NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Weber, David - "Księżyc Buntowników"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Weber, David - "Dahak"
Data wydania: Październik 2006
ISBN: 83-7418-122-2
Oprawa: miękka bez obwoluty
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 320
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 1



Weber, David - "Księżyc Buntowników" (rozdział 3)

Rozdział trzeci

MacIntyre zrobił głęboki wdech. Wreszcie się odezwali. I to po angielsku. Spowodowało to niewielki przypływ uzasadnionego oburzenia.
– Twoje przeprosiny miałyby nieco większą wartość, gdybyś zechciał połączyć się ze mną, zanim mnie porwałeś – powiedział zimno.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odparł porywacz – lecz było to niemożliwe.
– Doprawdy? Wydaje mi się, że poradziliście sobie z tym problemem. – MacIntyre ucieszył się, że nadal stać go na ironię w głosie.
– Wasze urządzenia łączności są dość prymitywne, komandorze. – Te słowa brzmiały niemal przepraszająco. – Mój tender nie jest tak wyposażony, by móc się z nimi połączyć.
– Ale tobie idzie całkiem nieźle. Dlaczego więc ty nie chciałeś ze mną rozmawiać?
– To było niemożliwe. System maskujący tendera osłaniał zarówno pana, jak i jego samego polem odpornym na transmisje radiowe. Mogłem łączyć się z nim za pomocą moich systemów łączności, lecz nie miałem możliwości przesłania swoich słów do pana. Jeszcze raz przepraszam za niedogodności, jakie pana spotkały.
MacIntyre stłumił chichot na myśl, jak spokojnie ten cały Dahak wypowiedział to eleganckie słowo „niedogodność”, które było o tysiąc procent dalekie od prawdy. Przeciągnął drżącymi palcami po jasnobrązowych włosach, czując się tak, jakby wypił o jednego czy dwa kielichy za dużo.
– Dobra... Dahak. Masz mnie. Co zamierzasz ze mną zrobić?
– Byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby opuścił pan swój pojazd i przyszedł na mostek dowodzenia, komandorze.
– Tak po prostu?
– Słucham?
– Chcesz, abym wysiadł ze statku i tak po prostu się poddał?
– Przepraszam. Minęło trochę czasu od chwili, kiedy porozumiewałem się z człowiekiem, więc mogłem nieco wyjść z wprawy. Nie jest pan więźniem, komandorze. A może jednak pan nim jest. Powinienem traktować pana jako honorowego gościa, lecz szczerość zmusza mnie do przyznania, że nie mogę pozwolić, aby pan stąd odszedł. Zapewniam pana jednak na honor Floty, że nie stanie się panu żadna krzywda.
Choć brzmiało to nieco dziwacznie, MacIntyre poczuł niepokojącą chęć, aby w to uwierzyć. Ten Dahak mógł skłamać i obiecać, że go odeśle do ludzkości jako swego przedstawiciela, a jednak tak się nie stało. Słowa „nie mogę pozwolić, aby pan stąd odszedł” były mocno przerażające, lecz czyż taka otwartość nie stanowi gwarancji uczciwości? Nawet jeśli Dahak jest notorycznym kłamcą, to i tak nie ma wyjścia.
Zapasy wystarczą mu nawet na trzy tygodnie i przez ten czas może się ukrywać w beagle’u, założywszy, że Dahak mu na to pozwoli. Ale co potem? Ucieczka najprawdopodobniej jest niemożliwa, więc jedynym rozwiązaniem jest opuszczenie statku.
Poza tym Colin czuł przemożną niechęć do pokazania, jak bardzo jest przestraszony.
– Dobrze – powiedział wreszcie. – Przyjdę.
– Dziękuję, komandorze. Atmosfera jest odpowiednia, choć może pan założyć skafander, jeśli pan woli.
– Dziękuję. – Sarkazm w głosie MacIntyre’a był odruchowy. Westchnął. – Sądzę zatem, że jestem gotów.
– Dobrze. Do pańskiej maszyny zbliża się pojazd. Powinien go pan zobaczyć po swojej lewej stronie.
MacIntyre przekręcił głowę i dostrzegł, że do kadłuba zbliża się gwałtownie pojazd w kształcie pocisku i wielkości niewielkiego samochodu, unoszący się stopę czy dwie nad ziemią. Z otworu błysnęło światło, które w spowitej półmrokiem metalowej jaskini wydawało się jasne i zapraszające.
– Widzę – powiedział, stwierdzając z zadowoleniem, że jego głos znowu brzmi normalnie.
– Świetnie. Czy mógłby pan zatem przejść na jego pokład?
– Już idę. – Odpiął pasy i wstał.
I wtedy odkrył kolejną niezwykłą rzecz. Spędził tak dużo czasu na Księżycu, zwłaszcza przez ostatnie trzy lata, gdy przygotowywał się do misji „Prometeusz”, że przyzwyczaił się do zmniejszonego ciążenia, toteż teraz niemal padł na twarz.
Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Grawitacja była niemal identyczna jak standardowa, a to znaczy, że te pajace potrafią ją włączać na życzenie!
Właściwie dlaczego nie? Po prostu ci... powiedzmy, ludzie... znacznie wyprzedzają jego technologię dwudziestego pierwszego wieku, prawda?
Gdy otwierał właz, mimo zapewnień Dahaka jego mięśnie napięły się, lecz powietrze, które go owiało, wcale go nie zabiło. Prawdę mówiąc, pachniało lepiej niż to we wnętrzu beagle’a. Było świeże i nieco chłodne, z nutą jakiegoś pikantnego, nieco sosnowego zapachu, i kiedy wziął głębszy oddech, nieco się rozluźnił. Naprawdę trudno bać się obcych, którzy oddychają czymś takim – zakładając, że nie przygotowali tego wyłącznie dla niego.
Do ziemi było jakieś cztery i pół metra; schodząc po uchwytach ratunkowych, żałował, że gospodarze jednak włączyli grawitację. Podszedł ostrożnie do czekającego pojazdu.
Wyglądał całkiem niewinnie. Wewnątrz znajdowały się dwa wygodne fotele przygotowane dla kogoś o ludzkich wymiarach, lecz nigdzie nie widać było tablicy rozdzielczej. Najbardziej jednak interesującą rzeczą był fakt, że górna część karoserii była przezroczysta... ale tylko od wewnątrz. Z zewnątrz wyglądała dokładnie tak samo, jak ziemia pod jego nogami.
Wzruszył ramionami i wsiadł; zauważył, że wiszący w powietrzu pojazd nawet się nie ugiął pod jego ciężarem. Wybrał fotel po prawej stronie, po czym zmusił się do pozostania w bezruchu, gdy wyściełane siedzenie zaczęło się dopasowywać do kształtu jego ciała. Potem właz się zamknął.
– Jest pan gotów, komandorze? – spytał gospodarz; jego głos nie dobiegał z jakiegoś konkretnego miejsca. MacIntyre kiwnął głową.
– Jedziemy – powiedział i pojazd zaczął się poruszać.
Przynajmniej tym razem czuł ruch. Przyspieszenie rzędu dwóch g wcisnęło go w siedzenie. Nic dziwnego, że to coś miało kształt pocisku! Pojazd mknął przez jaskinię wprost na metalową ścianę. Komandor odruchowo skurczył się, lecz tuż przed uderzeniem w przeszkodę otworzył się właz i wpadli do następnej jasno oświetlonej sali, tym razem o szerokości dwóch-trzech takich pojazdów.
Colin pomyślał, czy nie należałoby jeszcze porozmawiać z Dahakiem, lecz ponieważ jedynym prawdziwym celem takiej rozmowy byłoby uspokojenie nerwów i udowodnienie, że wcale się nie boi, siedział w milczeniu, przyglądając się śmigającym za szybą ścianom i usiłując oszacować prędkość, z jaką lecieli.
Szybkość sprawiała, że ściany zlewały się w jednolite pasmo. Wreszcie prędkość spadła do znajomego uczucia swobodnego spadania i MacIntyre poczuł, jak zdziwienie usuwa z jego duszy resztki paniki. Ta baza była większa od największych ludzkich konstrukcji, jakie kiedykolwiek widział. Jak, na Boga, grupa obcych zdołała wykonać tak wielki projekt i nikt tego nie zauważył?
Poczuł kolejny zryw i ciągnącą w bok siłę bezwładu, po czym pojazd przejechał przez łukowato zakrzywione skrzyżowanie i wpadł do następnego tunelu. Wydawało się, że korytarz ciągnie się w nieskończoność, tak samo jak ten, w którym stał jego beagle. Wreszcie po jakimś czasie zaczęli zwalniać.
Pierwszym sygnałem było poruszenie się wnętrza. Cały kokpit przesunął się gładko w tę stronę, z której przyjechali, a później gwałtowne hamowanie wcisnęło komandora w fotel. Rozmywające się za oknem ściany zaczęły zwalniać, znów widać było detale, w tym otwory prowadzące do innych tuneli. Potem zaczęli się posuwać w niemal ślimaczym tempie. Wjechali łagodnie w prostopadły korytarz – niewiele szerszy niż sam pojazd – i zatrzymali się przed jednym z otworów. Właz otworzył się bez szmeru.
– Wysiądzie pan, komandorze? – zapytał łagodny głos. MacIntyre wzruszył ramionami i wysiadł; pod nogami poczuł coś, co wyglądało jak włochaty dywan. Pojazd zamknął właz i odjechał.
– Proszę za przewodnikiem, komandorze.
Rozejrzał się wokół i dostrzegł wiszącą w powietrzu kulę światła. Kula podskoczyła dwa razy, jakby chciała zwrócić jego uwagę, po czym skręciła niespiesznie w boczny korytarz.
Po dziesięciu minutach spaceru minął szereg drzwi opatrzonych przyciągającym wzrok nieznanym falistym pismem. Powietrze było tak świeże i chłodne, jak w jaskini, w której wylądował. Z oddali dochodziły jakieś dźwięki, ale tak ciche, że usłyszał je dopiero po kilku minutach. Były podobne do szumu wiatru w liściach drzew lub dalekiego śpiewu ptaków; stwarzały kojący nastrój, pozwalający zapomnieć o sztucznym otoczeniu.
Korytarz kończył się nagle włazem wykonanym z tego samego stopu w kolorze brązu. Był wielki jak bankowy sejf i ozdobiony wizerunkiem dziwnej trzygłowej bestii, rozkładającej skrzydła do lotu. Łby spoglądały w różne strony, jakby chciały dostrzec zagrożenie, które może się stamtąd pojawić. Uniesione przednie łapy były podobne do kocich, a pazury częściowo wysunięte, jakby istota usiłowała pokazać i jednocześnie osłonić unoszącą się tuż nad nią gromadę gwiazd.
MacIntyre natychmiast ją rozpoznał. Potarł podbródek, zastanawiając się, co ta istota z ziemskiej mitologii robi w ukrytej pod powierzchnią Księżyca bazie kosmitów. Uczucie zdziwienia zastąpił ogromny podziw graniczący niemal z grozą, gdy wielkie, zadziwiająco pełne życia oczy zaczęły go mierzyć ze spokojną powagą; Colin miał świadomość, że mogłaby ona łatwo zamienić się w gniew, gdyby przekroczył określone granice.
Nie wiedział, jak długo tak stał, spoglądając na smoka i będąc przez niego oglądanym, lecz wreszcie prowadząca go kula zakręciła się niecierpliwie w miejscu i podpłynęła bliżej do włazu. MacIntyre otrząsnął się i ruszył dalej z krzywym uśmieszkiem. Drzwi, które się przed nim otworzyły, były grube przynajmniej na piętnaście centymetrów, lecz był to zaledwie pierwszy z tuzina włazów tworzących bardzo mocną barierę. Idąc korytarzem za kulą, czuł się mały i bardzo kruchy. Potężne włazy zamykały się za jego plecami równie cicho, jak się otwierały. Starał się zwalczyć w sobie poczucie, że jest tutaj uwięziony, lecz kiedy wreszcie znalazł się u celu, natychmiast o wszystkim zapomniał.
Okrągła sala była większa niż stara sala dowodzenia pod górą Cheyenne, większa niż pokój kontroli na Sheperd. Zaskoczyła go surowa doskonałość formy, nienaganna krzywizna gigantycznych murów, które napierały na niego tak, jakby chciały mu uświadomić jego małość. Stał na wychodzącej ze ściany platformie – przezroczystej, upstrzonej tuzinem wygodnych, podobnych do foteli siedzisk, przed którymi znajdowało się coś, co przypominało konsole, choć było na nich zadziwiająco mało ekranów i guzików. Ścianę po drugiej stronie sali zajmował ogromny ekran. Na samym środku ekranu unosiła się Ziemia. Ten widok ścisnął MacIntyre’a za gardło, zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy siedział w kokpicie wahadłowca i podziwiał tę błękitno-srebrną kulę. Wydarzenia kilku ostatnich godzin dobitnie przypomniały mu, jakie więzi łączą go z tą planetą i co ona dla niego znaczy.
– Proszę usiąść, komandorze. – Cichy głos przebił się przez jego myśli łagodnie, choć wydawał się wypełniać całą przestrzeń. – Tutaj. – Kula światła zatańczyła przez chwilę nad jednym z wyściełanych foteli na samym skraju platformy, przed którym stała największa konsola. Szybko do niego podszedł. Nigdy nie cierpiał na agorafobię czy zawroty głowy, lecz platforma była tak przezroczysta, iż wydawało mu się, że stąpa w powietrzu.
Jego przewodnik zniknął, kiedy tylko usiadł; tym razem nawet nie mrugnął, gdy mebel zaczął dopasowywać się do kształtu jego ciała.
– Teraz, komandorze, spróbuję panu wyjaśnić, co się dzieje – znów odezwał się głos.
– Możesz zacząć – przerwał MacIntyre, zdecydowany, że nie będzie tylko biernym słuchaczem – od wyjaśnienia, jak wam się udało zbudować tej wielkości bazę na naszym Księżycu, i to w taki sposób, że nawet tego nie zauważyliśmy.
– Nie zbudowaliśmy żadnej bazy, komandorze.
Zielone oczy MacIntyre’a gniewnie się zwęziły.
– Ktoś na pewno to zrobił – warknął.
– To nieporozumienie, komandorze. To nie jest baza na waszym Księżycu. To wasz Księżyc.

* * *

Przez chwilę MacIntyre miał wrażenie, że się przesłyszał.
– Co powiedziałeś? – spytał w końcu.
– Że to wasz Księżyc, komandorze. Tak naprawdę siedzi pan na mostku statku kosmicznego.
– Statku? Tak wielkiego jak Księżyc?
– Zgadza się. Ma dokładnie trzy tysiące... trzy tysiące dwieście dwa przecinek siedemset pięćdziesiąt dziewięć waszych kilometrów średnicy.
– Ale... – MacIntyre przerwał. Przecież nikt nie mógł podmienić Księżyca tak, aby niczego nie zauważono!
– Nie wierzę – powiedział słabym głosem.
– A jednak to prawda.
– To niemożliwe – powtórzył z uporem MacIntyre. – Jeśli jest tak, jak twierdzisz, co się stało z prawdziwym Księżycem?
– Został zniszczony – odparł spokojnie jego informator. – Część oryginalnego materiału wykorzystano, a reszta została zrzucona na Słońce. To standardowa procedura Floty wobec statków rozpoznania albo dużych okrętów, które muszą spędzić wiele czasu w jednym miejscu w systemach nie będących częścią Imperium.
– Zakamuflowaliście wasz okręt jako nasz Księżyc? To szaleństwo!
– Wręcz przeciwnie, komandorze. Nie jest tak łatwo ukryć okręt klasy planetoida. Zastąpienie nim istniejącego Księżyca jest świetnym sposobem zamaskowania, zwłaszcza gdy, tak jak w tym przypadku, oryginalne zarysy udało się tak wiernie odwzorować.
– To absurd! Ktoś na Ziemi musiał zauważyć, że coś się dzieje!
– Nie, komandorze. Tak naprawdę waszego gatunku nie było wtedy na Ziemi.
– Co?!
– Wydarzenia, o których mówię, miały miejsce jakieś pięćdziesiąt jeden tysięcy lat temu – powiedział łagodnie jego rozmówca.
To wariat, pomyślał spokojnie MacIntyre. To najrozsądniejsze wyjaśnienie.
– Może będzie lepiej, jeśli zamiast odpowiadać na pytania, wyjaśnię wszystko od początku – zaproponował głos.
– Może będzie lepiej, jeśli wyjaśnisz mi to osobiście! – warknął MacIntyre; jego zmieszanie przeszło nagle w gniew.
– Ależ ja ci wyjaśniam osobiście – odparł głos.
– Twarzą w twarz.
– Niestety, komandorze, ja nie mam twarzy. – MacIntyre gotów był przysiąc, że wyczuwa w tych słowach ponure rozbawienie. – W pewnym sensie siedzi pan wewnątrz mnie.
– Wewnątrz?
– Właśnie, komandorze. Jestem Dahak, centralny komputer dowodzący imperialnym okrętem „Dahak”.
– Eeee...
– Słucham? – spytał spokojnie Dahak. – Czy mam mówić dalej?
MacIntyre zacisnął dłonie, zamknął oczy i wolno policzył do stu.
– Jasne – rzekł, otwierając oczy. – Dlaczego by nie?
– Dobrze. Proszę spojrzeć na ekran, komandorze.
Ziemia zniknęła i pojawił się inny obraz. Była to kula, tak samo jasnobrązowa jak cylinder, który pochwycił jego beagle’a, i nawet mimo braku jakiegokolwiek punktu odniesienia MacIntyre wiedział, że jest znacznie, znacznie od niego większa.
Potem na ekranie pojawił się powiększony obraz kuli; widać było takie szczegóły, jak duże bąble i kopuły, nie było natomiast żadnych miejsc dokowania, żadnych silników. Poza tymi zaokrąglonymi wypustkami kadłub był całkowicie gładki... dopóki nie obrócił się ku niemu olbrzymią repliką smoka, którego podziwiał na włazie. Dumna i arogancka bestia rozciągała się na jednej z wypustek niczym ogromna flaga. Komandor przełknął ślinę. Obraz zajmował niewielką część kadłuba, ale jeśli ta kula jest tym, co miał na myśli, ten wizerunek smoka był równy powierzchni stanu Montana.
– Oto „Dahak” – powiedział głos. – Numer kadłuba jeden-siedem-siedem-dwa-dziewięć-jeden, planetoida Floty Wojennej klasy Utu, zbudowana pięćdziesiąt dwa tysiące ziemskich lat temu przez Czwarte Imperium w systemie Anhur.
MacIntyre był zbyt zaskoczony, aby nie wierzyć. Okręt wypełniał całkowicie ekran i wydawało się, że zaraz z niego wyleci i go zmiażdży. Wtedy jednak rozpadł się na wygenerowany komputerowo schemat ogromnego okrętu. Był zbyt wielki, aby go obejrzeć w całości, dlatego na ekranie pojawiały się kolejne pokłady, zaś głos wyjaśniał:
– Okręty klasy Utu były przeznaczone zarówno do działania zespołowego na polu walki, jak i do długich misji inspekcyjnych i wysuniętych patroli. Szkieletowa obsada liczy dwieście pięćdziesiąt tysięcy osób. Szacowany optymalny czas misji wynosi dwadzieścia pięć lat ziemskich, a przyrost załogi w tym czasie – sześćdziesiąt procent stanu osobowego. Maksymalny czas misji jest niemal nieograniczony, zakładając, że wzrost liczby załogi pozostaje ten sam.
– Oprócz małych dwuosobowych myśliwców, które mogą być wykorzystane do ataku lub obrony, „Dahak” posiada poruszające się z szybkością podświetlną pasożytnicze okręty bojowe o masie dochodzącej do osiemdziesięciu tysięcy ton. Podstawowe uzbrojenie okrętu stanowią wyrzutnie rakiet zdolne do działania z prędkością nadświetlną, wspierane przez broń energetyczną. Ładunki to głowice chemiczne, termojądrowe, antymaterii i grawitoniczne. Ten okręt, komandorze, mógłby anihilować waszą planetę.
– O Boże! – wyszeptał MacIntyre. Nie chciał w to uwierzyć – Boże, jakże bardzo nie chciał! – lecz musiał.
– Napęd podświetlny – ciągnął dalej Dahak, ignorując jego słowa – opiera się na fazowanej progresji grawitonicznej. W waszej obecnej technologii brak jest określeń, by to odpowiednio opisać, lecz można to sobie wyobrazić jako bezodrzutowy napęd z maksymalną osiągalną prędkością rzędu pięćdziesięciu dwóch i czterech dziesiątych procent prędkości światła. Powyżej tej prędkości pojazd tej wielkości straciłby synchronizację fazową i uległby zniszczeniu.
– W przeciwieństwie do wcześniejszych modeli, pojazdy klasy Utu nie polegają na napędach wielowymiarowych, które wasi pisarze science fiction nazywają „hipernapędami” służącymi do podróży z szybkością większą niż prędkość światła. Ten okręt ma napęd Enchanach. Może pan go sobie wyobrazić jako tworzenie zbiegających się w jednym punkcie sztucznie wygenerowanych czarnych dziur, które wyrywają statek z fazy z normalną przestrzenią w serii natychmiastowych transpozycji między koordynatami. Przy tym napędzie czas spędzony w normalnej przestrzeni między kolejnymi transpozycjami wynosi zero siedemdziesiąt pięć ziemskich femtosekund.
– Maksymalne przyspieszenie napędu wynosi około sześciu c. Choć to mniej niż w najnowszych hipernapędach, statki wyposażone w napęd Enchanach mają kilka istotnych zalet. Przede wszystkim mogą wejść w stan podświetlny, manewrować w nim i w każdej chwili z niego wyjść, zaś statki z hipernapędem mogą to robić tylko w wybranych wcześniej miejscach.
– Zasilanie w pojazdach klasy Utu...
– Dość. – To jedno wypowiedziane przez MacIntyre’a słowo sprawiło, że Dahak zamilkł. Pilot przetarł powoli oczy, żałując, że nie może teraz obudzić się w domu, w swoim własnym łóżku.
– Słuchaj – powiedział wreszcie – to wszystko jest bardzo interesujące... hmmm... Dahak. – Czuł się nieco dziwnie, rozmawiając z maszyną, nawet taką jak ta. – Przekonywanie mnie, że to matka wszystkich okrętów, nie ma większego sensu. Oczywiście, to robi wrażenie jak cholera, ale na co komu taki okręt? Trzydzieści dwa tysiące kilometrów średnicy, pasożytnicze okręty bojowe ważące po osiemdziesiąt tysięcy ton, dwieście tysięcy załogi, wyparowanie planet... Jezu! Co to za Czwarte Imperium? Na Boga, przeciwko komu potrzeba takiej siły ognia? Co tu się w ogóle dzieje?!
– Zaraz to wyjaśnię – powiedział spokojnie Dahak. MacIntyre parsknął, po czym machnął przyzwalająco ręką.
– Dziękuję, komandorze. Ma pan rację, dane techniczne można zostawić na później. Lecz aby zrozumiał pan moje trudne położenie – i powód, dla którego pan również jest w trudnym położeniu – muszę sięgnąć w przeszłość. Proszę pamiętać, że to tylko rekonstrukcja zdarzeń i wnioski oparte na bardzo słabych dowodach materialnych.
– Krótko mówiąc, Czwarte Imperium to twór polityczny, który powstał na planecie Birhat w systemie Bia jakieś siedem tysięcy lat przed wejściem „Dahaka” w wasz Układ Słoneczny. Wówczas Imperium składało się z jakichś piętnastu tysięcy systemów gwiezdnych. Nazwano je Czwartym Imperium, gdyż jest to czwarty tego typu twór, który pojawił się w zapisanych dziejach. Udowodniono istnienie przynajmniej jednego imperium prehistorycznego, określonego przez imperialnych historyków jako Pierwsze Imperium, choć dowody archeologiczne sugerują, że między powstaniem Pierwszego a Drugiego Imperium istniało jeszcze dziewięć innych prehistorycznych imperiów. Wszystkie jednak zostały zniszczone, częściowo lub całkowicie, przez Achuultan.
Po plecach MacIntyre’a przeszedł dziwny dreszcz.
– A kim byli ci Achuultani? – spytał, starając się, aby tego niepokoju nie słychać było w jego głosie.
– Dostępne informacje nie pozwalają na sformułowanie ostatecznych wniosków – odparł Dahak. – Fragmentaryczne dowody sugerują, że Achuultani to gatunek prawdopodobnie pozagalaktycznego pochodzenia. Nawet ich nazwa to transliteracja transliteracji z mitu pochodzącego z czasów Drugiego Imperium. Być może podczas kolejnych ataków zgromadzono więcej informacji, lecz większość została zniszczona, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach. To, co zostało, odnosi się do taktyki i celów. Na podstawie tych informacji historycy Czwartego Imperium wnioskują, że pierwszy najazd Achuultan miał miejsce jakieś siedemdziesiąt milionów ziemskich lat temu.
– Siedemdziesiąt milionów?! – MacIntyre’a zatkało. Żaden gatunek nie mógł żyć tak niewiarygodnie długo. A Księżyc nie może być okrętem kosmitów, prawda? Pokiwał głupawo głową, aby Dahak mówił dalej.
– Dowody można znaleźć na twojej planecie, komandorze – powiedział spokojnie komputer. – Nagłe zniknięcie dinozaurów pod koniec waszej ery mezozoicznej zbiega się w czasie z pierwszym uderzeniem Achuultan. Wielu ziemskich naukowców uważało, że to mógł być skutek uderzenia wielkiego meteorytu. Moje własne obserwacje sugerują, że mieli rację, gdyż Achuultani zawsze lubili dużą broń kinetyczną.
– Ale... dlaczego? Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć zniszczyć dinozaury?!
– To był cel Achuultan – odparł Dahak. – Wydaje się, że chcieli się pozbyć wszelkich gatunków, które mogłyby z nimi rywalizować, i choć dinozaury były w zasadzie formą życia, która nie rozwijała się nigdzie dalej, nie uchroniło ich to przed atakiem Achuultan. Przypuszczam jednak, że Ziemia przyciągnęła ich uwagę ze względu na obecność kolonii Pierwszego Imperium. Opieram ten wniosek na danych, które wskazują na istnienie jego instalacji militarnych na piątej planecie tego układu.
– Piątej planecie? – powtórzył MacIntyre, przytłoczony tym, co usłyszał. – Chodzi ci o...
– Właśnie, komandorze, o pas asteroidów. Wygląda na to, że uderzyli w waszą piątą planetę nieco mocniej niż w Ziemię, a ona od początku była znacznie mniejsza i mniej stabilna geologicznie.
– Jesteś pewien?
– Miałem dość czasu, by zgromadzić obszerne dane z obserwacji. Do tego takie działanie współgrałoby z zapiskami o taktyce Achuultan i prawdopodobną polityką Pierwszego Imperium, które lokowało bazy obrony systemów na umieszczonych centralnie, pozbawionych życia ciałach niebieskich.
Dahak przerwał; MacIntyre siedział w milczeniu, usiłując ogarnąć czas, o jakim była mowa. Po chwili komputer znów się odezwał.
– Czy mam mówić dalej? – Pilot z trudem kiwnął głową.
– Dziękuję. Imperialni analitycy sądzą, że ataki Achuultan na ten zakątek galaktyki mają na celu raczej poszukiwanie potencjalnych konkurentów – w waszej terminologii wojskowej określa się to jako misje typu „odszukaj i zniszcz” – niż chęć rozszerzenia strefy wpływów. Kultura Achuultan wydaje się niezwykle stabilna, wręcz statyczna, gdyż od czasów Drugiego Imperium nie zaobserwowano żadnego technologicznego postępu. Dokładne przyczyny tego zastoju i tak ogromnych odstępów czasowych między poszczególnymi falami ataku nie są znane, podobnie jak nie potrafimy dokładnie określić miejsca, z którego się wywodzą. Pomimo że są dowody ich pozagalaktycznego pochodzenia, analiza wzorca sugeruje, że Achuultani zamieszkują obecnie obszar na dalekim wschodzie galaktyki. To, niestety, zagraża Słońcu, jako że wasz Układ Słoneczny znajduje się na wschodnim skraju Imperium. Krótko mówiąc, Achuultani muszą minąć Słońce, by dotrzeć w głąb Imperium.
– Do tej pory nie miało to dla waszej planety żadnego znaczenia, gdyż od czasu pierwszego najazdu nie było tu niczego, co mogłoby zwrócić uwagę Achuultan. Teraz jednak wasza technika na tyle się rozwinęła, że stworzyliście elektroniczny i neutrinowy podpis, którego ich urządzenia nie mogą nie wykryć.
– O Boże! – MacIntyre zbladł, gdy pojął płynące z tego wnioski.
– Właśnie, komandorze. Położenie waszego Słońca tłumaczy również obecność „Dahaka” w tym rejonie. Jego zadaniem było patrolowanie systemu Noarl, dokładnie pośrodku tradycyjnego szlaku najazdu Achuultan. Niestety, z powodu wrogich działań napęd Enchanach „Dahaka” uległ uszkodzeniu i starszy kapitan Druaga musiał zatrzymać się tutaj, aby dokonać niezbędnych napraw.
– Skoro szkody były do naprawienia, dlaczego jeszcze tu tkwisz?
– Dlatego, że tak naprawdę nie było żadnego uszkodzenia. – Głos okrętu był jak zawsze spokojny, jednak nadwrażliwemu umysłowi MacIntyre’a udało się wychwycić skrywany gniew. – „Uszkodzenie” było dziełem głównego inżyniera, kapitana Anu, i było początkiem buntu.
– Buntu?!
– Buntu. Kapitan Anu i jego zwolennicy obawiali się, że w wyniku nowego najazdu Achuultan „Dahak”, jako najbardziej wysunięty posterunek, prawdopodobnie zostanie zniszczony. Buntownicy woleli więc przejąć okręt i uciec, aby poszukać jakiejś nadającej się do skolonizowania planety.
– Czy to było możliwe? – spytał zafascynowany pilot.
– Tak. Zasięg „Dahaka” jest praktycznie nieograniczony, komandorze. Jego możliwości techniczne są wystarczające, by stworzyć bazę na dowolnym nadającym się do zamieszkania świecie, zaś załoga stanowiła materiał genetyczny zdolny zasiedlić całą planetę. Co więcej, symulacja poważnej usterki napędu była sprytnie zaplanowana i miała zapobiec wykryciu buntu aż do chwili, kiedy buntownicy znajdą się poza zasięgiem innych jednostek Floty. Kapitan Anu wiedział, że starszy kapitan Druaga wyśle raport o uszkodzeniu. Jeśli nie byłoby żadnych kolejnych sygnałów, centrala Floty mogłaby przypuszczać, że uszkodzenie było na tyle poważne, iż okręt zniszczono.
– Rozumiem. Z napięcia w twoim głosie wnioskuję, że bunt został stłumiony.
– Nie, komandorze.
– Powiódł się? – MacIntyre podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
– Nie – odparł ponownie Dahak.
– Mogło być tylko tak albo tak!
– Nie – odparł po raz trzeci Dahak. – Bunt, komandorze, jeszcze się nie zakończył.

* * *

MacIntyre westchnął z rezygnacją i rozsiadł się z założonymi rękami. Ostatnie słowa Dahaka były niedorzeczne, jednak pojęcie „niedorzeczności” zaczynało dla niego nabierać zupełnie innego znaczenia.
– No dobrze – powiedział. – Powiedzmy, że ci wierzę. Jak bunt, który zaczął się pięćdziesiąt tysięcy lat temu, mógł się jeszcze nie zakończyć?
– Właściwie – odparł Dahak, najwyraźniej nie dostrzegając ironii ukrytej w słowach MacIntyre’a – nastąpił pat. Starszy kapitan Druaga nakazał głównemu komputerowi, aby uczynił wnętrze okrętu niezdolnym do zamieszkania i zmusił do ucieczki zarówno buntowników, jak i lojalistów. Później sprawą miało się zająć uzbrojenie „Dahaka”. Po dekontaminacji wnętrza na pokład mogliby wejść tylko oficerowi lojalni wobec Floty, a ta odzyskałaby w ten sposób swój okręt.
– Starszy kapitan nie wiedział jednak, że kapitan Anu wprowadził do swoich komputerów inżynieryjnych instrukcje awaryjne i wydzielił je z sieci głównego komputera. Instrukcje te nakazywały zniszczenie wewnętrznych siłowni „Dahaka”, a potem pozbawienie głównego komputera zasilania i jego uszkodzenie. Jako główny inżynier, który w dodatku wiedział, jak dokonano sabotażu, nie miałby później wielkich problemów z dokonaniem napraw i ponownym przejęciem kontroli nad okrętem.
– Kiedy główny komputer wykonał rozkazy starszego kapitana Druagi, cały lojalny personel ewakuował się w kapsułach. Tymczasem kapitan Anu przygotował w tajemnicy kilka podświetlnych pasożytów, najwyraźniej po to, by porzucić w nich członków załogi, którzy nie uznaliby jego władzy, ale to jego zwolennicy skorzystali z tego transportu i pewna liczba uzbrojonych pasożytów opuściła „Dahaka”. W ten sposób przenieśli na Ziemię kompletną i działającą, choć do pewnego stopnia ograniczoną bazę techniczną. Lojaliści zaś mieli do dyspozycji tylko zestawy ratunkowe ze swoich kapsuł.
– Nie miałoby to znaczenia, gdyby kapitanowi Anu udało się osiągnąć swój cel. Ale okazało się, że nim główny komputer pojął, co się dzieje i dezaktywował siłownie jądrowe „Dahaka”, trzysta dziesięć z trzystu dwunastu siłowni zostało zniszczonych, obniżając poziom zasilania sieci okrętu poniżej zdolności operacyjnej. Takie zasilanie pozwalało rozpocząć obronę według zalecenia kapitana Druagi, lecz nie wystarczało, by jednocześnie odkazić wnętrze i dokonać skutecznych napraw. W rezultacie główny komputer nie był w stanie wykonać rozkazów natychmiast i w pełni. Trzeba było dokonać napraw, zanim nastąpi dekontaminacja, lecz naprawy tak naprawdę oznaczały zbudowanie wszystkiego od początku, a do tego potrzeba było większej mocy niż ta, która pozostała. Poziom energii był tak niski, że nie można było nawet posłużyć się głównym zasilaniem „Dahaka”. To z kolei oznaczało szybkie wyczerpanie się rezerw zasilania, dlatego między poszczególnymi etapami napraw trzeba było robić coraz dłuższe przerwy na odnowę rezerw.
– W takich warunkach główny komputer przez dłuższe okresy nie działał poprawnie, choć działały programy obronne. Odczyty ze skanerów wskazują, że w okresie napraw zniszczono siedem pasożytów buntowników, lecz każda akcja defensywna obniżała poziom zasilania, a to z kolei wydłużało okresy nieprawidłowego funkcjonowania głównego komputera. To jeszcze bardziej spowalniało tempo napraw i wydłużało czas niezbędny do naładowania zasilania na tyle, by ponownie uruchomić odpowiednie części komputera i by mógł on pokierować nowym etapem pracy.
– Dlatego minęło około jedenastu ziemskich dekad, nim główny komputer znów stał się w pełni sprawny, choć w minimalnym zakresie, i można było rozpocząć odkażanie. W tym czasie kapsuły lojalnych członków załogi przestały działać, podobnie jak łączność, w rezultacie czego żaden z nich nie mógł powrócić na pokład „Dahaka”.
– Dlaczego nie mogłeś ich zabrać – spytał MacIntyre – zakładając, że jeszcze byli żywi?
– Wielu z nich pozostało jeszcze przy życiu. – W głosie Dahaka pojawił się nowy ton, jakby był zmieszany. – Niestety, żaden z nich nie był oficerem z prawem wstępu na mostek i z tego powodu nie miał implantów komunikacyjnych Floty, dlatego nie można było porozumieć się z nimi. Bez tego protokoły rozkazów rdzenia centralnego komputera poważnie ograniczały możliwości „Dahaka”.
Głos umilkł, a MacIntyre zmarszczył brwi. Jakie protokoły rozkazów?
– Co to znaczy? – spytał wreszcie.
– To znaczy, komandorze, że centralny komputer nie mógł rozważać ich zabrania – przyznał Dahak, i w tym momencie wyraźnie słychać było jego zmieszanie. – Musi pan zrozumieć, że centralny komputer nie został zaprojektowany po to, by działać niezależnie. Choć w najbardziej podstawowym sensie ma samoświadomość, ma bardzo prymitywne i ograniczone wersje zdolności, które ludzie nazywają „wyobraźnią” i „inicjatywą”. Do tego najważniejsze było bezwzględne posłuszeństwo rozkazom przełożonych, które całkiem słusznie zaimplementowano w jego rdzeniu. Bez rozkazu, by wysłać tender po lojalnych oficerów, główny komputer nie mógł rozpocząć akcji, a bez łączności żaden lojalny oficer nie mógł mu takiego rozkazu wydać. Założywszy, rzecz jasna, że któryś z nich miałby powód, by sądzić, że „Dahak” nadal działa i może ich zabrać.
– A niech to! – powiedział cicho MacIntyre. – Paragraf 22 do kwadratu.
– Właśnie, komandorze. – Wydawało się, iż Dahak odetchnął z ulgą, że ten fragment wyjaśnień ma już za sobą.
– Tymczasem buntownicy nadal posiadali działającą bazę techniczną – zastanawiał się dalej pilot. – Co się z nimi stało?
– Pozostali na Ziemi – powiedział spokojnie Dahak, a MacIntyre poderwał się na równe nogi.
– Chcesz powiedzieć, że tam umarli? – spytał z napięciem.
– Nie, komandorze. Oni żyją... i ich pasożyty nadal istnieją.
– To śmieszne! Założywszy, że wszystko, co mi do tej pory powiedziałeś, to prawda, musielibyśmy wiedzieć o istnieniu tak zaawansowanej cywilizacji obcych!
– Nie – odparł cierpliwie Dahak. – Ich instalacja jest ukryta pod kontynentem, który nazywacie Antarktydą. W ciągu ostatnich pięciu tysięcy ziemskich lat niewielka ich grupa wyruszyła na Ziemię, by rozmnażać się wśród waszej populacji, po czym wróciła do swojej enklawy, by połączyć się z pozostałymi towarzyszami, trwającymi w tym czasie w stazie. W waszej terminologii określa się to jako zawieszenie czynności życiowych.
– Niech to, Dahak! – wybuchnął MacIntyre. – Chcesz mi powiedzieć, że jakieś zielone ludziki łażą po Ziemi i nikt tego nie zauważył?!
– Nie, komandorze. Buntownicy to nie „zielone ludziki”. Wręcz przeciwnie, to ludzie.
Colin MacIntyre klapnął na fotel, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
– Chcesz powiedzieć, że... – wyszeptał.
– Właśnie tak, komandorze. Każdy Ziemianin to potomek członka załogi „Dahaka”.



Dodano: 2006-10-07 08:35:33
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS