NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

antologia - "Tempus fugit", tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: antologia - "Tempus fugit"
Data wydania: Listopad 2006
ISBN: 83-60505-04-7
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 484




antologia - "Tempus fugit", część 1

Jarosław Grzędowicz - "Zegarmistrz i łowca motyli"

Na Sadach Czerniakowskich nic się nie działo i nic nie odbiegało od normy bardziej niż młoda pokojówka paradująca po pokoju nago, przy rozsuniętych zasłonach.
Nie widywało się na przykład rosłego księdza klęczącego przy furtce willi i dłubiącego wytrychem w zamku w świetle elektrycznej latarki trzymanej przez jegomościa odzianego w kosztowną jesionkę Burberry i z cylindrem na głowie.
Posterunkowy Kundera wcale nie był głupi. Ale nawet ktoś stosunkowo bystry rzadko potrafi od razu znaleźć się w sytuacji kompletnie obłąkanej. Trudno powiedzieć, co ogłupiło go bardziej: ksiądz-włamywacz czy cylinder noszony do kraciastej jesionki i pumpów. W innym czasie i innym świecie ukuto określenie „dysonans poznawczy”.
Na widok zwykłych obwiesiów albo nawet przeciętnych mężczyzn wiedziałby, co robić. Osobliwy widok, który jawił mu się w świetle gazowych latarni, zakrawał na gorączkowy majak.
– Co tu się dzieje? – posterunkowy Kundera powinien był to huknąć służbowym głosem. Powinien był przygotować sobie gwizdek. Ale nade wszystko powinien był odwiesić pałkę na zaczep i wyjąć rewolwer.
Ksiądz uniósł tylko brwi, nadal spokojnie majstrując dwiema stalowymi szpilami w zamku. Szczęknęła zapadka, furtka uchyliła się ze skrzypieniem. Jegomość w cylindrze uniósł latarkę i smagnął twarz posterunkowego snopem blasku. Ksiądz zaczął się prostować.
Kundera zasłonił oczy dłonią.
– Zabrać światło! – warknął.
Cylinder usłuchał, ale policjant miał już zielone plamy przed oczami. Ksiądz z uśmiechem wyprostował się na całą ogromną wysokość. Posterunkowy w życiu nie widział tak wysokiego duchownego.
– Ach, panie stójkowy! – rozległ się nagle kobiecy głos gdzieś z tyłu.
Kundera odwrócił się, ale stając rozsądnie plecami do parkanu. Kobieta wynurzyła się zza samochodu zaparkowanego przy ulicy. „Ciemny fokker, z wypukłymi błotnikami” – przemknęło mu przez myśl. Dama była piękna, ale również absurdalnie wysoka. Żeby spojrzeć w turkusowe oczy pod jeździeckim kapelusikiem i zobaczyć kunsztowne pukle blond włosów otaczające szczupłą twarz, musiał zadrzeć głowę. Była również absurdalnie ubrana: w piaskowy kostium do jazdy konnej z bryczesami, wysokimi butami, w ręku trzymała nawet szpicrutę. „Przebierańcy” – przemknęło Kunderze przez głowę. „Wracają z jakiegoś balu”.
– Panie stójkowy, to ja zgubiłam klucz – powiedziała i wydęła kapryśnie wargi. Minęła policjanta i uwiesiła się na szyi księdza. – Najdroższy, poradziłeś sobie?
To było o jeden idiotyczny numer za dużo. Kundera puścił rękojeść pałki, pozwalając jej zawisnąć na rzemiennej pętli, i sięgnął do skórzanej kabury, zastanawiając się rozpaczliwie, czy załadował rewolwer. Amazonka, odwrócona do niego plecami, całowała księdza w usta, unosząc jedną nogę. Nagle postawiła ją na ziemi i odwróciła się błyskawicznie jak tancerka, machnąwszy ręką.
Kundera poczuł parzące smagnięcie przez szyję i krzyknął – chciał krzyknąć, ale usłyszał tylko syk, z jakim gorące powietrze zmieszane z rozpyloną krwią buchnęło przez szczelinę w jego szyi. Rewolwer stuknął o chodnik, a posterunkowy rozpaczliwie chwycił przecięte gardło, usiłując zacisnąć brzegi rany i patrząc z bolesnym osłupieniem na brzytwę w jej wąskich palcach, na okrwawiony brzeszczot przewieszony przez kiść dłoni, fachowo, jak u alfonsa. Nogi zaczęły się pod nim uginać i Kundera osunął się po parkanie.
– No i po co to? – warknął surowo ksiądz. – Nie wystarczyło ogłuszyć? Musiałaś wszystko obryzgać, Drzazga? Zabrać go teraz. Ruchy!
– Co tam się dzieje?! – zawołał mężczyzna w tużurku, stając w kwadracie światła otwartych drzwi.
– Ach, kochany panie doktorze Foch! – zawołał jowialnie ksiądz, wchodząc po schodkach na ganek. Matowo oksydowany długolufowy mauzer wynurzył się spod poły czarnego księżowskiego futra.
Doktor otworzył z osłupieniem usta. Wysoki ksiądz wepchnął go do mieszkania, a za jego plecami bardzo wysoka kobieta w stroju do konnej jazdy wlokła po kamiennej ścieżce charczącego policjanta, trzymając go pod pachy.
Mężczyzna w pumpach i cylindrze wszedł ostatni, rozglądając się czujnie, z dłonią za połą jesionki, i cicho zamknął drzwi.
Jegomość w średnim wieku, ze starannie przystrzyżoną siwą bródką, otulony tużurkiem z jedwabnymi wyłogami, siedział już na postawionym pośrodku salonu krześle, z ustami zaklejonymi kawałkiem medycznego plastra. Okrągłe druciane okulary spadły mu podczas szamotaniny i leżały rozdeptane w sieni, wśród szklanego pyłu. Wysoka amazonka, nazwana Drzazgą, klęczała za krzesłem i z trzaskiem odrywała kolejne kawałki płóciennej taśmy, owijając nadgarstki gospodarza.
– Kto jest jeszcze w domu? – szepnął wysoki ksiądz, wtykając lufę pistoletu pod brodę mężczyzny. – Zaraz zdejmę ci plaster, a wtedy odpowiesz na pytanie. Najpierw tylko ruchem głowy. Tak lub nie. Rozumiesz?
Związany przytaknął, dygocąc z przerażenia.
– Czy jest ktoś w domu? Tak czy nie?
– Nie...
– Pigmej, sprawdzić – szepnął ksiądz i poparł rozkaz ruchem głowy.
Dżentelmen w tweedach i cylindrze ruszył schodami na górę, cicho jak kot.
Mężczyzna na krześle szarpnął się rozpaczliwie.
– Bez histerii – uprzedził ksiądz. – Zabiję, rozumiesz? Jeden wrzask, jakakolwiek awantura, zabiję natychmiast jak psa. Zrozumiano!?
– Ach, kochany panie doktorze! – zawołał nagle jowialnym tonem. – Niechże pan wybaczy to niefortunne najście! Tyle lat, tyle lat...
Na górze rozległ się nagle stłumiony krzyk, szamotanina i głuchy łomot. Związany zesztywniał.
– Wiem, że to barbarzyństwo – wyszeptał ksiądz. – Ale my tu ratujemy miliardy ludzi, panie doktorze. Powinien pan, jako humanista, zrozumieć, że ofiary są konieczne.
Pigmej pojawił się znowu, bez cylindra na głowie, niosąc przewieszoną przez ramię bezwładną kobietę. Położył ją na podłodze przed kominkiem.
– Żywa? – spytał krótko ksiądz.
Człowiek nazwany Pigmejem skinął głową.
– Znakomicie. To nam zaoszczędzi czasu. Zadam panu proste pytanie, panie doktorze Foch. Bardzo proste. Jeżeli nie uzyskam zadowalającej odpowiedzi, zaczniemy torturować kobietę. Zrobi to moja koleżanka, z całą wrodzoną intuicją i znajomością kobiecej anatomii. Nalegam, żeby pan nie tracił czasu na konwenanse. Ta panna jest najokrutniejsza z nas wszystkich. W pańskiej sieni właśnie kona policjant, którego przed chwilą prawie zabiła...
Amazonka zachichotała, grzebiąc w eleganckiej torebce, po czym ułożyła rzędem na podłodze brzytwę, aptekarską buteleczkę z ciemnego szkła, kilka dentystycznych narzędzi, dużą szklaną strzykawkę i spirytusowy palnik.
Jegomość w tweedach właśnie kończył przywiązywać nieprzytomną kobietę do krzesła; wepchnął jej w usta sporą śliwkę, zabraną ze stojącej na stole patery, po czym starannie zakleił usta dużym kawałkiem plastra. Związany mężczyzna szarpnął się, wytrzeszczając oczy, i wydał z siebie kilka rozpaczliwych jęków.
– Dzięki temu tortury odbędą się w ciszy – objaśnił ksiądz, gestykulując mauzerem. – Dręczona kobieta nie będzie mogła krzyczeć. Może to źle, bo gdyby usłyszał pan ten głos, prędzej zacząłby pan współpracować, ale nie chcemy alarmować sąsiadów. Pan ma tylko odpowiadać na pytania. Oto pytanie pierwsze: „Gdzie jest klucz do sejfu?”.
Mężczyzna sięgnął do twarzy profesora i szarpnięciem zerwał mu plaster z jednej strony ust. Na pokrytej klejem części została spora kępka włosów.
– Pieniądze są w biurku, w kasecie. Panowie, w sejfie nie ma nic wartościowego, przysięgam na Boga! Pieniądze w kasecie, w prawej szufladzie. Puśćcie ją, przecież nic wam nie zrobiła, oddam pieniądze i kosztowności...
Plaster wrócił na swoje miejsce.
– Niczego pan nie zrozumiał, kochany profesorze Foch. Pytałem o klucz do sejfu. I tylko tyle. Drzazga, zaczynać.
Szczupła amazonka usiadła na kolanach kobiety twarzą do niej i wsunęła jej brzytwę pod bluzkę. Rozległ się trzask prutego materiału, rozcięte płótno poleciało na podłogę.
– Przytrzymaj krzesło – powiedziała do Pigmeja. – Będzie się szarpać jak jasna cholera...
Wyjęła korek z ciemnej buteleczki, pozwalając, by kropla cieczy spadła na dębowy parkiet. Z politury uniosła się cieniutka smużka gryzącego dymu.
– Ups...! Sorry za podłogę...!
– Ocucić? – zapytał Pigmej.
– Spiko, już ja ją ocucę.
Wysoki mężczyzna w sutannie wybrał płytę, podniósł ramię skrzynkowego gramofonu i włączył silnik.
Oboje napadnięci ludzie szarpali się w więzach, wydając z siebie okropne, stłumione kneblami zwierzęce ryki, drąc piętami podłogę i szarpiąc poręczami. Trwało to około minuty. Przerażająco cichej minuty. Cały hałas z pewnością nie zwróciłby uwagi nikogo na ulicy ani za ścianą.
„Noce takie są upalne, i słowiki spać nie dają, a przez okno do mej chatki jakieś strachy zaglądają...” – gramofon zawodził lirycznie, ale niezbyt głośno. Wysoki mężczyzna wyglądał przez okno, rytmicznie bębniąc palcami w parapet.
– Klucze są w łazience... pod ręcznikiem... wiszą na łańcuszku... miałem je na szyi... – Profesor krztusił się w torsjach, ale starał się mówić najszybciej jak to tylko możliwe. Bał się nawet spojrzeć w stronę Drzazgi, która wycierała zakrwawione dłonie strzępami koszuli kobiety. – Jest jeszcze szyfr... jeden... osiem... dziewięć... pięć...
Po kilku minutach zawartość sejfu znalazła się na stole w salonie. Pięć wypchanych papierami, postrzępionych teczek z brązowej tektury, kilka grubych brulionów w sztywnej oprawie i pistolet, który przywłaszczył sobie Pigmej.
– Browning efenka – oznajmił, mimo że nikogo to nie zainteresowało.
Drzazga stała wyczekująco, opierając długą nogę o krzesło, na którym leżała nieprzytomna, półnaga kobieta. Człowiek zwany Pigmejem cicho otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Słychać było, jak otwiera kufer i wyjmuje coś metalowego, po czym kręci korbą rozrusznika fokkera. Ksiądz przejrzał pobieżnie zawartość teczek i ułożył je jedną na drugiej.
– Czy to wszystko? – zapytał surowo. – Wszystkie dokumenty?
– Tak... wszystkie... ale, panowie, to nieskończone. Nikt wam za to nawet grosza nie da. A to jest lekarstwo. Rozumiecie? Dzięki temu można będzie wyleczyć nawet raka... i to wkrótce... jeszcze trochę pracy... Błagam was... miejcie na względzie... przecież też macie rodziny... dobro ludzkości... przecież to może uratować miliony istnień.
Ksiądz pokręcił głową i westchnął.
– Dobro ludzkości, pan powiada? Wszystko, co my robimy, jest dla dobra ludzkości. Miliony istnień? My tutaj ratujemy miliardy. Przykro mi, profesorze, ale rak zostaje.
Pigmej wrócił i postawił na podłodze cztery kanistry, po czym przyniósł skądś miednicę i ustawił w niej świecę wyjętą ze stołowego lichtarza.
Z gramofonu dobiegała teraz Ostatnia niedziela.
Ksiądz pozbierał teczki i bruliony do skórzanej torby, którą znalazł w sieni, po czym wyszedł. Pigmej i obłąkana amazonka oblali wszystko cuchnącą gazoliną, potem napełnili miednicę i podpalili świecę. Zanim wyszli, mężczyzna w kraciastej jesionce znalazł jeszcze kasetę z pieniędzmi i odszukał na górze swój idiotyczny cylinder.
Kiedy zamknęli za sobą drzwi, płyta zacięła się na słowach „...na wieczny czas – pyk!... na wieczny czas – pyk!... na wieczny czas...”. Było to bardzo irytujące, ale nikt w salonie nie był w stanie poprawić igły.


Dodano: 2006-10-03 16:52:09
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS