NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki


Odważni zwykle krótko żyją

- Marionna! Wracaj, Marionna! Cholera jasna, miałaś ławy pozmywać! – Wrzeszczał Jussin wybiegając ze swojej gospody. Jego otyłe ciało wręcz falowało, gdy tak biegł wymachując poplamioną ścierą. – Nie daruję ci, dziewczyno!
Marionna nic sobie z tego nie robiła. Biegła cały czas śmiejąc się wesoło. Jej miedziano rude włosy tańczyły wokół twarzy. Stałem tak i podziwiałem widok nie przejmując się, że młot mijał kowadło o całą pięść. Musiałem wyglądać jak idiota.
- Cześć, Abel! - Wydyszała, kiedy już dotarła do zadaszenia, pod którym pracowałem. – Jak dzień? Skupiłem się na kawałku stali leżącym na kowadle.
- Nijak. Normalnie. Nie przejmujesz się Jussinem? – Zapytałem, choć w zasadzie znałem odpowiedź.
- Gruby dziad. Nie cierpię tej roboty. Niech mnie wywali. Jeszcze mu podziękuję za to!
- Rodzice się nie wściekną?
- Nic się nie dowiedzą. Niech coś spróbuje wypaplać im. Opinię mu zrobię taką, że go na batach z miasta pogonią. Sprośny grubas nieraz łapskami pchał się tam, gdzie nie trzeba.
- Przestań.
Marionna parsknęła.
- No, ale na pewno mu przez ten pusty łeb przeleciała taka myśl. A i tak powinien się bać.
- No tak! Każdy się ciebie musi bać – odparłem z przekąsem. – Jesteś potworem.
Zaśmiała się. Odrzuciła włosy do tyłu. Znów na chwilę zapomniałem o kowadle. Co ta dziewczyna chce ode mnie? Podobam jej się? Kim ja jestem? Głupiutkim chłopkiem, który terminuje u kowala. Dzień w dzień walę młotem w kowadło. I to ona narzeka na swoją robotę. Przyjechała do miasta, złapała w mig pracę w gospodzie za przyzwoite pieniądze. Ładna buźka, prześlicznie śpiewa. Nim się obróci, zrobi karierę. Jussin wrzeszczy na nią i do brudnej roboty ją goni, ale pewnie i tak nic jej złego nie powie i na kolana padnie, jak mała będzie chciała odejść. Głupotą byłoby stracić taki talent. Marionna już pierwszego dnia przybiegła do mnie. Ja udawałem, że ciężko pracuję, a ona godzinami paplała o swoim domu, rodzicach, o tym, co chce robić. Zupełnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Jak się zachować? Codziennie po pracy, lub w czasie pracy przybiegała i opowiadała o wszystkim. Lubiłem jej słuchać. Lubiłem sobie wyobrażać, że podobam się jej. Jednak dobrze wiedziałem, że nie mam szans u takiej dziewuchy. Zdolna ona i ładna. Ja? Siedzę w tym syfie, pocę się jak świnia waląc młotem w to kowadło, robiąc kosy, miecze i inne takie. Jeszcze kowal, zwykle kompletnie pijany, przyłazi i wydziera się na mnie. Że gówniarz jestem i leń, że do niczego w życiu nie dojdę, jak nie zrozumiem, że ciężką pracą tylko mogę coś zdziałać. Że w głowie mam pustkę. Nie lubię tej roboty. Może to ją tutaj przygania. Pewnie już pierwszego dnia zauważyła moją niechęć do kowalstwa. Poczuła, że jestem taką bratnią duszą w niedoli. Narzekała na swoją pracę, ja jej przytakiwałem i mówiłem, jaka moja jest niewdzięczna.
- A żebyś wiedział. Lepiej nie zadzieraj ze mną!
- Gdzie bym tam chciał.
- Żałuj, żeś nie widział, jaka ekipa się zwaliła do nas! Pięciu takich dziwaków. Zbieranina pierwsza klasa.
- Widziałem. Pierwsze, co zrobili, to do mnie podjechali. Konia im podkułem i wypytywali się o miasto. Pytali, czy gdzieś warto zajrzeć w tym mieście.
- Co im powiedziałeś?
- Że karczma jedynie ciekawa i że jest tam jedna dziewka, co pięknie śpiewa i w ogóle jest piękna.
- Przestań! Co im powiedziałeś?
- No mówię właśnie. A co innego w tym mieście fajnego? Marionna zachichotała, zauważyłem, że jej policzki oblały się delikatnym pąsem. Poczułem zbierającą się we mnie odwagę: „No już! Teraz, stary! Powiedz jej, że ją lubisz i że ciekawy jesteś, czy by nie poszła z tobą na tańce!". Co za głupota! Zatkało mnie i tylko wydałem z siebie cichy świst. Dziewczyna spojrzała mi w oczy. Odwróciłem oczy i rozpaczliwie rzuciłem się do roboty. – No i pojechali do gospody.
- Jeden z nich wielgachny był! Ledwo się w drzwiach zmieścił. Jak usiedli wszyscy przy stole, to ława się pod nim ugięła i pękła. Jussin się przestraszył i zaraz do niego przepraszać i podstawiać mu nową ławę. Tamten jednak miły był - przeprosił, zapytał się, czy nie zapłacić za ławę. Nie dziwota, że Jussin mało w portki nie narobił. Co ten wielki miał za toporzysko?
- To się nazywa podwójny topór. Trzeba mieć nie lada siłę, żeby tym machać.
- No na pewno! No więc ten wielki podłożył sobie to ustrojstwo pod tyłek, co by ława znowu nie pękła. Reszta wyciągnęła też wszystko, co ich tam uwierało przy siedzeniach. Rany, oni mieli chyba z tonę tego żelastwa, noże, miecze, tasaki, Objuczeni jak muły. Wojenne chyba muły – zaśmiała się. – Ten duży to jakiś ork?
- Nie, raczej półork. Pewnie z północy przybył, tam barbarzyńskie ludy często z orkami potomstwo mają. Gębę ma taki jakby mu kto cepem...
- Ale milusi taki! Grzeczny, spokojny. Wolę jego, niż jak do gospody wpadnie grupa nawianych strażników lub pijaków jakichś. Tysiąc takich wielkoludów jest lepszy niż jeden Salcen. Pijak jeden. Co przyjdzie to burdę od wejścia robi. Jussin boi się mu postawić. A wziąłby go raz przycisnął cielskiem, z piąchy wyjechał i Salcen od razu by spotulniał.
- Nikt w mieście się nie postawi, chyba, że straż. Ale oni mają to w dupie. Co ich obchodzimy.
- Masz rację. Ciekawe jak się ci przyjezdni dobrali? Jeden człek jakiś, chyba też z północy, bo gębula miał całego w tatuażach. Ten to nieciekawy typ. Następny bard. Gaduła, ale też milusi...
- To Bazuka. Czasem zachodzi do miasta. Znany podobno we świecie. Warto go posłuchać, zna wiele ciekawych historii i w ogóle dużo wie. Chciałbym zobaczyć choć połowę tego, co on widział.
- Nieważne. Dalej jakaś elfka. Śliczna strasznie. Ważna panna tylko, bo gadać ze mną nie chciała i w ogóle oczami przewracała. Ale ubrana. Pięknie oni tam szyją, te elfy.
- Elwini, powinnaś mówić.
- Ty, mądrala! Ty się tak nie popisuj swoją erudycją, może ty na mędrca powinieneś iść. Do szkoły mądrej powinieneś pójść. - Oj, ojciec zawsze mnie poprawiał i uczył wszystkiego. A spróbowałem coś zapomnieć! Od razu awantura, że głąb jestem i nieuk. Myśli teraz, że ja szczęśliwy jestem, bo pracę mam, kowalstwo to robota z przyszłością. Zawsze potrzebni są kowale. Wojna się szykuje, to jeszcze będzie większy popyt. Żeby tylko wiedział, jak ja nienawidzę tego.
- Mówiłeś to już setki razy. Tylko narzekasz i narzekasz. Przestań, głupi nie jesteś. Poradzisz sobie, tylko marudzić musisz przestać. No więc ta elfka ciuszki miała śliczne, torbę taką fajną. Jak ja bym chciała takie buty!
- Łuk widziałaś? Przepiękny. U nas nikt takich nie ma. Strzelisz z niego, to strzała poszybuje dalej niż będziesz widziała.
- Ładny był, taki jakiś rzeźbiony i taki kruchy się wydawał.
- Robota taka, że trudno go złamać. Kruchy to on na pewno nie jest.
- Piąty z nich to krasnolud. Nie mów, że Drawin! Wiem swoje. Tylko, że u nas się na nich tak woła. Ciekawa jestem, czy ten kurdupel by dźwignął ten topór orka?
- Z pewnością. To silne skurczybyki są. Jednak nie machnąłby nim, bo krótkie nóżki ma. Ten topór był dwa razy od niego wyższy.
- Zamówili sobie żarcie. Głodni byli. Zjedli chyba pięć porcji na łba. Jedli aż im się uszy trzęsły. Piwska się opili. No to bard już na twarzy czerwony wrzasnął, co by mu kąpieli przygotować i żeby mu kto miał plecy umyć.
Jussin oczami na mnie, ja mu język pokazuję, że nie do takich rzeczy mnie może wysyłać. Zwłaszcza, że ten pomalowany i ork też ochoczo dołączyli do kąpielowych wymagań. No i Jussin grzecznie do nich, że o takiej porze kąpiel może jedynie przygotować i że raczej nikt im nie pomoże pleców umyć, bo nie ma komu. Oni oczami na mnie. Ja tam warknęłam, żeby sobie nie pozwalali i do kuchni pobiegłam. Rozryczałam się jak mała siusiumajta. Przyłażą takie do karczmy i myślą, że to burdel jakiś. Że my wszystkie w karczmach takie same. Nic tylko cycka zmacać i za tyłek złapać. Prostaki jedne.
Przełknąłem ślinę na myśl o jej "cyckach i tyłku". Nic nie powiedziałem. Ona dalej trajkotała o obyczajach podróżnych.
Widziałem nieraz takie bandy. Człowiek pojęcia nie ma, skąd oni się biorą i dlaczego ze sobą łażą. Mieszane mocno ekipy. Jacyś mądrze wyglądający starcy, elfy z łukami, ludziska opancerzeni z wielgachnymi mieczami. Gdzie oni się poznają? Co ich pcha do siebie, dlaczego łażą razem? Włażą do miasta i zachowują się jakby byli u siebie. Łapią byle kogo, śmieją się gromko i krzyczą "Gdzie karczma, gdzie kuźnia, handluje ktoś tu bronią?". Wrzeszczą na siebie i na ludzi. W życiu pewnie nie zobaczę tego, co oni widzieli podczas tej ciągłej tułaczki. Tego im zazdroszczę. Marzę, żeby zobaczyć świat. Rzucić kowalstwo, zapomnieć o "troskach" miejskiego życia i dać się ponieść własnym nogom.
Nagle mną szarpnęło, po ciele przeszła fala ostrego bólu, która eksplodowała w okolicach mojej ręki. Zamiast normalnie po ludzku wrzasnąć z bólu, z niedowierzaniem spojrzałem na rękę, która spoczywała teraz pod młotkiem. Widok krwi sączącej się leniwie z rozbitych palców nie był przyjemny. Marionna przestała mówić, spojrzała się na mnie i na rękę. Wrzasnęła. Ja jedynie jęknąłem. Odrzuciła zakrwawiony młotek i uniosła moją dłoń do góry. Zobaczyłem swoją dłoń w pełnej krwistej krasie i uznałem, że będzie to dobry moment, żeby zamanifestować ból. Wrzasnąłem.
- Nie ruszaj się! Lecę bo bandaże i coś do przemycia! – Krzyknęła na mnie i wcisnęła obolałą rękę w zdrową dłoń.
Poleciała do karczmy. Ja tylko patrzyłem jak krew przesącza się przez palce. Poczułem jak nogi się pode mną uginają. Po chwili pojawiła się Marionna z opatrunkiem. Poddałem się cierpliwie jej zabiegom.
- Coś ty zrobił najlepszego? Gdzie ty masz głowę? Jejku, całą rękę żeś sobie rozwalił. Tu trzeba jakiegoś medyka.
- Oj nie!
- Nie bądź głupek! Chcesz, żeby ci łapę amputowali?
- No właśnie nie chcę! Dlatego nie chcę do medyka!
- Głupolu jeden, medyk musi ci to opatrzyć.
- Wszystko, tylko nie Moryc. Moryc mi łapę utnie i tyle! Ja bez łapy wolę tu zdechnąć! Aaaaa! – Wrzasnąłem, kiedy fachowo zacisnęła węzeł na opatrunku. Chwyciła mnie pod ramię i zaczęła iść w stronę gospody.
- Gdzie idziemy?
- Może ci, co przybyli, będą w stanie ci pomóc. Ta elfka pewnie mądra jest i potrafi takie rzeczy leczyć.
- Ale kuźnia!
- Wolisz się wykrwawić, niż zostawić tą cholerną kuźnię?
- Ale... – Wszelkie protesty z góry zostały skazane na niepowodzenie. Poddałem się całkowicie woli Marionny.

Wpadliśmy do gospody. Marionna prowadziła. Ja krwawiłem i przewracałem oczami. Tylko tyle mogłem osiągnąć w takim stanie. Marionna zaczęła walić pięścią w drzwi. Drzwi otworzyła elfka. Była piękna. Piękna to nawet nie najlepsze słowo. Ona była cudownie piękna, olśniewająca. Wyprostowałem się dumnie, ściągnąłem ręce do siebie i zrobiłem najbardziej bohaterską minę, jaką mogłem zrobić w danej chwili. Marionna wytłumaczyła szybko, o co chodzi. Elfka popatrzyła na mnie i na moją rękę. Ja cierpliwie dalej stroiłem minę twardziela.
- Pokaż no to skaleczenie! – Rozkazała elfka, kiedy weszliśmy do izby. W środku, przy stole siedzieli pozostali. Chyba grali w coś. Na nasz widok usunęli się ze stołu. Zostałem poddany wnikliwej analizie.
- Matko najdroższa, aleś sobie miazgę z graby zrobił! – Syknęła elfka. Wojownicy zaciekawieni spojrzeli na ranę. Jeden pobladł, drugi zachichotał, trzeci pokręcił głową. Czwarty postanowił mi pomóc w cierpieniu. Krasnolud podszedł do mnie i z zatroskaną miną podał mi butelkę: - Łyknij sobie, synku. To pomaga.
Łyknąłem. Poczułem się, jakby do mojej gardzieli ktoś postanowił wlać rozpaloną smołę. Zacharczałem donośnie, kaszlnąłem i zwaliłem się z nóg. Usłyszałem tylko rechot niknący w błogiej nieświadomości.

Obudził mnie jakiś przyjemny zapach. Wyczułem czyjąś obecność. Obecność kobiety. Uśmiechnąłem się w duchu i odparłem na głos: - Dziękuję ci, Marionna, jesteś taka dobra.
- Nie ma za co, smarku – usłyszałem w odpowiedzi głos nienależący do Marionny.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na piękne oblicze elfki.
- Najmocniej przepraszam panią, myślałem, że to Marionna.
- Przykro mi, mały. Musiała polecieć i tłumaczyć się za ciebie kowalowi. Następnym razem skup się na robocie a nie na wślepianiu się w jej kształty.
Poczułem jak na moją twarz spływa ogromna fala ciepła, znacząca o pokryciu się mojej twarzy kolorem buraków.
- Nie, to nie tak.
- Jasne. Nie tłumacz się przede mną. Głupia nie jestem, długo w towarzystwie facetów przebywam. Zresztą, ci moi to też niezła zgraja świntuchów. Tylko im dupczenie w głowach.
- Naprawdę?
Elfka spojrzała się na mnie. Zobaczyła, gdzie mój wzrok nieświadomie się kierował. Uśmiechnęła się. Ja zrozumiałem, dlaczego. Kolejna fala ciepła rozlała się po twarzy. Spuściłem oczy.
- Nie wstydź się tak! To normalne, że twoje oczy od razu lecą do cycków. Tak już jesteś skonstruowany.
- Ja nie śmiałbym.
- To ci dobre, nie śmiałbyś? Ile masz lat, chłopcze?
- Dwadzieścia dwa, proszę pani.
- No to stary byk z ciebie. Mięśniak do tego. Odważniejszy powinieneś być. Taka ładna dziewczyna się tobą opiekuje, a ty taki nieśmiały jesteś? Dziewczyny pewnie latają wokół ciebie jak muchy.
- Nie, nie latają.
- Marionna je odgania? Zuch dziewczyna, broni swojego!
- Marionna też się za mną nie ugania – odparłem z nutą żalu w głosie.
- No nie! Popatrz na siebie. Jesteś chłop porządny. Mięśnie masz, trochę gorzej z pomyślunkiem, ale nie jest to wasza mocna strona. Chucherkiem nie jesteś. Powinieneś być odważniejszy.
- Gdzie tam. Nigdy się nie biłem. Do straży ni do wojska mnie nie chcieli, bo mówili, że tchórz jestem i że broni się boję. Ojciec zawsze wrzeszczał, że do kopania tylko się nadaję.
- Pewnie kowalstwo cię też nie interesuje?
- Nie miałem pomysłu, co zrobić ze sobą. A ojciec krzyczał, że darmozjada nie będzie utrzymywać. Tylko kowal mnie do roboty chciał. Nie miałem innego wyboru.
- No to jesteś ofiara losu i tyle. Los to koń taki - sobie pomyśl – silna, ale głupia bestia. Konia da się ujarzmić. Mocno złapać i pokazać, kto tu rządzi. Inaczej koń będzie sobie z ciebie jaja robił. Poniesie cię, albo zrzuci. Z losem to samo. Musisz go złapać za chabety i pokazać, że coś potrafisz. Nie przejmuj się tak strachem. Nie możesz się bać wszystkiego. A co chciałeś robić?
- No.... W zasadzie, to chciałem.... Podróżować chciałem i świat podziwiać.
- A byłeś kiedy poza miastem?
- Czasem z karawaną wybierałem się do Ankrondu i w Ostatniej Przystani byłem raz.
- No to światowiec z ciebie! – Zaśmiała się. – Nie dość, że do panien nieśmiały, stal kuje, ale się jej boi, świata ciekaw, a nosa nie wyściubia. Gratuluję. Wypisz, wymaluj: trąba z ciebie. Ty się bratku weź za siebie. Po pierwsze, chwyć pod boki Marionnę. Dziewczyna do ciebie smali cholewki. Potańcuj z nią, zagadaj. Uwierz w siebie! A o świecie szerokim pomyśl dobrze. Niełatwo teraz być obieżyświatem. Niebezpieczne lasy są, wojna idzie. Musisz być przygotowany na to i zabrać się z kimś. Sam nie dasz rady i zostaniesz zjedzony za pierwszym drzewem. Szczekacze nie raz podchodziły pod miasto wasze.
Zatrzęsłem się na myśl o szczekaczach. Złośliwe maszkary rzeczywiście ostatnio zrobiły się odważniejsze i bliżej miasta podchodziły. Nie jedną karawanę wypłoszyły. Podobno nie muszą się nawet zbliżyć. Ludzie tylko usłyszą to ich potworne szczekanie, zobaczą błyszczące oczyska wielkości jabłek i od razu uciekają w popłochu. Sam raz słyszałem to ich nawoływanie. Nie spałem całą noc.
- A wy się ich nie boicie? – Zapytałem.
- My? Oczywiście, że tak. Trzeba być głupim, żeby się nie bać. Pewnie, jak się zapytasz któregoś z moich kolegów, to bez zastanowienia odkrzyknie, że się nie boi. Jednak to pozory. Odważni zwykle krótko żyją. Wiesz pewnie jak wołają na takich jak my? Drużyna poszukiwaczy. Zbieranina najgorszych mętów i zakapiorów. Twardziele, jakich mało. Łażą po świecie szukając skarbów i przygód nie przejmując się niebezpieczeństwem. Śmiejąc mu się w twarz. Myślą, że żyjemy tylko po to by zginąć w paszczach smoków, wpaść w śmiertelne pułapki w opuszczonych lochach i kopalniach. Sama nie jestem pewna, z jakiego powodu podróżuję razem z nimi. Czasem nawet ciężko tego żałuję. Jednak myślę, że gdzieś tam na górze jest jeden taki gość, czasem wyjątkowo złośliwy, czasem nawet życzliwy, kto popycha nas razem ku sobie i każe razem podróżować. My gramy z nim w jakąś głupią grę niby rzucając kostkami w obronie naszego życia. Ostatnią rzeczą, o jakiej powinniśmy myśleć to o odwadze. Bo to strach nas trzyma przy życiu. Nie przejmuj się strachem i naucz się nad nim panować. A teraz idź już w diabły, bo mi już od tego paplania zaschło w gardle. Zagadałeś mnie, cwaniaku. No idź, rana się zagoi, tylko musisz uważać na rękę.
- Jak ma pani na imię?
- En.
- Dziękuję ci, En. Bardzo dziękuję.
- Nie ma sprawy, mały.
- Mam na imię Abel, jak mogę się odwdzięczyć?
- Zabraniem na tańce Marionny. Jeśli jej dziś nie zabierzesz, to gorzko tego pożałujesz! Będziemy ciebie obserwować.

To był ostatni dzień mojej pracy. Tego wieczora sam osobiście rzuciłem kowalowi w twarz to, co o nim od dłuższego czasu myślałem. Tego wieczora poszedłem z Marionną tańce. W końcu wziąłem się w garść, w końcu poszedłem po rozum do głowy, w końcu złapałem los za chabety. Na tańcach rzeczywiście spotkaliśmy tych przyjezdnych, świetnie się z nimi bawiliśmy. Widziałem ich uśmiechy (zwłaszcza tej elfki), kiedy wymykaliśmy się z Marionną w jakieś ustronne miejsce.


Autor: Cieślak, Jakub
Dodano: 2006-04-01 13:12:24
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS