NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Szostak, Wit - "Poszarpane granie"
Wydawnictwo: Runa
Data wydania: Wrzesień 2004
ISBN: 83-89595-12-5
Oprawa: miękka
Format: 125x185 mm
Liczba stron: 304
Cena: 27,50 zł
Ilustracja na okładce: Dagmara Matuszak
Ilustracje wewnętrzne: Małgorzata Pudlik



Szostak, Wit - "Poszarpane granie"

Jesienne wichry wyły po okolicy, ale Koredy to nie przerażało. Patrzył, jak stara Biłka siedzi w kącie i szepce słowa pieśni, których ponoć czarty miały się lękać. Przyglądał się Koreda Dudzie, który długimi krokami przemierzał izbę, tam i z powrotem, tam i z powrotem, chroniąc się w chmurze tytoniowego dymu. Nie był to dobry czas. Czarty od paru dni uwzięły się na smoczogórskich górali, jakby kto rozwiązał pełen ich worek. Każdego wieczoru dopadały kilkoro ludzi i nie było w okolicy domu, gdzie by nie dotarły. Mimo wszelkich zabezpieczeń, pieśni i babskiego szeptania. Wszyscy przeczuwali, że dziwne czasy nadciągają, bo najstarsi nie pamiętali takiej czartowej zarazy.
Z wszystkich stron dochodziły niepokojące wieści. W Koszarkach, maleńkim przysiółku położonym jeszcze bliżej Czartaka, prawie pod samymi Jaszczurami, mało który góral nie dźwigał na ramieniu małego, włochatego kusiciela. W Moczarkach, rozpościerających się poniżej Jasionki, ludzie nawet we dnie nie wychodzili z chałup. A właśnie nad Moczarkami wznosiła się Kopa, na której przysiadł przysiółek Koredy. Jak się zwała, tak i wyglądała: niewielka kopiasta górka, a na niej tłoczyło się dwadzieścia parę chałup. I wydawało się, że tego dnia tłoczą się jeszcze bardziej, jakby właziły na siebie i skupiały się niczym stado owiec. Bo nic, poza kilkoma lipami, orzechami i jednym samotnym, starym jesionem, nie chroniło biednej Jasionki. Stała bezbronna, wydana na pastwę wichrów. A czarty przychodziły z wichrami.
Jesienne wichry wyły po okolicy, ale Koredy to nie przerażało. I nie dlatego, żeby był wyjątkowo odważny. Lecz Koreda od dawna miał już swojego czarta i wiedział, że ten nie popuści, że nie odda górala swoim pobratymcom. Ten czart Koredy pojawił się w najmniej spodziewanej chwili, kiedy powietrze stało nieruchomo, wichry spały pomiędzy turniami, a upał rozlewał się po halach.
Było to trzy lata wcześniej, gdy Koreda miał dwadzieścia lat. Wtedy po raz ostatni juhasował pod watahem Talbą z Moczarek. Był gorący sierpień i zbliżało się południe. Koreda położył się na trawie koło kępy jałowców i żując ostre źdźbło, wpatrywał się w niebo. Koniki polne grały ogłuszająco, łąka aż brzęczała od śpiewu pracowitych pszczół i trzmieli. Nieco niżej pasły się spokojne krowy, zostawione młodemu góralowi pod opieką. Zbyrcoki monotonnie wybijały nieśpieszny rytm dnia. Chwile kapały wolno i Koreda poddawał się ich sennym krokom. Czas powoli mijał, nieznaczne cienie jałowców skróciły się jeszcze bardziej, ale juhas tego nie zauważył. Pojedyncze chmurki przepychały się po wielkim, otwartym nieboskłonie. Koniki polne grały, trzmiele burczały, a wszystko w rytm krowich zbyrcoków. Z oddali dochodziło leniwe pobekiwanie, bo na sąsiedniej hali watah Talba przeganiał owce. Koreda myślał o chłodzie, jaki nadejdzie z wieczorem, o długich gawędach w kolibie, ale niewiele mu to pomagało. Koniki polne grały, pracowite pszczoły mozolnie uwijały się między pstrokatymi kwiatami, a krowie dzwonki znaczyły wolny rytm dnia...
I przydarzyło się młodemu juhasowi, że usnął. W pełnym słońcu, z kolejnym źdźbłem między zębami. Rytm go ukołysał, południe uśpiło, brzęczenie utuliło. Ile Koreda spał, tego nikt nie wiedział, on sam też. I nie pamiętał nawet, co mu przyniósł sen, lecz na pewno były to męczące, parne sny, które każą biednemu człowiekowi ciągle uciekać i gonić, tak że budzi się bardziej zmęczony niż przed zaśnięciem.
A obudził się nagle, jakby przyduszony upałem. Leniwie otwarł oczy i zobaczył, że na piersi siedzi mu kudłate stworzenie. Siedzi w kucki, uważnie przyglądając się twarzy juhasa.
– No, witam, nareszcie się obudziłeś! – odezwało się do Koredy.
Tajemniczy stwór miał rozmiar świstaka, lecz przypominał kudłatego człowieczka. Miał duży, zagięty nos, kozią brodę i niewielkie rogi, jak młode koźlę. Od much opędzał się długim, zakończonym kitką ogonem.
Koreda poderwał się, strącając dziwaka z koszuli. Ten jednak nie spłoszył się, tylko zagadał ponownie:
– Od dawna miałem cię odwiedzić, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja. Akurat w taki skwar...
Koreda przetarł oczy, bo sądził, że dalej śni. Bywało, że od upału jawiły się przed człowiekiem różne zwidy. Juhas sięgnął po bukłak i wypił spory łyk wody. Była ciepła, lecz poczuł jej źródlany smak w zaschniętych ustach. Resztę wylał na dłoń, po czym przemył twarz i podrażniony ostrymi trawami kark. Mimo to kudłaty stwór nie znikał.
– Niewiele ci to pomoże, bo ja tak łatwo nie odejdę.
– Kim... Kim jesteś? – głos Koredy przypominał heblowanie deski.
– Nie domyślasz się? Miałem cię za mądrzejszego. Jestem twoim czartem, baranie. Południkiem, czartem nudy, uprzykrzenia, gnuśności...
– Kim?
– Różnie nas nazywają: snujami, leniami... Wy, górale, rozmaicie nam wymyślacie.
– I kogo szukasz? – Młody juhas nie tracił nadziei.
– Już nikogo. Od kilku chwil jestem twoim czartem. I zapewniam, łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Koreda głupi nie był i słyszał wiele o czartach. Kto nie słyszał? Jednak do końca łudził się, że to tylko sen. Lecz to nie był sen. Mało tego, czart już powoli zdobywał nad nim władzę. Koreda miał przemożną chęć zwinięcia się w kłębek i ponownego zapadnięcia w sen. Jakoś wszystkie siły go odeszły i poczuł słabość w nogach. Usiadł na trawie, podciągnął kolana pod brodę i oparł głowę na łokciach. Nic mu się nie chciało.
– Czym ci zawiniłem, że mnie nachodzisz?
– Niczym, ale moja w tym głowa, żebyś łatwo z nudy nie wyszedł. I dopiero wtedy zawinisz. Oj, zawinisz... Przysnąłeś przy pracy, upał wokoło, to się pojawiłem...
– Ale ja muszę, właśnie mam robotę! – Koreda protestował bezsilnie.
– Co musisz? Nic nie musisz... Umrzeć musisz, lecz na to masz jeszcze czas. Spójrz na krowy. Spokojnie się pasą, nigdzie uciekać nie chcą. Im też się nic nie chce. W szkodę nie wejdą, bo tu pól nie ma. W przepaść nie pospadają, bo tu nie ma przepaści. Nie ma się czym martwić. A ty odpocznij sobie, prześpij się, to ci dobrze zrobi.
Koreda w duchu zgadzał się z czartem. Nic nie ma do roboty, nic ważnego. Przecież od wieków krowy się pasą i nic się im nie dzieje. We krwi to mają, poradzą sobie. Juhas spojrzał na stado czerwonego bydła. Może czart ma rację? Na pewno nic się nie stanie. Koreda ziewnął.
– A długo będziesz ze mną, czarcie?
– Do końca, mój drogi, do końca... Ja ci pomoc niosę. Męczą się ludzie, a mogliby odpocząć. Pokażę ci, jak żyć, pokażę ci, jak szczęścia szukać. Znam się na tym.
– Tak?... To pięknie... – juhas wyziewywał kolejne słowa – mądrze gadasz... To prześpijmy się...
– Nie, ty odpocznij, boś zmęczony, a ja będę miał baczenie na bydełko...
– Wyśmienicie... – Koreda coraz bardziej lubił wyrozumiałego towarzysza. – A jak już zostaniesz na dłużej... to powiedz... jak cię mam zwać...?
– No właśnie... – Kudłaty czart zamyślił się i pełen tęsknoty począł bezwiednie żuć koniec własnego ogona. – My, czarty, nie mamy imion. Bo dusz nie mamy. Skrzaty nam je dawno temu pozabierały, a kto duszy nie ma, ten i imienia nosić nie może. Bo dusza to jest to, co każdego wyróżnia. A jak jej brak, to każdy taki sam, jak inni. I imię niepotrzebne... Taki nasz smutny czarci los. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Ale to się zmieni. Dlatego właśnie...
Nie dokończył czart swej odpowiedzi, bo przerwało mu chrapanie Koredy. Więc spojrzał tylko, czy dobrze w juhasie nuda siedzi, po czym zwinął się obok w kłębek jak pies i usnął.
I tak Koredę dopadł jego czart, czart nudy, zwany też południkiem, bo w tej porze takie najchętniej dopadają niewinnych górali. Dopadł i mierził całe trzy lata. A popuścić za nic nie chciał.
Dlatego właśnie, kiedy owego wieczoru jesienne wichry wyły po okolicy, Koredy to nie przerażało. Bo od dawna miał swojego czarta i wiedział, jak z nim żyć. A żyło mu się ciężko.

[...]

Z Koredą tak nie do końca było źle. Jakby było bardzo źle, to nic by w życiu nie zdziałał. I żadna opowieść by go nie zapamiętała. Bo i po co? Co komu z opętanego nudą górala, co przez całe życie na progu siedzi i tylko śmierci leniwie wygląda? Żadnego pożytku, żadnej opowieści.
Ale Koreda musiał mieć w sobie siłę, bo jakoś udawało mu się czasem na chwilę swego czarta zgubić, odegnać. A kiedy już kudłaty kusiciel na dobre zostawał w tyle, mógł się młody góral choć na krótko życiem pocieszyć. A była jedna rzecz, co go z otępienia wyciągała, co sprawiała, że mu zastygła z nudy krew zaczynała szybciej po żyłach śmigać. Jest taka moc w świecie, co potrafi czarty przepędzić, choćby tylko na mgnienie oka.
Co tu dużo gadać, Koreda się zakochał.
Żyła w Jasionce cudnej urody dziewczyna, nazywali ją Soroczka. Była córką Biesagi, największego gazdy w Jasionce. Po prawdzie, to nie trzeba było wiele, by zostać najbogatszym góralem w przysiółku. I wiele też Biesaga nie miał. Trochę więcej od innych. Ale zawsze to już coś. Trzeba powiedzieć, że nie nosił się chłop zbyt wysoko, bo wiedział, co to prawdziwe bogactwo. Niedaleko przecież, w Moczarkach, żyli Mocarni, a ci dopiero mieli dziedziny i stada! Głupio by Biesaga robił, gdyby bogacza udawał. Ale niegłupi był chłop, i przez to w Jasionce szacunek miał. A to mu wystarczało.
Miał dwie córki, Lisnę i Soroczkę. Lisna od kilku lat spotykała się ze Skotarem z Koszarek i wszyscy wiedzieli, że jemu jest pisana. Zresztą, trzeba prawdę rzec, za piękna to ona nie była. Tak w sam raz dla Skotara.
Ale Soroczka...
To była dziewczyna, co się młodym góralom po nocach śni. Pół przysiółka się w niej kochało. Nie całego, tylko połowa chłopów. Bo druga połowa Jasionki to baby, a te się do rachuby nie liczą. Choć czasami, kto to wie...
Ale Soroczka...
Czarnowłosa, piwnooka, rumiana. Jak szła z koszem prania przez wieś, to tylko furtki trzaskały, tylu było chętnych do pomocy. A było na co popatrzeć, jak szła, bo nosiła się pięknie i zgrabnie. I było w jej chodzie coś melodyjnego, jak kręciła biodrami, było coś muzycznego, jak wiatr delikatnie poruszał jej spódnicą. Nie dało się nie zauważyć. Każdy, do Jasionki przyszedłszy, by zauważył.
I zauważył też Koreda. Jednego razu, a było to na jakieś pół roku przed czartami, co wioskę opętały, zobaczył Soroczkę w strumieniu, w kąpieli. Gonił po okolicznych górach, by swą tęsknotę po zboczach rozwłóczyć. I zapędził się w tej gonitwie nad Jaszczurzy Potok. I tam, w niewielkim zakolu, kąpała się piękna Soroczka. A Koreda, skryty za drzewami, nie mógł oczu oderwać. I czuł mrowienie w całym ciele i słyszał, jak jego czart cicho pojękuje z bólu. Bo wiedział czart, że w takich chwilach traci nad góralem władzę.
A dziewczyna jakby czuła czyjś wzrok, bo zalotnie się kąpała, zalotnie, choć niewinnie. Rozchlapywała wodę na wszystkie strony, co chwila powstawała i obracała się niczym w tańcu. Śmiała się i odrzucała mokry warkocz, a między kroplami wody na mgnienie oka migotała tęcza. I wszystko mógł podziwiać Koreda i podziwiał. Czas mu się nie dłużył, tylko gnał jak z bicza strzelił. I serce rwało do przodu jak oszalałe. W końcu Soroczka wyszła na brzeg, włożyła bluzkę. Białe płótno przylgnęło do jej mokrego ciała. Powoli naciągnęła resztę odzienia i nucąc pod nosem wesołą śpiewkę, ruszyła w drogę powrotną.
A Koreda odprowadził ją wzrokiem poza granicę lasu. Widział jej gibką postać na szczycie sąsiedniego wzgórza, widział, jak znika za nim, widział, jak ukazuje się na drodze ku następnemu wzniesieniu. A potem długo myślał i rozpamiętywał. I tak Koreda zakochał się, wbrew swej nudzie i mimo podszeptom południowego czarta.
Ten jednak nie dał za wygraną. I jak tylko mógł, ściągał Koredę w dół, w otchłań beznadziejnej bezczynności. I tak życie młodego górala znów osunęło się w ciemność bezwzględnego zgnuśnienia, z rzadka przetykaną promyczkiem nadziei. A promienie padały na serce Koredy, kiedy widział Soroczkę, kiedy wspomnienie owej leśnej kąpieli powracało wyjątkowo żywo. Wówczas z uśpienia budziła się nadzieja, nadzieja na odmianę losu. Bo widział wtedy chłopak sens swego życia, sens życia przy Soroczce.
Gdyby to było takie łatwe! Ale w córce Biesagi kochali się chyba wszyscy młodzi górale z okolicy. I wcale nie było powiedziane, że dziewczyna wybierze Koredę. W gruncie rzeczy nic na to nie wskazywało. Mijały miesiące i zniechęcony Koreda przyglądał się ze swego progu licznym zalotnikom, którzy na różne sposoby próbowali zdobyć dziewczynę. Ale Soroczka świadoma była swej urody i droczyła się z nimi. Nikomu nic nie obiecywała, każdemu robiła nadzieję i śmiała się przy tym uroczo, odsłaniając białe, równe zęby. Rozbudzona nadzieja kotłowała się w młodych góralach. Każdy jeden wierzył, że to jego wybierze córka Biesagi. Każdy jeden wilkiem patrzył na dawnych kompanów, bo teraz byli rywalami, a nie druhami. I każdy jeden gotów był się zatracić dla pięknych oczu, które Soroczka mrużyła w taki sposób, że aż ciarki szły po plecach.
– Warto się męczyć? Patrz na nich, prędzej pozabijają się o nią. Nie dopchasz się, a zdrowie i nerwy stracisz -- czart pocieszał Koredę, jak mógł.
Siedział więc sobie Koreda na progu Biłkowej chałupki. Za dużo byłoby jednak powiedzieć, że czuł spokój. Ale też nic nie robił, by dopchać się do dziewczyny.
I tak nadeszła jesień, ta jesień, kiedy niemiłosierne czarty uwzięły się na całą Jasionkę i okoliczne wioski. Każdego dopadał czart. A na samym początku rzucił się na zalotników Soroczki. Chłopaki były rozedrgane, na niebezpieczeństwo podatne. Porozpędzane pragnienia odarły ich dusze z wszelkich osłon. Biedne, nagusieńkie dusze bezlitośnie wystawione zostały na działanie czartów. A te tylko na to czekały. I dopadały chłopaków jak jastrząb przepiórcze pisklęta, bezradnie rozbiegane po łące. Prawie wszystkich dopadła zazdrość. Innych gniew, smutek, a nawet i rozpusta. Wszyscy patrzyli na siebie wilkiem i zamiast rosnąć w tej pięknej miłości, zatracali się w swej zawiści.
Niewdzięczny jest czart zazdrości. Żadnego pożytku z niego nie ma. Inne to przynajmniej coś człekowi dadzą, taka rozpusta, na ten przykład. W sumie dobrze nie za bardzo, ale co człowiek użyje, to jego. Albo obżarstwo. Albo nawet nuda, bo zanim się pogrążysz, to choć wypoczniesz zdrowo. Ale zazdrość? Niszczy cię od środka i tylko szkodę niesie. Wyżera cię dniami i nocami, odpędza wszelkie inne myśli. Paskudna sprawa. I tak się zalotnicy Soroczki doigrali. Koreda patrzył, jak ich czarty od środka toczą. Jak za młodymi twarzami, poza młodymi oczami kryją się stare, zgorzkniałe i zawistne dusze. I smutno mu się robiło, bo pomiędzy zalotnikami był jego największy przyjaciel Groń.
To, że Groń zakochał się w Soroczce, Koreda akurat świetnie rozumiał. Dziwiłby się za to każdemu, kogo by miłość do córki Biesagi nie utrafiła. Ale żal było mu patrzeć, jak się Groń zawiścią męczy. Jak go czart toczy, przerabiając piękno miłości w gorzką zazdrość. A do tego jeszcze trzeba powiedzieć, że czart Gronia był pazerny i sam trochę zazdrosny o innych. I tak po przyjacielsku czasem nawet Koredę nawiedzał, pilnując się tylko, by na południka nie natrafić.
Zakradał się znienacka i szeptał skrzekliwym głosem do ucha:
– Leżysz sobie, Koreda, na sianie sobie odpoczywasz, a tam pod borem Groń twoją Soroczkę źdźbłem za uchem łaskocze... Chłód jesienny idzie, to może i Groń dziewczynę ogrzeje, jak się już źdźbłem nacieszy. Ja go znam. Oj, biedna twoja Soroczka...
– Jak moja?
– Po prawdzie to nie do końca twoja, racja... Wczoraj widziałem, jak do komory Biesagi zakradał się Mraka. Niby przyjaciel, a jednak...
– Mraka, ten nudziarz?
– Może Soroczka lubi, jak kto ciągle o tym samym? Kto wie, co się w komorze wyrabiało...
– Ten nudziarz Mraka?!
– Ten sam, ale głowy nie dam, bo jeszcze innych widziałem. Kieron zachodził i Kieptar, opędzić się dziewczyna nie może...
Już coś wzbierało w Koredzie, już się szykował, by pod las iść, Groniowi do rozumu przemówić. Ale wtedy najczęściej zjawiał się zdyszany południk i chwytał za kłaki czarta zawiści. Kotłowały się potem po podłodze, po całej izbie się miotały. Dzwoniły rondle i szeleściły kępy ziół u powały. Biłka, która samych czartów nie widziała, wiedziała, co się święci. Patrzyła więc smutno na Koredę, a ten chwytał za kubeł wody i chlust czartom po łbach. To je studziło i prychały jak pławione źrebięta. Bo czarty wodę nie za bardzo lubią.
Choć tyle dobrze, że się czarciska nie znoszą i jeden drugiemu nie przepuści. I człek może się swoim jednym na dobre zająć.
Złe czasy nadeszły dla Jasionki. Po kilku dniach od listopadowych wichrów wszystko ucichło. Nawet ciepło się porobiło, ostatnie tchnienie jesieni przed surową smoczogórską zimą. Ale cóż było góralom po cieple, jak każdy jeden miał swego czarta. Po równo, baby i chłopy.
Koreda nosił swoją nudę, Groń -- zazdrość, Biłka -- rozliczne smutki, Duda -- gniew na ludzi za zadawnione krzywdy. Każdego coś dopadło i nie było sposobu, by się wyzwolić. A Soroczka, ku uciesze zalotników, zaczęła umiarkowanie ulegać rozpuście. Na początek bardzo umiarkowanie. Zła zima zapowiadała się dla całej Jasionki.


Dodano: 2006-06-16 14:15:45
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS