NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki


Umarł książe

Książe Enhaaven, władca Suchej Marchii, pan na Stevile i Gren Mod, wasal Złotych Pól wdrapał się po drabince linowej na swoją bestię. Usiadł w siedzisku spoglądając w dół na giermków odzianych w szkarłat i czerń. Te same kolory łopotały w słońcu na proporcu u jego uniesionej włóczni. Wyglądał pięknie. Wysoki, dostojny, w lśniącym napierśniku. Jego oczy i włosy były czarne jak noc. Głowicę miecza zdobił szpon ptaszydlaka. Enhaaven budził respekt.
Spojrzał przed siebie, dłonią w rękawicy osłaniając oczy przed jasnymi promieniami. Hen, na zielonych, falujących od trawy wzgórzach stał zwarty las wrogiej armii. Czarny i posępny, zamiast horyzontu.
Z lewej mieniły się niebieskie wody rzeki Jesiotrzyny. Jak szeroka wstęga omijała pagóry i toczyła błękit nieuchronnie ku morzu.
Z prawej zieleniła się i szumiała knieja. Czasami wiatr niósł stamtąd zapach żywicy.
Książę obrócił się w siedzisku. Za nim stała armia. Dokładniej lewe skrzydło.
Dokładniej jego chorągiew. Rycerstwo siedziało już na swoich bestiach. Zwierzaki przestępowały z nogi na nogę, prychały, grzebały przednimi, pazurzastymi łapami w ziemi. Giermkowie krzątali się przy nich, dopinając uprząż, czyszcząc twardą łuskę na bokach, wsypując pokrojone surowe mięso do przepastnych gardzieli, uzbrojonych w ostre zęby. Dalej mrowili się najemnicy i pospolite ruszenie. Jak zawsze kolorowi i głośni.
Enhaaven dziabnął wierzchowca nadziakiem w bok. Bestia uniosła się na potężnych tylnych łapach i ryknęła aż zadrżało niebo i ziemia. Była przerażającym i zabójczym darem natury dla człowieka. Góra mięsa, maszyna do zadawania śmierci.
Enhaaven o mało nie spadł z siedziska, przypiął się szybko metalowymi klamrami. Na szyi miał gwizdek, dmuchnął w niego, zmuszając bestię do chodu. Zwierzę wysokie na dwa i pół metra, zaczęło kroczyć majestatycznie wzdłuż szeregów.
- Panowie! - Wydarł się książę. - Dziś przyjdzie nam zapłacić własną krwią za wolność i niepodległość!
Przyglądał się po kolei zaciętym rycerskim twarzom. Skłonił się lekko i uśmiechnął do Fahereza, swojego znajomego.
- Nie walczymy o słowa - ryknął - nie walczymy o bzdurne slogany! Walczymy o ziemię! O te wzgórza! O tę rzekę! O ten las! Tutaj będą żyć nasze dzieci i ich dzieci! Bo to nasza przeklęta ziemia! I żaden pies nam jej nie odbierze!
Przywołał giermka z gąsiorem wódki. Sięgnął w dół. Pociągnął porządny haust. Okowita pociekła po brodzie.
- Nie pozwolimy!! Nie pozwolimy zajmować naszych wsi!! Nie pozwolimy niewolić naszych chłopów!! Jeżeli dzisiaj przegramy, następne będzie Stevile! Bronimy ojczyzny!!!
Zawrócił wierzchowca.
- Czy wszyscy mnie słyszą?! Wy, w drugim szeregu!? Popatrzcie!! Wojska królewskie, zaciężni, Wesdo, Porety, Miklos!! Oni wszyscy będą bić się z rozkazu jaśnie panującego!! Ale wy, psubraty, walczycie z mojego rozkazu!! Złote Pola są nasze!! Dajmy przykład!! Bo jeśli nie my, to kto?!!
Zakasłał.
- Zabiję pięćdziesięciu! Który więcej?!!
Głos jak grom uderzył z gardeł wojowników.
Enhaaven odchylił się w siodle i zaśmiał.
Zobaczył jak zmieniają się nagle twarze podwładnych. Obrócił się, spojrzał na wzgórza. Czarną lawiną toczyły się z nich wraże wojska.
Nasza ziemia, pomyślał, pójdziemy pierwsi. Mamy za co umierać.
- Mały, daj jeszcze gorzałki.
Wlał sobie ożywczy płyn do ust. Przełknął z trudem.
Przyjechał posłaniec na koniu. Otarł pot z czoła i powiedział:
- Panie Enhaaven, z rozkazu...
Cholera, nie lubię tego...- Pomyślał książę.
Ziemia drżała od uderzeń łap rozpędzonych bestii. Zbliżali się.
Obrócił wierzchowca przodem do nadciągającej armii. Rosła przed nim jak fala. Obrócił głowę do swoich.
- Do ataaaaaakuuuuu!!! Kurwa ich maaać!!!
I ruszyli.
Enhaveen, przypięty za pas do siedziska, w jednym ręku trzymał włócznię, w drugim miecz. Dmuchał w gwizdek drażniąc uszy bestii, sprawiając, że gnała szybciej i szybciej na spotkanie przeznaczenia. Obejrzał się. Za nim cwałowało jego wojsko, migały nagie brzeszczoty, oślepiały wyglansowane zbroje. Powietrze wibrowało od ultradźwięków sączących się z kilkudziesięciu piszczałek. Świat podskakiwał w rytmie szybkich, gwałtownych stąpnięć wierzchowca. W górę wzlatywały strzępy ziemi i trawy. Niesamowity hałas wzbierał w uszach. Nie widział już nic oprócz zakutych w stal przeciwników na grzbietach rozwścieczonych potworów, które parły wprost na niego.
Jeszcze chwila.
Zobaczył czarnohełmego rycerza, zamierzającego dźgnąć go włócznią. Enhaaven błyskawicznie schował miecz i sięgnął po nabitą kuszę.
Jeszcze jedno uderzenie serca.
Strzelił w oko, przebijając czaszkę. Włócznia wypadła z martwiejącej ręki.
Dostał korbaczem.
Za jego plecami z łomotem starły się wrogie wojska.
Z trudem złapał oddech i odgryzł się rażąc włócznią w brzuch rycerza. Tamten chybił, kolczasta kula syknęła koło ucha Enhaveena. Książę zagryzł zęby na gwizdku i dmuchnął trzy razy. Bestia odskoczyła szybko zrywając zębatą paszczą czyjś hełm razem z głową.
Włócznia księcia uwięzła w trzewiach i blachach wroga. Stracił ją. Rozejrzał się nerwowo. Wokół niego kipiała walka. Zwierzaki gryzły się i bodły rogami. Wyły, warczały, ryczały nieziemsko. Na nich rycerstwo kłuło się pikami, okładało cepami bojowymi, siekało długimi mieczami. Sypał się pancerz, tryskała krew. Co i rusz ktoś zwalał się na ziemię, gdzie tratowały go ciężkie nogi.
Teraz pomiędzy zajadłe bestie wdarła się piechota. Zawrzało. Zrobiło się cholernie ciasno.
Enhaaven dobył miecza. Ostrze zalśniło złowrogo. Zawinąl brzeszczotem kładąc dwóch tarczowników. Nagle na jego siedzisko skoczył ktoś z tyłu i uczepił się Enhaavena. Książę wypuścił gwizdek z ust i zaklął. Nie widział wojownika, czuł tylko jego ramię zwierające się na szyi jak kleszcze. Dobył drugiej kuszy i wpakował bełt w jego udo. Tamten krzyknął i wbił mu sztylet pod napierśnik i żebra. Enhaaven zaryczał, zaszamotał się, zdzielił łokciem natrętnego przeciwnika. Spróbował sięgnąć mieczem w tył. Wojownik puścił. Po chwili jednak rozorał sztyletem policzek księcia. Enhaaven sięgnął po nadziak i ukłuł bestię, która stanęła dęba. Tamten spadł. Pewnie ktoś go zatłukł.
Bestia przysiadła nadziewając się na czyjąś gizarmę. Gizarma, pękła, zwierzę zawyło i złapawszy w paszczę, rzuciło nieszczęśnikiem daleko.
Enhaaven otarł krew z twarzy. Z przerażeniem stwierdził, że jego wierzchowiec zatacza się i słabnie, zalewa zrytą ziemię posoką. Zobaczył jak w jego stronę pędzi jakiś rudzielec na rozzłoszczonym potworze. Książę chciał uciec, nie miał jak. Popatrzył w młodą, wąsatą twarz (tamten zgubił gdzieś hełm, miał rozcięte czoło), w niebieskie oczy i poczuł jak róg bestii przebija jego udo i zagłębia się w ciele wierzchowca. Ból zamroczył go. Rudy sięgnął mieczem rozwalając mu ramię. Enhaaven odruchowo zasłonił się zakrwawioną klingą. Brzęknęła stal. Zwierzę przestało się słuchać. Zerwało się. Wstąpiło w rwące wody Jesiotrzyny. Wrogi rycerz dogonił go bez trudu. Książę szukał martwiejącą ręką nadziaka, którym mógłby cisnąć. Przepadł. Pozostał mu tylko wierny miecz.
- Chodź tu, skurwysynu!!!
Tamten, w barwach Marchii Starych Drzew, uśmiechnął się tylko i zamłynkował.
Woda robiła się mętna od mułu i krwi. Czerwień spływała z nogi i spod pancerza, ciekła z ust i rozpłatanej ręki lennika Złotych Pól, broczyła z ran jego potężnego wierzchowca.
Rudy ruszył do przodu wykręcił przed bestią Enhaavena tak, że zetknęły się bokami. Ciął. Książę wychylił się w siedzisku (uprząż trzymała) i uderzył na odlew. Tamten odbił klingę, zaatakował z góry. Książę sparował. Rycerz postanowił zajść go od lewej strony, aby utrudnić obronę. Bestia Enhaveena przestępowała niepewnie z nogi na nogę. Książę chlasnął ją mieczem i ruszyła głębiej w wodę. Brodziła niezdarnie. I tym razem przeciwnik dognał go bez trudu tnąc z rozpędu w głowę. Enhaaven pochylił się jak mógł, a klinga prześlizgnęła się nad nim. Błyskawicznie ciął od dołu. Mimo, że pozycja była niewygodna trafił rozcinając rycerzowi pachę. Wygiął się i poprawił. Posoka trysnęła z otwartej tętnicy szyjnej. Spadła deszczem do wody. Niebieskooki rudzielec znieruchomiał na grzbiecie wierzchowca.
- No a co myślałeś młokosie - sapnął Enhaaven - że masz do czynienia z takim gnojem jak ty?
Splunął czerwienią w mętną wodę sięgającą kolan.
Bestia czknęła i przewróciła się do rzeki.
Dwie armie tłukły się nawzajem w śmiertelnym zwarciu. Pod ich stopami ginęły miliony żuczków, pająków i pasikoników.

* * *


Wartki nurt Jesiotrzyny poniósł ciało bestii i przypiętego do niej rycerza.

* * *


Dwa demony morskie przysiadły sobie w rozległej delcie rzeki. Były wielkości niedużych górek i wyglądały jak żywe sterty glonów i mułu. Wylazły z najgłębszych odmętów, żeby spojrzeć w słońce.
- Nudno.
- No.
- Rozmowny jesteś jak cholera.
- No.
- Jak tu w ogóle można żyć? Sucho, gorąco, jakoś rzadko.
- Kto tu żyje? Jakieś prymitywy... Nie pogadasz. Duchy gór to mruki, a leśne nie wyłażą z mateczników.
- To nie tak, po prosty nigdy nie znajdziemy własnej płaszczyzny porozumienia. Egzystujemy jakby w odrębnych światach.
- A ty co? Filozof? Płaszczyzny, światy... Gówno. Ocean to najkorzystniejsze środowisko i tyle. Bogactwo form, rozumiesz... Nasze królestwo jest ogromne, a reszta się kisi w zaściankach. Zobaczysz, kiedyś wyjdziemy na suche i zawojujemy ich wszystkich.
- He he, dobrze gadasz, jak już gębę otworzysz. Panować nad całym światem... Pięknie!
- Ty za to chrzanisz bez sensu. Tak sobie konfabuluję, a ten się podnieca. Tu nie ma miejsca dla nas. Jest sucho. Chciałbyś tu żyć? Ja nie... Każdy ma swoje miejsce, tak to jest urządzone.
- Czyli przyznajesz mi rację...
- Co?
- No wiesz, płaszczyzny...
- ...znowu o tym? Lepiej patrz na rzekę.
- Zwierzak płynie.
- No, dobre są.
- Jest twój, ty go zauważyłeś.
- Zjedz go sam, patrz co na nim siedzi.
- O fu! Człowiek.
- Patrz, uszkodzony, farbuje.
- Dobra, zostaw go.
- Wezmę to gówno w palce.
- Jesteś obrzydliwy. Flaki mu wychodzą. Wyrzuć go, bo się zrzygam.
- Jakie paskudztwo wytrzymałe, jeszcze się rusza. Piszczy.
- Wywal to!
- Zjem go, he he.
- Idę stąd, nie chcę na to patrzeć, szajbusie.
- Nudziło ci się, to masz rozrywkę. Odgryzę mu głowę.
Demon tłustym łapskiem wpakował sobie człowieka do gęby, a później kłapnął. Książę umarł.
A Jesiotrzyna płynęła sobie, jak to ona.

KONIEC



Autor: Fabiszewski, Bartek "Edgar"
Dodano: 2006-04-13 09:41:21
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS