Licząca siedmioro jeźdźców karawana bez pośpiechu zbliżała się do wioski.
Pierwszy wypatrzył ich młody krzat, który zbyt poważnie traktując zabawę w chowanego, skrył się w plątaninie kosodrzewów daleko od wioski. Siedząc w krzakach, z rozdziawioną z przerażenia buzią, w której brakowało kilku zębów, wpatrywał się w nadciągających, olbrzymich jeźdźców. Pierwszy z nich, najwyższy, musiał być przewodnikiem karawany. Był to krótko ostrzyżony mężczyzna ze zniszczoną twarzą. Jego kurtka, pełna kieszonek, miała kolor jesiennych liści — tu zielona plama, tam żółta, to znów brązowa. Przewodnik trzymał coś dziwnego w ustach i co jakiś czas ział dymem niby górski smok.
Wzrok młodego krzata zatrzymał się na znaku, naszytym na prawym rękawie kurtki jeźdźca. To był znak tych z Twierdzy, symbol budzący powszechną grozę, grozę większą niż hordy wilków, rok w rok dziesiątkujące stada, większą, niż ciemnoskrzydłe przełęcznice, porywające dzieci z górskich ścieżek czy złe duchy zalegające w jaskiniach. Rysunek, na widok którego truchleli najwięksi wojownicy, a dzieci w kołyskach zaczynały płakać.
W czerwonym polu lśnił biały orzeł w złotej koronie.
Dodano: 2006-04-28 10:10:09