„Starsi bogowie” to, niestety, dopiero pierwszy tom cyklu „Marzyciele”. Na Zachodzie jak do tej pory ukazały się trzy części (premiera czwartej jeszcze w tym miesiącu). Nie będę tracił miejsca ani czasu (że o swoim zdrowiu psychicznym nie wspomnę) na streszczanie fabuły - o czym opowiada książka, można sobie przeczytać z notki na tylnej okładce, a ja od razu przechodzę do meritum (żeby mieć to jak najszybciej za sobą).
Zanim przystąpię do opisu wad książki, chciałbym na dobry początek napisać coś pozytywnego. Moim zdaniem ta pozycja ma aż dwie zalety: liczy tylko 278 stron (dzięki temu nie trzeba się z nią męczyć zbyt długo) oraz została ładnie wydana.
Na tle wcześniejszych dokonań Eddingsa pierwsza część serii „Marzyciele” wypada bardzo blado i raczej nie ma szans, żeby (niepotrzebne) kontynuacje miały cokolwiek zmienić. Fabuła jest nudna jak flaki z olejem, pozbawiona polotu i strasznie schematyczna, a pomysł z ratowaniem świata przed zagładą był już tyle razy wykorzystywany w fantasy, że aż niedobrze robi się na samą myśl o kolejnej powtórce z rozrywki, tym bardziej, że wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Zło reprezentowane jest przez (jakżeby inaczej) tajemniczego (do czasu) i żarłocznego potwora - Vlagha, który zamierza przejąć władzę nad światem bogów i ludzi. W tym celu organizuje wielotysięczną zbieraninę monstrów (które okazują się równie przerażające co bezmyślne) i przechodzi do realizacji swego nierealnego (bo i tak z góry wiadomo, że wyjdą z tego nici)planu.
Postacie są płaskie niczym dechy do prasowania lub wręcz jednowymiarowe. Brak im głębi czy jakiegokolwiek rysu psychologicznego. Dobrzy są dobrzy aż do obrzydzenia, źli są zepsuci do szpiku kości. Jeśli do tego dodamy jeszcze sztuczne i tandetne dialogi, otrzymujemy prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Nic zatem dziwnego, że perypetie bohaterów nie są w stanie wzbudzić najmniejszego zainteresowania.
Inwencja twórcza zawsze była piętą achillesową Eddingsa i, jak widać, raczej nie ma szans na to, żeby miałoby się to kiedykolwiek zmienić. Nie da się ukryć, że najlepszy okres pisarskiej kariery autor ma już dawno za sobą, a z roku na rok pisze na coraz słabszym poziomie.
Pół biedy, gdyby cała ta kiepska historyjka zakończyła się w jednej książce, ale niestety tak się nie stało. Prosty niczym konstrukcja cepa pomysł został rozdęty aż do tetralogii (a niewykluczone, że na tym się nie skończy).
„Starsi bogowie” zasługują na miano dobrego usypiacza. Podczas tej pasjonującej lektury wielokrotnie ogarniała mnie trudna do przezwyciężenia senność. Na szczęście wcześniej przezornie zaopatrzyłem się w zapałki do podpierania powiek i chyba tylko dzięki temu udało mi się heroicznie dobrnąć (w ciężkich bólach) do ostatniej strony. Jeśli ktoś ma problemy z trafianiem w objęcia Morfeusza, ta pozycja może okazać się niezwykle użyteczna, oczywiście pod warunkiem, że uprzednio wytrzyma wysokie stężenie infantylności.
Utwór może spodobać się jedynie młodszym czytelnikom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z fantasy, ewentualnie całkowicie bezkrytycznym (by nie rzec fanatycznym) miłośnikom gatunku. Reszta dla własnego dobra powinna omijać tę książkę szerokim łukiem.
Ocena: 2/10
Autor:
ASX76
Dodano: 2006-08-10 17:10:52
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Tomasz Ślęczka - 19:51 24-02-2010
Prorocza recenzja. Kolejne tomy (czytałem wszystkie) są jeszcze gorsze.