NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Dębski, Eugeniusz - "O włos od piwa"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Dębski, Eugeniusz - "Hondelyk"
Data wydania: Styczeń 2006
ISBN: 83-89011-74-3
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 400
Cena: 28,99 PLN



Dębski, Eugeniusz - "O włos od piwa" #1

Niepotrzebna twierdza

Cadron nie tracił czasu na patrzenie do tyłu, wbił pięty w końskie boki i pochylił się na koniu. Gaber posłusznie runął z wichrem w zawody, zaraz wyprzedził Hondelyka. Gnali tak długą chwilę po chwiejnej skalistej drodze i nagle wypadli na równinę. Trzy, może cztery staggi przed nimi wznosiły się wysokie kamienne mury, kilkoma klinami wcinające się w równinę. Gaber sam przyśpieszył, ale Cadron na wszelki wypadek jeszcze raz trącił go piętami i dopiero teraz, oceniwszy drogę i uznawszy, że wierzchowiec poradzi sobie z nią nie gorzej niż on sam, obejrzał się za siebie. O długość konia pędził za nim Hondelyk i – Cadron widział to wyraźnie — delikatnie powstrzymywał swojego ogiera przed dzikim galopem, który wyniósłby go przed Gabera. Za Hondelykiem z wąwozu wyjeżdżało kilkudziesięciu jeźdźców okrytych surowymi skórami, z krótkim krzywymi szablami w ręku. Wymachiwali nimi, jakby chcąc poszatkować przed sobą powietrze i szybciej dogonić ściganych. Ich konie, małe, niskie, krępe z długim włosem na piersiach i bokach, wyciągnęły szyje i wyprężone, niemal nie kołysząc się w biegu, przebierały nogami w tak szalonym tempie, że pod ich brzuchami nie było widać kopyt, tylko kotłowała się tam mgła. Połykały przestrzeń szybciej chyba nawet niż goniący Hondelyka i Cadrona wicher.
Ghouranie!
Najszybsze konie. Najdziksi, najbardziej szaleni wojownicy, o których bitewnej furii krążą legendy.
Kierowany przez Hondelyka Pok przyśpieszył trochę i dogonił Cadrona. Kiedy łeb konia zrównał się z jeźdźcem, Hondelyk krzyknął:
— Porzuć ciało!
Cadron zmierzył odległość do bramy, zerknął do tyłu. Odeszła mu ochota na otwarcie ust, ale pokręcił głową i wrzasnął:
— Pędź, niech otworzą bramę! — I dodał w myślach: I niech zrobią to wcześniej, niż te dzikusy dosięgną mnie ze swych łuków!
Główny bastion murów, połykający drogę, mieścił także olbrzymią bramę ze zwodzonym, teraz opuszczonym mostem. Wciąż była zamknięta, choć już nawet z tej odległości było widać, że na murach zaczęły się uwijać sylwetki strażników. W strzelnicach obramowujących bramę błysnęło światło, znak, że załoga pośpiesznie obsadza stanowiska.
— Mogą myśleć, że to podstęp! — krzyknął Cadron. — Pokaż im swoją twarz!
Przyjaciel zerknął do tyłu i uznawszy racje Cadrona, przynaglił Poka i pognał do twierdzy. Mieli do niej jeszcze około stagga, akurat tyle, by utrzymać przewagę i wpaść pod zbawienną osłonę murów.
Pod warunkiem, rzecz jasna, że brama będzie otwarta.
Kilkanaście kroków przed rozpędzonym Gaberem w kamienisty szlak uderzyła długa strzała; musiała przewędrować kawałek nieba w poszukiwaniu celu i najwyraźniej była ciężka, bo wbiła się w drogę, na której spod końskich kopyt wybijających werbel tryskały kamienie. Cadron pomyślał przelotnie, że przed takim pociskiem nie uchroni i zbroja, szczególnie gdy się jej nie ma. Odruchowo naprężył się, ale — nie chcąc zakłócać równowagi galopu — nie przywarł do szyi konia, spróbował upakować ciało w jak najmniejszy tobołek; oddychał płytko i nie zamierzał już patrzeć do tyłu. Coś miękko pacnęło tuż za jego plecami.
Trafili w ciało tego biedaka, przebiegło mu przez myśl. Łokieć wyżej i mnie by uskrzydlili.
Przed nimi coś przeciągle zgrzytnęło i potężna, okuta brama zaczęła się rozwierać, niechętnie, jakby z wahaniem, ale jednak. Z tyłu dobiegał uciekinierów długi wibrujący wrzask kilkudziesięciu ścigających. Gaber uznał, że nie ma co oszczędzać sił na inne czasy, zachrypiał i niespodziewanie jeszcze przyśpieszył. Draniu, nie dajesz z siebie wszystkiego w byle ucieczce, rozczulił się Cadron. Hondelyk przed nim zwolnił i długo patrzył do tyłu — ocenił jego szanse, po czym machnął uspokajająco i krzyknął coś do obsady murów. Po chwili zręby najeżyły się kilkudziesięcioma strzałami, które wnet pomknęły nad głowami przyjaciół, gdzieś za ich plecy. Brama otworzyła się na tyle, by jeździec, nie zsiadając z konia, mógł przez nią wjechać. Z tyłu, tuż za plecami Cadrona znowu rozległ się dźwięk jak poprzednio, i znowu uciekający nie zawracał sobie głowy odwracaniem się i sprawdzaniem jego źródła. Druga fala strzał poleciała na ścigających, a uciekający wpadli na most i zaczęli ściągać wodze. Końskie kopyta krótko i głucho zadudniły na moście i wykrzesały echo ze ścian barbakanu, i po chwili otoczyły uciekinierów lepiej lub gorzej uzbrojone i różnie opancerzone sylwetki. Konie, jak na komendę, jednocześnie zachrypiały, Pok groźnie wyciągnął pysk w stronę najbliższego żołnierza. Jeźdźcy zeskoczyli i, zerknąwszy za siebie, na zamkniętą już z powrotem bramę, odetchnęli. Hondelyk wskazał coś za plecami przyjaciela — w ciele martwego nieszczęśnika tkwiły dwie długie strzały z podwójnymi lotkami.
— Dziękujemy — powiedział Hondelyk. Rozejrzał się w poszukiwaniu dowódcy, ale nikt nie wysuwał się na czoło załogi. Oczy w ponurych zaciekawionych twarzach były wpatrzone w wydłużony tobół na grzbiecie Poka. — Spotkaliśmy tego nieszczęśnika kilka chwil temu, zakatowali go na śmierć. Zmarł na naszych rękach, zdążywszy tylko wychrypieć coś, co dopiero niedawno zrozumiałem: „Ghouranie”.
Jeden z wojaków, sumiastowąsy, z pasmem siwizny od czoła do lewego ucha zdecydował się w końcu, zrobił krok do przodu i skinął na jeszcze jednego. Razem zdjęli ciało, przenieśli kilka kroków w bok i ułożyli na drewnianym podeście obok konowiązu. Odwinęli derkę i – jak na komendę — pokiwali głowami. Ten odważniejszy plasnął dłonią o udo.


Dodano: 2006-07-03 12:02:31
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS