Pośród gór, w surowej krainie Outremeru, stoi potężna forteca Roq de Rançon. Strzeże granic państwa przed Szarajami, którzy pragną odzyskania zabranych im ziem. Jest to także miejsce pełne tajemnic, przepojone starożytną magią, która koncentruje się wokół budowli bez wejścia – tytułowej Wieży Królewskiej Córy. W twierdzy stacjonuje oddział Odkupicieli – zbrojnego ramienia Kościoła, których zadaniem jest pilnowanie granic a jednocześnie wykrywanie heretyków i rozprawianie się z nimi.
W murach fortecy splatają się losy całkowicie różnych i niepasujących do siebie postaci, które jednak odnajdują wspólny cel i język, choć często same nie rozumieją swoich motywów. Marron, młody zakonnik-wojownik, nie potrafi poddać się twardej dyscyplinie zakonnej. Julianna, która podróżuje do swego przyszłego męża, musi dokonać wyboru dotyczącego swojej przyszłości, jej towarzyszka Elisanda nie jest tą, za kogo się podaje, a Anton d’Escrivey wstąpił w szeregi religijnych wojowników, by odkupić winy z przeszłości. To właśnie na ich (a także kilku innych bohaterów) koncentruje się akcja książki.
Motywem przewodnim powieści Brenchleya jest zdrada. Przyjmuje ona różne postacie, ale jest nieobca każdemu z bohaterów. Są oni zmuszeni (lub jest to ich świadomy wybór) do łamania przysiąg, zaufania, wiary. Jakby w opozycji do tego stoi miłość, która powoli budzi się pomiędzy niektórymi postaciami. Niewielkim minusem jest to, że czasem motywy postaci są nieco niejasne, niezrozumiałe. Autor będzie musiał jeszcze trochę popracować nad psychiką bohaterów i precyzyjniejszym przelewaniem pomysłów na papier.
Biorąc do ręki „Wieżę Królewskiej Córy” nie za bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. Opis z czwartej strony okładki i dołączona do powieści mapa, przedstawiająca wschodnie wybrzeża Morza Śródziemnego tylko z pozmienianymi nazwami sugerowały, iż będę miał do czynienia z wariacją na temat wypraw krzyżowych. I faktycznie, wykreowany przez Brenchleya świat jest kalką naszego, z pozmienianymi nazwami – i tak Arabowie to Szarajowie, a Bizancjum to Cesarstwo Marrassonu. Nawet imiona i nazwiska rycerzy wyraźnie wskazują, że są oni frankońskiego albo niemieckiego pochodzenia.
To, co odróżnia Outremer od średniowiecznych realiów naszego świata, to wprowadzenie elementów fantastycznych. W wizji Brenchleya spotkanie dżina nie jest rzeczą niezwykłą, a zaklęcia uzdrawiające są stosowane dosyć często – szczególnie wśród mieszkańców Surayonu (zwanego Zawiniętą Krainą) – krainy odciętej od świata za pomocą magii (a może wiedzy?) od reszty Outremeru. Przez jego mieszkańców jest uważany za siedzibę heretyków i raz po raz snute są plany najazdu ten kraj. To właśnie konflikt między Surayonem a resztą Outremeru będzie prawdopodobnie głównym motorem napędowym następnych tomów cyklu, bo „Wieża Królewskiej Córy” stanowi tylko wprowadzenie do większej całości.
Największą zaletą powieści Brenchleya nie jest ani wykreowany świat, ani bohaterowie i ich losy. Oba te elementy są na typowym dla fantasy, niezbyt wysokim poziomie. Jednakże dzięki sprawnemu przedstawieniu ich przez autora tworzą bardzo interesującą całość. Jeśli miałbym do kogoś porównać styl Brenchelya to nasuwa mi się przede wszystkim Paul Kearney i jego „Boże Monarchie” – czyli dużo akcji, bardzo sprawne pióro i niedotrzymująca im kroku fabuła. Nie zmienia to jednak faktu, że „Wieża Królewskiej Córy” to jedna z ciekawszych książek będących typowymi przedstawicielami fantasy. Mam nadzieję, że Brenchley w następnym tomie rozwinie pomysły, które tylko zasygnalizował i nadal będzie pisał w równie płynny sposób. Jeśli tak się stanie, to drugą księgę „Outremeru” również przeczytam z dużą satysfakcją.
Ocena: 7/10
Autor:
Shadowmage
Dodano: 2006-07-11 10:39:41