Zajęcia były naprawdę fajne. Profesor Gwizzley pokazywał im gumolski przedmiot i opisywał do czego służy, nieustannie się przy tym myląc. Zapałki nazywał pochodniami, a wykałaczki „podlegającymi biodegradacji urządzeniami służącymi do dyskretnego zwracania czyjejś uwagi”. Kiedy zademonstrował im pistolet: „zdumiewająco skuteczne urządzenie do przebijania dziur w papierze”, Nigel nie wytrzymał.
Podniósł rękę.
- Profesorze?
- Tak, Trotter?
- To nie do końca tak oznajmił.
- Co masz na myśli? - spytał profesor, w klasie zaszumiało.
- Chodzi mi o pańską analizę - odparł Nigel. - Nie wydaje mi się, żeby pistolety służyły właśnie do tego.
- Oczywiście, że tak. Sam zobacz. Bradpitton, potrzymaj to - profesor cisnął grubą książkę uczniowi siedzącemu w pierwszej ławce, Cyrilowi Bradpittonowi.36
[36. Nazwanemu tak na pamiątkę wuja Cyrila, który został niechcący zabity przez Zeda Gromgara podczas jedenastego roku nauki Barry’ego.]
- Na litość boską, Bradpitton, przestań się wiercić - Gwizzley wycelował i wystrzelił. Odebrał książkę leżącemu na podłodze Cyrilowi, który jęknął cicho. - Po prostu wytrzyj tę krew. Widzicie? - otworzył książkę i zademonstrował. - Idealna dziura na każdej stronicy. To sprytne, niemagiczne rozwiązanie starego jak świat problemu.
- Chodzi o to, że moi dziadkowie to Gumole - tłumaczył Nigel. - I sami zawsze używają dziurkacza.
- Najwyraźniej twoi dziadkowie to dziwacy - odparł profesor Gwizzley z rosnącą irytacją.
Nigel nie ustępował.
- Ale profesorze!
- Wystarczy, Trotter - Nigel niechętnie się zamknął. - Jeśli mówię, że służy do wybijania dziur, to do tego właśnie służy!
Dodano: 2006-07-20 14:27:12