NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Rowley, Christopher - "Bazil Złamany Ogon"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Rowley, Christopher - "Bazil"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-59-0
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 480



Rowley, Christopher - "Bazil złamany ogon"

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wysoko i czysto wygrywały srebrzystą pieśń Dnia Podwalin trąbki z Wieży Straży miasta Marneri. Kończył się stary rok, zaczynała zima; wkrótce w powietrzu zawirują płatki śniegu.
W wieczorny wiatr wkradał się już chłód, przeganiając dzieci z dworu i zmuszając matki do dokładania drew do ognia. Teraz jednak nadszedł czas na największe święto roku. Zbiory zakończone, słońce nadal ciepłe. Ten dzień oznaczał koniec starego i początek nowego.
W całym Imperium Róży, od wysp Cunfshon po zachodnie marchie Kenoru ludzi jednoczył Dzień Podwalin.
W mieście Marneri, położonym u ujścia Długiej Cieśniny, Dzień Podwalin znaczył coś więcej. Z uroczystą powagą odnawiano wówczas Wielkie Zaklęcia, wzmacniając miejskie mury na kolejny rok. Bębny i ostre pokrzykiwania ogniomistrzów wyganiały ludzi z domów, wywabiając ich przez masywną Północną Bramę na Zielone Pole podgrodzia.
Dzisiaj! - śpiewały rogi - nadszedł dzień Wielkiego Zaklęcia i musi pojawić się każda czarownica. Niechaj wysokie na piętnastu mężczyzn mury pozostaną trwałe i odporne na wszelkie znane ataki. Niechaj wieżyczki będą solidne i twarde jak diament! Niechaj duchy bram: Osver, Yepero, Afo i Ilim nabiorą sił, by oprzeć się magii wrogów.
Nad narożnymi basztami łopotały jaskrawe chorągwie szlachetnych rodów straży. W powietrzu unosiły się baloniki, a na trawie wirowały karuzele. Odziane w kolorowe jedwabie postacie stawiały kroki w rytm starożytnych tańców Dnia Podwalin. Tłum tworzyli ludzie w czerwonych i niebieskich czapkach Marneri. Mężczyźni nosili białe, wełniane koszule, zwane copa, oraz grube, zimowe, brązowe i czarne nogawice. Większość kobiet miała na sobie tradycyjne, płócienne, kremowe sukienki, przepasane czerwonymi szarfami zakonu.
Około dziesiątej godziny dnia miasto było prawie puste. Odgłosy dalekich fajerwerków, rogów i bębnów z trudem docierały na brukowany dziedziniec za potężną Wieżą Straży.
Echa odległej zabawy, dochodzące do stajni straży, w których cicho parskało sześćdziesiąt koni, sprawiały, że młodej Lagdalen z Tarcho było bardzo ciężko na sercu. Czasami okropnie było należeć do szlacheckiego stanu, być członkiem wysokiego dworu ze wszystkimi związanymi z tym przywilejami i obowiązkami.
Bębny i piszczałki zamilkły. Ciszę przerywało jedynie rżenie zadowolonych rumaków. Lagdalen pochyliła się nad swoją pracą. Jej zadaniem było oczyszczenie stajni z mierzwy.
Niezależnie do tego, jak starała się na to patrzeć, sytuacja była potwornie niesprawiedliwa. Zupełnie jakby sprzysiągł się przeciwko niej cały świat, poczynając od lady Flavii i urzędników nowicjatu, a na jej własnej rodzinie kończąc. Była zwykłą, młodą dziewczyną, która zakochała się po uszy i w efekcie spędzała Dzień Podwalin na wywożeniu gnoju ze stajni. Całe miasto tańczyło na zielonej trawce, a ona za karę będzie trudziła się tutaj godzinami, być może nawet cały dzień. A kiedy już skończy i zacznie się festyn, będzie tak zmęczona, że zdoła jedynie wykąpać się i położyć spać na swojej pryczy w nowicjacie.
Podwaliny zepsute, a wszystko to z powodu szalonej fascynacji chłopakiem, głupim chłopakiem, do którego wciąż wręcz boleśnie tęskniła. Chłopakiem o trójkątnych, zielonych cętkach na skórze, które zdradzały w nim dziecko drzew, elfa.
Na imię miał Werri i pochodził z rasy rodzącej się z drzew świętych zagajników i użyczającej swych umiejętności mieszkańcom Marneri i całemu Imperium Róży. Pracował w kuźni, kując stal za dnia, a nocami przebywał w dzielnicy elfów, w tajemniczym świecie rytuałów i transu. Widziała go tylko parę razy; w gruncie rzeczy ledwo znała; choć uświadomiła to sobie dopiero ostatnimi dniami.
Wieść o jej nieszczęściu nie wywołała ze strony Werriego najmniejszego oddźwięku. Żadnego romantycznego zaproszenia do rzucenia życia w Wieży Straży i przyłączenia się do niego jako elfia żona w dzielnicy o zabawnych, wąskich uliczkach i przeludnionych kamieniczkach.
Werri zachował się dokładnie tak, jak przewidział jej ojciec.
- Zobaczysz - powiedział z pełną wyższości wszechwiedzą dorosłego. - Interesują go wyłącznie romanse z normalnymi ludźmi. Dla niego nie jesteś bardziej rzeczywista od fantomu.
A teraz płonęła z zakłopotania, gdyż w głębi serca wiedziała, że ojciec miał rację. Pomimo całej miłości, którą sobie między nimi wyobrażała, kiedy do niego poszła, ledwo ją rozpoznał i znalazł czas, by pożegnać się, nim udał się z odzianymi w elfią zieleń przyjaciółmi do knajpy na piwo.
Wróciła do nowicjatu zalana gorzkimi łzami poniżenia. Jej romantyczne mrzonki rozpadły się na kawałki. Werri nie chciał z nią zamieszkać. Teraz, kiedy już dostał od niej to, co zamierzał, nie chciał jej nawet znać.
Lady Flavia z ponurą miną wyznaczyła jej pokutę - długą i ciężką pracę w Dzień Podwalin.
Oczywiście na specyficzny sposób elfów Werri był młodym przystojniakiem z tą swoją długą, wąską szczęką, prostym nosem i zielono-brązowymi oczami, które tańczyły, kiedy mówił, oraz spływającymi na ramiona długimi, blond-zielonymi włosami, które odrzucał sprzed oczu lub wiązał w kitkę srebrną, elfią wstążką.
Niemniej te jego trójkątne znamiona na skórze stanowiły świadectwo przyjścia na świat z łona drzewa. Żadna kobieta nie mogłaby urodzić Werriego, gdyż jedynymi owocami takich związków były na wskroś złe impy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, przyłapanie młodej czarownicy z nowicjatu w łóżku z kimś takim urastało do rangi poważnego problemu. Co gorsza, z Lagdalen z Tarcho wiązano spore nadzieje. Zdradziła jej to sama lady Flavia w trakcie omawiania kary.
- Zwykle za coś takiego skazują was na chłostę, pełną odmianę Dekademonu oraz miesiąc służby w świątyni, żeby uzmysłowić wam, jak głupie w przypadku czarownicy z nowicjatu jest uleganie fascynacji elfem, a także by przypomnieć o waszym miejscu w naszej misji. Lecz ty nie jesteś pierwszą lepszą nowicjuszką, Lagdalen. Mamy nadzieję, że wiele osiągniesz. Udasz się do Cunfshon, do tamtejszych nauczycieli. Jeśli będziesz osiągać odpowiednie postępy, zrobisz wielką karierę w świątyni lub służbie administracyjnej.
Flavia zmarszczyła się wówczas z namysłem, wbijając wzrok w białe kartki akt na jej biurku.
- Dlatego też, podczas Dnia Podwalin, będziesz czyścić stajnie straży, a z pełną odmianą Dekademonu uporasz się do końca tygodnia. Zrozumiano?
Lagdalen zmartwiła się, gdyż Dzień Podwalin lubiła ponad wszystkie inne święta i choć Flavia miała ciężką rękę, to z ochotą wytrzymałaby chłostę, byle tylko nie tracić takiego dnia na pracy w stajni.
Opiekunka dodała wtedy - Musisz zrozumieć, Lagdalen, że zesłano na nas porywy ciała, by zadawały nam cierpienie i odwracały uwagę od historycznej misji, którą trzeba nam wypełnić. Podczas lat nauki powinnyśmy powstrzymywać się od wszelkich myśli o miłości i rodzinie. Nie muszę oczywiście dodawać, że nie wolno nam wiązać się z elfami. Z takich związków rodzą się jedynie impy i nieszczęścia. Elfy nie rozumieją zamieszania, jakie wzbudzają takim zachowaniem. W tej dziedzinie jesteśmy dla nich zabawkami. Lecz dla czarownicy to zbrodnia, popadnięcie w wynaturzenie.
I tak oto Dzień Podwalin zamienił się dla niej w katastrofę. Na szczęście, ku jej olbrzymiej uldze, przeprowadzone po rozmowie z Flavią badanie wykazało, że w jej łonie nie zagnieździł się żaden imp.
Od tamtej pory przelała wiele gorzkich łez. W myślach wciąż na nowo przeżywała tamto okropne poniżenie, kiedy Helena z Roth, największy wróg Lagdalen, otworzyła drzwi i pokazała cenzorom, co się wyprawia w małej pralni na tyłach dormitorium.
Helena była starszą nowicjuszką i szczególną przyjemność sprawiało jej dyscyplinowanie "małego nicponia Tarcho". Z lodowatym dreszczem przypominała sobie mściwy śmiech, jakim Helena powitała aresztowanie Lagdalen i odeskortowanie jej do biura Flavii.
A teraz harowała, czyszcząc przegrody sześćdziesięciu koni. Oczywiście stajenni, do których należał zwykle ten obowiązek, a dziś otrzymali wychodne na Dzień Podwalin, zostawili brud i słomę z co najmniej dwóch ostatnich dni. Wiedzieli, że znajdzie się jakiś biedak, który spędzi tu za karę cały dzień.
Dźwignęła kolejną szuflę mierzwy i wsypała ją do beczki. Czekająca ją praca zdawała się nie mieć końca. Zabierze jej cały dzień.
Ze znużeniem napełniła beczkę, podniosła ją i poturlała do kompostownika. Urządzono go w zakrywanym dole wewnątrz Starej Bramy, pod wysokimi murami wieży. Aby tam dotrzeć, musiała opuścić stajnię i przebyć wypolerowany bruk dziedzińca wieży, gdzie żołnierze ćwiczyli musztrę. Była to bardzo niebezpieczna część drogi, gdyż nawet kapka zawartości beczki nie mogła dotknąć kamieni. Rozgniewałoby to starego woźnego Sappino, który wręcz obsesyjnie polerował je i czyścił. Głośne byłyby jego skargi, gdyby narobiła mu bałaganu. Długo klęczałaby na bruku, polerując go, gdyby Sappino poskarżył się dyrektorce Flavii.
Wokół chronionej zaklęciem stajni kłębiły się z wigorem tłuste muchy, które błyskawicznie odkryły wieziony przez nią ładunek.
Lagdalen nienawidziła much i szybko spróbowała rzucić własny czar antymuchowy. Niestety, wymagało to dwóch pełnych odmian i paragrafu z Birraka. Pomyliła się w odmianie. Muchy wciąż brzęczały, nieczułe na spartaczone zaklęcie.
Przeklinając kłębiące się wokół twarzy owady, wchodzące jej w oczy i włosy, Lagdalen pchała baryłkę tak szybko, jak tylko mogła po kamieniach dziedzińca.
Mucha wpełzła jej do nosa. Pisnęła z obrzydzeniem, zatrzymała się i przegnała ją. Beczułka zakolebała się i przewróciła na bok, rozsypując zawartość po bruku.
Lagdalen zalała się łzami, a przeklęte owady obsiadły mierzwę z triumfalnym brzęczeniem.
Z lewej strony rozległ się donośny, radosny śmiech. Podniosła głowę, rozeźlona, natychmiast zapominając o łzach. W drzwiach smoczego domu z czerwonej cegły ujrzała młodego, obszarpanego smoczego giermka. Pokazywał ją palcem i zanosił się śmiechem.
Czując do niego nagły przypływ antypatii, sięgnęła do kieszeni szaty nowicjuszki, wyciągnęła procę i strzeliła w niego jednym z okrągłych kamieni, które zawsze przy sobie nosiła.
Chłopiec natychmiast zniknął, a kamień odbił się od ściany i wylądował na dziedzińcu. Lagdalen podbiegła i podniosła go, gotowa do następnego strzału.
Lecz kiedy podniosła wzrok, ujrzała jedynie ponurą sylwetkę Heleny z Roth. Jej nieprzyjaciółka z nieskrywanym zachwytem wymierzyła w nią długi, blady palec.
- Posiadanie broni! Wyraźnie zabronione! Użycie broni przeciwko człowiekowi! Czeka cię chłosta! Nie wspominając już o kupie gnoju, który wywaliłaś na czysty bruk woźnego Sappino. Zaczekaj, aż mu powiem, co zrobiłaś. Powinnam była pomyśleć, że kiedy Flavia z tobą skończy, nazbiera ci się na następny rok sprzątania!
Z trudem tłumiąc okrzyk triumfu, Helena okręciła się na pięcie i pognała odnaleźć woźnego, który zazwyczaj przesypiał Dzień Podwalin i wszystkie inne święta, wolny od troski o lśniący bruk paradnego dziedzińca.
Lagdalen spojrzała na miejsce katastrofy. Woźny Sappino zjawi się tu na długo przed tym, zanim zdąży zebrać wszystko do beczki i opłukać kamienie wodą, a kiedy zobaczy, co narobiła, natychmiast poskarży się Flavii.
W kącikach oczu znów pojawiły się łzy. Wygląda na to, że resztę życia strawi na sprzątaniu stajni.
Poczuła, jak ktoś trąca ją w łokieć. Obróciła się z mokrymi oczami i ujrzała przed sobą giermka, który naśmiewał się z niej zaledwie parę minut temu.
Na pierwszy rzut oka nie miał więcej jak czternaście lat. Uśmiechnął się łobuzersko. Jego smoczy, brązowy strój był stary i znoszony, a buty zdarte. Czapkę nosił zawadiacko obróconą tyłem na przód. W ręku niósł parę szufli.
Oparła się pierwszemu odruchowi, by strącić mu czapkę z głowy i pociągnąć za nos. Skinął na nią szuflą.
- Weź tę, a my skorzystamy z naszych. Baz przyniesie trochę wody. Jestem Relkin, Relkin Sierota, do usług.
Zatkało ją. Za chłopcem majaczył smok bojowy, wysoki na dziesięć stóp, o oliwkowozielonej skórze i dużych, czarnych oczach, które wpatrywały się w nią z uwagą. Potrząsnął szeroką na metr łopatą.
Poczuła, jak ogarnia ją smoczy paraliż - instynktowna reakcja ludzi na widok dorosłych smoków.
- Ja... ja... nie wiem, co powiedzieć.
Olbrzymia smocza paszcza rozdziawiła się w uśmiechu, a ślepia zalśniły radośnie. Chłopiec przyjrzał się jej i strzelił palcami, wytrącając ją z początków smoczego transu.
- Tak, wiem, jesteś przytłoczona, dziewczęta często tak na nas reagują, lepiej jednak przestań się gapić i łap za szuflę, zanim wróci tu ta paskudna dziewucha z woźnym.
- Dlaczego to robicie? - zapytała nareszcie.
- Omówiliśmy to. Postanowiliśmy, że lubimy ciebie, a nie tamtą - podłą Helenę z Roth. Uważamy za niesprawiedliwe, żeby ktokolwiek tkwił na tym dziedzińcu, pracując przez cały Dzień Podwalin.
Lagdalen patrzyła na niego. Obdarzył ją krótkim uśmiechem i zabrał się do roboty. Lecz ich połączone wysiłki były zgoła niepotrzebne. Smok poradził sobie ze stertą mierzwy dwoma ruchami.
Młoda czarownica popatrzyła na ładunek, tak szybko umieszczony z powrotem w beczce. Relkin złapał za uchwyt i potoczył ją szybko do kompostownika.
Tymczasem smok przeszedł się do stojącej pod ścianą stajni wielkiej beki z deszczówką i dźwignął ją, jakby nic nie ważyła. Obmył bruk trzema chluśnięciami. Woda spłynęła z bulgotem do kratki, pozostawiając dziedziniec mokry, lecz czysty.
Lagdalen skorzystała ze stajennej szmaty i wytarła kamienie do sucha, przywracając im dawny blask.
- Dziękuję ci, panie smoku - powiedziała, kiedy skończyła.
Pysk bestii rozczepił się w przerażającym uśmiechu, obnażając długie na dwa cale kły i zielony, rozdwojony język. Odpowiedział z typowym dla smoków sykiem - Cóż, panienko, możesz zwracać się do mnie po imieniu - Bazil z Quosh, do usług.
Co rzekłszy, wyprostował się tak energicznie, że zadrżała ziemia i zasalutował jej na modłę legionistów.
Lekko oszołomiona oddała honory, mając nadzieję, że czyni to poprawnie. Relkin wrócił z pustą beczułką, którą zostawił za wejściem do stajni.
- Zawsze miło pomóc damie w opałach - stwierdził z lekkim ukłonem, zamaszyście wywijając kapeluszem.
Uśmiechnęła się. Pomimo pewnych jej obaw, w tym młodym łotrzyku było coś błazeńsko słodkiego.
- Oczywiście, bylibyśmy wdzięczni za zdradzenie nam imienia tej konkretnej damy - dodał Relkin z przebiegłym uśmieszkiem.
- Czemu nie, panie Relkinie Sieroto. Na imię mam Lagdalen, z domu Tarcho. Dziękuję wam.
- Lagdalen z Tarcho, hę? Proszę, proszę. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Cóż za użyteczny sojusznik. Po błękitnym oblamowaniu rękawa poznał, że jest w starszej klasie nowicjatu, a Tarcho byli jedną z najbardziej wpływowym rodzin Marneri.
- To był dobry strzał, Lagdalen z Tarcho. Gdybym nie uskoczył, nabiłabyś mi niezłego guza.
- Przepraszam - mruknęła.
- Za co? Wiem, że nie powinienem był się śmiać, ale początkowo wziąłem cię za kogoś innego, chyba za stajennego. Jeden z nich ma podobnie przycięte, brązowe włosy. Nie przepadamy za sobą. Wszyscy mają ponad szesnaście lat i cierpią na zadarte nosy, o ile wiesz, o czym mówię.
- Domyślam się.
- A poza tym, lubię dziewczyny, które potrafią celnie strzelać i noszą dobre kamienie.
- No cóż... dziękuję. - Lagdalen nagle nie wiedziała, co powiedzieć, oczarowana tym dzikim chłopcem ze smoczych zagród. Chłopcem o dziwnie wyrachowanym spojrzeniu.
Wahał się przez chwilę, jakby obawiając się coś powiedzieć, lecz w końcu wyrzucił z siebie.
- Zastanawiam się, czy byłoby z mojej strony grubiaństwem... eee... zapytać lady Lagdalen z Tarcho, czy nie ucieszyłoby jej towarzystwo podczas wieczornego festynu Podwalin.
Zauważyła, że mówiąc, miął w ręku czapkę.
- Cóż, sama nie wiem. Miałam spędzić cały dzień na pracy w stajni. Nie skończę przed zmrokiem i będę tak zmęczona, że nie sądzę, abym...
Relkinowi pojaśniały oczy.
- Pomożemy, prawda, Baz?
Spojrzała na smoka, wciąż opierającego się na szufli. Ten ponownie obdarzył ją swym przepastnym uśmiechem.
- Pomożemy z przyjemnością, Lagdalen z Tarcho. Przyniosę smoczą beczkę; pomieści o wiele więcej, niż ta mała, której używasz.
Znowu ją zaskoczyli. Zagapiła się na nich. Naprawdę chcieli to zrobić. Od wielu lat nikt nie był dla niej tak miły.
- Hm, dziękuję wam, Relkinie i Bazilu - zdołała wykrztusić. - Ufam, że jeśli zdołam skończyć pracę na czas, pani Flavia nie sprzeciwi się mej prośbie o uczestniczenie w wieczornych obchodach.
- Świetnie! - zawołał chłopiec. - Wiem, jak zdobyć trochę gorącego jabłecznika i dobre miejsca na kukiełkowym przedstawieniu.
Smok zasyczał nagle ostrzegawczo.
- Ktoś idzie.
- Prędko, musimy się schować - rzucił Relkin. Lagdalen została raptem wciągnięta do olbrzymiego, mrocznego wnętrza smoczego domu. Pachniało tu ziołami. Z wewnętrznego, niewidocznego stąd korytarza, wiało ciepłe powietrze.
Przez szparę w drzwiach patrzyła, jak Helena z Roth wraca z woźnym Sappino, którego z niejakim trudem wyrwała z porannej drzemki. Staruszek był przez to nieco rozdrażniony, toteż widok czystego dziedzińca wywołał w nim furię. Zawsze podejrzewał te sprytne dziewuszyska z nowicjatu, że tylko czyhają, by spłatać mu jakiegoś psikusa i ośmieszyć go. Obrócił się na pięcie i pomaszerował na poszukiwanie dyrektorki Flavii.
- Być może kilka pręg po rózdze wyleczy cię z bezczelności! - rzucił przez ramię.
Helena toczyła dokoła dzikim wzrokiem. Jak ta mała niecnota Tarcho mogła to zrobić? Była tu przecież olbrzymia kupa końskiego łajna. Nie miała szans tak szybko tego posprzątać.
Usłyszała z góry czyjś śmiech. Obejrzała się i dostrzegła okrągłolicego chłopaka, który uśmiechał się do niej przez chwilę, po czym znikł w szczelinie drzwi do smoczego domu. Zmarszczyła brwi, zmylona tym nagłym obrotem wydarzeń. Przetrząsnęła stajnię w poszukiwaniu Lagdalen, zaraz jednak poddała się z niesmakiem i ruszyła ku bramie, mając nadzieję, że uda się jej nie wpakować na Flavię przynajmniej do końca Dnia Podwalin.
Później tego samego popołudnia, kiedy walczyła o stojące miejsce na przedstawieniu kukiełkowym, tak daleko, że trudno było odróżnić od siebie figurki starej wiedźmy i dzieciątka, zauważyła z wściekłością Lagdalen, siedzącą na dobrym miejscu w towarzystwie chłopaka w uniformie smokowego.
Zazgrzytała zębami. Gdyby to Flavia widziała! Ale Helena była bezradna. Zgłoszenie tej zbrodni oznaczałoby odwiedzenie dyrektorki Flavii, co, jak dobrze wiedziała, było tego dnia wyjątkowo ryzykowne. Flavia nie cierpiała starego Sappino i zemściłaby się na dziewczynie, która dała mu powód do odwiedzenia jej z głośnymi i potoczystymi narzekaniami!


Dodano: 2006-04-29 10:50:19
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS