NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Antonius, Richard A. - "Qanaria. opowieść o 8smej Wyspie"
Wydawnictwo: Redhorse
Cykl: Antonius, Richard A. - "Qanaria"
Data wydania: Październik 2006
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 440
Tom cyklu: 1



Antonius, Richard A. - "Qanaria. opowieść o 8smej Wyspie", tom 1

Zeszyt numer 17F
Czarny samochód skręcił na podwórze przed osiedlowym blokiem, w którym na drugim piętrze mieszkał Marcin Stokropka. Zachodzące słońce odbiło się od przedniej szyby i jak dreszcz przebiegło po masywnym niklowanym zderzaku. Samochód zatrzymał się, a potem wycofał pomiędzy zaparkowane samochody. Dłoń w rękawiczce opuściła w dół osłonę przeciwsłoneczną. Kierowca wyłączył silnik. Nie wychodził jednak z samochodu. Sięgnął po leżącą obok na siedzeniu walizeczkę, otworzył ją i wyjął lornetkę. Długo lustrował fasadę budynku, przykładając szczególną uwagę do okien drugiego piętra. Przesunął lornetkę nieco w górę. Wydawało się, że badał teraz dach. Nagle zobaczył coś, co wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy.
— No badiko, no badiko (nieźle, nieźle) — mruknął do siebie.
Dokładnie nad wejściem do klatki schodowej, na krawędzi dachu, zwisał ogromny sopel lodu.
Kierowca odłożył lornetkę do walizeczki. Teraz otworzył w niej schowek i wyjął sklejone taśmą laski jakiejś substancji. Do nich przymocowane było plastikowe pudełeczko i maleńki czujnik ze szklanym oczkiem. Przybysz włożył urządzenie do kieszeni płaszcza i wysiadł z samochodu. Był to Krogulets –as tajnego wywiadu. Poprawił tyrolski kapelusik, czerwony szalik i ruszył w kierunku bramy. Tu zatrzymał się, zadarł głowę do góry, potem nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
Na drugim piętrze przed drzwiami z nazwiskiem Stokropka przystanął i przez chwilę wsłuchiwał się w odgłosy dobiegające z mieszkania. Nagle coś go spłoszyło, gdyż odwrócił się i raźno wbiegł na wyższe piętro. Usłyszał z dołu trzaśnięcie drzwi w bramie. Ktoś szybko wchodził po schodach. Krogulets spojrzał w „studnię” pomiędzy schodami i dostrzegł przesuwającą się po poręczy dłoń. Nie czekał. Ruszył w górę i dotarł na ostatnie piętro. To tutaj znajdowało się okienko, za którym widać było ciężki sopel lodu. Przez chwilę nasłuchiwał. Na drugim piętrze zatrzasnęły się drzwi do mieszkania. Agent powrócił do badania sopla lodu, który jak miecz celował swym ostrzem prosto w kratę leżącą przed bramą wejściową. Z zadowoleniem zauważył, że w soplu jest mała dziura. Tam też postanowił wetknąć laski materiału wybuchowego wraz z detonatorem. Dzięki czujnikowi na promienie podczerwone będzie mógł go zdetonować z bezpiecznej odległości, dokładnie w chwili, kiedy na dole pojawi się „obiekt 100.14”. Ostry kolec lodowy o wadze wielu kilogramów z ogromną siłą ugodzi ofiarę w czaszkę, a może nawet dotrze aż do serca.

* * *

„Dziwne — pomyślał Marcin, ściągając w przedpokoju ośnieżone buty. — Ktoś wlazł na klatkę schodową i nie otrzepał butów. Kawały śniegu z odbitymi śladami ciągną się aż pod nasze drzwi”. Jego uwagę zwrócił dziwny zapach. Pociągnął nosem i zorientował się, że wydobywa się on z jego pokoju. „No tak — przypomniał sobie. — Metalowa skrzynka”. Przez chwilę zastanawiał się, czy użyć perfum mamy, czy może lepiej wywietrzyć pokój.
Schylił się i wyciągnął skrzynkę spod łóżka. „Tak. Te stare papiery. Właściwie to trzeba by się tego pozbyć, zanim do akcji wkroczy mama”. Zajrzał do środka. Z jednej z książek coś wystawało. Był to cienki zeszyt szkolny. Na środku okładki widniała nalepka podobna do tych, które chłopiec widział na menzurach i słojach w laboratorium profesora. „Notatki. Część 17 F”. U dołu okładki zauważył małą nalepkę z inicjałami: J v S.
— Ciekawe. „Część 17”, a gdzie reszta?
Przypomniał sobie wtedy słowa profesora, który opowiadał o pożarze archiwum, a potem o jakimś złodzieju. „Skoro tak, to należy się cieszyć, że chociaż ten jeden zeszyt ocalał” — pomyślał i siedząc ciągle na podłodze, kartkował tajemniczy zeszyt.
Zapiski prowadzono w nim dość czytelnie. Były jednak rozbite na mnóstwo drobnych, chociaż ponumerowanych fragmentów. Niektóre wpisano ciasno między już istniejące notatki, a jeszcze inne zapisane były do góry nogami. Tu i tam znajdowały się szkice maszyn, a nawet jakieś mapki. Większą część zeszytu wypełniały jednakże jakieś esy-floresy, wężyki i meandry, falki i pętelki w różnych kolorach.
— Superczadowo! — ucieszył się chłopiec. — To na pewno jakiś ważny szyfr Joachima Spiralskiego. Ale ja go odczytam. Jak Champollion hieroglify egipskie. Szyfry to moja specjalność!
Teraz Marcin był tak podekscytowany, że nie wiedział, od czego zacząć. Najchętniej pochłonąłby te wszystkie notatki za jednym zamachem. Planował na dzisiaj pracę przy stronie internetowej, ale teraz postanowił, że wiadomością o hundreddotsaurze i zdjęciem jaja zajmie się jutro. Wirus będzie musiał trochę poczekać. Chłopiec przeniósł się na łóżko, oparł o ścianę i zaczął odczytywać luźne notatki:
„Usystematyzować spostrzeżenia z drugiej astralnej podróży.
Wszystko na to wskazuje, że odkryłem ląd, którego jeszcze nie mogę zidentyfikować na mapach. Ale wysokość geograficzna się zgadza. Dziwne zwierzęta! Zrobić o tym odczyt w Towarzystwie. Brat jak zwykle mi nie wierzy. Trudno ich będzie wszystkich przekonać, bo to i tak jest niesamowite. Mogą mnie nawet uznać za wariata. Zwłaszcza żona rektora, która tylko czeka, żeby mnie wygryźć z badań. Ta amatorka chce przechwycić wyniki, resztki budżetu i jeszcze załatwić sobie moim kosztem tytuł profesorski. Niedoczekanie! Stereogramy, które znalazłem w antykwariacie w Gibraltarze, potwierdzają moje podejrzenia. Stokropka zainteresował się szczególnie jednym z nich. Uważa, że może to być dowód na istnienie jakiejś gigantycznej ryby ichtiozaura, której poszukiwał. Nazwał ją mirladonia gigatlantica. Teraz i on popiera pomysł wyprawy badawczej. Gdyby wszyscy mieli tak otwarte umysły, jak on! Tak. Jego odważna teoria o trzech meteorytach przekonuje mnie. Według niego jeden utworzył Zatokę Meksykańską, drugi trafił w Karaiby, a trzeci, powodując zagładę A...”
Krawędź kartki była w tym miejscu oddarta.
„Będzie z niego prawdziwy...”
Również i tutaj, jak na ironię, brakowało kawałka kartki.
„Wujek Fefo. Nowy członek Towarzystwa. Niespecjalnie go lubię. Właściwie to się wprosił. Bardziej interesuje się danymi personalnymi i traktuje nas jak kryptookazy... Może przysłała go żona rektora? Muszę mu się przyjrzeć uważniej. Najpierw bagatelizował wszystkie moje koncepcje i podawał w wątpliwość sens organizowania wyprawy. Teraz nagle — patrzcie państwo — zmiana o 180 stopni i nawet namawia nas gorąco. Cóż go tak odmieniło? Twierdzi, że uzyskał jakieś kontakty w porcie afr... i że może tanio załatwić tę łódź...”
Tym razem były tu dwie dziury w kartce.
„Odczyt wujka Fefa o gigantycznych kameleonach. Przyznaję, że wydało mi się to nieco naciągane. On jednak twierdził, że materiały o tych zwierzętach zaczerpnął z notatek jakiegoś marynarza, którego wyłowiono u wybrzeży Mauretanii. Marynarz był na wpół zjedzony, a na wpół galaretowaty. Przy opisie tych potworów nieszczęśnik posłużył się... językiem volapük. To było zaskoczenie. W dodatku nie wiedzieliśmy, że wujek Fefo był znawcą właśnie tego języka. I tu wywiązała się ciekawa rozmowa na temat tego skonstruowanego języka. Wujek Fefo bardzo gorąco zachwalał go i twierdził, że to doskonały język międzynarodowy. Stokropka, który znał esperanto, nie zgodził się z nim, twierdząc, że esperanto i ido lepiej spełniają rolę języka międzynarodowego. W końcu prawie że się pokłócili. Stokropka strasznie się tym przejął. To jest naprawdę szalona głowa. Jeszcze bardziej niż ten Yamabiko-San. No właśnie, nasz Japończyk obiecał sfinansować część ekspedycji. Jego z kolei bardziej interesują dziwy świata roślin i kryptobotanika. Był zachwycony moją pracownią w szklanym pawilonie. Yamabiko-San przybył do Europy, aby odnaleźć magiczną roślinę — alraunę. (Niestety, dopiero tutaj dowiedział się, że w Europie roślina ta — zwana również mandragorą — została już wytrzebiona). Nasz Japończyk ma też podobno kontakty z redakcją »National Geographic«. Ale w te gigantyczne kameleony Fefa to ja nie wierzę, chociaż wszystko, co gigantyczne, bardzo mnie fascynuje.
Awantura z mamusią. Też gigantyczna. Mamusia nie chce nawet słyszeć o wyprawie. Powiedziała, że Bonawentury na pewno nie puści, bo chorowity. Łatwo się przeziębia i ma uczulenie na pióra egzotycznych ptaków. I nie tylko. Ja uważam, że lepiej byłoby, gdyby został, bo ktoś musi mieć oko na knowania żony rektora. Na mamusię też.
Bonawentura ma słabe zdrowie i w dodatku od małego miał alergię na pyłki i różne rośliny. Ale już najbardziej na eukaliptus. Nie znosi cukierków o tym smaku. A ja uwielbiam. W ogóle nasze zainteresowania idą w przeciwnych kierunkach. Mnie pociągają wielkie cele, wielkie czyny i wielkie formy. Oceany, kosmos, teleskopy i lunety. Wybuchy na Słońcu. Podróże na Wenus... Tak, duże przedstawicielki płci pięknej też. A Bonawentura? Ten wgryza się w nanometrię, energie zerowego punkcika i miniaturyzację.
Mikroskopy i mikrowiry w umywalce. Implozje żaróweczek w latarkach kieszonkowych i implozyjki w mydlanej piance. Wszystko musi być tycie, tyciutkie. Nawet mawia »kochanieńki« zamiast... no powiedzmy, jak ja: »panie dzieju«. Nic dziwnego, że ugania się za naszą laborantką, którą wszyscy w instytucie nazywają Pipetka. I żadnych podróży. Najchętniej siedziałby w domku i odbywał spacerki, kręcąc się na obrotowym foteliku. Mój brat to mikrodomatorek”.
Następne strony pokryte były tajemniczymi wyliczeniami oraz zawierały spis jakiegoś inwentarza: „12 aparatów Kippa, 60 menzur z podziałką spiralną, 33 lejki proste, 5 pantografów, 200 par okularów stereoskopowych, 17 fartuchów laboratoryjnych z naszytą kieszenią, 1 kalejdoskop dziecinny — zabawka”.

* * *

Krogulets szamotał się z okienkiem. Przykręcone śrubami z czterech stron — nie ustąpiło.
— No gudiko — syknął przez zęby. Wszystkie śrubokręty znajdowały się w walizeczce, którą zostawił w samochodzie. Schował z powrotem do kieszeni laski materiału wybuchowego i zaczął schodzić po schodach. Na drugim piętrze zauważył kawały śniegu z odciśniętymi śladami swoich
butów. Teraz przezornie, schodząc w dół, rozdeptywał je. W samochodzie poczuł, że walizeczka lekko wibruje. Podniósł jej wieko. Z urządzenia przesyłowego wypełzał wąski pasek papieru. Była to szyfrówka. W miarę, jak przesuwał ją przed oczami jego brwi nastroszyły się, a czoło przybrało pochmurny wyraz.
— Hasło: „Euroturyści” — powtórzył. Jego szeroka szczęka zacisnęła się z wściekłości. Przez
chwilę siedział bez ruchu. Myślał. W końcu włożył koniec papierowej taśmy do ust i zaczął ją powoli i systematycznie przeżuwać. Czuł się upokorzony. Nie dosyć, że zgodnie z przepisami bezpieczeństwa musi za każdym razem połknąć każdą otrzymaną szyfrówkę, to jeszcze teraz zmuszono go do przełknięcia goryczy porażki. Tak, dla niego natychmiastowe przerwanie działań w momencie, gdy przygotował tak smakowitą likwidację „obiektu 100.14”, równało się poniżeniu. Jego honor zawodowego likwidatora doznał brutalnego uszczerbku.
— To pewnie znowu przez tego gamonia
Akselo — wyszeptał gniewnie, a imię tego ostatniego przemieniło się w przewlekłe beknięcie. — Chyba zaczynam być uczulony na papier. Może by tak wreszcie przeszli na szyfrowany e-mail albo SMS-y? — mruknął.
Samochód ruszył. Przed klatką schodową Krogulets zwolnił. Posłał spojrzenie pełne żalu w kierunku wiszącego sopla, po czym z wyraźną irytacją nadepnął na pedał gazu. Szyfrówka wzywała go do nowych, zupełnie nieoczekiwanych zadań.


Dodano: 2006-10-06 14:09:30
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS