NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Clarke, Susanna - "Jonathan Strange i pan Norrell", tom 3
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Cykl: Clarke, Susanna - "Jonathan Strange i pan Norrell"
Tytuł oryginału: Jonathan Strange and Mr Norrell
Data wydania: 2005
ISBN: 83-08-03696-1
Oprawa: miękka
Format: 123 x 197 mm
Liczba stron: 452



Clarke, Susanna - "Jonathan Strange i pan Norrell", tom 3

Rozdział drugi
„Niebo przemówiło…”
styczeń 1816
Dzień był pochmurny. Lodowaty wiatr zwiewał płatki śniegu na okna biblioteki pana Norrella, gdzie Childermass pisał służbowe listy. Choć dopiero co minęła godzina dziesiąta, świece już się paliły. Słychać było jedynie syk węgielków w palenisku i skrobanie pióra Childermassa.

Hanover Square, 8 stycznia 1816
Do lorda Sidmoutha, ministra spraw wewnętrznych
Wasza Lordowska Mość,
Pan Norrell pragnie poinformować Pana, że zaklęcia wstrzymujące wylew rzek w hrabstwie Suffolk są gotowe. Rachunek wyślemy w dniu dzisiejszym do pana Wynne’a z Ministerstwa Skarbu…

Gdzieś, bardzo daleko, bił dzwon — żałosny dźwięk. Childermass ledwie zdawał sobie z tego sprawę, ale bicie dzwonu sprawiło, że pokój pociemniał i posmutniał.

…Magia zatrzyma wody w granicach rzecznych koryt. Jednakże pan Leeves, młody inżynier zatrudniony przez reprezentanta korony w Suffolk do oceny wytrzymałości obecnych mostów i innych budowli sąsiadujących z rzekami, wyraził pewne wątpliwości…

Rozciągał się przed nim posępny krajobraz. Widział go bardzo wyraźnie, jakby dobrze znał to miejsce lub widywał ten obraz codziennie przez całe lata. Brunatne puste pola i ruiny budynków pod smutnym szarym niebem…

…czy mosty na Stour i Orwell wytrzymają o wiele gwałtowniejszy napór wody, której poziom z pewnością się podniesie podczas intensywnych opadów. Pan Leeves zaleca natychmiastową i dokładną inspekcję mostów, młynów i brodów w Suffolku, od Stour i Orwell począwszy. Mówiono mi, że pisał już do Waszej Lordowskiej Mości w tej sprawie…

Już nie tylko myślał o pejzażu. Wydawało mu się, że właśnie doń trafił. Stał na pokrytej koleinami wiekowej drodze, która wiła się po czarnym wzgórzu ku niebu. Na wzgórzu zbierało się wielkie stado czarnych ptaków…

…Pan Norrell odmówił wydania gwarancji trwałości zaklęć. Jego zdaniem przetrwają one równie długo jak same rzeki, choć pan Norrell prosi Waszą Lordowską Mość o pozwolenie na skontrolowanie zaklęć za dwadzieścia lat. W następny wtorek zamierza użyć tej samej magii w hrabstwie Norfolk…

Ptaki były niczym czarne litery na szarym niebie. Pomyślał, że za moment zrozumie, co oznacza to pismo. Kamienie na starej drodze były symbolami przepowiadającymi drogę wędrowca.

Childermass drgnął, zaniepokojony. Pióro wypadło mu z ręki, a atrament poplamił list.
Rozejrzał się, zdezorientowany. Chyba nie śnił. Widział wszystkie dobrze mu znane przedmioty: półki pełne książek, zwierciadło, kałamarz, przybory do kominka, porcelanową figurkę Martina Pale’a. Nie ufał już jednak własnym zmysłom. Nie wierzył, że książki, lustra, porcelanowa figurka naprawdę się tutaj znajdują. Czuł, że to wszystko jest jak bibuła, że gdyby ją rozdarł, znalazłby pod nią zimne pustkowie.

Brunatne pola były częściowo zalane. Pokrywały je łańcuszki lodowatych szarych kałuż. Ich układ na polach miał znaczenie. Kałuże zostały wypisane przez deszcz. Były magią deszczu, tak jak stado czarnych ptaków było zaklęciem rzuconym przez niebo, a ruch szarobrązowych traw zaklęciem wiatru. Wszystko miało ukryte znaczenie.

Childermass zerwał się od biurka i zadrżał. Obiegł cały pokój i zadzwonił po służącego, ale magia ponownie dała mu się we znaki. Gdy przyszedł Lucas, Childermass nie wiedział już, czy przebywa w bibliotece pana Norrella, czy też stoi na starej drodze…
Gwałtownie pokręcił głową i kilkakrotnie zamrugał.
— Gdzie pan Norrell? — zapytał. — Coś się nie zgadza.
— Proszę pana? — Lucas patrzył na niego z niepokojem. — Jest pan chory?
— Nieważne. Gdzie pan Norrell?
— W admiralicji. Myślałem, że pan wie. Przed godziną przyjechała kareta. Sądzę, że niedługo wróci.
— Nie, to niemożliwe — odparł Childermass. — Nie mógł wyjść. Na pewno nie czaruje na górze?
— Na pewno nie, proszę pana. Widziałem, jak odjeżdża kareta z panem Norrellem. Poślę Matthew po medyka. Wygląda pan bardzo niezdrowo.
Childermass otworzył usta, by zaprotestować, że wcale nie jest chory, ale w tej samej chwili…

…niebo spojrzało na niego. Ziemia wzruszyła ramionami, gdyż poczuła go na swym grzbiecie.
Niebo przemówiło.
Nigdy wcześniej nie słyszał tego języka. Nawet nie był pewien, czy to słowa. Zapewne przemówiło do niego czarnym pismem stworzonym przez ptaki. Był mały, bezbronny, nie mógł uciekać. Uwiązł pomiędzy ziemią a niebem, jakby zamknięty w dwóch dłoniach. Mogły go zmiażdżyć, gdyby tylko chciały.
Niebo znowu przemówiło.
— Nie rozumiem — odparł.

Zamrugał oczyma i zobaczył nad sobą Lucasa. Childermass oddychał z trudem. Wyciągnął rękę, dotknęła czegoś u jego boku. Odwrócił głowę i ze zdumieniem ujrzał nogę krzesła. Leżał na podłodze.
— Co…? — zaczął.
— Jest pan w bibliotece — wyjaśnił Lucas. — Chyba pan zemdlał.
— Pomóż mi wstać. Muszę porozmawiać z Norrellem.
— Mówiłem już panu…
— Nie, mylisz się — przerwał Childermass. — Musi tu być. Musi. Prowadź mnie na górę.
Lucas pomógł mu wyjść z pomieszczenia, ale kiedy dotarli do schodów, Childermass ponownie omal nie zemdlał. Lucas zawołał Matthew, drugiego lokaja, i razem na wpół zanieśli, na wpół zawlekli Childermassa do małego gabinetu na drugim piętrze, gdzie pan Norrell odprawiał swą najbardziej sekretną magię.
Lucas otworzył drzwi. W pokoju płonął ogień. Pióra, nożyki do piór, obsadki spoczywały na niewielkiej tacy, kałamarz był pełen i zamknięty srebrnym korkiem. Książki i notatniki leżały w schludnych kupkach albo stały na półkach. Wszystko odkurzono i wypolerowano. Najwyraźniej pan Norrell nie wchodził tu dzisiejszego ranka.
Childermass odepchnął lokajów i w zdumieniu oglądał pokój.
— Widzi pan? — spytał Lucas. — Tak jak mówiłem. Pan przebywa w admiralicji.
— Tak — powiedział Childermass.
To nie miało sensu. Jeśli nie Norrell był autorem tej dziwnej magii, to kto?
— Czy Strange tu był? — zapytał.
— Ależ skąd! — odparł Lucas z oburzeniem. — Zbyt dobrze znam swoje obowiązki, nie wpuściłbym pana Strange’a do domu. Nadal dziwnie pan wygląda. Proszę mi pozwolić posłać po medyka.
— Nie, nie. Już mi lepiej. Znacznie lepiej. Pomóż mi usiąść. — Childermass z westchnieniem opadł na krzesło. — Na co się obaj gapicie, u licha? — Niecierpliwie machnął ręką. — Matthew, brak ci zajęć? Lucas, przynieś szklankę wody.
Wciąż był oszołomiony i kręciło mu się w głowie, ale mdłości ustąpiły. Dobrze przypominał sobie krajobraz, utrwalił się w jego umyśle. Wyczuwał jego pustkę, jego nieziemskość, ale już nie przerażało go, że się w nim zgubi. Mógł myśleć.
Lucas powrócił z tacą, na której stał kieliszek do wina i karafka z wodą. Nalał wody do kieliszka.
Childermass znał pewne zaklęcie, które odkrywało magię. Nie mówiło, co to za magia ani kto ją odprawia; po prostu pozwalało rozpoznać, czy w pobliżu ktoś ją stosuje. Przynajmniej tak brzmiała teoria. Childermass wypróbował je tylko raz, nic wtedy nie zaszło, nie wiedział zatem, czy zadziałało.
— Nalej jeszcze wody — nakazał Lucasowi.
Lucas wypełnił polecenie.
Childermass nie opróżnił kieliszka. Wymamrotał do niego kilka słów, potem podniósł go do światła i obejrzał przez szkło wszystkie kąty pokoju.
Nic.
— Nawet nie wiem, czego szukam — mruknął i rzucił do Lucasa: — Podejdź, potrzebna mi twoja pomoc.
Wrócili do biblioteki. Childermass znowu uniósł kieliszek, wypowiedział zaklęcie i ponownie się rozejrzał.
Nic.
Podszedł do okna. Wydawało mu się, że dojrzał na dnie kieliszka coś, co wyglądało jak perła białego światła.
— To jest na placu — powiedział.
— Co jest na placu? — zainteresował się Lucas.
Childermass nie odpowiedział. Zamiast tego wyjrzał przez okno. Kocie łby na Hanover Square pokrył śnieg. Czarne balustrady, które ogradzały środkową część placu, wyraźnie odcinały się od bieli. Śnieg wciąż padał, wiał silny wiatr, mimo to na dole znajdowało się kilka osób. Było powszechnie wiadomo, że pan Norrell mieszka na Hanover Square, więc mnóstwo ludzi przychodziło tu w nadziei, że go zobaczą. Teraz również jakiś dżentelmen i dwie młode damy (bez wątpienia fanatycy magii) stali przed domem, patrząc nań z zainteresowaniem. Nieco dalej ciemnowłosy młodzieniec opierał się o barierki. Obok niego stał sprzedawca atramentu w podartym paltocie i z beczułką inkaustu na plecach. Po prawej Childermass ujrzał jakąś kobietę. Odwrócona plecami do domu, szła powoli ku Hanover Street, ale Childermass odniósł wrażenie, że przed chwilą znajdowała się wśród gapiów. Była w modnej i drogiej ciemnozielonej pelisie zdobionej gronostajami, a ręce ukryła w obszernej mufce z takiego samego futra.
Childermass dobrze znał sprzedawcę atramentu, często się u niego zaopatrywał. Wszyscy inni byli mu obcy.
— Rozpoznajesz kogoś? — zapytał.
— Tego o ciemnych włosach. — Lucas wskazał młodzieńca opartego o barierki. — To Frederick Marston. Był tu kilka razy prosić, by pan Norrell przyjął go na ucznia, ale nasz pan nie chciał go widzieć.
— Tak. Chyba mi o nim wspominałeś. — Childermass jeszcze przez chwilę przyglądał się ludziom na placu, po czym powiedział: — Choć wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne, ktoś z nich czaruje. Muszę zejść i to sprawdzić. Chodź. Nie dam sobie rady bez ciebie.
Na placu działanie magii było jeszcze silniej wyczuwalne. W głowie Childermassa zabił smutny dzwon. Za zasłoną śniegu oba światy migotały na przemian jak obrazy w magicznej latarni — w jednej chwili Hanover Square, w następnej posępne pola i czarne pismo na niebie.
Childermass wyciągnął kieliszek, by wypowiedzieć słowa zaklęcia, ale nie było takiej potrzeby. Szkło zalśniło miękkim białym światłem, najjaśniejszym w tym zimowym dniu. Było ono czystsze niż światło jakiejkolwiek lampy — rzucało przy tym dziwne cienie na twarze Childermassa i Lucasa.

Niebo przemówiło do niego raz jeszcze. Tym razem uznał, że to pytanie. Od jego odpowiedzi zależało bardzo wiele. Gdyby tylko rozumiał, czego od niego chcą, i znalazł właściwe słowa odpowiedzi, coś by się okazało — coś, co na zawsze zmieniłoby angielską magię, coś, czego Strange i Norrell nawet nie podejrzewali.
Przez długą chwilę usiłował zrozumieć. Język czy zaklęcie wydawało się teraz zwodniczo znajome. Pomyślał, że lada chwila wszystko pojmie. W końcu świat przemawiał do niego przez całe życie — tyle że wcześniej tego nie dostrzegał…

Lucas coś mówił. Childermass musiał ponownie zasłabnąć, bo uświadomił sobie, że lokaj go podtrzymuje i stawia na nogi. Kieliszek leżał strzaskany na bruku, białe światło rozlało się na śniegu.
— …bardzo dziwne — oznajmił Lucas. — O tak, proszę pana. Proszę się wyprostować. Nigdy nie widziałem pana w takim stanie. Na pewno nie chce pan wrócić do domu? O, jest pan Norrell. Będzie wiedział, co robić.
Childermass spojrzał w prawo. Kareta pana Norrella właśnie wjeżdżała na plac od strony George Street.
Sprzedawca atramentu też ją dostrzegł. Natychmiast podszedł do dżentelmena i obu młodych dam. Ukłonił się im z szacunkiem i przemówił do mężczyzny, a wtedy cała trójka odwróciła głowy i spojrzała na powóz. Dżentelmen sięgnął do kieszeni i wręczył sprzedawcy atramentu monetę. Sprzedawca raz jeszcze złożył im ukłon i odszedł.
Pan Marston, ciemnowłosy młodzian, także rozpoznał karetę pana Norrella. Na jej widok oderwał się od barierek i ruszył przed siebie.
Nawet dama w modnym stroju zawróciła i szła teraz ku nim, zapewne z zamiarem zerknięcia na pierwszego maga Anglii.
Kareta stanęła pod domem. Lokaj zszedł z kozła i otworzył drzwi. Pan Norrell wysiadł. Był tak okutany szalami, że jego drobna sylwetka wydawała się niemal barczysta. Natychmiast zatrzymał go pan Marston i zaczął coś mówić. Pan Norrell pokręcił głową i niecierpliwie machnął ręką.
Dama w modnym stroju minęła Childermassa i Lucasa. Była bardzo blada i poważna. Childermass pomyślał, że ludzie, których interesują tego typu sprawy, zapewne uważają ją za przystojną. Teraz jednak, gdy dokładniej jej się przyjrzał, zdało mu się, że ją zna.
— Lucas — mruknął. — Kim jest ta kobieta?
— Przykro mi, proszę pana, chyba nigdy jej nie widziałem.
Pan Marston był coraz natarczywszy, pan Norrell coraz bardziej się złościł. Rozejrzał się dookoła i ujrzawszy w pobliżu Lucasa i Childermassa, skinął na nich.
Właśnie w tej samej chwili dama w modnym stroju zrobiła krok ku panu Norrellowi. Przez chwilę wydawało się, że przemówi do niego, ale nie to było jej zamiarem. Wyjęła z mufki pistolet i z zimną krwią wycelowała w serce maga.
Obaj panowie, Norrell i Marston, gapili się na nią.
Wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Lucas puścił Childermassa, który runął jak kamień na ziemię, i ruszył na pomoc swemu panu. Pan Marston chwycił damę w pasie. Davey, stangret pana Norrella, zeskoczył z kozła i złapał ją za rękę, w której trzymała pistolet.
Childermass leżał w śniegu, wśród szkła. Widział, jak kobieta z niezwykłą łatwością oswobadza się z uścisku pana Marstona. Popchnęła go na ziemię z taką siłą, że już nie wstał. Drobną dłoń w rękawiczce przyłożyła do piersi Daveya i stangret poleciał kilka metrów do tyłu. Lokaj pana Norrella, ten, który otworzył drzwi karety, usiłował ją obalić, ale jego cios nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. Przyłożyła dłoń do jego twarzy. Wydawało się, że to najlżejszy dotyk na świecie, ale lokaj osunął się na bruk. Lucasa zdzieliła pistoletem.
Childermass niewiele z tego rozumiał. Zdołał wstać i przejść kilka metrów, lecz nie wiedział, czy wędruje po bruku Hanover Square, czy też starej drodze w Faerie.
Pan Norrell wpatrywał się w damę zbyt przerażony, by krzyknąć czy uciec. Childermass dotknął kobiety pojednawczym gestem.
— Proszę pani… — zaczął.
Nawet na niego nie spojrzała.
Białe, padające z nieba płatki go rozpraszały. Mimo wysiłku nie mógł pozostać na Hanover Square. Nieziemski pejzaż go wzywał. Pan Norrell miał zginąć, a on nie mógł temu zapobiec.
I wtedy zdarzyła się dziwna rzecz.

I wtedy zdarzyła się dziwna rzecz. Hanover Square zniknął. Pan Norrell, Lucas i cała reszta również.
Dama jednak pozostała.
Patrzyła na niego, stojąc na starej drodze, pod niebem pełnym kłębiących się i niespokojnych czarnych ptaków. Uniosła pistolet i wycelowała z Faerie do Anglii, wprost w serce pana Norrella.
— Proszę pani — powiedział Childermass ponownie.
Popatrzyła na niego z zimną, żarliwą furią w oczach. Żadne na świecie słowa nie mogły jej powstrzymać, ani na tym świecie, ani na innym. Zrobił zatem jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Chwycił za lufę pistoletu.
Rozległ się wystrzał, nieprawdopodobnie głośny.

Childermass pomyślał, że to właśnie huk wystrzału wepchnął go na powrót do Anglii.
Teraz ni to siedział, ni to leżał na Hanover Square, plecami do stopni karety. Zastanawiał się, gdzie jest Norrell i czy już nie żyje. Pomyślał, że powinien to sprawdzić, ale uświadomił sobie, że niewiele go to obchodzi, więc pozostał na miejscu.
Dopiero po przybyciu chirurga zrozumiał, że dama faktycznie kogoś postrzeliła i że tym kimś jest właśnie on.
Reszta dnia i większa część następnego upłynęły mu w bólu i na snach wywołanych opiatami. Czasem Childermass myślał, że stoi na starej drodze pod mówiącym niebem, ale to Lucas opowiadał mu o pannach z fraucymeru i wiadrach na węgiel. Na niebie rozpięto linę akrobatyczną, po której wędrował tłum ludzi. Byli wśród nich Strange i Norrell, każdy ze stosikiem książek w rękach. Childermass widział tam też wydawcę Johna Murraya, Vinculusa i wielu innych. Czasem ból w ramieniu uciekał, biegał po drodze i się ukrywał. Kiedy tak się działo, Childermass myślał, że ból zamienił się w małe zwierzątko. A ponieważ nikt nie był tego świadom, uznał, że powinien się podzielić tą informacją z innymi, żeby mogli zwierzątko wypędzić. Czasami je widział; miało futerko koloru płomienia, bardziej jaskrawe niż lis…
Wieczorem drugiego dnia leżał w łóżku już jako tako zorientowany, kim jest, gdzie przebywa i co zaszło. Około siódmej wieczorem do pokoju wszedł Lucas z krzesłem z jadalni. Ustawił je przy łóżku. Po chwili nadszedł pan Norrell i usiadł na krześle.
Przez kilka minut nic nie mówił, jedynie z niepokojem wpatrywał się w narzutę. Potem wymamrotał pytanie. Childermass nie dosłyszał, ale naturalnie założył, że pan Norrell pyta go o zdrowie, zaczął zatem tłumaczyć, że lada dzień mu się poprawi.
— Dlaczego rzuciłeś Oko Belasisa? — przerwał mu ostro pan Norrell.
— Co?
— Lucas powiedział, że czarowałeś — wyjaśnił pan Norrell. — Opisał mi, jak. Natychmiast rozpoznałem Oko Belasisa. — Zerknął podejrzliwie na dysponenta. — Dlaczego je rzuciłeś? I co ważniejsze, gdzie, u licha, się tego nauczyłeś? Jak mam pracować, skoro wciąż jestem zdradzany? Zdumiewa mnie, że w ogóle zdołałem cokolwiek osiągnąć, skoro otaczają mnie słudzy uczący się zaklęć za moimi plecami i uczniowie stawiający sobie za cel zniweczenie wszystkich moich sukcesów.
Childermass popatrzył na niego z lekką irytacją.
— Sam mnie go pan nauczył.
— Ja?! — wykrzyknął pan Norrell, a jego głos był o kilka tonów wyższy niż zwykle.
— Zanim przyjechał pan do Londynu, w czasach, gdy przesiadywał pan w bibliotece w Hurtfew, a ja jeździłem po kraju i skupowałem dla pana cenne księgi. Nauczył mnie pan tego zaklęcia na wypadek, gdybym natknął się na kogoś, kto będzie się podawał za praktykującego maga. Obawiał się pan, że jakiś inny mag mógłby…
— Tak, tak — przerwał pan Norrell niecierpliwie. — Teraz pamiętam. Ale to nie wyjaśnia, po co wczorajszego ranka rzuciłeś to zaklęcie na placu.
— Bo wszędzie odczuwało się działanie magii.
— Lucas niczego nie zauważył.
— To nie należy do jego obowiązków, tylko do moich. To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Wydawało mi się, że jestem zupełnie gdzie indziej. Sądzę, że przez chwilę groziło mi prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie bardzo wiem, co to było za miejsce. Z pewnością nie w Anglii. Miało kilka dziwnych cech, zaraz je panu opiszę. To było chyba Faerie. Jakie zaklęcia dają taki rezultat? Skąd pochodziły? Czy ta kobieta mogła być magiem?
— Która kobieta?
— Ta, która mnie postrzeliła.
Pan Norrell mruknął z irytacją.
— Kula zraniła cię dotkliwiej, niż przypuszczałem — powiedział lekceważąco. — Czy gdyby ta kobieta była wielkim magiem, poradziłbyś sobie z nią tak łatwo? Na placu nie było maga. A już ona z pewnością nim nie jest.
— Więc któż to taki?
Pan Norrell przez chwilę milczał.
— Żona sir Waltera Pole’a — odparł w końcu. — Dama, którą sprowadziłem z krainy umarłych.
Teraz zamilkł Childermass.
— Zdumiewa mnie pan! — wykrztusił po chwili. — Przychodzi mi na myśl kilka osób, które miałyby powód mierzyć do pana z pistoletu, ale za nic nie potrafię zrozumieć, czemu ta kobieta jest jedną z nich.
— Mówiono mi, że jest szalona — mruknął pan Norrell. — Uciekła ludziom, którzy mieli jej strzec, i przybyła tu, by mnie zabić. Zgodzisz się chyba ze mną, że to dowód szaleństwa. — Małe oczka maga wpatrywały się w przestrzeń. — W końcu każdy wie, że jestem jej dobroczyńcą.
Childermass prawie go nie słuchał.
— Skąd wzięła pistolet? Sir Walter to rozsądny człowiek. Trudno mi wierzyć, że zostawił broń na wierzchu.
— To był pistolet do pojedynków, jeden z dwóch należących do sir Waltera. Trzyma je w zamkniętej szkatułce w zamkniętej szufladzie biurka w gabinecie. Mówi, że mógłby przysiąc, iż nic o nich nie wiedziała. Skąd wzięła klucz — oba klucze — jest zagadką dla wszystkich.
— A dla mnie nie. Żony, nawet te szalone, potrafią wyciągnąć od męża wszystko, czego pragną…
— Ale sir Walter nie miał tych kluczy. To właśnie najdziwniejsze. Te pistolety to jedyna broń w domu, a sir Walter bardzo dbał o bezpieczeństwo żony i swej własności, gdyż często bywa nieobecny. Klucze miał kamerdyner — ten wysoki czarnoskóry mężczyzna, na pewno wiesz, o kogo mi chodzi. Sir Walter nie rozumie, jak mógł popełnić taki błąd. Twierdzi, że ten kamerdyner to najbardziej solidny i godny zaufania człowiek pod słońcem. Rzecz jasna, nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę myśli sobie służba — ciągnął pan Norrell beztrosko, zapominając najwyraźniej, z kim rozmawia. — Trudno jednak zakładać, że ten kamerdyner ma coś przeciwko mnie. Nigdy w życiu nie zamieniłem z nim słowa. Oczywiście mógłbym wnieść oskarżenie przeciwko lady Pole. Wczoraj byłem nawet gotów to zrobić. Kilka osób uświadomiło mi jednak, że muszę wziąć pod uwagę dobro sir Waltera. Twierdzą tak zarówno lord Liverpool, jak i pan Lascelles. Moim zdaniem mają rację. Sir Walter to przyjaciel angielskiej magii. Nie mogę mu dawać powodu do tego, by kiedykolwiek żałował swej przyjaźni ze mną. Obiecał mi solennie, że jego żona zostanie umieszczona w jakimś odległym zakładzie, gdzie nie będzie nikogo widywała ani też nikt nie będzie widywał jej.
Pan Norrell nie zadał sobie trudu, by zapytać Childermassa o zdanie w tym względzie. Było jasne, że pan Norrell uważał się za ofiarę, mimo iż to Childermass leżał w łóżku osłabiony z bólu i utraty krwi, a obrażenia pana Norrella sprowadzały się do lekkiego bólu głowy i rozcięcia na palcu.
— Więc kto rzucał zaklęcia? — spytał Childermass.
— Ja, naturalnie! — odparł pan Norrell ze złością. — A niby kto? To magia, której użyłem, żeby przywrócić lady Pole do życia. To odczułeś i to ujawniło Oko Belasisa. Ponieważ zaklęcie rzuciłem na początku mojej kariery, przyznaję, że przez pewne nieprawidłowości skutkuje dziwnymi konsekwencjami…
— Dziwnymi konsekwencjami…?! — wykrzyknął szorstko Childermass i w tym momencie chwycił go atak kaszlu. Kiedy ustał, Childermass powiedział: — W każdej chwili mogłem trafić do krainy całkowicie przesiąkniętej magią. Niebo przemówiło do mnie! Wszystko do mnie mówiło! Jak to możliwe?
— Nie wiem. — Pan Norrell uniósł brew. — Może byłeś pijany.
— Czy kiedykolwiek widział pan, abym był pijany podczas wykonywania obowiązków? — zapytał Childermass lodowato.
Pan Norrell wzruszył ramionami.
— Nie mam pojęcia, co robisz. Wydaje mi się, że od chwili, gdy zagościłeś w moim domu, nie liczysz się z nikim ani z niczym.
— Ale z pewnością nie jest to takie dziwne w świetle dawnej angielskiej magii — upierał się Childermass. — Czyż nie mówił mi pan, że aureaci uważali drzewa, wzgórza, rzeki i tak dalej za żywe stworzenia obdarzone rozumem, wspomnieniami i pragnieniami? Aureaci sądzili, że cały świat przesiąknięty jest magią.
— Niektórzy rzeczywiście tak uważali. Tę wiarę przejęli od swych elfich służących, którzy przypisywali część swojej niezwykłej magii umiejętnościom rozmawiania z drzewami i rzekami; potrafili też zawierać z nimi sojusze. Nie ma jednak powodu przypuszczać, że mieli rację. Moja magia nie opiera się na tak nonsensownych podstawach.
— Niebo przemówiło do mnie — powiedział Childermass. — Jeśli to, co widziałem, jest prawdą… — urwał.
— To co? — spytał pan Norrell.
Osłabiony Childermass myślał na głos. Chciał powiedzieć, że jeśli wszystko, co widział, jest prawdą, wtedy dokonania Strange’a i Norrella można przyrównać do dziecięcej zabawy, a magia jest o wiele silniejsza i bardziej przerażająca, niż ktokolwiek podejrzewał. Strange i Norrell ciskali papierowe rzutki po salonie, prawdziwa magia zaś szybowała, nurkowała i wyginała swoje wielkie skrzydła na bezkresnym niebie, wysoko, wysoko nad ich głowami.
Uświadomił sobie jednak, że pan Norrell raczej nie zareaguje z entuzjazmem na takie nowiny, więc nic nie powiedział. O dziwo, pan Norrell i tak odgadł jego myśli.
— Och! — wykrzyknął z nagłą złością. — Proszę bardzo! Tak myślisz, co? Wobec tego radzę ci natychmiast dołączyć do Strange’a, Murraya i innych zdrajców! Sądzę, że w twoim obecnym stanie ich poglądy bardzo przypadną ci do gustu! A i oni ucieszą się z twojego towarzystwa. Będziesz mógł zdradzić im wszystkie moje sekrety! Na pewno sowicie cię wynagrodzą. Będę zrujnowany i…
— Niech się pan uspokoi. Nie mam zamiaru szukać nowego zajęcia. Jest pan moim ostatnim pracodawcą.
Zapadła krótka cisza i pan Norrell miał chyba czas przemyśleć niestosowność wykłócania się z człowiekiem, który zaledwie dzień wcześniej ocalił mu życie. Bardziej rzeczowym tonem oświadczył:
— Chyba nikt ci jeszcze nie mówił, że żona Strange’a nie żyje.
— Co takiego?
— Nie żyje. Sir Walter mi powiedział. Najwyraźniej wybrała się na spacer podczas śnieżycy. Bardzo nierozsądnie. Dwa dni później zmarła.
Childermassa przeszył zimny dreszcz. Posępny krajobraz nagle znów się zbliżył, niemalże przesłaniał widoki Anglii. Childermass mógł sobie ponownie wyobrazić siebie na pradawnej drodze…

…a przed nim stała Arabella Strange. Była odwrócona plecami do niego i szła samotnie po chłodnej szarej ziemi, pod magicznie przemawiającym niebem…

— Mówiono mi — ciągnął pan Norrell, nieświadomy nagłej bladości i przyśpieszonego oddechu Childermassa — że śmierć pani Strange bardzo unieszczęśliwiła lady Pole. Jej smutek najprawdopodobniej wynikał z tego, że były przyjaciółkami. Aż do teraz nie uświadamiałem sobie tego faktu. Gdybym miał o tym pojęcie, być może… — urwał, a jego twarz odzwierciedlała emocje, które nim targały. — Teraz jednak nie ma to znaczenia. Jedna z nich oszalała, druga zmarła. Ze słów sir Waltera Pole’a wywnioskowałem, że lady Pole mnie wini za śmierć pani Strange. — Na wypadek jakichkolwiek wątpliwości dodał: — Nonsens, rzecz jasna.
Właśnie w tej samej chwili do pokoju weszli dwaj znakomici lekarze, których pan Norrell wezwał do Childermassa. Zdumiał ich widok pana Norrella — zdumiał i zachwycił. Z ich uśmiechniętych oblicz i zgiętych w ukłonach ciał można było wywnioskować, że uważają jego obecność za wspaniały przykład łaskawości wielkiego człowieka, który przychodzi z wizytą do sługi. Powiedzieli, że rzadko kiedy pan domu tak dba o zdrowie pośledniejszych istot i rzadko kiedy służący są gotowi bronić swego pana nie z poczucia obowiązku, lecz z szacunku i uwielbienia.
Pan Norrell był równie łasy na pochlebstwa jak większość ludzi, chyba nawet bardziej, i już zaczynał myśleć, że być może rzeczywiście zachowuje się niezwykle szlachetnie. Wyciągnął rękę, mając zamiar przyjacielsko poklepać Childermassa po dłoni, jednak na widok zimnego spojrzenia dysponenta zreflektował się, zakaszlał i wyszedł.
Childermass odprowadził go wzrokiem.
„Wszyscy magowie kłamią, a ten z nich najbardziej”, powiedział kiedyś Vinculus.




Dodano: 2005-08-22 09:44:31
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS