NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Morgan, Richard - "Zbudzone Furie" (twarda)
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Takeshi Kovacs
Data wydania: Listopad 2006
Oprawa: twarda
Liczba stron: 528
Cena: 49,90 zł
Tom cyklu: 3



Morgan, Richard - "Zbudzone Furie" (rozdział 3)

Kompcho było oświetlone, rampa za rampą z wiecznobetonu pełne rozświetlonej rtęciowym blaskiem aktywności wokół osiadłych i zakotwiczonych kształtów poduszkowców transportowych. Pojazdy rozłożyły się na opadłych fartuchach jak wyciągnięte na brzeg mamucie płaszczki. Otwarte włazy towarowe błyszczały krawędziami, a pomalowane iluminiową farbą pojazdy kręciły się w różne strony po rampach, oferując podajniki pełne sprzętu. W powietrzu unosił się nieustanny hałas dźwięków maszyn i ludzkich okrzyków, tłumiąc poszczególne głosy. Wyglądało to tak, jakby ktoś wziął błyszczące rusztowania stacji spłukującej, która znajdowała się cztery kilometry stąd na wschód, i poddał je procesowi przyspieszonego wzrostu. Kompcho światłem i dźwiękiem wchłaniało noc w całej okolicy.
Przecisnęliśmy się przez plątaninę maszyn i ludzi, idąc keją za rampami transportowców. Na skraju odzyskanego nabrzeża blade neony oświetlały stosy sprzętu wystawionego przez różne hurtownie, oddzielane nieco bardziej intymnymi światłami barów, burdeli i klinik implantów. Wszystkie drzwi były otwarte, często na całą szerokość frontu. W wejściach tłoczyły się grupy klientów. Maszyna przede mną wykręciła w ciasnym łuku, cofając się z ładunkiem inteligentnych bomb typu Piłsudski, wrzeszcząc mechaniczne: Uwaga, uwaga, uwaga. Ktoś przeszedł obok mnie, uśmiechając się twarzą w połowie z metalu.
Kobieta zabrała mnie do jednego z salonów z implantami. Przeszliśmy obok ośmiu foteli, na których siedzieli z zaciśniętymi zębami muskularni mężczyźni i kobiety, w długim lustrze na ścianie i zestawie monitorów w górze przyglądając się operacjom umieszczania implantów. Pewnie nie czuli bólu, ale też nie sprawiało im przyjemności patrzenie, jak rozcinają im ciało, rozpychając je, by zrobić miejsce na wewnętrzną zabawkę, którą wedle sponsorów noszą w tym sezonie wszystkie ekipy lików.
Zatrzymała się przy jednym z foteli i spojrzała w lustro na odbicie łysogłowego olbrzyma, który ledwie mieścił się w fotelu. Robiono coś z kośćmi w jego prawym ramieniu – na zakrwawionym ręczniku z przodu zwisał odsłonięty płat tkanki szyi i ramienia. W ranie poruszały się niespokojnie czarne jak węgiel ścięgna karku.
– Hej, Orr.
– Hej, Sylvie! – Olbrzym nie dał sobie zablokować zębów, a oczy miał tylko lekko przymglone endorfinami. Uniósł ospale zdrową rękę i na powitanie stuknął pięścią w pięść kobiety. – Co u ciebie?
– Wyszłam się zabawić. Jesteś pewien, że to się do rana zagoi?
Orr dźgnął kciukiem w tył.
– Inaczej przed wyjściem zrobię to samo temu skalpelowi. I to bez prochów.
Przeprowadzający operację facet uśmiechnął się lekko i wrócił do tego, czym się zajmował. Słyszał to już nie raz. Spojrzenie olbrzyma w lustrze przeniosło się na mnie. Jeśli nawet zauważył krew, wcale się tym nie przejął. Z drugiej strony, sam też nie był zbyt czysty.
– Kim jest syntetyk?
– To mój przyjaciel – odpowiedziała Sylvie. – Opowiem ci na górze.
– Przyjdę za dziesięć minut. – Zerknął na lekarza. – Prawda?
– Pół godziny – odpowiedział tamten, nie przerywając pracy. – Ten klej tkankowy potrzebuje czasu, żeby się zawiązać.
– Cholera. – Olbrzym zerknął w stronę sufitu. – Gdzie się podział Urushiflash? To się wiązało w parę sekund.
Operator nie przerwał pracy. Rurkowata igła zaczęła cichutko coś zasysać.
– Sam prosiłeś o standardową taryfę. Za tę cenę nie dostaniesz wojskowej biochemii.
– Do jasnej cholery, to ile mnie będzie kosztować taryfa luks?
– Około pięćdziesiąt procent więcej.
Sylvie się roześmiała.
– Zapomnij, Orr. Prawie z tobą skończył. Nawet nie zdążysz się nacieszyć endorfinami.
– Pieprzę to, Sylvie. Zanudziłem się na śmierć. – Olbrzym potarł kciuk i wyciągnął go w stronę operatora. – Odciśnij mnie.
Mężczyzna podniósł wzrok, wzruszył lekko ramionami i odłożył narzędzia na tacę.
– Ana – zawołał. – Przynieś Urushiflash.
Kiedy pomocnica zajęła się wyciąganiem z szafki nowych biochemikaliów, lekarz wygrzebał spośród gratów na półce pod lustrem czytnik DNA i przejechał końcówką po kciuku Orra. Osłonięty ekran urządzenia uaktywnił się i coś wyświetlił. Mężczyzna zerknął pytająco na Orra.
– Ta transakcja zostawi cię na czerwonym – powiedział cicho.
Orr rzucił mu wściekłe spojrzenie.
– A co to ma do rzeczy. Jutro wypływam, mam dość kasy, i wiesz o tym.
Lekarz się zawahał.
– Właśnie dlatego, że wypływasz jutro – zaczął – ja...
– Och, do jasnej cholery. Przeczytaj dane sponsora, dobrze? Fujiwara Havel. Zabezpieczanie Nowego Hokkaido dla nowego stulecia. Nie jesteśmy cholerną bandą starterów. Jeśli nie wrócę, rachunek pokryje wypłata enka. Dobrze o tym wiesz.
– To nie...
Odsłonięte ścięgna w karku Orra napięły się i uniosły.
– A ty, do cholery, co, mój księgowy? – Dźwignął się na fotelu i wbił wzrok w twarz chirurga. – Po prostu to prześlij, dobra? I daj mi też trochę tych wojskowych endorfin, skoro już przy tym jesteśmy. Łyknę je później.
Zostaliśmy dostatecznie długo, by zobaczyć, że chirurg ustępuje, a potem Sylvie pchnęła mnie lekko w stronę zaplecza.
– Będziemy na piętrze – powiedziała.
– Jasne. – Olbrzym się uśmiechał. – Spotkamy się za dziesięć minut.
Na piętrze znajdował się ciąg spartańsko urządzonych pokoi, rozmieszczonych wokół połączonego z kuchnią salonu, którego okna wychodziły na nabrzeże. Miały dobre wyciszenie. Sylvie zrzuciła kurtkę i powiesiła ją na oparciu fotela. Spojrzała na mnie, ruszając w stronę kuchni.
– Rozgość się. Gdybyś chciał się umyć, łazienka jest tam.
Zrozumiałem aluzję. Spłukałem większość krwi z dłoni i twarzy w małej niszy z lusterkiem i umywalką, po czym wróciłem do głównego pomieszczenia. Sylvie stała przy blacie kuchennym i przetrząsała szafki.
– Naprawdę pracujecie dla Havla Fujiwary?
– Nie. – Znalazła butelkę i otworzyła ją, po czym wzięła dwie szklanki. – Jesteśmy pieprzoną bandą na starcie. Orr dostał po prostu od infoszczura kody autoryzacyjne HF. Drinka?
– Co to?
Spojrzała na butelkę.
– Nie wiem. Whisky.
Wyciągnąłem rękę po jedną ze szklanek.
– Zdobycie takich kodów pewnie sporo kosztuje.
Potrząsnęła głową.
– Uboczne korzyści bycia likiem. Wszyscy jesteśmy okablowani do przestępstw lepiej niż cholerni Emisariusze. Sprzętu do elektronicznej penetracji mam powyżej uszu. – Podała mi szklankę i nalała nam obojgu. Szyjka butelki stuknęła o szklankę w ciszy pokoju. – Orr łazi po mieście od trzydziestu sześciu godzin, biorąc panienki i prochy na kredyt i obietnice wypłat enka. Robi tak za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżamy. Pewnie uważa to za formę sztuki. Zdrówko.
– Zdrówko. – To była bardzo kiepska whisky. – Hmm... Długo z nim jesteś?
Rzuciła mi dziwne spojrzenie.
– Dostatecznie długo. Czemu pytasz?
– Przepraszam, siła przyzwyczajenia. Kiedyś płacili mi za zbieranie informacji. – Znów podniosłem szklankę. – A więc, za bezpieczny powrót.
– Podobno to przynosi pecha. – Nie odpowiedziała takim samym gestem. – Naprawdę długo cię nie było, co?
– Trochę.
– Opowiesz mi o tym?
– Jeśli usiądziemy.
Meble były tanie, więc nie dopasowywały się do kształtu ciała. Ostrożnie opuściłem się na fotel. Rana w boku zdawała się goić, jeśli to w ogóle możliwe w syntetycznej powłoce.
– No dobrze. – Usiadła naprzeciw mnie i odgarnęła włosy z twarzy. Kilka grubszych pasm napięło się i zastukało z oburzeniem. – Jak długo cię nie było?
– Mniej więcej trzydzieści lat.
– Zanim pojawili się Brodacze, co?
Nagła gorycz.
– Tak, zanim zjawili się ekstremiści. Ale widziałem już to samo w wielu innych miejscach. Sharya. Latimer. Część Adoracion.
– Och. Ależ nazwy.
Wzruszyłem ramionami.
– Tam bywałem.
Za Sylvie otworzyły się drzwi do jednego z pomieszczeń i do pokoju weszła, ziewając, szczupła kobieta o zawadiackim wyglądzie, ubrana w częściowo rozpięty czarny kombinezon z polistopu. Na mój widok przechyliła głowę na bok. Podeszła i oparła się o fotel Sylvie, przyglądając mi się z ciekawością, ale niezbyt przyjaźnie. W króciutkich włosach miała wygolone litery kanji.
– Masz towarzystwo?
– Miło widzieć, że sprawiłaś sobie wreszcie nowe wizjery.
Zamknij się. – Nowo przybyła przesunęła lekko po włosach współlokatorki dłonią o jaskrawo pomalowanych paznokciach i uśmiechnęła się, gdy pukle zastukotały i odsunęły się przed dotykiem.
– Kto to? Trochę już późno na portowe romanse, nie sądzisz?
– To Micky. Micky, poznaj Jadwigę. – Drobna kobieta skrzywiła się, słysząc to pełne imię, i ułożyła usta w pojedynczą sylabę Jad. – I Jad... Nie pieprzymy się. On tu tylko przekima.
Jadwiga skinęła głową i odwróciła się, natychmiast tracąc zainteresowanie mną. Napis w kanji na tyle jej głowy brzmiał Tylko nie spudłuj w cholerę.
– Zostało nam trochę dreszczy?
– Razem z Lasem wciągnęliście chyba wczoraj wszystko.
Wszystko?
– Jezu, Jad. To nie była moja impreza. Zajrzyj do skrzynki na oknie.
Jadwiga podeszła tanecznym krokiem do okna i odwróciła do góry nogami wspomnianą skrzynkę. Na jej dłoń wypadła mała fiolka. Podniosła ją do światła i potrząsnęła, mieszając bladoczerwony płyn w środku.
– Cóż – powiedziała z namysłem. – Wystarczy na parę mrugnięć. Normalnie zaoferowałabym wam działkę, ale...
– Ale zamiast tego weźmiesz wszystko dla siebie – wpadła jej w słowo Sylvie. – Stary numer z gościnnością Newpest. Za każdym razem kończy się tak samo.
– I kto to mówi, suko – odpowiedziała bez przejęcia Jadwiga. – Jak często, poza misjami, zgadzasz się podpiąć nas do tej swojej grzywy?
– To nie to są...
– Nie, to jest gorsze. Wiesz, jak na dzieciaka wyrzeczników dość mocno skąpisz nam swoich możliwości. Kiyoka mówi...
– Kiyoka nie...
– Hej, drogie panie. – Gestem poprosiłem o uwagę, ucinając zbliżającą się konfrontację, gdy dostrzegłem, że Jadwiga zmierza w stronę Sylvie. – Wszystko w porządku. Nie jestem zainteresowany prochami.
Jad się rozpromieniła.
– Widzisz – powiedziała do Sylvie.
– Choć byłbym wdzięczny, gdyby udało mi się wyżebrać trochę endorfin Orra, kiedy już tu przyjdzie.
Sylvie kiwnęła głową, nie odwracając wzroku od koleżanki. Wciąż była wyraźnie urażona; albo uznała, że Jadwiga naruszyła zasady gościnności, albo obraziła się na to, że wypomniano jej pochodzenie. Nie umiałem zdecydować, co ugodziło ją bardziej.
– Orr ma endorfiny? – zapytała głośno Jadwiga.
– Tak – odpowiedziała Sylvie. – Jest na dole. Tną go.
– Cholerny modniś – prychnęła Jad. – Nigdy się niczego nie nauczy. – Wsunęła dłoń do rozpiętego kombinezonu i wyciągnęła stamtąd rozpylacz do oka. Jej palce, wyraźnie zaprogramowane doświadczeniem, sprawnie nakręciły urządzenie na koniec fiolki. Jad odchyliła głowę i z tą samą automatyczną sprawnością rozchyliła powieki i spryskała oko narkotykiem. Jej napięte ciało się rozluźniło, a charakterystyczny dla narkotyku dreszcz przebiegł przez nią od ramion do stóp.
Dreszcz to dość nieszkodliwy towar – składa się mniej więcej w sześciu dziesiątych z analogu betatanatyny zmieszanego z ekstraktami take, co sprawia, że wszystkie codzienne obiekty stają się niesamowicie fascynujące, a zwykłe teksty – niezmiernie śmieszne. Niezła zabawa, jeśli wezmą to wszyscy w pokoju. Irytujące, jeśli ktoś odmówi. Przeważnie trochę spowalnia człowieka, czego zapewne chciała Jad, podobnie jak większość lików.
– Jesteś z Newpest? – zapytałem ją.
– Yhm.
– Jak tam teraz jest?
– Och. Pięknie. – Kiepsko kontrolowany uśmieszek. – Najwspanialsze bagienne miasto na południowej półkuli. Zdecydowanie warto je odwiedzić.
Sylvie wyprostowała się na fotelu.
– Stamtąd pochodzisz, Micky?
– Tak. Wyjechałem dawno temu.
Drzwi do mieszkania zabrzęczały, a potem się odchyliły. Stanął w nich Orr, wciąż nagi do pasa, z prawym ramieniem i karkiem obficie umazanym pomarańczowym klejem tkankowym. Uśmiechnął się na widok Jadwigi.
– A więc wstałaś, co? – Wszedł w głąb pokoju i rzucił garść ubrań na fotel obok Sylvie, która skrzywiła nos.
Jad potrząsnęła głową i pomachała w stronę olbrzyma pustą fiolką.
– Leżę. Zdecydowanie leżę. Totalnie wypłaszczona.
– Ktoś ci już mówił, że masz problem z prochami, Jad?
Drobna kobieta parsknęła ledwie tłumionym chichotem. Uśmiech na twarzy Orra się poszerzył. Zamarkował dreszcz i wykrzywił twarz w uśmiechu kretyna. Jadwiga wybuchnęła śmiechem. Bardzo zaraźliwym. Zobaczyłem uśmiech na twarzy Sylvie i stwierdziłem, że sam chichoczę.
– To gdzie jest Kiyoka? – zapytał Orr.
Jad kiwnęła głową w stronę pokoju, z którego wyszła.
– Śpi.
– A Lazlo wciąż poluje na tę cycatą laskę od broni, tak?
Sylvie podniosła głowę.
– Którą?
Orr zamrugał.
– No wiesz. Tamsin, Tamita, jakoś tak. Ta z baru na Muko. – Przybrał nadąsaną minkę i ścisnął dłońmi mięśnie piersiowe, a potem skrzywił się i rozluźnił uchwyt, gdy nacisk dotarł do świeżo operowanego miejsca. – Skumali się tuż przed tym, jak się urwałaś. Chryste, przecież byłaś tam, Sylvie. Nie sądziłem, że ktokolwiek zdołałby zapomnieć taki zestaw.
– Nie jest wyposażona do rejestrowania tego rodzaju sprzętu – zasugerowała z uśmiechem Jadwiga. – Brak zainteresowania. Za to ja...
– Ktoś z was słyszał może o cytadeli? – zapytałem od niechcenia.
Orr prychnął.
– Tak, na dole widziałem wiadomości. Mówili, że jakiś psychol wyrżnął połowę Brodaczy w Tekitomurze. Podobno brakuje stosów. Facet najwyraźniej wyciął je z kręgosłupów, jakby robił to całe życie.
Zauważyłem, jak spojrzenie Sylvie wędruje do kieszeni mojego płaszcza, a potem do moich oczu.
– Dość brutalne – zauważyła Jad.
– Tak, ale też bezsensowne. – Orr podniósł stojącą na kuchennym blacie butelkę. – Ci faceci i tak nie mogą się ponownie upowłokowić. To dla nich dogmat.
– Pieprzone świry. – Jadwiga wzruszyła ramionami i straciła zainteresowanie sprawą. – Sylvie mówi, że zdobyłeś na dole trochę endorfin.
– Tak, prawda. – Olbrzym z przesadną troską nalał sobie szklaneczkę whisky. – Dzięki.
– Aaach, Orr. No wiesz.

* * *

Później, gdy przygasły światła, a atmosfera w mieszkaniu opadła prawie do śpiączki, Sylvie zepchnęła z drogi do fotela bezwładne ciało Jadwigi i nachyliła się nad miejscem, gdzie siedziałem zadowolony, że już mnie bok nie boli. Orr dawno wyniósł się do innego pokoju.
– Ty to zrobiłeś? – zapytała cicho. – To w cytadeli?
Kiwnąłem głową.
– Miałeś jakiś szczególny powód?
– Tak.
Pełna oczekiwania cisza.
– A więc – powiedziała w końcu Sylvie. – Nie uratowałeś mnie w stylu Micky’ego Nozawy, jak z początku wyglądało, co? Już byłeś nakręcony.
Uśmiechnąłem się, lekko nawalony endorfinami.
– Nazwij to szczęśliwym trafem.
– Dobra. Micky Szczęściarz brzmi nieźle. – Zmarszczyła czoło, zaglądając do swojej szklanki, która podobnie jak butelka od dłuższego czasu była już pusta. – Muszę powiedzieć, Micky, że cię lubię. Nie bardzo wiem, czemu. Ale... lubię cię.
– Ja ciebie też.
Pomachała mi przed nosem palcem w geście zaprzeczenia.
– Ale to nie oznacza seksu, wiesz?
– Wiem. Widziałaś rozmiar dziury w moich żebrach? – Niepewnie potrząsnąłem głową. – Pewnie tak. Masz wizyjny chip spektrochemiczny, prawda?
Kiwnęła głową na potwierdzenie.
– Naprawdę pochodzisz z rodziny wyrzeczników?
Skrzywiła się.
– Tak. Ale słowem kluczowym jest „z”.
– Nie są z ciebie dumni? – Wskazałem na jej włosy. – Wydawałoby się, że można to uznać za solidny krok na drodze do Wczytania. Logicznie...
– Tak, logicznie. Mówimy tu o religii. Kiedy przychodzi co do czego, wyrzecznicy nie mają więcej rozsądku od Brodaczy.
– Czyli likowie nie są w łaskach?
– W tej sprawie – powiedziała ironicznie – opinie są podzielone. Twardogłowym się to nie podoba, bo nie podoba im się nic, co wiąże układy konstruktów z istotami fizycznymi. Ci, którzy krzewią wiarę, chcą z kolei być mili dla wszystkich. Mówią, że każdy interfejs do wirtualizacji jest, jak mówisz, krokiem na drodze do Wczytania. I tak nie spodziewają się, by Wczytanie nastąpiło za ich życia, a my jesteśmy tylko elementem w procesie.
– Do których należą twoi staruszkowie?
Sylvie poprawiła się w fotelu, zmarszczyła czoło i znów odepchnęła Jadwigę, robiąc sobie więcej miejsca.
– Kiedyś należeli do skrzydła umiarkowanych i mnie wychowali w tym duchu. Ale przez ostatnie parę dekad, od kiedy pojawili się Brodacze i ruch antystosowy, wielu umiarkowanych zmienia się w twardogłowych aspirów. Moja matka chyba tak właśnie zrobiła, to ona zawsze wierzyła najgłębiej. – Wzruszyła ramionami. – Właściwie nie wiem. Od lat nie byłam w domu.
– Tak po prostu, co?
– Właśnie, tak po prostu. Nie ma sensu. Cały czas próbują mnie wydać za jakiegoś odpowiedniego faceta. – Parsknęła śmiechem. – Jakby to było możliwe, kiedy noszę to coś.
Dźwignąłem się nieco z miejsca, ociężały od prochów.
– Jakie coś?
To. – Chwyciła garść włosów. – To cholerstwo.
Zatrzeszczały cicho w jej dłoni i spróbowały się wyrwać, jak tysiące maleńkich węży. W migocącej czernią i srebrem masie delikatniej poruszały się grubsze przewody, jak mięśnie pod skórą.
Dowódczy datatech lików.
Widziałem już takich parę – prototypowy wariant na Latimerze, gdzie na dopalaczu pracowało serce nowego przemysłu interfejsów maszynowych do marsjańskich urządzeń. Parę innych, używanych w układzie Hun Home do wykrywania min. Wojskowi nie potrzebują dużo czasu, by zeszmacić najnowsze osiągnięcia techniki i sprowadzić je do roli narzędzi wojny. Ma to sens. Najczęściej i tak to oni płacą za badania i rozwój technologii.
– Nie uważam tego za nieatrakcyjne – powiedziałem ostrożnie.
– Och, jasne. – Pogrzebała wśród pukli i wyłowiła główny kabel, który zwisł osobno od reszty, jak trzymany w dłoni hebanowy wąż. – To jest atrakcyjne, tak? Bo, co tu dużo mówić, każdy ciepłokrwisty samiec nie może się wręcz doczekać, żeby zobaczyć, jak coś dwa razy dłuższego od fiuta plącze się w łóżku na wysokości jego głowy, nie? Pieprzone współzawodnictwo i pełzająca homofobia, dwa w jednym.
– Cóż, kobiety... – Machnąłem ręką.
– Jasne. Niestety, wolę mężczyzn.
– Och.
– Tak. – Puściła kabel i potrząsnęła głową, przywracając grzywie pierwotny stan. – Och...
Kilka stuleci temu trudniej było ich rozpoznać. Wojskowi oficerowie systemowi przechodzili wprawdzie intensywne szkolenia dotyczące stosowania zestawów interfejsu sprzętowego wbudowanego w ich głowy, ale sam sprzęt pozostawał ukryty. Profesjonaliści od interfejsów maszynowych nigdy nie wyróżniali się spośród innych ludzkich powłok – wydawali się może trochę bledsi po zbyt długiej pracy, ale to samo dotyczyło i zwykłych infoszczurów. Mówią, że można nauczyć się na tym jechać.
Wszystko zmieniły odkrycia archeologiczne wokół systemu Latimera. Po raz pierwszy od prawie sześciuset lat grzebania po galaktycznym podwórku Marsjan, Gildia trafiła wreszcie na skarb. Znaleźli statki. Setki, możliwe że nawet tysiące statków, tkwiących na zapomnianych orbitach parkingowych wokół małej gwiazdy nazwanej Sanction. Dowody sugerowały, że stanowiły one pozostałość po olbrzymiej bitwie kosmicznej i przynajmniej część z nich umożliwiała lot z prędkością nadświetlną. Inne dowody, szczególnie odparowanie całego habitatu badawczego Gildii z siedmiusetosobową załogą, sugerowały, że układy decyzyjne statków były autonomiczne i aktywne.
Aż do tamtej chwili jedynymi rzeczywiście autonomicznymi maszynami pozostawionymi nam przez Marsjan byli orbitalni strażnicy Świata Harlana, a nikt nie potrafił się do nich zbliżyć. Inne konstrukcje były zautomatyzowane, ale nie można ich było nazwać inteligentnymi. Nagle jednak specjalistów od archeologii poproszono, by wpięli się do układów sztucznej inteligencji sterujących statkami, które mogły mieć nawet pół miliona lat.
Zdecydowanie należało pomyśleć o nowym sprzęcie.
A teraz ten sprzęt siedział naprzeciw mnie, dzielił ze mną haj endorfinowy i wpatrywał się w pustą szklankę.
– Czemu się zgłosiłaś? – zapytałem, przerywając ciszę.
Wzruszyła ramionami.
– A czemu inni się do tego zgłosili? Dla pieniędzy. Myślisz, że po kilku wypadach spłacisz hipotekę na powłokę, a potem będziesz tylko zbierać kredyty.
– A tak nie jest?
Cierpki uśmiech.
– Niby tak. Ale wiesz, wiąże się z tym pewien styl życia. I jeszcze koszty obsługi, rozbudowy, napraw. Zdumiewające, jak szybko rozpływa się forsa. Zebrać, wydać do zera. I od nowa. Jakoś trudno jest zgarnąć dość, by się wydostać.
– Inicjatywa nie może trwać wiecznie.
– Nie? Wiesz, tam pozostało do czyszczenia sporo kontynentu. W niektórych miejscach ledwie weszliśmy na sto kilometrów od Dravy. A nawet tam ciągle trzeba sprzątać, żeby powstrzymać powrót wimów. Mówi się o minimum dekadzie, zanim można będzie zacząć zasiedlanie. Ale powiem ci, Micky, że moim zdaniem, to cholerny optymizm, zagranie pod publiczkę.
– Daj spokój. Nowe Hok nie jest takie duże.
– Cóż, od razu widać, że jesteś pieprzonym zaświatowcem. – Wystawiła język w minie, która bardziej przypominała wyzwanie Maorysów niż dziecinny grymas. – Może wedle twoich standardów nie jest duże. Tam, gdzie byłeś, na pewno mieli kontynenty na pięćdziesiąt tysięcy klików. Tutaj wygląda to nieco inaczej.
Uśmiechnąłem się.
Jestem stąd, Sylvie.
– Ach, tak, z Newpest. Tak twierdzisz. Więc nie mów mi, że Nowe Hokkaido to mały kontynent. Poza Kossuthem jest największym, jaki mamy.
Prawdę mówiąc, archipelag Millsport miał większą powierzchnię lądu niż Kossuth i Nowe Hokkaido, ale podobnie jak w przypadku większości dostępnego na Świecie Harlana lądu sporej części nie dało się wykorzystać z powodu stromych gór.
Można by pomyśleć, że na planecie w dziewięćdziesięciu pięciu procentach pokrytej wodą w układzie słonecznym bez drugiej nadającej się do zamieszkania biosfery ludzie będą ostrożnie traktować ziemię. Można by założyć, że nie będą prowadzili głupich wojen na dużych obszarach przydatnych terenów i nie zastosują broni, która na stulecia uniemożliwi korzystanie z ziemi w rejonie działań wojennych.
Można by pomyśleć, prawda?
– Idę spać – wymamrotała Sylvie. – Jutro pracowity dzień.
Zerknąłem na okno. Na zewnątrz świt zaczynał przebijać się przez blask lamp rtęciowych, przesączając je bladą szarością.
– Już jest jutro, Sylvie.
– Jasne. – Wstała i przeciągnęła się, aż zatrzeszczało. Jadwiga na fotelu wymamrotała coś i przesunęła się na miejsce zwolnione przez Sylvie. – Transportowiec nie wyruszy przed lunchem, a mamy sporo ciężkiego sprzętu. Słuchaj, jeśli chcesz się przespać, wykorzystaj pokój Lasa. Nie zanosi się na to, że wróci. Na lewo od łazienki.
– Dzięki.
Posłała mi blady uśmiech.
– Hej, Micky. Choć tyle mogę zrobić. Dobranoc.
– ’branoc.
Odprowadziłem ją wzrokiem do pokoju, zerknąłem na zegar w oku i uznałem, że nie warto spać. Jeszcze godzina, i będę mógł wrócić do magazynu Pleksa. Nie będę już przeszkadzał w tańcu, którym zajmowali się jego kumple z yakuzy. Popatrzyłem z namysłem na kuchnię i pomyślałem o kawie.
To była moja ostatnia świadoma myśl.
Pieprzone syntetyczne powłoki.



Dodano: 2006-10-21 13:17:38
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS