NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Martine, Arkady - "Pustkowie zwane pokojem"

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Znamię

Wiatr opływał smukłą sylwetkę jastrzębia. Z tej wysokości wszystko wydawało się takie małe, nieistotne. Zielona puszcza rozciągała się od południa, po daleką północ. Tam nikła w błękicie letniego nieba i turkusie Morza Szponów. Na wschodzie czarne bory zderzały się ze skalnymi urwiskami Gór Środkowych. Białe ośnieżone szczyty przykrywała delikatna mgiełka, dzień był wyjątkowo piękny. Ale jastrzębia interesowało coś co znajdowało się dwa tysiące stóp pod nim. Niewielka plama jaśniejszej zieleni. Ta łąka jak i tysiące mil kwadratowych starego dębowego lasu, należały do niego. Krążył nad celem i wypatrywał najdrobniejszych oznak życia. W dole pojawiły się cztery czarne punkty, jastrząb momentalnie spostrzegł połyskujący w słońcu metal. To nie nadawało się do jedzenia, było zbyt duże i zapewne potrafiło się bronić. Kjek kjek kjek kjek kjek, ochryple zaskrzeczał ptak. Dziś o posiłek będzie trudno.

- Właściwie kierunek nie jest istotny. Wszędzie może się coś wydarzyć, dosłownie wszędzie. No, może jest kilka miejsc, w których nigdy nic się nie dzieje. Weźmy na ten przykład taki las, jak ten. Jest sobie... i rośnie, żyją w nim dzikie zwierzęta... natura sama się kształtuje i ...hmm. - Yorrika wyrwał z zamyślenia odgłos końskich kopyt.
- Cisza - wyszeptał elf. Cała czwórka zamarła. Nietoperzec chciał kichnąć, ale teraz obiema dłońmi trzymał się za usta i nos, żeby powstrzymać naturalny odruch.
- To zwykłe konie - śmiało powiedział Tiodaj i ze znudzeniem popatrzył na elfa.
- Tak, ale słyszałem coś jeszcze - zripostował Arod - i wydawało mi się... hmm, może tylko mi się wydawało?
Zza drzew wyłoniły się dwa konie. Uprząż pierwszego zwisała swobodnie, zahaczając o gęsto rosnące krzewy jeżyn. Zwierzę było osiodłane, z jukami i tarczą zawieszoną przy łęku, ale bez jeźdźca. Zaraz za nim, drugi koń, z martwym strażnikiem dróg na grzbiecie. Bezgłowy zezwłok ponuro opierał się o szyję zwierzęcia.
- To nie wygląda dobrze - z obrzydzeniem powiedział Nietoperzec i głośno kichnął, po czym dodał - Mam wątpliwości co do tego, czy idziemy w dobrym kierunku…
- Spokojnie, już dobrze - elf poklepał swojego wierzchowca po szyi.
- Droga, jak droga - powiedział Yorrik.
- Tylko, że tu nie ma żadnej drogi! Krasnoludzie - złośliwie odparł Tjodaj. Podrapał się za uchem i odgarnął długie, kruczoczarne włosy. - To mogą być banici albo jacyś rozbójnicy. Chociaż nie wygląda mi to na robotę ludzi. Może to jakiś niedźwiedź?
- Nie! To na pewno nie jest niedźwiedź - zaprotestował Nietoperzec. - Zwierzęta nie zabijają bez powodu, poza tym ten tu ma odciętą głowę. Spójrzcie na rozciętą koszulkę, na jego lewym ramieniu.
Wszyscy podeszli bliżej i rzeczywiście biała koszulka ze znakiem Sigmara, która przykrywała metalowy napierśnik, była rozcięta, a krew która zalała cały grzbiet konia, była ... jeszcze świeża! Drużyna zareagowała natychmiast. Tiodaj szybkim ruchem złapał za drzewce, dobywając z za pleców dwustronną włócznie. Jej ostrza ze świstem zawirowały w powietrzu. Yorrik chwycił za swój niewielki, ale misternie zdobiony toporek, zacisnął zęby, aż jego siwa krasnoludzka broda zatrzęsła się. I wydał cichy syk
- Jeśli to są gobliny, to zostawcie je mnie.
Nietoperzec stał nieruchomo, trzymając w dłoniach dębowy kij, nasłuchiwał, co mówi las. Biała szata druida powiewała na wietrze. Jego srebrny medalion, zawieszony u szyi, połyskiwał w promieniach letniego słońca.
- Arod - cicho zawołał Tiodaj.
- Arod gdzie jesteś? - Powtórzył Kitajczyk, ale jak zwykle w takich sytuacjach, elf przysiadł gdzieś na gałęzi drzewa, by pojawić się w najmniej oczekiwanej chwili. Najmniej oczekiwanej dla napastnika. Drużyna dobrze wiedziała, że pierwszy atakujący, który zbliży się do ich trójki, padnie martwy od ciosu Tancerza Wojny.
Nastała cisza. Uszy nasłuchiwały. Oczy rozglądały się w poszukiwaniu zagrożenia, lub jego braku. Trwało to chwilę. Czas jakby zwolnił, ale nic się nie działo, koń jakby na złość zarżał, zdradzając pozycję drużyny, ale nawet po tym, nic. Kompletna cisza. Właśnie. Cisza, która była nienaturalna, teraz przemówiła do bohaterów. Druid zauważył to już wcześniej, naprężył wszystkie mięśnie i gotów do zadania ciosu lub uskoczenia wpatrywał się w puszczę. Konie zareagowały bez ostrzeżenia, zerwały się jakby zobaczyły ducha, popędziły ślepo przed siebie w las.
- Wraaaghr... - Wrzask rozdzierający ciszę. Wraz z nim owłosione cielsko pędzące w dzikim szale, z tasakiem w łapie. Paskudny ryj i szalone świńskie oczka. Potwór szarżował. Druid stał najbliżej. Zamarł w bezruchu, czekając, kiedy bestia będzie wystarczająco blisko, by uskoczyć w bok. Tiodaj przygotował się do zadania pchnięcia ostrzem włóczni, kiedy tylko Nietoperzec wykona unik. Kątem oka Yorrick dostrzegł kolejnego zwierzoczłeka, wyskakującego z za krzaków. ”To już dwóch – pomyślał. - Niedobrze, oj niedobrze.”
- Ellue ailliu el ander - zaśpiewał głos. Zwinna sylwetka elfa zawirowała w powietrzu, tuż nad łbem zwierzoczłeka. Napastnik tego się nie spodziewał, zdążył tylko spojrzeć do góry, by kątem oka ujrzeć błysk światła, który mrugnął do niego z białej klingi jataganu. Czarna posoka bryzgnęła na białą twarz Aroda. Śmiertelny taniec dopiero się rozpoczął. Kolejny cios chybił, bestia z zakrwawionym ryjem popędziła dalej i runęła na druida. Nietoperzec zdążył odepchnąć się kijem od pędzącego cielska, po czym padł jak długi na ziemię, unikając zderzenia.
- Giń! - Krzyknął Tiodaj i zatopił w brzuchu bestii ostrze włóczni.
- Na Grungniego! - Ochrypły głos krasnoluda urwał się w jednej chwili. Drugi zwierzoczłek, z baranimi rogami, stratował Yorrika. Stracił przy tym równowagę i jak lawina, runął na Kitajczyka. Ten wypuścił drzewce włóczni i odepchnięty potężną siłą poleciał na drzewo, uderzając głową w pień. To uratowało mu życie, gdyż w tej samej chwili maczeta pierwszego, zakrwawionego zwierzoczłeka, spadła ze świstem odcinając barani róg kamrata. Zwierzoczłek z włócznią w bebechach, wykonał obrót, ale wystające drzewce zblokowało go. Nagle rozległ się trzask pękającego czerepu i elfi jatagan spłynął czarną posoką aż po rękojeść.
- To dla ciebie, śmierdzielu! - Przez zęby wycedził Arod.
Barani łeb z odciętym rogiem zatrzymał się w miejscu. Zamaszyste cięcie w tył, aż wielki obosieczny topór zaśpiewał w powietrzu. Jednak nie napotkał żadnego oporu. Arod zniknął. Jedyny cel to biała szata druida.
Nietoperzec nie odezwał się słowem. Mocno ścisnął dębowy kij i spojrzał prosto w czerwone ślepia. Walczył, z trudem wytrzymując napór przeciwnika. Walczył ze swoim strachem, ale ta chwila odwagi wystarczyła - elf pojawił się znikąd. Zimne ostrze jataganu, które tak nagle przebiło potwora na wylot, teraz wystawało z olbrzymiego owłosionego torsu rzeźnika. Potężna wytrzymałość i siła cielska pozwoliły mu jednak na obrót. Elf nie puszczał, wiedział, że jeśli nie pozwoli na wyciągnięcie miecza, potwór wcześniej czy później straci siły. Bestia rzuciła topór i sięgnęła łapą za głowę, próbując dosięgnąć kawałka stali. Nagle szybkim ruchem skoczyła do przodu i zawyła z bólu. Jatagan pozostał w dłoni Aroda. Zwierzoczłek był wolny. Lecz nie dzierżył topora. Wykonał zwód i susem doskoczył do broni. W tym samym momencie druid rzucił swój kij pod nogi bestii, sprawiając, że ta przeturlała się i z hukiem wyrżnęła pod nogi elfa. Arod przybił lewą łapę do ziemi, kolejny ryk bólu odbił się echem wśród drzew. Noga elfa powędrowała na pysk stwora zgniatając kość policzkową. Kolejny cios padł zza pleców Aroda. Ostrze włóczni wbiło się pomiędzy czerwone ślepia. Ostatnie tchnienie i zwierzczłek był martwy.
- Uff - powiedział Tiodaj, masując swoją obolałą głowę. - Mało brakowało.
- Nic ci nie jest? – Zapytał się elf.
- Nie, to na szczęście tylko nabity guz.
- Sprawdzę, co z krasnoludem - odparł Nietoperzec. - A wy miejcie oczy szeroko otwarte.
- Wszystko w porządku - jeszcze bardziej ochrypłym głosem powiedział Yorrik. - To tylko... Ahryy, to tylko - powtórzył - poobijane żebra. Nic mi nie będzie.
- Możesz iść?
- Tak, jak najbardziej. To tyko kilka siniaków. Nie tak łatwo jest zadeptać krasnoluda. - Krzywy uśmiech pojawił się na jego brodatej twarzy.
- Dobrze, że chociaż jeden z nas zachował poczucie humoru - sucho oznajmił Arod.
- Spójrzcie na brzuch tego ścierwa - elf wskazał leżącego zwierzoczłeka.
- Rzeczywiście! Co to może być? - Zapytał Tiodaj.
- Nie wiem i nie chce wiedzieć - odparł Arod.
- Zaczekajcie - powiedział Nietoperzec, przyglądając się malunkowi na owłosionym brzuchu bestii. Obok pępka było namalowane koło, od niego ciągnęła się płomienna wstęga tworząc łuk nad kołem. Z drugiej strony koła, była kolejna wstęga, krótsza, tępo zakończona. Druid rozdziawił usta i spojrzał na drużynę.
- I co? Co tam widzisz? –Krasnolud poganiał go zaciekawiony. - No mówże, człowieku, na Grungniego! Coś tam wyczytał?

Arod szedł pierwszy. Zaraz za nim Tiodaj. Pochód zamykali Nietoperzec i Yorrik. Szli bez słowa, tylko Nietoperzec czasem kichał, aż łzy leciały mu z oczu.
- Gdyby nie to cholerne przeziębienie - powiedział sam do siebie.
Tiodaj zatrzymał się na chwilę, przykucnął i badał leśną ściółkę. Wstał i gestem dłoni wskazał kierunek. Szli dalej, po niecałej mili elf zatrzymał się i nakazał zrobić to samo pozostałym.
- Cisza - wyszeptał.
Cała czwórka nasłuchiwała. Wyraźnie było słychać czyjś chód. Po chwili oczom wędrowców ukazał się purpurowy płaszcz, czarne włosy spływały po nim aż do pasa. Jasna twarz i głębokie zielone oczy, które spoglądały na bohaterów.
- Witajcie podróżni - przywitał ich miękki aksamitny głos. Miny bohaterów nieco się poprawiły, młoda kobieta w szatach maga zbliżała się do nich.
- Witaj pani - powiedział elf i skinął głową. - Cóż za niespodzianka widzieć tak piękną i bezbronną kobietę w takim miejscu jak to.
- Ach, nie jestem wcale taka bezbronna, na jaką wyglądam. Za to wy, wyglądacie na przestraszonych - na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- W rzeczy samej panienko - sucho odparł krasnolud.
Drużyna zaczęła uważnie przyglądać się nieznajomej. Była bardzo ładna. Wysoka, ubrana bogato w długi płaszcz z kapturem, zdobiony złotą nicią na krawędziach. Zauroczyła wszystkich, prócz krasnoluda, który jak zawsze w obecności wysokich kobiet, czuł się niepewnie. Yorrikowi przeszło nawet przez myśl, aby unieruchomić i związać kobietę, a dopiero potem grzecznie zapytać kim jest i co tu robi.
- Mam na imie Alice, Alice Kyteler. - Odparła nieznajoma. - A wy macie jakieś imiona? Nastała niezręczna cisza.
- Przedstawicie się czy będziecie tak stać jak kołki? - Głos kobiety wyrwał Aroda i pozostałych z zamyślenia.
- Ależ oczywiście, wybacz pani, jestem Arod, do usług. A to są moi towarzysze, Nietoperzec, Tiodaj i Yorrik.
- Hmm, mi również jest miło, a więc co tu robicie? Jeśli wolno wiedzieć.
- To, co tu robimy, to tylko i wyłącznie nasza sprawa... - Odezwał się krasnolud.
- Pozwól, Yorriku, że ja wyjaśnię pięknej pani co tu robimy - Nietoperzec odwrócił się do krasnoluda i puścił mu oko. Krasnolud od razu zamilkł z wyraźnie niezadowoloną miną i skrzyżował ręce na piersi.
- Jesteśmy podróżnymi i udajemy się do miasta Middenheim, idziemy skró... yy...to znaczy, troszkę zboczyliśmy ze szlaku, ale ...
- Acha, już rozumiem, zabłądziliście i stąd te wystraszone miny? Hahaha - zaśmiała się końskim, gardłowym głosem. Cała czwórka od razu to wychwyciła i teraz jeszcze bardziej wybałuszyła oczy. Zielonooka widząc to, natychmiast spoważniała.
- Hmm, więc dobrze trafiłam, że was spotkałam. Nieopodal jest grota, do której mam zamiar wejść. Mam nadzieję, że nie zostawicie mnie tu na pastwę dzikich zwierząt i nie pozwolicie bezbronnej kobiecie, samej chodzić po ciemnych korytarzach jaskiń?
Cała czwórka stała przez chwile, wyraźnie nie garnąc się do tej roboty. Arod odezwał się pierwszy:
- Oczywiście, możesz na nas liczyć.
- Dziękuję wam panowie - uśmiech ponownie rozpromienił twarz Alice.
- A więc, chodźmy! Tędy.
Drużyna bez wyraźnego entuzjazmu podążała za purpurowym płaszczem.
- Jak się tu znalazłaś pani i czemu chcesz wejść do jakiejś groty, w środku lasu? Jeśli to nie tajemnica oczywiście - elf spojrzał na kobietę z wyraźnie pytającą miną.
- Podróżowałam - odparła kobieta - I ... - Zawahała się przez chwilę. - W tej jaskini może ukrywać się zbiegły więzień. Mag. Ale nie jest groźny. Przed jaskinią rozstawił kilka pułapek magicznych, które udało mi się rozbroić.
Tiodaj zmarszczył brew - A jakiego rodzaju dokładnie były to pułapki?
- Partackie - oznajmiła Alice. - To głupek, nie ma się czego obawiać. Nie znam się na jaskiniach i mogłabym zabłądzić. Poza tym, panicznie boję się szczurów i on o tym dobrze wie, dlatego skrył się w tej jaskini.
- A co takiego przeskrobał, ten głupek? - Z podejrzliwością zapytał krasnolud.
- Wykradł księgi z biblioteki gildii, oprócz tego jest podejrzany o niezdrowe zainteresowanie magią chaosu.
- Czy widziałaś lub słyszałaś coś podejrzanego? Jakieś dziwne odgłosy, albo ślady? - Zapytał Tiodaj.
- Nie - padła krótka i zdecydowana odpowiedź. Drużyna maszerowała gęstym lasem, mijając rozłożyste krzewy jeżyn i od czasu do czasu, wspinając się na niewielkie piętrzące się przed nimi wzniesienia. Alice zatrzymała się.
- To już tutaj, zaraz za tamtymi krzakami.
Stali przed blokiem skalnym, który nagle wyrastał z pod ziemi i łączył się ze wzgórzem, by zniknąć pod nasypem jasnego piachu, obsuwającego się ze skarpy. Wejście było porośnięte krzakami, ale wyglądało na uczęszczane, prowadziła doń wydeptana ścieżka.
Nietoperzec wyjął z torby dwie małe pochodnie. Posypał je jakimś proszkiem, skrzesał iskrę i pochodnie od razu zajęły się jasnym ogniem. Podał jedną Kitajczykowi.
- Pójdę przodem - oznajmił elf. – Ty, Tiodaju, idź zaraz za mną. A wy trzymajcie się kilka kroków za nami i, w razie czego, wyprowadźcie panią na zewnątrz.

Piątka podróżnych zniknęła w ciemnym otworze. Korytarze były dość obszerne, wydrążone zapewne przez wodę. Spadające krople uderzały o skalne podłoże, ich dźwięk rozchodził się echem po korytarzach. Tunel wiódł prosto, zakręcając w kilku miejscach, raz w prawo, raz w lewo. Po kilkudziesięciu metrach zaczął opadać. Nieco dalej stał się szerszy, przechodząc wreszcie w grotę z nawisem stalaktytów. Małe zbiorniki wodne, kryły w sobie coś, co wypuszczało bańki na powierzchnię mętnej wody. Krasnolud od razu poczuł się lepiej. Chłód jaskini i dźwięczne echo rozchodzące się po każdym stąpnięciu, przypominały mu jego rodzinne strony w Karak Unger. Arod miał skwaszoną minę, a Tiodaj i Nietoperzec byli zaniepokojeni. Twarz Alice była bez wyrazu i wyglądała teraz jak maska.
Po chwili znaleźli wyjście z groty. Była to wąska szczelina, ale wystarczająca, by każdy mógł się przez nią przecisnąć. Dalej korytarz prowadził już prosto, aż drużyna zobaczyła przed sobą wejście do kolejnej groty. Płomień pochodni zaczął migotać - wyraźnie był cug. Arod przyłożył palec wskazujący do ust na znak ciszy. Bezszelestnie skradał się w kierunku wejścia. Kiedy dotarł do progu zatrzymał się i kucając wychylił głowę. Rozejrzał się po grocie i odwracając się w kierunku Tiodaja wskazał dłonią by ten podszedł i go ubezpieczał. Tiodaj położył pochodnie na ziemi tuż przy wejściu i złapał oburącz drzewce włóczni. Elf powoli wszedł w głąb, po chwili szepnął coś do Tiodaja, ten podniósł pochodnię z ziemi i patrząc na pozostałą trójkę powiedział.
- Wszystko w porządku - światło dwóch pochodni rozświetliło naturalną pieczarę skalną, na środku leżało kilka nagich ciał ludzkich, nieprzyjemny zapach wypełniał całe pomieszczenie.
- Toż to przecie rzeźnia! - Krzyknął z obrzydzeniem krasnolud.
- Ciszej - powiedział Tiodaj. - Lepiej nie mówmy głośno, echo się niesie.
- Wygląda jak jakieś miejsce kultu - z przerażeniem stwierdził Nietoperzec.
- Obrzydliwe, spójrzcie na ich twarze jakby coś... wyssało? - Skrzywił się Arod. - Tu coś jest! Na posadzce, jakiś rysunek.
- Oktagram namalowany ludzką krwia i żółcią. Ofiary są składane właśnie w jego kręgu. - Wszystkie oczy pytająco zwróciły się na Alice.
- Skąd wiesz? - Zapytał Nietoperzec.
- Jestem czarodziejką i uczoną, wiem różne rzeczy - odpowiedziała Alice i odgarnęła swoje czarne aksamitne włosy.
- Ciekawe, gdzie podziały się ich ubrania, i kto to zrobił - ostatnie słowa Tiodaj powiedział wolno, jakby sylabizował. Krasnolud nie spuszczał kobiety z oczu. Cały czas obserwował jej zachowanie, a jego dłoń była blisko pasa z toporkiem. Arod w pewnym momencie podszedł do ściany i zaczął ją przeszukiwać, czegoś szukał, i po krótkiej chwili.
- Mam! Coś znalazłem - krasnolud był pierwszy.
- Co? Pokaż. Acha, rzeczywiście - Pstryk... Podłoga zaczęła drżeć i oktagram, na którym leżały zwłoki, zaczął opuszczać się w dół, jak winda. Tiodaj momentalnie odskoczył chwycił mocniej drzewce włóczni. Pozostali również byli gotowi do walki. Yorrik zauważył, że twarz nieznajomej wykrzywia się w grymasie złości.
- Ten wasz mag nieźle narozrabiał - powiedział krasnolud, zwracając się wprost do Alice.
- A, no tak, jak widać, niezłe z niego ziółko - hrrrbot - odgłos trupiej windy dał znać, że to koniec przejażdżki.
- Uff, ale smród, widzisz coś? - Zapytał elfa Tiodaj.
- Nie, chyba muszę tam zejść, to jakieś obszerne pomieszczenie.
- Panowie! - Głos Alice rozbił się echem o ściany jaskini. - Wasza ignorancja mnie zadziwia.
Naprawdę nie macie za grosz szacunku dla zmarłych. Ci biedni ludzie zasługują na godny pochówek, a wy jak gdyby nigdy nic, szukacie bóg wie czego.
- Chciałbym przypomnieć - zarozumiałym tonem powiedział krasnolud. - Że gdzieś tutaj, ukrywa się twój kolega po fachu. Mag-zabójca i rzeźnik, którego, jeśli dostanę w swoje ręce, to obedrę ze skóry, na Grungniego!
- Wtedy byłbyś takim samym potworem jak on - odezwał się Nietoperzec stojący przy niewielkiej szczelinie w ścianie, do której włożył drzewce pochodni tak, by oświetlała pomieszczenie na wzór pochodni zatkniętych w uchwytach. Po czym odwrócił się do obecnych z wyraźnie zadowoloną miną.
- Droga pani - grzecznie oznajmił. - Masz całkowitą rację. Ciałom tych biedaków należy się godziwy pochówek, lecz pozwól, że wpierw upewnimy się czy nic nam i przede wszystkim tobie nie zagraża ze strony tego szaleńca.
- Hmm, masz rację, druidzie. Całkiem zapomniałam o tym, że szukamy tego wstrętnego niewolnika.
- Niewolnika??? - Zdziwił się krasnolud.
- Co?
- Powiedziałaś, "niewolnika"?
- Tak? Naprawdę tak powiedziałam? Musiałam się przejęzyczyć.
Stłumiony głos Aroda wydobył się z komnaty pod podłogą:
- Przestańcie mędrkować, coś znalazłem, coś co wygląda jak... Tiodaju zejdź tu proszę, jesteś mi potrzebny.
Tiodaj ostrożnie zeskoczył na dół, zabierając ze sobą jedną z pochodni. Blask światła zaczął się oddalać od trupiej windy.
- Zaczekajcie tam na górze, zaraz do was przyjdziemy - cichy i stłumiony głos elfa oznajmił reszcie drużyny, stojącej nad otworem w posadzce. Nietoperzec i Yorrik zostali sam na sam z Alice.
- Może któryś z was, spojrzałby tam w dół i opisał mi, co widzi? Też jestem ciekawa. Druid i krasnolud popatrzyli po sobie. Yorrikowi coś nie pasowało w tej kobiecie, gdyby nie jej uroda i ogłada pomyślałby, że jest w to wszystko zamieszana. Może po prostu była jak wszyscy magowie, których spotkał w swoim życiu, zarozumiała i przyzwyczajona do wygody dostatniego życia. Nietoperzec odezwał się pierwszy:
- Yorriku, ty masz lepszy wzrok. Zerknij proszę i opisz nam, co widzisz.
- Dobrze, ale tylko, jeśli będziesz miał na nią oko.
- Będę miał - odpowiedział Nietoperzec. I uśmiechnął się w kierunku Alice. Odwzajemniła uśmiech tak zalotnie, że druidowi zrobiło się gorąco. Krasnolud położył się na posadzce i wychylił głowę w dół.
- Widzę jakieś kości, dużo kości. Dalej jakieś schody w dół, są bardzo szerokie... yy ale to nie jest krasnoludzka robota...
Nietoperzec stał tuż nad otworem. Za nim stała Alice. Ich cienie padały na przeciwległą ścianę. Druid zauważył, że drugi cień nienależący do niego zmienia swój kształt, faluje i staje się bardziej skomplikowany. Przypominało to balet, zafascynowało druida, ale i zaniepokoiło. To przecież Alice stała za nim. Nietoperzec odwrócił się i spojrzał prosto w zielone oczy Alice. Była naga. Jej duże, białe piersi falowały, ciało poruszało się rytmicznie, przypominało to taniec kobry. Po chwili wyciągnęła do niego dłoń. Gładka jedwabista skóra dotknęła jego policzka. Nie odezwał się ani słowem, nie wykonał żadnego ruchu, był jak zaczarowany. Dłoń zacisnęła się na szyi druida, delikatnie z uczuciem. Zacisnęły się szczęki, czar prysł. Dłoń była ogromnymi, krabimi szczypcami, które wpiły się w szyję druida.
- Grrghrr.
- A poniżej widzę, zaraz... - Krasnolud wychylił się jeszcze bardziej. – Znak… taki, jaki widzieliśmy na tym ścierwie. Tylko, że ten jest wykuty w tym posągu...
- Grryhh - Nietoperzec próbował się wyswobodzić z uścisku. Teraz już nie dotykał nogami podłogi, majtał nimi w powietrzu, dusił się. Druga ręka czegoś, co jeszcze przed chwilą było Alice, też zaczęła transformować. Iluzja rozwiała się zupełnie. Przed wiszącym druidem znajdował się potwór przypominający kobietę, o nogach kozicy, korpusie Alice i szczypcach kraba. Jej wargi nadęły się, jakby nabrzmiały od przypływu rozkoszy. Z pomiędzy ud wypełzło coś, co przypominało mackowatą winorośl. Owineło sie wokół ciała druida i zaczeło sunąć w kierunku głowy. Macka zatrzymała się przed oślinioną i lekko fioletową twarzą i wpełzła przez nos, do środka. Jeszcze przez chwilę ofiara czuła wijące się bluźnierstwo, a potem była tylko ciemność.
- Pstryk- przycisk uruchomił windę, która teraz z potępieńcami na pokładzie, wracała na swoje pierwotne miejsce.
- Osz ty! - Krasnolud momentalnie zerwał się na równe nogi - Co do diaska?
Odwrócił się w kierunku Alice, która trzymała druida w kleszczach, na jej twarzy malowało się zadowolonie.
- I co, mała baryłko piwa? Co teraz zrobisz? Ty włochaty robaku! Hahahaha - gardłowy koński śmiech rozległ się echem po komnacie. Krasnolud zamarł z przerażenia, nogi miał jak z waty.

Hrrrbot! Trupia winda zamknęła wejście do podziemi. Tylko bardzo ciche i stłumione krzyki dochodziły z dołu. Potwór odrzucił martwe ciało druida i błyskawicznym ruchem krabich szczypiec, sięgnął po krasnoluda. Szryyynk, ciało ofiary podzieliło się na dwoje, krew trysnęła fontanną aż pod sufit. Tułów krasnoluda zwalił się nieruchomo na posadzkę.
Wielkie i obrzydliwe cielsko Alice usiadło na tronie z dziesięciu martwych ciał, po środku oktagramu.
- I znowu dostały mu się najlepsze kąski. Co za pech, hahaha hahahaha! - Gardłowy śmiech rozniósł się po całej grocie.
-To dla ciebie! Panie Slanesch! - Zaryczał głos tak potężnie, że aż ściany się zatrzęsły. - Dla ciebie mój panie.



Autor: Tyhagara
Dodano: 2006-04-18 13:57:33
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS