nie. Odrobina frustracji jest dobra dla duszy.

- Rozwiązanie mi się nie spodoba?

*Nie,* parsknął Ellegon. *Ani trochę.*


Dodano: 2006-09-22 12:36:55
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS