NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Houellebecq, Michel - "Możliwość wyspy"
Wydawnictwo: W.A.B.
Tytuł oryginału: La Possibilite d’une île
Tłumaczenie: Ewa Wieleżyńska
Data wydania: 2006
ISBN: 8374141565
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Format: 12,4x19,5cm
Liczba stron: 460



Houellebecq, Michel - "Możliwość wyspy"

DANIEL1,2

Kiedy widzi się, jakim powodzeniem cieszą się
niedziele bez samochodu i spacery wzdłuż brzegu rzeki, doskonale można sobie wyobrazić ciąg dalszy...
Gérard – taksówkarz

Dzisiaj nie potrafiłbym chyba przypomnieć sobie, d l a c z e g o poślubiłem swoją pierwszą żonę; gdybym ją spotkał na ulicy, sądzę, że nie poznałbym jej. Pewne rzeczy się zapomina, zapomina się je na dobre; błędem jest przypuszczać, że wszystko przechowujemy w sanktuarium pamięci, niektóre wydarzenia, może nawet większość, są raz na zawsze w y c i e r a n e, nie pozostaje po nich żaden ślad, tak jakby w ogóle nie zaistniały. Co do mojej żony, a właściwie mojej pierwszej żony, przeżyliśmy razem jakieś dwa, trzy lata; kiedy tylko zaszła w ciążę, właściwie od razu ją rzuciłem. W tamtym czasie nie odniosłem jeszcze żadnego sukcesu, otrzymała więc jedynie nędzne alimenty.
W dniu samobójstwa mojego syna smażyłem sobie jajecznicę z pomidorami. Żywy pies jest więcej wart niż nieżywy lew, ocenia słusznie Eklezjasta. Nigdy nie lubiłem tego dziecka, głupotą dorównywało matce, a podłością ojcu. Jego śmierć wcale nie oznaczała dla mnie katastrofy; świat może się obejść bez istot tego rodzaju.


Od mojego pierwszego spektaklu upłynęło dziesięć lat, znaczonych epizodycznymi i mało zadowalającymi przygodami, aż poznałem Isabelle. Miałem wówczas trzydzieści dziewięć lat, ona trzydzieści siedem, byłem człowiekiem powszechnego sukcesu. Kiedy zarobiłem pierwszy milion euro (chcę powiedzieć, kiedy naprawdę go zarobiłem i odłożyłem na pewnej lokacie), zrozumiałem, że nie jestem balzakowskim bohaterem. Większość balzakowskich bohaterów po zarobieniu pierwszego miliona myślałaby o zarobieniu drugiego – z wyjątkiem tych, nielicznych zresztą, którzy zaczynają wówczas marzyć o chwili, kiedy będą mieli ich dziesiątki. Ja natomiast zacząłem się zastanawiać, czy na tym będę mógł zakończyć swoją karierę – zanim stwierdziłem, że nie.
W początkowej fazie wspinania się ku sławie i fortunie smakowałem czasami przyjemności konsumpcji, którymi nasza epoka przewyższa wszystkie poprzednie. Można w nieskończoność sprzeczać się, czy ludzie byli, czy też nie byli bardziej szczęśliwi w ubiegłych stuleciach; można komentować zanik praktyk religijnych i uczuć miłosnych, dyskutować wady i zalety tej sytuacji; przywołać narodziny demokracji, utratę poczucia sacrum, rozpad więzi społecznych. Zresztą wszystko to robiłem w większości skeczy, aczkolwiek w żartobliwym tonie. Można nawet podać w wątpliwość postęp technologiczny i naukowy, odnosić na przykład wrażenie, że ceną za udoskonalenie technik medycznych był wzrost kontroli społecznej i całkowity spadek radości życia. Tyle tylko, że jeśli chodzi o konsumpcję, wyższość dwudziestego stulecia była nie do podważenia: nic, w żadnej innej cywilizacji, w żadnej innej epoce, nie mogło się równać z jaskrawą doskonałością współczesnego centrum handlowego funkcjonującego pełną parą. Konsumowałem tedy z radością, głównie buty; potem powoli zacząłem odczuwać znużenie i zrozumiałem, że moje życie bez tego codziennego gorsetu przyjemności, prymitywnych i zarazem powtarzalnych, nie byłoby takie proste.
Kiedy poznałem Isabelle, miałem chyba około sześciu milionów euro. Bohater balzakowski na tym etapie kupuje luksusowy apartament, który zapełnia dziełami sztuki, i rujnuje się dla tancerki. A ja zajmowałem trzypokojowe mieszkanie w czternastej dzielnicy i nigdy nie spałem z t o p m o d e l k ą – nawet nie miałem na to ochoty. Uznałem za właściwe przynajmniej raz odbyć stosunek z modelką podrzędnej klasy; nie pozostawiło to we mnie niezatartych wspomnień. Dziewczyna była w porządku, miała dosyć duże piersi, ale w końcu nie lepsze niż wiele innych; biorąc wszystko pod uwagę, ja byłem mniej przereklamowany niż ona.

Wywiad odbył się za kulisami, tuż po spektaklu, który spokojnie można określić jako t r i u m f a l n y. Isabelle była wówczas naczelną „Lolity” po długim stażu pracy w „20 Ans”. Początkowo nie byłem zbyt przychylnie nastawiony do tego wywiadu; kiedy przeglądałem gazetę, mimo wszystko zaskoczył mnie nieprawdopodobny poziom skurwienia, jaki proponowały młodym dziewczynom artykuły: T-shirt odpowiedni dla dziesięciolatki, obcisłe, białe szorty, stringi, wystające ze wszystkich stron, wiadomy użytek z lizaków Chupa-Chups... było tu wszystko. „Tak, ale mają interesujący target... – naciskała moja rzecznika prasowa. – A poza tym redaktor naczelna przyjdzie we własnej osobie, wydaje mi się, że to dobry znak...”.
Podobno są ludzie, którzy nie wierzą w z a k o c h a n i e o d p i e r w s z e g o w e j r z e n i a; i nie biorą tego wyrażenia dosłownie. Oczywiste jest, że wzajemne przyciąganie w każdym przypadku następuje bardzo szybko; od pierwszych minut spotkania z Isabelle wiedziałem, że przeżyjemy razem jakąś historię i że będzie to długa historia; wiedziałem, że ona również jest tego świadoma. Po kilku wstępnych pytaniach na temat tremy, sposobów przygotowania się do spektaklu etc. zamilkła. Ponownie zacząłem przeglądać magazyn.
– To nie są tak naprawdę lolity... – zauważyłem w końcu. – Mają po szesnaście, siedemnaście lat.
– Tak – przyznała – Nabokov pomylił się o pięć lat. To, co się podoba większości mężczyzn, to nie moment, który poprzedza dojrzewanie, ale ten, który bezpośrednio po nim następuje. Tak czy owak, nie jest to zbyt dobry pisarz.
Ja również nie cierpiałem tego przeciętnego i zmanierowanego pseudopoety, tego nieudolnego imitatora Joyce’a, który nie miał szczęścia posiadać rozmachu, jaki u szalonego Irlandczyka pozwala czasami przeskoczyć nad kumulacją ciężkości. Nieudane francuskie ciasto, oto co zawsze mi przywodził na myśl styl Nabokova.
– No właśnie – podjęła – ale jeżeli książka, tak źle napisana, okaleczona ponad miarę przez pospolity błąd dotyczący wieku bohaterki, jest mimo wszystko bardzo dobrą książką, i to do tego stopnia, że stworzyła trwały mit, który przedostał się do myślenia potocznego, oznacza to, że autorowi udało się dotrzeć do sedna.
Gdybyśmy byli we wszystkim zgodni, wywiad mógłby wyjść dosyć płasko.
– Moglibyśmy kontynuować rozmowę podczas kolacji – zaproponowała. – Znam pewną tybetańską restaurację na rue des Abbesses.

Naturalnie, jak na poważną historię przystało, poszliśmy do łóżka jeszcze pierwszego wieczoru. Kiedy się rozbierała, poczuła chwilowe zawstydzenie, a potem zaraz dumę: jej ciało było nieprawdopodobnie jędrne i gibkie. Dopiero później miałem się dowiedzieć, że ma trzydzieści siedem lat; w tamtej chwili dawałem jej najwyżej trzydzieści.
– Co robisz, żeby utrzymać formę? – spytałem.
– Taniec klasyczny.
– Żaden stretching, aerobik, nic z tych rzeczy?
– Nie, wszystko to jakieś głupstwa; możesz mi wierzyć na słowo, od dziesięciu lat pracuję w kobiecych pismach. Jedyną rzeczą, która naprawdę się sprawdza, jest taniec klasyczny. Tyle tylko, że jest trudny, wymaga prawdziwej dyscypliny; ale mi to pasuje, jestem raczej mentalnym betonem.
– Ty, betonem?
– Tak, tak... sam się przekonasz.

Kiedy teraz myślę o Isabelle, uderza mnie nieprawdopodobna szczerość w naszych stosunkach, od pierwszych chwil, i to również w kwestiach, w których kobiety wolą zazwyczaj zachować jakąś szczyptę tajemnicy, wychodząc z błędnego przekonania, że tajemnica przydaje relacji erotyzmu, podczas gdy większość mężczyzn, wręcz przeciwnie, gwałtownie podnieca bezpośrednie zbliżenie seksualne. „Nietrudno dać rozkosz mężczyźnie – powiedziała ni stąd, ni zowąd podczas naszej pierwszej kolacji w tybetańskiej knajpie – ja w każdym razie nigdy nie miałam z tym problemu”. – Mówiła prawdę. Mówiła prawdę również, kiedy stwierdzała, że sekret ten nie kryje w sobie nic specjalnie niezwykłego ani dziwnego. „Wystarczy pamiętać – ciągnęła dalej, wzdychając – że mężczyźni mają jaja. To, że mają fiuta, kobiety wiedzą, wiedzą aż za dobrze; od czasu, kiedy mężczyźni zostali sprowadzeni do poziomu obiektu seksualnego, dostały po prostu kręćka na punkcie ich członków, ale kiedy uprawiają miłość, w dziewięciu przypadkach na dziesięć zapominają, że jaja są miejscem bardzo wrażliwym. Czy będzie to masturbacja, penetracja czy laska, trzeba od czasu do czasu położyć rękę na jajach faceta, lekko je musnąć, popieścić albo ścisnąć odrobinę mocniej, wtedy wyczuwasz, że są mniej lub bardziej twarde. To wszystko”.
Musiała być jakaś piąta rano, kiedy w niej skończyłem, i wszystko grało, wszystko naprawdę grało, wszystko było pokrzepiające i czułe, miałem przeczucie, że wchodzę w szczęśliwy okres w moim życiu, kiedy nagle zwróciłem uwagę, nie wiedzieć czemu, na wystrój jej sypialni – przypominam sobie, że w tamtej chwili światło księżyca padło na rycinę z nosorożcami, starą rycinę, w rodzaju tych, jakie można znaleźć w dziewiętnastowiecznych encyklopediach zwierząt.
– Podoba ci się u mnie?
– Tak, masz dobry gust.
– Dziwisz się, że mam dobry gust, chociaż pracuję w gównianej gazecie?
Rzeczywiście, trudno będzie ukryć przed nią swoje myśli. To stwierdzenie, co dziwne, napełniło mnie radością; przypuszczam, że jest to oznaka prawdziwej miłości.
– Jestem dobrze opłacana... Wiesz, czasem należy poprzestać na tym, co się ma.
– A masz ile?
– Pięćdziesiąt tysięcy euro miesięcznie.
– To dużo, owszem; ale ja zarabiam więcej.
– Jasne. Jesteś gladiatorem, stoisz pośrodku areny. To oczywiste, że jesteś dobrze opłacany: ryzykujesz własną skórą, możesz w każdej chwili upaść.
– Aha...
W tym punkcie nie całkiem się z nią zgadzałem; pamiętam, że odczułem kolejny przypływ radości. Dobrze jest być w idealnej zgodzie, rozumieć się we wszelkich kwestiach, na początku to nawet niezbędne; ale dobrze jest również odnajdywać minimalne rozbieżności, choćby po to, by uczynić je tematem błahej dyskusji.
– Domyślam się, że sypiałeś ze sporą liczbą dziewczyn, które przychodziły na twoje spektakle... – ciągnęła.
– Owszem, z paroma.
Nie było ich wcale tak dużo: może pięćdziesiąt, sto najwyżej; powstrzymałem się jednak od uściślenia, że noc, którą spędziliśmy, była o niebo lepsza; czułem, że ona to wie. Nie przez megalomanię czy przesadną próżność, lecz dzięki intuicji, wyczuciu ludzkich relacji; również dzięki trafnej ocenie własnej wartości erotycznej.
– Jeżeli faceci, którzy wchodzą na scenę, pociągają seksualnie dziewczyny, to nie tylko dlatego, że są one łase na sławę; dzieje się tak, ponieważ przeczuwają one, że osobnik występujący na scenie, ryzykuje własną skórą, bo publiczność to wielkie, niebezpieczne zwierzę, które może w każdej chwili unicestwić swojego ulubieńca, przepędzić go, zmusić do ucieczki, okrywając go wstydem i obsypując kpinami. Rekompensatą, jaką mogą ofiarować facetowi, który ryzykuje własną skórą na arenie, jest ich ciało; dokładnie tak się rzeczy miały w przypadku gladiatorów czy toreadorów. Byłoby głupotą utrzymywać, że te prymitywne mechanizmy zaniknęły: znam je i wykorzystuję, tak zarabiam na życie. Mogę dokładnie oszacować siłę przyciągania erotycznego rugbisty, gwiazdy rocka, aktora teatralnego i rajdowca: wszystko to działa według utartych schematów, z niewielkimi wariacjami w zależności od mody i epoki. Dobra gazeta dla młodych dziewczyn to taka, która umie antycypować te wariacje.
Zastanawiałem się dobrą minutę; musiałem jej wyłożyć swój punkt widzenia. Czy było to istotne, czy nie – taką miałem ochotę.
– Masz całkowitą rację... – zacząłem. – Tyle tylko, że w moim przypadku niczego nie ryzykuję.
– Dlaczego? – Usiadła na łóżku i spojrzała na mnie zaskoczona.
– Bo nawet gdyby publiczności przyszła ochota, żeby mnie przegonić, nie mogłaby tego zrobić; nie ma nikogo, kto mógłby mnie zastąpić. Jestem, dokładnie rzecz biorąc, nie do zastąpienia.
Zmarszczyła brwi, spojrzała na mnie; świtało, widziałem jej sutki poruszające się w rytmie oddechu. Miałem ochotę wziąć jeden w usta, ssać go i nie myśleć już o niczym; ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie dać jej się zastanowić. Nie zajęło jej to więcej niż trzydzieści sekund; to była naprawdę inteligentna dziewczyna.
– To prawda – powiedziała. – Jest w tobie niesamowita szczerość. Nie wiem, czy zawdzięczasz ją jakiemuś szczególnemu wydarzeniu w twoim życiu, czy jest ona konsekwencją wychowania; ale nie ma żadnej możliwości, by ten fenomen powtórzył się w tym pokoleniu. Faktycznie ludzie potrzebują ciebie bardziej, niż ty ich potrzebujesz – ludzie w moim wieku, przynajmniej. Za kilka lat to się zmieni. Widziałeś gazetę, w której pracuję: próbujemy stworzyć ludzkość sztuczną i płochą, która nigdy już nie będzie rozumiała humoru ani prawdziwej powagi, która aż do śmierci będzie żyła w coraz rozpaczliwszej pogoni za f u n e m i seksem; pokolenie skończonych d z i e c i a k ó w. Do tego oczywiście dojdziemy; i w tym świecie nie będzie już dla ciebie miejsca. Ale, jak sądzę, nie bardzo się tym przejmujesz, miałeś dosyć czasu, żeby odłożyć pieniądze.
– Sześć milionów euro. – Odpowiedziałem odruchowo, niewiele myśląc; inna kwestia dręczyła mnie od kilku minut.
– Twoja gazeta... Przecież ja w niczym nie przypominam twojej publiczności. Jestem cyniczny, zgorzkniały, mogę jedynie interesować ludzi, których choć trochę nękają wątpliwości, ludzi, którzy czują, że ich czas dobiega końca; wywiad ze mną nie wpisuje się w twoją linię programową.
– To prawda... – odpowiedziała spokojnie, ze spokojem, który z perspektywy czasu wydaje mi się zaskakujący. Wszystko w niej było przejrzyste i szczere, była absolutnie niezdolna do kłamstwa. – Nie będzie żadnego wywiadu, wymyśliłam go jako pretekst, żeby się z tobą spotkać.
Spojrzała mi prosto w oczy i wystarczyły tylko te słowa, żeby mi stanął. Chyba wzruszyła ją ta erekcja, tak ludzka, sentymentalna; położyła się obok, oparła głowę na moim ramieniu i zaczęła mnie brandzlować. Nie spieszyła się, ściskała mi jaja w pięści, zmieniając zakres i szybkość ruchów. Rozluźniłem się, całkowicie poddając się jej pieszczotom. Coś rodziło się między nami, jakiś stan niewinności, najwyraźniej przeceniałem ogrom mojego cynizmu. Mieszkała w szesnastej dzielnicy, u góry rue de Passy; w oddali metro naziemne przejeżdżało przez Sekwanę. Dzień budził się na dobre, odgłosy ulicznego ruchu były coraz bardziej donośne; sperma wytrysnęła na jej piersi. Wziąłem ją w ramiona.
– Isabelle... – szepnąłem jej na ucho – opowiedz mi, jak trafiłaś do tej gazety.
– Było to niewiele ponad rok temu, ukazał się dopiero czternasty numer „Lolity”. Długo pracowałam w „20 Ans”, zajmowałam tam wszystkie stanowiska po kolei; byłam prawą ręką Germaine, redaktorki naczelnej. Pod koniec, tuż przed zamknięciem gazety, mianowała mnie swoim zastępcą; to i tak było mniej, niż powinnam otrzymać, od dwóch lat odwalałam za nią całą robotę. Nie przeszkadzało jej to nienawidzić mnie; pamiętam, z jakim zawistnym spojrzeniem przekazała mi zaproszenie od Lajoinie. Wiesz, kto to jest Lajoinie, mówi ci to coś?
– Coś jakby...
– Nie jest znany szerokiej publiczności. Był akcjonariuszem „20 Ans”, akcjonariuszem mniejszościowym, ale to on zadecydował o sprzedaży, wykupiła nas pewna korporacja włoska. Oczywiście Germaine została wyrzucona; Włosi byli gotowi mnie zatrzymać, ale skoro Lajoinie wysłał zaproszenie na niedzielny brunch do siebie, przypuszczałam, że ma dla mnie coś innego; Germaine to przeczuwała, rzecz jasna, i dlatego szalała z wściekłości. Mieszkał w Le Marais, tuż obok placu des Vosges. Wchodząc tam, przeżyłam mimo wszystko szok: Karl Lagerfeld, Naomi Campbell, Tom Cruise, Jade Jagger, Björk... W końcu takich ludzi nie zwykłam codziennie widywać.
– Czy to przypadkiem nie on otworzył ten magazyn dla pedałów, który tak dobrze prosperuje?
– Niezupełnie, na początku „GQ” nie było skierowane do pedałów, raczej do m a c h o w t a k z w a n y m c u d z y s ł o w i e: gadżety, fury, trochę militarnych informacji; to prawda, że po pół roku zorientowali się, że jest duża grupa gejów pośród kupujących, ale było to zaskoczeniem, wydaje mi się, że nie udało im się dokładnie zrozumieć tego zjawiska. Tak czy owak sprzedał go niebawem, i to, co niezwykle wstrząsnęło branżą: sprzedał „GQ” w czasach jego szczytowej popularności, podczas gdy myślano, że jego sprzedaż będzie jeszcze rosła, i wypromował wówczas „21”. Od tego czasu „GQ” zaczęło podupadać, wydaje mi się, że stracili czterdzieści procent nakładu, a „21” wysunęło się na czołówkę miesięczników dla mężczyzn, wyprzedzając „Le Chasseur français”. Ich recepta jest bardzo prosta: stricte metroseksualna. Jak utrzymać formę, dbać o urodę, najnowsze tendencje. Ani ździebka kultury, ani grama aktualności czy krztyny poczucia humoru. Krótko mówiąc, zastanawiałam się, co też mi może zaproponować. Przyjmuje mnie bardzo uprzejmie, przedstawia wszystkim, prosi, żebym usiadła naprzeciwko. „Mam dużo szacunku dla Germaine”, zaczyna. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie podskoczyć: n i k t nie mógł mieć szacunku dla Germaine; ta stara alkoholiczka mogła budzić pogardę, współczucie, obrzydzenie, wiele rzeczy, ale w żadnym wypadku szacunek. Dopiero później zorientowałam się, że była to jego metoda zarządzania personelem: nie mówił źle o nikim, nigdy, pod żadnym warunkiem; wręcz przeciwnie, zawsze zasypywał wszystkich pochwałami, jakkolwiek by na to zasługiwali – oczywiście nie powstrzymując się od wyrzucenia ich z pracy, kiedy przychodził odpowiedni moment. Byłam mimo wszystko trochę zażenowana i próbowałam zmienić temat rozmowy na „21”.
„Mu-si-my – dziwnie rozdzielał sylaby, jakby mówił w obcym języku – moi koledzy, to moje wra-że-nie, są zbyt za-ab-sor-bo-wani prasą a-me-ry-kańską. Jesteśmy Eu-ro-pej-czykami. Dla nas od-nie-sie-niem jest to, co się dzieje w Wielkiej Brytanii...”.
– Faktycznie „21” było skopiowane z odpowiednika angielskiego, ale „GQ” również; to nie tłumaczyło, dlaczego postanowił zostawić jedno dla drugiego. Czy zrobiono w Anglii jakieś badania na temat przesunięcia się publiczności?
„Nie, z tego, co wiem... Jest pani bardzo ładna... – ciągnął bez widocznego związku. – Mogłaby pani być bardziej me-dial-na...”.
– Siedziałam tuż obok Karla Lagerfelda, który wcinał bez przerwy: palcami serwował sobie łososia, maczał kawałki w śmietanowo-koperkowym sosie, zmiatał wszystko jak leci. Tom Cruise rzucał mu od czasu do czasu pełne obrzydzenia spojrzenie; Björk z kolei wydawała się absolutnie zafascynowana. Trzeba powiedzieć, że zawsze usiłowała zbić majątek na narodowych sagach i islandzkiej energii, podczas gdy faktycznie była skrajnie konwencjonalna i zmanierowana: znalezienie się w pobliżu autentycznego dzikusa mogło ją jedynie zaciekawić. Nagle zdałam sobie sprawę, że wystarczyłoby projektantowi zdjąć koszulę z żabotem, krawat, smoking z satynową podszewką i okryć go zwierzęcymi skórami: byłby idealny w roli rdzennego Teutona. Złapał gorący ziemniak, pokrył go suto kawiorem i zwrócił się do mnie: „Trzeba być medialnym, chociaż trochę. Ja na przykład, jestem b a r d z o medialny. Jestem wielkim medialnym ziemniakiem...”. Wydaje mi się, że właśnie skończył stosować swoją drugą dietę, tak czy owak napisał już książkę o pierwszej.
Ktoś włączył muzykę, nastąpiło lekkie ożywienie, Naomi Campbell zaczęła chyba tańczyć. Uparcie wpatrywałam się w Lajoinie, czekając na jego propozycję. Ponieważ milczał, wszczęłam pogawędkę z Jade Jagger, mówiłyśmy chyba o Formenterze albo czymś równie głupim, ale wywarła na mnie dobre wrażenie, to była inteligentna dziewczyna i niezmanierowana; Lajoinie miał oczy półprzymknięte, wydawało mi się, że drzemie, ale teraz sądzę, że obserwował, czy potrafię nawiązywać kontakty z ludźmi – to również stanowiło część jego metody zarządzania personelem. W pewnym momencie zamruczał coś, ale nie usłyszałam, muzyka była za głośna; potem rzucił zirytowane spojrzenie w lewo: w rogu sali Karl Lagerfeld zaczął chodzić na rękach; Björk patrzyła na niego, zanosząc się gromkim śmiechem. Projektant ponownie usiadł, klepnął mnie mocno po plecach i wrzasnął: „Jak tam? W porządku?”, po czym zdążył wsunąć trzy węgorze, jednego po drugim. „To pani jest tutaj najpiękniejszą kobietą! Bije pani wszystkie!...”, i chwycił za talerz z serami; wydaje mi się, że naprawdę mnie polubił. Lajoinie z niedowierzaniem patrzył, jak pochłania livarota. „Naprawdę burak z ciebie, Karl....” – westchnął, po czym odwrócił się w moją stronę i powiedział: – Pięćdziesiąt tysięcy euro”. I to wszystko; to wszystko, co powiedział tamtego dnia.
Nazajutrz wpadłam do jego biura i dowiedziałam się trochę więcej. Magazyn miał się nazywać „Lolita”. „Kwestia przesunięcia wieku”, powiedział. Zrozumiałam mniej więcej, o co mu chodzi: „20 Ans”, na przykład, było przede wszystkim kupowane przez dziewczyny piętnasto-, szesnastoletnie, które chciały się wydawać wyzwolone, zwłaszcza w sferze seksu; z „Lolitą” chciał wprowadzić odwrotne przesunięcie. „Nasz target zaczyna się od dziesięciu lat, ale nie ma górnej granicy wieku”. Jego założenie było takie, że matki coraz częściej usiłują naśladować córki. Z pewnością jest coś śmiesznego w kupowaniu przez trzydziestoletnią kobietę magazynu pod tytułem „Lolita”, ale nie bardziej niż w kupowaniu obcisłego topu czy krótkich szortów. Założył, że poczucie śmieszności, które było tak żywe u kobiet, szczególnie u francuskich kobiet, powoli będzie zanikać na rzecz czystej fascynacji nieograniczoną młodością.
Trzeba powiedzieć, że wygrał zakład z nadwyżką. Średni wiek naszych czytelniczek wynosi dwadzieścia osiem lat – i wzrasta każdego miesiąca. Według speców od reklamy powoli stajemy się gazetą kształtującą w z o r z e c k o b i e c o ś c i – powtarzam ci, co mi powiedziano, ale sama z trudem w to wierzę. Steruję, staram się tym sterować, a raczej udaję, że steruję, ale w gruncie rzeczy przestałam cokolwiek rozumieć. Jestem profesjonalistką, to prawda, powiedziałam ci, że jestem mentalnym betonem, może to z tego wynika: w gazecie nie zdarzają się literówki, zdjęcia są dobrze skadrowane, numery wychodzą na czas; ale treść... Oczywiste, że ludzie boją się starości, zwłaszcza kobiety, zawsze tak było, ale tutaj... To przekracza ludzkie pojęcie; wydaje mi się, że kobiety kompletnie zwariowały.


Dodano: 2006-08-18 08:42:16
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS