NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

antologia - "Mroczny bies"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Marzec 2006
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 456
Cena: 29,99 PLN



antologia - "Mroczny bies"

Czarna ściana

Dokoła nich pięły się pod niebiosa pnie gigantycznych drzew. Zresztą, przyjaciele znajdowali się w prawdziwym mieście, tyle że leśnym.
W tym momencie Eryk dojrzał dewę, który uważnie im się przyglądał.
Ach, to dlatego miał włożyć kapelusz — żeby dewa po ranie w tyle głowy nie zorientował się, że Eryk jest zombie. Beztrosko uśmiechnąwszy się do dewy, Szczurzy Król chwycił towarzysza pod ramię i para przyjaciół oddaliła się spokojnie i dostojnie, ale tylko do chwili, kiedy zasłonił ich pień ogromnego drzewa.
— Omal nie wpadliśmy — powiedział Szczurzy Król i roześmiał się z ulgą.
— No, o mały figiel... — zgodził się Eryk. Zdjąwszy kapelusz, zaczął badać palcem otwór wlotowy w swojej głowie.
Nie, wszystko w porządku, nie zatkał się brudem. Włożył kapelusz i starannie przesunąwszy go na tył głowy, wesoło puścił oko do Szczurzego Króla:
— No to jak, idziemy?
— Idziemy. Tylko nie zapomnij, że jesteś żywym człowiekiem.
Eryk zmarszczył się, ale Szczurzy Król miał rację, więc zaczął starannie oddychać. Trochę czuł się przy tym dziwnie, bo płuca odwykły od takiej czynności. Szczerze mówiąc, zazwyczaj korzystał z nich tylko przy mówieniu.
— Nie tak energicznie — uśmiechnął się Szczurzy Król.
Eryk postarał się oddychać ciszej i bardziej rytmicznie.
— No, tak lepiej.
Szli po ulicy, między pniami olbrzymich drzew. Domy w tym świecie były dziuplami w pniach.
Eryk i Szczurzy Król mijali pałace z ogromnymi wejściami z gałęzi, nad którymi zwieszały się zielone sztandary, szli obok malutkich kawiarenek, przytulnych i cichych, których wejścia kryły się w fałdach grubej, odstającej od pnia kory, przesuwali się obok domów mieszkalnych, dziurawiących swoimi drzwiowymi i okiennymi otworami pnie aż do wysokości dziesiątego piętra.
Po drogach przemieszczały się samotoczne strączki, obracając ekranami, łapiąc przesączające się przez listowie promyki słońca i z zadowoleniem majtając we wszystkie strony zielonymi pręcikami pędów. Poważni wieśniacy, popalając fajki z pianki morskiej, kierowali strączkami, wolno międląc swoje długie przemyślenia, pewnie o szansach na urodzaj słodkich szyszek, o tym, że ryżowe drzewa w tym roku mogą się pokryć olbrzymimi ćmami, ponieważ deszczu było mało, a gryczane, inna sprawa...
Co jakiś czas obok Eryka i Szczurzego Króla przemykały nawet zwinne nasiona drzew bambusowych, których dosiadali albo dewy, albo rządowi agenci podatkowi. Raz przegalopował obok nich, widocznie na wezwanie, lekarz drzew — dziwne, do niemożliwości chude, jakby składające się z samych patyków i ogromnych uszu stworzenie, trzymające na kolanach klatkę z ptakami przypominającymi dzięcioły.
Przechodząc obok kolejnej kawiarenki, Eryk zapytał Szczurzego Króla:
— A nie ryzykujemy za bardzo? Przecież w tym świecie z reguły odpoczywają po swoich zmianach dewy. Popatrz, jak często ich tu spotykamy.
Dewów było tu rzeczywiście dużo.
— A co tam! — machnął ręką Szczurzy Król. — Chcesz, to wstąpimy do jakiejś kawiarenki?
— Ja tam, właściwie, nie bardzo... — zaczął niepewnie Eryk. Wydawało mu się, że jak tylko wstąpią gdzieś, natychmiast jakiś dewa połapie się, kim są i wtedy — kaplica. Mogą, na przykład, zesłać ich do dziesiątego świata do osuszania bagien. A jak je osuszyć, skoro cały ten świat to jedno wielkie bagno?
— Chodźmy — zdecydowanie powiedział Szczurzy Król i pociągnął Eryka za sobą.
A jemu nie pozostało nic innego, jak pójść w ślad za towarzyszem.
Wpakowali się do kawiarni, gdzie siedziało tylko kilku podobnych do wiewiórek miejscowych i paru gości z innych światów. Starając się wyglądać na pewnych siebie, podeszli do lady. Przypominający chomika barman, z takim samym jak u tego zwierzaka wydłużonym pyszczkiem i listkowatymi uszkami, znieruchomiał po drugiej stronie kontuaru, czekając na zamówienie.
— Hej, po szklaneczce „Księżycowej Sonaty” — zaordynował Szczurzy Król.
Barman, nie patrząc, wyciągnął długą, cienką i poskręcaną jak gałązka rękę i nalał im do wysokich kieliszków żółtej, skrzącej się cieczy. Szczurzy Król chwycił swój kieliszek i z zadowoleniem z niego pociągnął. Skrzywiwszy się w duchu, Eryk wziął swój.
Nie, nie potrzebował żadnej „Księżycowej Sonaty”. Zamiast tego z przyjemnością wypaliłby pałeczkę drzewa flew. Chociaż, gdyby był żywy, tak jak kiedyś, to za nic nie odmówiłby poczęstunku.
„Spokojnie, spokojnie — powiedział sobie. — Ta ciecz ci smakuje i pijesz ją z zadowoleniem”.
Zmusił się do przełknięcia i zdziwiło go to zaskakujące, nieco nawet nieprzyjemne odczucie, kiedy ciecz spłynęła do przełyku.
Szczurzy Król popatrzył nań pytająco. Eryk wyjął z kieszeni płaszcza malutką, wytartą złotą monetę i położył na wilgotnym kontuarze.
Zabrali swoje kieliszki i poszli do okna, skąd można było obserwować ulicę. Szczurzy Król był wyraźnie zachwycony. Eryk usiłował udawać, że to, co się dzieje, sprawia mu przyjemność. Usiadłszy obok, zaczął sączyć napój małymi łyczkami, z niezadowoleniem czując, jak płyn lekko pali go w żołądek.
Ech, pałeczka flew — to co innego!
Nieopodal nich siedział dewa z błogim wyrazem uzębionego pyska. Przy drugim stoliku, bardziej na lewo, zasiadł ktoś w płaszczu z kapturem. Jedyne, co można było o tym gościu powiedzieć z przekonaniem, to to, że choć płaszcz maskował zarysy jego postaci, a kaptur — twarz, prawdopodobnie pod nimi skrywał się człowiek.
Po jakichś dwóch minutach dewa z blizną biegnącą przez cały pysk, chwycił swój kieliszek i przysiadł się do ich stolika.
— Nie macie, chłopy, nic przeciwko? — zapytał, uśmiechając się ze swobodą.
Szczurzy Król i Eryk jak na komendę pokiwali głowami. Jasne, z dewą w takiej sytuacji mógłby się sprzeczać tylko szaleniec.
— No i dobrze. — Dewa wyjął z kieszeni papierośnicę ze skóry hipopotama i, otworzywszy ją, wyciągnął do Eryka. Aż zrobiło mu się słabo, ponieważ papierośnica nabita była pałeczkami flew, ale zapalenie choćby jednej z nich byłoby niewybaczalnym błędem. Powszechnie przecież wiadomo, że pałeczek flew nie palił nikt, prócz dewów i zombie. Dewy Eryk nie przypomina, więc...
Stop, ale w takim razie dlaczego dewa go nimi częstuje?
— Nie — powiedział zdecydowanie Szczurzy Król. — My tego nie używamy.
— Dziwne — rzekł dewa. — A mnie się wydawało... Chociaż, może się pomyliłem.
— Właśnie — uciął Szczurzy Król.
Eryk czuł się fatalnie. Wypita ciecz w jego żołądku burzyła się i wyrywała na zewnątrz.
„Do licha, pałeczka flew bardzo by mi pomogła”.
Dewa zapalił i z rozkoszą wciągnął zielony dym, popatrzywszy na nich z zadowoleniem, klepnął Szczurzego Króla po owłosionym ramieniu.
— No i jak, podoba się wam tutaj?
W myślach żałując już, że zgodził się na wycieczkę do tego świata, Eryk uśmiechnął się możliwie wesoło i postarał oddychać bardziej regularnie.
— Och, oczywiście! — zawołał Król i duszkiem osuszył swój kieliszek.
— To dobrze — powiedział z ukontentowaniem dewa i przejechał dłonią po szramie na pysku. W tym momencie przyszła mu do głowy nowa myśl: — Wiecie co...? Postawię wam coś.
Wstał i skierował się do baru, po drodze przypadkowo zaczepiwszy ręką człowieka w płaszczu tak, że kaptur ześliznął się tamtemu z głowy. Człowiek błyskawicznie naciągnął go na miejsce, ale Eryk zdążył zobaczyć dziwne, podobne do strasznej maski oblicze. Przeprosiwszy półgłosem i nawet nie zerknąwszy na to, co krył kaptur, dewa podreptał do kontuaru.
Eryk wymienił spojrzenia ze Szczurzym Królem.
— Nie — powiedział tamten. — Jeśli teraz sobie pójdziemy, to zacznie nas podejrzewać.
Eryk rozumiał, że Król ma rację, ale jednocześnie czuł, że lepiej by było w tym momencie znajdować się możliwie daleko od tej kawiarni. Czuł, jak po lokalu rozpływają się fale niepokoju. Spojrzał w stronę baru zobaczył, że dewa, pochyliwszy się nad kontuarem, coś szepnął do barmana. Zresztą, mogło mu się tylko wydawać, gdyż pyszczek barmana zachował beznamiętny wyraz.
Eryk popatrzył na człowieka w płaszczu i nagle spostrzegł, że tamten opuścił rękę tak, że rękaw płaszcza niemal dotknął podłogi. Potem z rękawa wyśliznęła się szklana kulka i wolno poturlała w stronę Eryka. Zupełnie odruchowo również zwiesił rękę w dół. Na szczęście krzesła były niskie, więc by sięgnąć do podłogi, nie musiał się niemal wcale pochylać.
Szybko chwyciwszy kulkę, wsunął ją do kieszeni.
Do kawiarni weszło jeszcze dwóch dewów. Jeden pomachał ręką temu, który siedział tu już od jakiegoś czasu. Ten z kolei uśmiechnął się i energicznie pokiwał głową.
W tym momencie człowiek w płaszczu zerwał się z miejsca, odrzucając na bok stolik, i rzucił się do wyjścia. Dewa ze szramą na pysku znalazł się daleko od centrum wydarzeń, więc nic nie mógł przedsięwziąć, ale tych dwóch przy drzwiach działało precyzyjnie i z wprawą. Błyskawicznie wyszarpnęli zza pasów elektryczne pejczarze i wstrząsnąwszy nimi, aby pobudzić je do działania, przygotowali się do odparcia ataku.
Biegnący na dewy człowiek był dwa razy mniejszy od nich, więc nie wydawał się groźny. Ale oto płaszcz pofrunął w bok i Eryk aż jęknął, zobaczywszy tego, kto się pod nim ukrywał.
Nie było w tej istocie nic ludzkiego. Najbardziej przypominała świerszcza z dziwnymi wieloczłonowymi łapkami, na których końcach połyskiwały sierpokształtne ostrza. Jego korpus błyszczał jakby był z metalu, a mocne tylne nogi pokrywała twarda czarna szczecina.
Dewy, mimo tak dziwnego przeciwnika, bez emocji przygotowali się do obrony, chwyciwszy pejczarze za same koniuszki ogonów.
W tym momencie „świerszcz” ich zaatakował, a w powietrzu rozległ się trzask elektrycznych wyładowań. Potyczka trwała tylko kilka chwil. „Świerszczyk” został odrzucony od drzwi, ale dewom też nie było lekko — obaj otrzymali po kilka głębokich, obficie krwawiących ran. A „świerszcz” znieruchomiał, jakby oceniając, czy warto wyrywać się na ulicę, czy nie. I w tym momencie z tyłu powaliło go uderzenie stolikiem. Zadał je dewa z blizną, który w końcu zdecydował się działać. Stolik rozleciał się w drzazgi, a „świerszcz” zwalił się na podłogę.
— Niezła robota — pochwalił jeden z blokujących drzwi dewów, podchodząc do leżącego nieruchomo „świerszcza”. — Tylko kto mi wyjaśni, dlaczego on się tak rozpędził do wojaczki?
— Zobaczy się później — powiedział dewa z blizną. Podszedł do „świerszcza”, ale ten poderwał się niespodziewanie i wczepiwszy się w sufit łapami, na których w miejscu kling połyskiwały teraz ostre szpony, szybko popędził górą do wyjścia. Stojący jeszcze przy drzwiach dewa zamachnął się pejczarzem, ale „świerszcz” wykonał błyskawiczny unik, wyskoczył z lokalu i tyle go widzieli.
— Zwiał! — wrzasnęła cała trójka dewów i rzuciła się na ulicę.



Dodano: 2006-07-03 11:41:51
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS