NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Ziemkiewicz, Rafał A. - "Ognie na skałach"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2005
ISBN: 83-89011-81-6
Oprawa: miękka
Liczba stron: 240
miejsce wydania: Lublin



Ziemkiewicz, Rafał A. - "Ognie na skałach" #1

Żegost wzruszył ramionami.
– Jeśli nawet zgadujecie dobrze, nic to nie wyjaśnia. Kto rybaków zabija i dlaczego akurat wtedy, jak księcia na wybrzeżu nie ma?
– Kto zabija? Tyle jest morskich stworów, a już na północy zwłaszcza. Każdym z nich mogli się Shizzandrowi mściciele posłużyć. Mogli takiego przysłać na przeszpiegi albo żeby strachu posiać. A że to coś boi się ruszyć, kiedy książę w zamku, to nas nie dziwi. Wy, panie Żegoście, naszego księcia nie znacie, ale jak on weźmie w garść miecz, jak zbierze swoich rycerzy i siądą do łodzi, byle kto ich nie pokona. To już co innego niż bezbronnych rybaków napadać.
Poryki idące od strony paleniska zdążyły już Żegostowi spowszednieć na tyle, że zapomniał o biesiadujących szanownych. Dopiero na wzmiankę Dejwasa popatrzył na nich ponownie, nie mogąc przy tym powstrzymać uśmiechu.
– Trudno w to uwierzyć – mruknął.
Dejwas wydał się być dotknięty tym powątpiewaniem.
– Dlatego was pytaliśmy, czy nikt na wybrzeżu zaciągów nie ogłaszał – podjął, puszczając jego słowa mimo uszu. – Bo jeśli tak, to już się wszystko robi jasne. Magowie, powiadał nam żerc, najchętniej ludziom szkodzą rękami innych ludzi. Podjudzić jednego władcę przeciw drugiemu, obiecać mu czarnoksięską pomoc, a tak swoje zrobić, oto ich obyczaj.
– Toż i naszą księżną panią ojczym sprzedał Shizzandrowi za wojenne przysługi – wtrącił Ludała.
– Kiedyśmy zobaczyli, żeście wy, najemny żołnierz, tu na nasze odludzie przybyli, to i myśleliśmy, że już teraz zagadka się wyjaśni – dokończył starszy.
– Przykro mi, dobrzy ludzie. Wierzcie albo nie, nic mi o żadnej wojnie ani zaciągach nie wiadomo. Nie dlatego tu jestem. Ale choćby nawet... – Z pochylonego nad kubkiem dzbanka pociekło ledwie kilka ostatnich kropel wina; Żegost, nie przerywając, zamachał ręką na Platkę, uwijającego się akurat wokół stołu szanownych. – Choćby nawet i któreś z północnych księstw szykowało się na was, nic to nie wyjaśnia. Zresztą, niezbyt na to patrzy. Zamborg jest lennikiem estarońskiej korony, żaden nadmorski władca nie waży się narażać na królewską pomstę.
– Pewniście, panie Żegoście? Jeśli kto nas tu napadnie złupić wybrzeże, spalić i wziąć pomstę za Shizzandra, myślicie, że sam estaroński król znajdzie chęć i czas naszą nędzę mścić?
– Nie waszą nędzę, panie starszy, tylko swoją zniewagę. Wybaczcie, ale na królewskich obyczajach to wy się nic nie znacie. Ale, jak mówię, choćby nawet, nic to nie wyjaśnia, dokąd tak książę podróżuje. Na radę z sojusznikami władca nie przyjeżdża samotrzeć. Musi mieć orszak jak należy, rękodajnych, oficerów. Kto by go inaczej szanował? Nie, gdziekolwiek tam wasz książę jeździ, nie dla narad...
– Ej, rybole! A wam co, dokąd książę jeździ? Co? Gdzie jeździ, tam jeździ, was nie zaprasza! I ciebie, ty, jak cię tam zwać, też nie. Coś w ogóle za jeden?
Rybacy zmilkli natychmiast, omalże skulili się przy stole pod gniewnym spojrzeniem szanownego Rejmusa. Żegost przez chwilę mierzył się z nim wzrokiem.
– A ty coś za jeden, dobry człowieku, że pytasz? – powiedział wreszcie spokojnie.
Rejmus wziął się pod boki i rozejrzał po współtowarzyszach.
– Co ja jestem za jeden, słyszycie? – Biesiadnicy zarechotali gromko. – On się pyta, kto ja jestem. A nie widzisz no, że ja jestem u siebie, a ty nie? Podejdźże no tutaj, ty... dobry człowieku – zakończył z przekąsem, ale bez złości.
– Idźcie, panie Żegoście. Idźcie – mruknął Dejwas prosząco. Tę samą prośbę dostrzegł Żegost w oczach karczmarza, który zastygł pośrodku izby z niesionym dla niego dzbankiem wina.
Żegost uniósł się niechętnie, pożegnał skinieniem głowy z rozmówcami i zabrawszy swój kubek, podszedł najpierw do Platki, wyjął z jego rąk naczynie, po czym dopiero skierował się w stronę szanownego Rejmusa. Gruby rycerz ze złotym łańcuchem na szyi usunął się nieco na ławie, czyniąc miejsce.
– Piwa się napij, przybyszu – Rejmus z nagłą pijacką hojnością podsunął mu dzban.
Żegost podziękował, ale nie sięgnął po piwo. Nalał sobie wina i popatrzywszy w krąg po rycerzach, oznajmił:
– Zwą mnie Żegost.
– Żegost. Na rybaka nie wyglądasz, Żegoście – zauważył najgrubszy.
– Jestem żołnierzem. – Ciągłe opowiadanie się każdemu spotkanemu było jedną z najbardziej nużących stron wędrówki, ale odmowę poczytano by we wszystkich okolicznych krajach za grubiaństwo i dowód złych intencji. – Służyłem jako kapitan własnego zaciągu roty w orwańskich tarczownikach, ale tamtejszy książę zawarł z sąsiadami pokój i rozpuścił armię. Idę teraz zaofe­rować swe usługi któremuś z baronów w królestwie. Ale nie spieszy mi się, więc nie szukam najkrótszej drogi.
– Cechowy najemnik, patrzcie no, w naszych stronach? Czołem, czołem szanownemu – wycedził nieco bełkotliwie Rejmus. – A tu oto, obok ciebie, zasiada waleczny Ingold z Otleru, dzierżawca tutejszej wioski i trzech innych, równie zapyziałych dziur w okolicy. To zaś są Woyt i Szabah, obaj z książęcej drużyny.
Pierwszy rycerz Berghu nie wspomniał o sobie, zostawiając prezentację swej szanownej osoby Ingoldowi, który wywiązał się z zadania z wprawą wyćwiczonego dworskiego mówcy.
– Czołem szanownym – skinął głową Żegost i okazując, że zna dobre maniery, wzniósł kubek, po kolei wysuwając go ku każdemu ze współbiesiadników, spoglądając mu przy tym w oczy, u jednych bardziej pijane, u innych mniej.
Wypili.
– Dziwne wszelako mają zaciężnicy obyczaje – oznajmił Ingold, któremu rozładowanie napiętej przed chwilą atmosfery sprawiło wyraźną przyjemność. – Pijesz, żołnierzu, wino jak kupczyna z południa, a nowin pytasz u rybaków?
– Nie szukam nowin. Rybacy prosili o radę. Coś zabija ich współtowarzyszy. Jesteście tutejsi, wiecie pewnie lepiej, co się dzieje.
– Bajki – mruknął jeden z młodszych drużynników, chudy, ciemnowłosy, o najbardziej sennych i pijanych oczach. Jego towarzysz, blondyn o czerstwej, z natury wesołej twarzy, pokiwał energicznie głową.
– Bajdy – potwierdził Rejmus z naciskiem. – Przy półwyspie są wiry, pogoda u nas zmienna, pod wodą skały. Zawsze łodzie ginęły, nie ma na to siły.
– Widziałem dziś trupa. Rany paskudne...
– Ba, rany! Starczy pół dnia w wodzie, raczki morskie i inne paskudztwo tak potrafią trupa oskubać, że się wydaje, jakby go nie wiem co rozdarło.
– Wiecie lepiej – zgodził się Żegost. – Rybacy zawsze ginęli, jak to na morzu. Widocznie dopiero niedawno zaczęli to zauważać.
– Muerh beudy, muerh tauda – wyrecytował Ingold tonem bakałarza. – Tak to był wyśpiewał sławny tutejszy bard: morze żywi, morze uśmierca. Książę kazał sprawę zbadać komesowi, więc wy się już możecie o nią nie kłopotać. Nic mądrzejszego niż on, z całym szacunkiem, nie wymyślicie.
– I lepiej nie próbujcie, jeśliście na tyle mądrzy, by posłuchać dobrej rady – dodał Rejmus tonem wskazującym, że ten wątek rozmowy należy uznać za definitywnie zakończony.
Nie byli mu wrodzy i nie szukali zwady. Po prostu pili. Powinien był przyjąć to do wiadomości, przestać myśleć już o trupie na plaży i zagadce, jaka się z nim wiązała. A w każdym razie przestać o tym mówić. Wojacy chętnie posłuchaliby o orwańskiej piechocie i konnicy, o granicznej służbie. Jeszcze chętniej sami poopowiadaliby mu nowiny z okolicy. Nie trzeba było obserwować szanownego Rejmusa długo, by zauważyć, że należy do ludzi, którym sam kufel do szczęścia nie starcza, potrzebują jeszcze publiczności. Jego krzykliwy towarzysz sprawiał podobne wrażenie. Zapewne też nieczęsto trafiał im się do picia kompan ze stron dalszych niż pobliskie warownie.
Żegost nie musiał odrzucać tej gotowości i pewnie innego dnia nie zrobiłby tego. Posiedziałby z szanownymi przy stole do późnego wieczora i rozstał w przyjaźni, to, co myślał, zachowując dla siebie.
– A kto ma tego próbować? – rzekł. – Książę ma swoje tajemne sprawy, a szanowni wolą osuszać dzban niż nadstawić karku w pogoni za morskim potworem. Cóż się dziwić rybakom, że szukają rady u przejezdnego żołnierza?
Znowu zapadła cisza.
– Popatrzcie – Rejmus zwrócił się do współtowarzyszy. – Co o mnie wygadują te lizusy u dworu? Żem awanturny opój, czyż nie, Ingoldzie?
– Szanowni, szanowni, dajmy spokój. – Ingold rozłożył pojednawczo ręce. – Nasz gość nie zna po prostu...
– Żem awanturny opój! – Rejmus podniósł głos i rycerz w złotym łańcuchu nie próbował się z nim przekrzykiwać. – A zobaczcie. Czy ja dzisiaj piłem?
– Piłeś – potwierdzili obaj młodsi, przy czym blondyn nie wiadomo dlaczego plasnął radośnie dłonią o stół.
– Piłem. I co by zrobił awanturny opój, kiedy po całym dniu picia słyszy, jak jakiś wędrowny wojak obraża jego i jego przyjaciół? Co by zrobił? – Zawiesił na długą chwilę głos. – A ja co robię? Patrzcie!
Szanowny Rejmus ujął w dłoń wielki kufel i trzymając go przed sobą, z teatralnie groźną miną pochylił się nad stołem do Żegosta, aż przybysza owionął ciężki od nieprzetrawionego piwa oddech rycerza.
– Ja mu tłumaczę jak staremu przyjacielowi: nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Nic ci do tych rybaków, nic ci do naszego dzbana, a już zwłaszcza, powtarzam, zwłaszcza nic ci do sekretnych spraw naszego księcia pana. Napij się piwa albo tego tam swojego cienkusza, raduj człowiecze zmysły i nie dbaj o więcej.
Wygłosiwszy tę mowę, wyprostował się i patrząc w oczy Żegostowi, uniósł naczynie do ust. Żegost chcąc nie chcąc musiał zrobić to samo.
Wypili wszyscy.


Dodano: 2006-06-16 14:58:49
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS