NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Boska Siła

Biegłem razem z innymi, waląc ciężkimi butami o bruk uliczki. Twarde podeszwy z chrzęstem miażdżyły tynk i gruz odłupany od ścian domów pociskami i bombami. Pędziliśmy wprost w objęcia śmierci.
Widziałem trupy zaplątane w druty kolczaste, widziałem ciała podziurawione kulami. Ktoś obok krzyknął i przewrócił się. Nie zatrzymałem się - nie było po co, tylko otarłem krew z twarzy i biegłem dalej. Gnałem dalej, niczym w jakimś szale, strzelając z przewieszonego przez ramię automatu, strzelałem, strzelałem. Kazali tylko biec. Tylko biec... Byłem już przy samych zasiekach, przy lśniącym, nowym drucie z ostrymi, wąskimi kolcami. Widziałem wszystko dokładnie - puste łuski w taśmie karabinu maszynowego, którego kule jakimś cudem dotąd mnie mijały, twarze ludzi po drugiej stronie umocnień. Widziałem, jak kilka metrów za nimi, któryś z nich coś szarpnął, wstał i wziął zamach. Gdy wypuszczał z ręki to, co w niej trzymał, jakaś zabłąkana kula trafiła go na wysokości klatki piersiowej. Przeszła na wylot w czerwonej chmurce drobnych kropelek i pomknęła dalej. Rzucony granat nie poleciał, tak jak powinien. Zamiast w grupę żołnierzy za mną, upadł mi pod stopy. „Nie udało się” - Pomyślałem z goryczą i nastąpiła eksplozja.
Wybuch oderwał mnie od ziemi i cisnął o bruk. Odłamki granatu rozorały mi ręce i twarz, ale żyłem. Było tylko dziwne, nienaturalne i bolesne mrowienie w nogach. W uszach dudniło i piszczało. Nie wiedziałem, co się stało. Zrobiło mi się bardzo zimno. Spróbowałem wstać, ale nie mogłem. Poczułem pustkę jakbym wsadził język w dziurę po wybitym przed chwilą zębie. I już wiedziałem. Moje nogi... Obie. Leżały, zmasakrowane wybuchem, na kamiennym bruku. Nie wyglądały, jak moje nogi. Nie wyglądały, jak cokolwiek z tego, co znałem. Ale wiedziałem, że to były one. Nikt nie przystanął, nie zwrócił nawet na mnie uwagi. Wszyscy biegli dalej. Ale nie byłem tym przerażony. Byłem zafascynowany. Fascynowało mnie każde ścięgno, każde włókno rozdartego mięśnia. Fascynowała mnie tryskająca z tętnic krew, która zdążyła już utworzyć ciemno-czerwoną kałużę. A w niej, w fantazyjnych wzorach odbijało się światło. Był piękny dzień, od rana świeciło słońce, nieco tylko przyćmione dymem i kurzem. Odbite w czerwieni krwi wyglądało jeszcze piękniej, niż na błękitnym niebie. Wpatrywałem się w ten makabryczny obraz, a jakaś potężna siła nie pozwalała mi oderwać od tego wzroku. Było mi zimno... Coraz zimniej. Nie wiem, co wyrwało mnie z marazmu. Otępienie minęło i przyszła konkluzja, ściskająca potwornym strachem moje trzewia. Niczym kamień na splocie słonecznym, nie pozwalała mi oddychać. Ja umieram...
Ale strach nie trwał długo. Ciało odmówiło posłuszeństwa, z impetem uderzyłem plecami o bruk. Z moich na wpół otwartych ust wypłynęła strużka krwi. Widziałem to. Widziałem wszystko, chociaż już nie powinienem.
Niebo nade mną zaszło chmurami. Jeszcze nigdy nie widziałem takich chmur. Białych, tak głębokich i puchatych. Takich majestatycznych. Wyglądały nie jak dzieło natury, ale obraz w myślach artysty. Z pomiędzy nich sączyło się światło. Ulotne, lekkie, pełne iskierek, lśniących jak brokat.
Ha, pomyślałem, więc to jest ten tunel? Droga do zbawienia? Gdy tylko strumień światła opadł na ziemię, coś brutalnie mnie uniosło. Wędrówka nie była wcale długa, szybko wzleciałem ponad chmury. Albo przynajmniej tak mi się zdawało. Na jednej z chmur były wrzeciądze. Nie była to złota brama, tylko topornie wyciosane z dębowych bali ciężkie i niezgrabne drzwi, trzymające się na zardzewiałych, zawiasach. Wyglądały na zrujnowane. Stałem chwilę, ale nic się nie działo. Zapukałem grzecznie. Otworzył mi siwy staruszek, chudy i poskręcany jak precel przez reumatyzm. Wpuścił mnie do środka. Było tu przytulnie i ciepło, chociaż tak, jak przypuszczałem, była to raczej budowla we wczesnym stadium zrujnowania. I stało się coś, co mnie totalnie zaskoczyło. Nagle usłyszałem strzały, eksplozje i wrzaski mordowanych. Odblask kominka powoli zmienił się w wieczorną łunę pożaru na horyzoncie. Przerażony upadłem pod ścianę, byle tylko odczołgać się dalej od tego. Wtedy odezwał się do mnie ktoś jeszcze. Nikt nie wiedział, jak on wygląda. Ale ja wiedziałem, że to on. Nie wyglądał na sędziwego starca, raczej na kilkuletnie dziecko. A oczy... Oczy miał szalone.
- Ooo...- Uśmiechnął się szeroko - Przyszedł figielek! - Powiedział niewyraźnie i zaśmiał się.
- Czy... Czy to jest piekło? - Zapytałem, drżącymi wargami, ledwo mogąc dobyć głosu z krtani.
- Nie, to jest Twoje niebo. Nie wiedziałeś, że każdy ma własne niebo, albo własne piekło? To jest Twoje - Powiedział staruszek, który mnie tu wpuścił. I uśmiechnął się sadystycznie, w jego oczach błysnęły dziwne ogniki.
- Ale ja tam nie chcę! - Wrzasnąłem.
- A kto Cię pyta? - Odpowiedział, a ja zostałem sam, na sam z koszmarem. Z wyrokiem, który miał trwać do końca czasu. Obaj sadyści zniknęli, śmiejąc się i roniąc łzy, szydząc ze mnie. Był tylko huk, a potem rozpacz. Kula przeszła przez ciało, ale nic mi się nie stało. Położyłem się na ziemi, zakryłem twarz rękoma. Byle się nie rozpłakać, mówiłem sam do siebie, byle nie płakać, ale łzy jak na złość spływały już po policzkach, po uszach, kapały na ziemię. Czy tak ma wyglądać moja wieczność? Nie nigdy, pomyślałem. Już ja coś z tym zrobię, szepnąłem wściekle, zbierając się z ziemi. Błagałem w myślach, by coś pomogło mi zemścić się na nich... Błagałem, ale nie wiem kogo. Boga nie ma... Jest tylko błazen i sadysta, który nawet nie wie, że nim jest.


--------------------------------------------------------------------------------

To wierni są siłą swojego Boga. Bez nich, gdy raj ogarnie pustka, w samotności Boga ogrania szaleństwo i niemoc.


Autor: Adam "Iorweth" Mzłek
Dodano: 2006-04-13 14:50:34
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS