NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki


Przyśniony Sen

Ciemność...
Słyszałem dźwięki, następujące po sobie regularnie. Przypominały stukot końskich kopyt, a może to było coś innego. Gdzie wtedy byłem, kto to wie? Czułem się jakby... zawieszony między światami. Nie widziałem ich, ale wiedziałem, że otaczają mnie ze wszystkich stron. A ja byłem pośrodku... zawieszony... w nicości.
Czy trwało to długo. Może dzień, może tydzień, a może tylko sekundę, nie potrafiłem określić.
Nagle nastąpiła zmiana. Poczułem jak ciarki przechodzą mi po całym ciele. Ocknąłem się i rozejrzałem wokół.
Siedziałem w wagonie metra. Oprócz mnie pasażerami byli: jakiś niemrawo wyglądający biznesmen, śmierdzący bezdomny, starsza pani, matka z dzieckiem i ponury wyrostek w skórzanej kurtce. Wszyscy zajęli miejsca jak najdalej od siebie i byli głęboko pogrążeni w myślach. Jak długo już spałem i dokąd jechałem? Spojrzałem na biokrystaliczny wyświetlacz, wszczepiony w przegub mojej lewej ręki. 18:03. A więc musiałem jechać do domu, gdyż zawsze to robiłem o tej porze dnia.
Już od dłuższego czasu miewałem problemy ze snem. Za każdym razem, gdy się budziłem, musiałem przypominać sobie wszystko, łącznie z moim imieniem. To zapewne wynik przepracowania, może nadmiaru stresu, albo- przede wszystkim- zniechęcenia. Jeżeli człowiek codziennie odwiedza te same miejsca i podróżuje zawsze takim samym środkiem komunikacji, nie uniknie rutyny. Kiedy jadę metrem, to tak jakbym był nieprzytomny. Siedzę i wpatruję się w nicość. Myślę o wszystkim i o niczym. Moja dusza ulatuje z ciała bardzo, bardzo powoli.
A właściwie, jak na ironię, ulatywanie duszy w moim przypadku to nie tylko przenośnia...
Postanowiłem popracować jeszcze trochę i postarać się o przeniesienie. Może na północ. Jest tam wprawdzie zimniej, ale powietrze jest czystsze i jest go więcej, a poza tym, każde miejsce jest lepsze niż to.
A jeśli już mowa o mojej pracy to nie było to takie zwyczajne zajęcie, to znaczy nie trudniłem się "normalną" profesją zarabiającego na chleb człowieka, jak na przykład bileter, robotnik, kasjer w sklepie spożywczym, obnośny sprzedawca encyklopedii, czy ktokolwiek inny. Nie! Ja byłem inny. Moją pracą było likwidowanie pewnych ludzi na zlecenie innych. Płatny morderca? To przecież brzmiało bardzo banalnie. Taki zawód to tylko mit stworzony przez kino, mający się nijak do rzeczywistości. Ale fakt pozostawał faktem, byłem zabójcą, chociaż morderstwa, których dokonywałem, nie należały do pospolitych. Nie byłem jakimś tam rzezimieszkiem na usługach mafii. Rząd był moim jedynym zleceniodawcą. Ochraniał mnie i uczynił moją pracę bezpieczniejszą, niż mogłoby się wydawać, poprzez zainstalowanie w moim organizmie najnowszych technologii. Można powiedzieć, że moje zbrodnie miały podłoże naukowe.
Pociąg stanął i drzwi rozsunęły się wydając przy tym bardzo charakterystyczny dźwięk. Niechętnie wstałem i wyszedłem na peron. Miałem ochotę jak najszybciej wrócić do domu, coś zjeść, może obejrzeć jakiś film, a może pospać jeszcze trochę. W każdym razie wieczór zapowiadał się spokojnie i przyjemnie.
W tym momencie poczułem pulsowanie w ręce, co mogło oznaczać, że dostałem nową wiadomość, a to nie był dobry znak. Podciągnąłem rękaw mojego szarego płaszcza i zerknąłem na ekran.
" WITAJ CHEN! MAM DLA CIEBIE NOWĄ ROBOTĘ."
Cholera! Ja to mam dopiero szczęście. Teraz będę musiał się tym zająć i z odpoczynku nici. Dlaczego akurat dzisiaj? Postanowiłem w duchu, że po tej robocie poproszę o przeniesienie, a może nawet o urlop.
Chen to mój pseudonim. Już nie pamiętam, w jakich okolicznościach go dostałem, ale nie byłem Azjatą i nie miałem nic wspólnego z kulturą wschodu, no może poza częstym zamawianiem chińszczyzny w knajpie kilka przecznic od mojego domu. Mojego prawdziwego imienia nie używałem chyba już od pięciu lat i aż dziw, że jeszcze je pamiętam. Wszystkim byłem znany jako Chen.

Szybkim krokiem wyszedłem ze stacji na ulicę. Plątanina neonów, reklam i innych światełek sprawiała, że na ulicy nie było ciemno, mimo braku słońca. Właściwie to dziwne, że wspomniałem o słońcu, gdyż tak naprawdę nigdy go nie widziałem. Słyszałem opowieści o tym, jak wspaniały i piękny jest wschód czy zachód słońca i oglądałem kilka bardzo starych filmów, gdzie można było ujrzeć autentyczne słońce, bez efektów specjalnych. Ale to były tylko martwe obrazy i nie miały dla mnie znaczenia. Prawdziwe słońce? Podobno gdzieś daleko poza miastem jest jeszcze widoczne, ale wcale nie byłem pewien, czy chciałbym coś takiego zobaczyć.
Musiałem się skupić na aktualnych sprawach, czyli nowym zleceniu. Przeszedłem szybko przez ulicę i skierowałem się w stronę wieżowca nr 53, gdzie mieszkałem. Wokół, jak zawsze, kłębił się tłum przechodniów. Każdy człowiek ponuro patrząc w nicość zmierzał do jakiegoś celu, jak we śnie...
Szklane drzwi rozsunęły się, gdy do nich podszedłem. Hal był, jak zawsze, wysprzątany i błyszczący. Wszedłem do jednej z kilkunastu wind i włożyłem dłoń do skanera. Winda ruszyła i po niecałej sekundzie byłem już w swoim mieszkaniu.
Nigdy nie byłem dobry w projektowaniu wnętrz, a jeśli chodzi o meble to zawsze kupowałem to, co było mi w danej chwili potrzebne, nie zastanawiając się w ogóle czy będzie pasowało to wystroju mojego mieszkania. Dlatego wszystko było tu bardzo chaotyczne i niedobrane, ale tym również nie przejmowałem się ani trochę.
Szybko włączyłem światło i terminal. Usiadłem na kanapie i obserwowałem jak ściana zaczyna się robić niebieska. Po chwili system był już gotowy do działania. Pojawiło się duże czarne okno z zieloną obramówką, a w nim trójwymiarowa twarz o czarnych i niewyraźnych konturach. To był BOB - sztuczna inteligencja, która wymagała jeszcze znacznego dopracowania. Właśnie od niego otrzymywałem wszystkie niezbędne informacje.
- Witaj Chen!
- Mów szybko, o co chodzi.
- Tak jest. Twój cel to John Wells, naukowiec. Był jednym z założycieli projektu "Transfer rezurekcyjny". Jego wkład w badania i wprowadzenie w użycie technologii transferu był ogromny...
- Więc, czemu mam go zabić? - Przerwałem BOB'owi.
- Otrzymaliśmy niepokojące informacje, że zaczął prowadzić badania na własną rękę w celu udoskonalenia wynalazku i użycia do własnych celów. Stało się jasne, że może stanowić dla nas wielkie zagrożenie, jeżeli w porę nie zainterweniujemy.
- Jakoś nie wyobrażam sobie, w jaki sposób można udoskonalić coś takiego.
- Nie posiadam takiej informacji.
- Kiedy i gdzie mam to zrobić?
- Obserwujemy go cały czas, gdy tylko nadarzy się okazja, zostaniesz poinformowany.
- Aha i jeszcze jedno BOB. Po tej robocie chciałbym porozmawiać z szefem.
- Możesz rozmawiać ze mną w każdej sprawie dotyczącej pracy.
- Nie. Ty jesteś głupią maszyną, a szef jest człowiekiem i muszę z nim porozmawiać osobiście - powiedziałem stanowczo.
- Przekażę mu twoją prośbę.
Wyłączyłem ekran i wziąłem do ręki dossier Wellsa, które wydrukowało się podczas naszej rozmowy. Najważniejszą rzeczą, jaką powinno się dorobić tej sztucznej inteligencji, jest umiejętność odpowiadania na obelgi. Mogłem rzucić BOB'owi bardzo długą, najgorszą, jaką byłem w stanie wymyślić, wiązankę przekleństw, a ten idiota przytaknąłby tylko.
Przejrzałem dane Wellsa i zmartwiłem się trochę, ponieważ z tego wszystkiego wynikało, że był głównym pomysłodawcą "Transferu Rezurekcyjnego". Jeśli go zabiję, to tak jakbym zabił swojego stwórcę, gdyż jego dzieło było w pewien sposób odpowiedzialne, za to, czym się stałem. Czy jednak warto się tym zamartwiać? Może nie. Zabiję Johna Wellsa i poproszę o przeniesienie...
Cały ten projekt, o który się rozchodziło, był chyba największym osiągnięciem ludzkości. Loty kosmiczne, klonowanie i cała reszta była przy tym niczym. Cały wynalazek Wellsa polegał na umieszczaniu w mózgu człowieka mikrochipu, mogącego pomieścić ogromne ilości danych. Chip miał bezpośrednie połączenia z całym układem nerwowym. Gdy człowiek umierał, cała informacja była pobierana przez chip, zamieniana na format cyfrowy i wysyłana do satelity, a stamtąd wprost do tak zwanego Centrum Rezurekcji. Ciało każdego podmiotu biorącego udział w doświadczeniu było klonowanie, a informacja z mózgu nieżywego trafiała właśnie do takiego ciała, identycznego jak oryginał. Dzięki temu śmierć nie była wcale końcem dla człowieka. To była rewolucja i najważniejsze odkrycie. Sami naukowcy, którzy zajmowali się projektem, chyba nie mieli pojęcia, co zrobili...
Oczywiście klonowanie było nielegalne i rząd karał je bardzo surowo, ale to nie oznaczało, że sam nie mógł korzystać z tego wynalazku. Cały wynalazek "Transferu" znała tylko wąska grupa osób i nie zamierzano nigdy ujawniać jego istnienia. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby coś takiego trafiło do powszechnego użycia. A skąd ja o tym wiedziałem?
Sam miałem taki mikrochip w mózgu...
Ekran zrobił się czarny i znowu ujrzałem zamazaną twarz BOB'a.
- Witaj ponownie Chen.
- Do rzeczy.
- John Wells właśnie pojechał do swojego starego laboratorium. Gdy będzie wychodził z budynku do samochodu, to może być dla ciebie dobra okazja do wykonania zadania. Jest to czarny dziesięciopiętrowy szklany blok w górnym Park District numer 64C. Masz pół godziny, aby tam dotrzeć.
- Dobra, już lecę. Chciałbym wiedzieć jedno. Czy Wells spodziewa się zamachu?
- Nie posiadam tej informacji, ale przypuszczalnie nie.
Wyłączyłem BOB'a, wyjąłem pistolet z szafki i wsunąłem do kieszeni płaszcza. Drugi, trochę mniejszy włożyłem do kabury, zamocowanej w mojej nogawce.
Nie obawiałem się Wellsa. Z danych wynikało, że gość był całe życie naukowcem, a co więcej, prawdopodobnie nie spodziewał się zamachu. Miałem ochotę zabić go szybko i sprawnie, a potem poprosić o przeniesienie. Tak właśnie chciałem zrobić...

Pięć minut później byłem już w taksówce. Na szukanie odpowiedniego połączenia na stacji metra nie miałem czasu. Spojrzałem na mój wszczepiony w rękę zegarek - 22:00. Jak ten czas leciał! Wysiadłem niedaleko budynku 64C. Budynek wyglądał dokładnie tak, jak opisywał go BOB. Teraz należało zrobić szybkie rozpoznanie. Miałem szczęście - wokół nie było żywej duszy. To normalne w tej dzielnicy o tej porze. Mogłem zatem obrać najprostszą z możliwych taktyk, czyli podejść do Wellsa, jak będzie wychodził z budynku i zastrzelić go. Nic prostszego.
Czekałem, ale Wells nie wychodził.
Nagle ujrzałem starszego człowieka w okularach z kilkudniowym siwym zarostem. To był on! Chwyciłem mocno mój pistolet w kieszeni płaszcza i zacząłem iść w jego kierunku. Wells doszedł już do samochodu i sięgnął do kieszeni po kluczki, a ja byłem już w odległości jakichś trzech metrów...
I wtedy ujrzałem lufę...
Wells wcale nie sięgał po kluczyki. Wyjął broń i wycelował prosto we mnie. Już chciałem wyjąć pistolet z kieszeni i strzelić, ale on był szybszy...
Upadłem na chodnik i poczułem straszny ból w okolicach żołądka. To było wrażenie jakby ktoś próbował mnie przewiercić na wylot. Potem padł kolejny strzał...
Zacząłem się dławić krwią. Widziałem w pół-mgle jak Wells podchodzi do mnie powoli.
- Wrócisz?
- Przecież.. wiesz....- w wielkim trudem udało mi się to wykrztusić.
Później była już tylko ciemność...

I poczułem oślepiające światło. Było tak jasne, że moje oczy zaczęły płonąć i wydawało się, że głowa za chwilę eksploduje, ale nic takiego nie następowało. Był tylko ból. Cały płonąłem, ale płomień nie był ani zimny, ani gorący. I jeszcze ten dźwięk, który sprawiał, że bębenki w uszach wybuchały niczym balony przebite igłą. W środku... każdy nerw krzyczał z bólu... Nie mogłem tego wytrzymać! Nie! Starałem się nie myśleć o bólu, ale on był wszędzie. Nic innego nie pozostało...

Otworzyłem oczy. Byłem w szklanej komorze przypominającej inkubator, a na moim ciele było pełno różnorakich elektrod, rurek i innych tego typu rzeczy. Nie czułem się najlepiej, ale któż czułby się dobrze po przeżyciu własnej śmierci... Nagle ujrzałem twarz młodej dziewczyny w okularach odbijającą się w szybie. To była Claire, moja przyjaciółka. Zajmowała się obsługą sprzętu w Centrum Rezurekcji. Miała średniej długości kasztanowe włosy i ładne oczy w kolorze ciemnego szmaragdu. Lubiłem ją, ale ze względu na okoliczności, spotkania z nią zawsze źle mi się kojarzyły.
Patrzyła na mnie spokojnie. Spróbowałem ruszyć ręką, ale to był zbyt wielki wysiłek. Ponownie odpłynąłem w ciemność...

Gdy się obudziłem, elektrod i przewodów już nie było. Byłem ubrany w czarny wełniany sweter i czarne dżinsy. Nacisnąłem przycisk i szyba mojej komory rozsunęła się. Wokół było jeszcze pięć podobnych do mojej komór, a w dwóch zahibernowane ciała... moje. Nie wiem, dlaczego, ale nie lubiłem tego widoku i za każdym razem, gdy na to patrzyłem, coś ściskało mnie w żołądku i zbierało mi się na mdłości. Opuściłem szybko pomieszczenie.
Claire siedziała przy wielkim komputerze z mnóstwem przewodów, mrugających diod i światełek. Spojrzała na mnie, gdy wszedłem.
- Jak się czujesz? - Zapytała swoim spokojnym głosem.
- Już dobrze. Jaki czas?
- Dwadzieścia godzin.
- Nieźle, zważywszy, że ostatnim razem było dwadzieścia pięć.
- Jak ty to znosisz ?
- Kiepsko.
- Ale w końcu lepsze to niż śmierć...
- Tak... - Odpowiedziałem, ale właściwie nie znałem odpowiedzi. Nikt nie znał.
Transfer Rezurekcyjny nie był rzeczą przyjemną. Trwał średnio dwadzieścia cztery godziny i za każdym razem był to czas wielkiego bólu i rozpaczy. Nie wiem, czym było to spowodowane, pewnie i naukowcy jak Wells też nie wiedzieli, ale takie "zmartwychwstanie" było jednym z najboleśniejszych przeżyć, jakie mogły człowieka spotkać. Ja umarłem już pięć razy, z czego dwa podczas szkolenia na zabójcę. Wtedy wynalazek był jeszcze w fazie wczesnych testów i nasi twórcy chcieli pokazać nam i zapewne przekonać się na własnej skórze "jak to jest". Powiedziałem „nam”, gdyż takich ludzi jak ja było więcej. Coś około dwudziestki, co było mi skądinąd wiadome. Każdy pracował sam i nie kontaktował się z resztą. Nawet nie rozmawiałem o nich z Claire, która nadzorowała rezurekcję każdego.
- Jak to się stało? - Zapytała nagle, odwracając głowę od ekranów.
- Co?
- Kto cię zabił?
- Dlaczego pytasz?
- Zwykła ciekawość. Możesz nie odpowiadać, jeśli nie chcesz.
- John Wells. Miałem go zabić.
- Wellsa ?! - Zdziwiła się.
- Tak. Znasz go.
- To żyjąca legenda. To on rozkręcił cały ten projekt. Dlaczego ktoś chce jego śmierci?
Spojrzałem jej w oczy i zamyśliłem się na chwilę.
- Chyba mogę ci powiedzieć. Rozpoczął własne eksperymenty i niektórzy uznali go za zagrożenie.
- I wykonałeś to zadanie?
- Nie. To Wells mnie zabił. Znał dobrze moje zamiary i strzelił, zanim zdążyłem o tym pomyśleć. Teraz też na mnie czeka, bo dobrze wie, że będę próbował znowu.
- Jeśli wiedział, to musisz uważać, Chen. On jest ojcem całego "Transferu" i chyba najlepiej rozumie jak to wszystko działa. To niebezpieczne - wyraźnie martwiła się o mnie, co trochę podtrzymywało mnie na duchu.
- Nie musisz się martwić. Tym razem lepiej się przygotuję.
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nie wiem, chyba nie... chociaż mogłabyś poszukać czegoś na temat tych samowolnych eksperymentów Wellsa. Ciekaw jestem, czego dotyczyły.
- Dobrze, spróbuję. Zadzwonię, jeśli się czegoś dowiem.
- Dzięki. Muszę lecieć.
- Chen!
- Tak?
- Może spotkamy się kiedyś poza Centrum?
- Co masz na myśli?
- Nie wiem, może pójdziemy na kawę, pogadamy?
- Chętnie. Dam ci znać.
Wszedłem do windy i wstukałem na klawiaturze numerycznej mój osobisty kod. Winda ruszyła, chwilę później byłem w halu drapacza chmur MegaBanku - firmy nieoficjalnie należącej do rządu. Wyszedłem na ulicę i udałem się w kierunku najbliższej stacji metra. Przypadkowa myśl przyszła mi do głowy. Przecież dzięki "Transferowi" teoretycznie mógłbym być nieśmiertelny. Pytanie tylko czy bym chciał.
Tym razem chciałem się lepiej przygotować do spotkania z Wellsem. Wiedział już jak wyglądam i zapewne czekał na mnie z pistoletem gotowym do strzału. Musiałem go przechytrzyć. Moja przewaga polegała na tym, że byłem lepiej wyszkolony w walce. On też umiał posługiwać się bronią, ale był w końcu tylko naukowcem.
Założyłem moje okulary przeciwsłoneczne z opcją noktowizji i podczerwieni. Jeszcze kevlarowa kamizelka kuloodporna, metalowe kulki z gazem paraliżującym, nóż i jeszcze jeden pistolet, który zamontowałem na specjalnej szynie przy przegubie mojej lewej ręki. Teraz byłem gotowy, należało tylko czekać na informacje od BOB'a.
- Witaj Chen! - O wilku mowa.
- Co jest, BOB?
- John Wells zmierza właśnie ku stacji metra przy Main Avenue #32, jak informują nasze źródła.
- Już idę.
Wyłączyłem ekran i wybiegłem z mieszkania. Musiałem dotrzeć do tej stacji i wsiąść z Wellsem do pociągu, ale nie mogłem go zastrzelić w metrze na oczach świadków.
Gdy dotarłem na miejsce, okazało się, że na peronie stał tłum ludzi. To normalne o tej porze dnia. Rozglądałem się gorączkowo wokół, jednak bez rezultatu. Usłyszałem pisk hamulców nadjeżdżającego pociągu. Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłem go. Wsiadał do jednego z wagonów gdzieś przy końcu. Przedarłem się jakoś przez tłum i wszedłem do środka. Drzwi zamknęły się i pociąg ruszył.
Musiałem przejść przez wszystkie wagony przed następną stacją, ale miałem szczęście. To był ekspres i rzadko się zatrzymywał. W środku nie było na szczęście zbyt wiele osób, co było ważne w przypadku, gdyby coś poszło nie tak.
Rozsunąłem drzwi ostatniego wagonu najdelikatniej jak mogłem, aby nie narobić hałasu. Daleko przede mną siedział Wells i czytał spokojnie gazetę. Był odwrócony do mnie plecami, ale byłem pewien, że to on. Zająłem miejsce przy wejściu, tak aby zachować odpowiedni dystans i nie stracić go z oczu.
Naprzeciwko mnie siedziała młoda dziewczyna ubrana w czarną skórzaną kurtkę. Spojrzała na mnie. Miała bardzo piękne oczy w kolorze jasnego błękitu. Zdjąłem okulary i odwzajemniłem spojrzenie. Uśmiechnęła się.
Pociąg zaczął hamowanie, widocznie dojeżdżaliśmy do stacji. Wells poderwał się nagle z miejsca i zobaczył...mnie. Początkowo nie byłem pewien, czy mnie rozpoznał, ale gdy zobaczyłem jak jego ręka sięga po pistolet, nabrałem pewności. Zanim zareagowałem, zdążył już strzelić w moim kierunku. Był cholernie szybki jak na naukowca i to w tym wieku. Poczułem uderzenie w okolicach klatki piersiowej i padłem na ziemię, chcąc schronić się przed pociskami. Dobrze, że miałem kamizelkę kuloodporną. Odniosłem wrażenie jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Myślami byłem gdzieś daleko stąd...
Wells oddał jeszcze kilka strzałów. Chwyciłem mocno mój pistolet i postanowiłem działać. Teraz albo nigdy! Podniosłem się i strzeliłem. Wells dostał prosto w głowę, a ja obserwowałem jak jego masywne cielsko ląduje na podłodze.
Rozejrzałem się dokoła. Ludzie pochowali się nisko przy ziemi. Panowała cisza. Obok mnie na podłodze leżała dziewczyna, która uśmiechała się do mnie parę minut temu. Schyliłem się, żeby zobaczyć, co jej dolega. Zbadałem puls. Nie żyła.
W pierwszej chwili się wcale nie zmartwiłem, ale wnet uświadomiłem sobie, że przecież ona umarła naprawdę. Już nigdy nie spojrzy na nikogo swoimi pięknymi oczyma i nigdy się nie uśmiechnie. Zrobiło mi się smutno. Nawet bardzo. Nie wiem, dlaczego, ale chciałem krzyczeć... Drzwi otworzyły się i wybiegłem z wagonu co sił w nogach.

Godzinę później leżałem już na kanapie w swoim mieszkaniu i wpatrywałem się w sufit. To niepokojące, że po kilku latach takiej pracy i takiego życia można odkryć w sobie coś nowego, czego jeszcze się nigdy nie doświadczało. Nigdy nie było mi żal ludzi, których zabiłem. Nie wnikałem, dlaczego musieli zginąć. Mieli na pieńku z rządem i to mi wystarczyło. Ja tylko wykonywałem swoją pracę. Być może dla kogoś, kto nie mógł umrzeć, życie nie było niczym cennym. Ale śmierć tej dziewczyny...
Dlaczego ona musiała zginąć, przecież nie zrobiła nic złego. Była taka piękna...
Moje rozmyślania znowu przerwał BOB.
- Witaj Chen!
- Czego chcesz?
- Nasze źródła informują, że Johna Wellsa widziano, jak wchodził do swojego apartamentu dziesięć minut temu. Zapewne teraz właśnie tam można go znaleźć.
- Co?! - Nie mogłem ukryć zdumienia. - Chyba te wasze źródła są nic nie warte. Wells nie żyje! Zabiłem go godzinę temu w metrze!
- Możesz być pewien, że nasze źródła są wiarygodne. John Wells jest teraz w swoim apartamencie. Powinieneś wykonać zadanie - odparł BOB ze spokojem.
- Mówię ci, że gość nie żyje! Strzeliłem mu w łeb do cholery! Zadanie zostało wykonane, daj mi spokój, bo muszę odpocząć.
- Musiałeś popełnić błąd. John Wells żyje. Czy mam rozumieć, że odmawiasz wykonania zadania?
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?! Może kończy ci się miejsce na dysku twardym, a może już czas cię wyrzucić na śmietnik i zamówić nowy model?! Zadanie zostało wykonane, a mnie się chce spać, więc przestań zawracać mi głowę i zajmij się czymś pożytecznym - byłem zdenerwowany, jak nigdy.
- Może zatem mam zlecić to komuś innemu?
- Niech to cholera! - Miałem dziwne wrażenie, że za sekundę BOB się wyłączy.- Zaczekaj! Dobrze zaraz tam pójdę. Skoro mówisz, że tam jest, to chyba masz rację.
Wyłączyłem ekran. Nie wiedziałem, co się dzieje. Może to mi się wszystko przyśniło? Chciałbym, aby tak było, ale wydawało się, że rzeczywiście Wells żył. A jeśli żył, to mogło to oznaczać tylko jedno.
Po tym jak go zabiłem, dokonał się transfer. Przecież Wells to wszystko wynalazł, więc mógł mieć własne "Centrum Rezurekcyjne". Postanowiłem zadzwonić do Claire. Może się czegoś dowiedziała? Włączyłem ekran i po chwili ujrzałem jej twarz wpatrującą się w monitory. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Ja nie podzielałem jej radosnego nastroju.
- Jak się masz, Chen?
- Kiepsko. Czy dowiedziałaś się czegoś na temat badań Johna Wellsa?
- Niestety niewiele. Wszystkie dane, na które natrafiłam były doskonale zabezpieczone. Nie chciałam ryzykować.
- Bardzo słusznie.
- Wiem tylko tyle, że chciał w jakiś sposób udoskonalić rezurekcję.
- A konkretnie.
- Rozpoczął na własną rękę prace nad transferem do dowolnego organizmu, niekoniecznie sklonowanego oryginału.
- Przecież to niemożliwe. Każdy, nawet ja, wie, że przetworzony na format cyfrowy byt jest przystosowany tylko do jednego układu nerwowego i próba zaaplikowania go w inny spowodowałaby śmierć podmiotu.
- Ale Wells chce uczynić to możliwym i najwyraźniej tylko na własny użytek.
- Jeszcze jedna sprawa. Czy możliwe jest, że Wells posiada własne Centrum Rezurekcyjne?
- Nie wiem, ale wydaje mi się to raczej nieprawdopodobne. To wymaga bardzo dużych środków finansowych. A dlaczego pytasz?
- Zabiłem go dzisiaj, jestem tego pewien. Godzinę później BOB powiadomił mnie, że Wells jest w swoim apartamencie.
- Godzinę później? - Claire to bardzo zdziwiło, mnie zresztą też. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że transfer trwa średnio dwadzieścia cztery godziny!
- Jeżeli Wells dokonał transferu, wszystko musiało trwać kilkadziesiąt minut.
- Ale... Ale jak to... To niemożliwe - Claire po prostu zatkało.
- Nie mogę tracić czasu nad zastanawianiem się teraz nad tymi sprawami. Muszę dowiedzieć się, gdzie jest centrum Wellsa i je zniszczyć, ale moim jedynym wyjściem jest teraz wizyta w jego apartamencie.
- Chen, nie rób tego! - Była bardzo zdenerwowana. - Powiedz, że nie chcesz, tego zlecenia, że źle się czujesz, cokolwiek. Jeżeli on rzeczywiście może dokonywać transferu na sobie w tak krótkim czasie, to nie możesz go zabić! Sam zna ten wynalazek lepiej niż ktokolwiek.
- Nie mam wyboru, muszę spróbować.
- Proszę, nie rób tego, to zbyt niebezpieczne!
- Miło, że się o mnie martwisz - powiedziałem, a ona spojrzała na mnie ze smutkiem. - Jeżeli będę potrzebował pomocy, zadzwonię - powiedziawszy to wyłączyłem ekran, ubrałem się, wziąłem cały sprzęt, założyłem płaszcz i wyszedłem na zewnątrz. Było ciemno jak zawsze, a do tego lało jak z cebra.

Jechałem windą do apartamentu Wellsa. Czekał na mnie. Byłem tego pewien. Czułem się jak pionek w jego grze. Cóż mogłem zrobić? Chyba tylko czekać i obserwować, co stanie się dalej. Drzwi rozsunęły się i wszedłem do dobrze oświetlonego salonu. Sądząc po meblach i obrazach Wells miał znaczne środki finansowe, ale czy wystarczyły, aby mieć własne centrum. Pośrodku stało drewniane biurko, a za nim siedział sam John Wells i patrzył przez okno. Kiedy wszedłem odwrócił się i popatrzył na mnie ze spokojem.
- Wreszcie pan przyszedł, panie Chen. Oczekiwałem pana.
Wyjąłem pistolet i wycelowałem mu między oczy.
- Widzę, że lubi pan przechodzić od razu do sedna sprawy. To zaleta w pana zawodzie. Ale zanim pan odda strzał, proszę mieć na uwadze, że za niecałą godzinę będę znowu żywy i zdrów jak ryba.
Dalej nie wiedziałem, co powiedzieć. Po prostu stałem tak gotowy wysłać go do wszystkich diabłów, o ile to by było możliwe.
- Czy sądzi pan, że po zabiciu mnie znajdzie pan tutaj jakąkolwiek informację na temat mojego "Centrum Rezurekcji"? Podejrzenie, że mógłbym zostawić taki ślad tutaj, mnie obraża. Proszę pamiętać panie Chen, że nigdy nie należy lekceważyć przeciwnika.

- Miałem okazje niedawno się o tym przekonać - powiedziałem spokojnym głosem.
- Wie pan, za co pana podziwiam? Chce pan za wszelką cenę wypełnić wyznaczone zadanie. Nie poddaje się pan i wciąż próbuje, aż do skutku. Inny na pana miejscu nie przychodziłby tutaj. Ale proszę jeszcze raz się zastanowić. Praktycznie nie może mnie pan zabić. Ktoś wyznaczył panu cel, który pana przerasta. Cóż więc zamierza pan począć w takiej sytuacji?
- Nie mogę pana zabić, a pan nie może mnie. Jesteśmy zatem w sytuacji patowej.
- Ależ nie. To pan jest. Pan ma związane ręce, ja nie.
Usłyszałem świst kuli i zobaczyłem jak podłoga zbliża się w moją stronę. To musiało być gdzieś z prawej, jakieś działko półautomatyczne między książkami, albo coś w tym rodzaju. Poczułem krew spływającą po policzku i po raz kolejny zanurzyłem się w ciemność.

To trwało wieki. Ale tym razem nie czułem bólu. Ciekawe, z jakiej przyczyny? Przecież każdy transfer równał się cierpieniu, a tym razem nic się nie wydarzyło. Zupełnie nic. Jakbym nie istniał...
Ocknąłem się w Centrum Rezurekcji i znowu ujrzałem Claire po drugiej stronie szyby. Uśmiechnęła się. Zawsze się uśmiechała na mój widok. Może to coś znaczyło? Może nie byłem jej zupełnie obojętny. Ależ nad czym ja się zastanawiałem? Przecież to oczywiste, że byłem kimś więcej w jej życiu niż pacjent wymagający opieki we wczesnej fazie Rezurekcji.

Gdy po jakimś czasie stałem już na nogach dosłownie jak nowonarodzony, zdałem sobie sprawę, że w komorach nie pozostało już żadne ciało. Ile było poprzednio? Nie mogłem sobie przypomnieć, ale chyba więcej niż jedno...
- Skończyły się? - Zapytała ze spokojem Claire. Musiała stać w drzwiach od dłuższego czasu.
- Tak. Nie złożyłaś zamówienia na następne?
- Musiało mi to wylecieć z głowy.
- Przecież to ważne! Jeśli teraz zginę to co? Poczekasz aż przywiozą klony i może ściągniesz mnie z Internetu?! - Znowu się zdenerwowałem. A swoją drogą, jak mogła zapomnieć o czymś takim?
- Przepraszam, nie gniewaj się. Dobrze wiesz, że transfer musi być ciągły. Zaraz zadzwonię i zamówię klony.
- Nie poznaję cię, Claire. Mówisz o tym, jakbyś zamawiała pizze.
- A czy jest duża różnica?
- Nie wiem... Może nie. Tylko się pośpiesz, dobrze?
- Kiepsko wyglądasz. Powinieneś odpocząć. I staraj się nie umierać przez najbliższe parę godzin, co?
Rzuciłem jej krzywy uśmiech i wyszedłem.
Coś było nie tak. Claire wydawała się jakaś nieswoja. Może rzeczywiście powinienem odpocząć. Prawdopodobnie, gdy tylko dotrę do domu, odezwie się BOB. Cholera, BOB! Przecież w dalszym ciągu robota nie była wykonana. Musiałem mu jakoś wytłumaczyć, że będą musieli przedsięwziąć inne środki. Ja nie mogłem zabić Wellsa. Sam nigdy nie odnalazłbym tego centrum. To ponad moje siły.

Parę minut później siedziałem już w metrze. Rozejrzałem się wokoło. Ci wszyscy ludzie wydawali mi się znajomi. Biznesmen, bezdomny, staruszka, matka z dzieckiem i...wyrostek w skórzanej kurtce. Wiedziałem, że będzie tam siedział nawet bez spoglądania w to miejsce. Deja vu? Widocznie takie rzeczy się zdarzały.
Nagle poczułem pulsowanie w ręce. Znowu wiadomość. Miałem nadzieję, że tym razem nie od BOB'a. Podwinąłem rękaw płaszcza i zerknąłem na wyświetlacz.
"WYSIADAJ!"
To dziwne. Zerknąłem na nazwę stacji i ku memu wielkiemu zdziwieniu była to moja stacja. Wybiegłem w ostatniej chwili. A przecież jazda z centrum do domu zwykle była o wiele dłuższa. Pewnie straciłem jak zwykle poczucie czasu.
"I rzeczywistości"
Nasunęła się myśl. Czy ja to pomyślałem?! To nie była tylko myśl, to był krzyk w mojej głowie. Ale to prawda. Coś utraciłem.
Postanowiłem nie myśleć o tym, tylko jak najszybciej znaleźć się w domu.

Położyłem się na kanapie i próbowałem zasnąć. Niestety bezskutecznie. Spostrzegłem jak ściana zaczyna robić się niebieska. To musiał być BOB.
- Witaj, Chen!
- Nie widzisz, że muszę odpocząć! Nie spałem chyba od trzech dni.
- Nie wykonałeś zadania.
- Wiem - odparłem ze spokojem. - Ta sprawa jest wyjątkowa. Będę musiał o tym porozmawiać z szefem osobiście.
- Wszelkie wątpliwości możesz przekazywać mi.
- Już o tym rozmawialiśmy. Chcę się widzieć z szefem. Nie będę gadał z maszyną. Masz mu to przekazać.
- Nie zainteresuje cię więc, że Wells...
- Znowu mnie nie słuchasz do cholery! Ile razy mam powtarzać ty pieprzony robocie, że nie mogę teraz dokończyć roboty i chcę o tym pogadać z szefem.
- Będziesz rozmawiał ze mną, kurwa mać, czy tego chcesz, czy nie!
Ekran zgasł, a ja nie przestałem wpatrywać się w białą już ścianę. Czułem się bardzo dziwnie i nieswojo. Czy usłyszałem to, co usłyszałem? W końcu to była maszyna i zawsze to ja używałem w rozmowie takiego języka. Coś niepokojącego działo się wokół. Najpierw Claire, potem BOB.
Położyłem się na łóżku. Przypadkowe myśli kłębiły się w mojej głowie bez sensu. Sen byłby najlepszym lekarstwem, ale nie mogłem zasnąć, jakbym zupełnie zatracił tą umiejętność. Chyba wszystko było możliwe.
"Wszystko bez wyjątku Chen!"
Spadłem z łóżka i przeturlałem się pod ławę. Co to u diabła mogło być?! Jak ktoś wszedł do mojego mieszkania?!
"Jesteś tu sam."
Znowu! Co to był za głos w mojej głowie?! Poczułem ogień gdzieś u podstawy czaszki. Na czoło wystąpiły kropelki potu. Najpierw paliło, potem nie czułem już ani ciepła ani zimna, ale ogień wciąż płonął.
"Kiepsko się dziś czujemy?"
Kim, czym jesteś!?
"Daj spokój Chen. Nie poznajesz? Nie rozmawialiśmy wczoraj zbyt długo, ale powinieneś był mnie zapamiętać."
Wells!
"Zgadłeś. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że tak szybko przeszedłem z tobą na ty, ale nasza znajomość może potrwać trochę dłużej niż zamierzałeś."
Co robisz w mojej głowie?
"Może nie będę ci podpowiadał sam spróbuj to wyjaśnić a ja posłucham. Nie śpiesz się, mamy dużo czasu."
Dobrze. Musiałem myśleć logicznie, co w obecnej sytuacji było bardzo, bardzo trudne, ale nie miałem innej możliwości. John Wells był w mojej głowie... musiał w jakiś sposób dokonać transferu, ale przecież transfer do innego podmiotu kończył się zawsze śmiercią. Wells był naukowcem, sam wynalazł transfer, więc mógł go udoskonalić, do tego stopnia, że zainstalował się w mój system nerwowy i jego osobowość istniała równolegle do mojej. Coś takiego mogło się zakończyć tylko śmiercią. Ile pozostało mi czasu? Godzina, minuta? Mówił przed chwilą, że dużo, ale jak dużo?! Pytanie jeszcze, kiedy wszedł do mojej głowy? Po śmierci w metrze? Jeśli tak, to dlaczego spotkałem go później w jego apartamencie, a on mnie zastrzelił? Może potem popełnił samobójstwo i przesłał się do mnie? Kwestia dziwnego zachowania Claire i BOB'a musiała być moją wyobraźnią kształtowaną przez Wellsa.
"Do ciekawych wniosków można dojść, kiedy jesteśmy w takiej sytuacji, gdy myśli pędzą z prędkością światła? Tylko powiedz mi proszę, dlaczegóż to miałbym się przetransferować do twojej głowy? Jaki miałbym w tym cel?"
Może to był po prostu kolejny chory eksperyment chorego umysłu. Inaczej tego nie można nazwać. Cały ten transfer to wynalazek szaleńca!
"Ale mimo to chętnie z niego korzystałeś, nieprawdaż?"
Wszystko jedno.
"Do robi się nudne, więc wytłumaczę ci twoją sytuację, jaka jest naprawdę. Jak wiesz zabiłem cię dzisiaj."
Wydawało mi się, że wczoraj.
"Nie, Chen. Jesteś w błędzie. Zabiłem cię dzisiaj, a ściślej przed piętnastoma minutami."
To...niemożliwe. Kłamiesz!
"Przestań! Sam powiedziałeś, że wszystko jest możliwe, więc daruj sobie. Musisz się z tym pogodzić, nie masz innego wyjścia. Teraz wytłumaczę ci wszystko najprościej jak potrafię. Zabiłem cię przed kwadransem i rozpoczął się transfer. Twój transfer. Tylko z pomocą moich nowych urządzeń, nad którymi prowadziłem własne badania, przechwyciłem cię, zredukowałem twój byt do najmniejszej możliwej pojemności, tak aby go nie utracić i skierowałem transfer do swojego systemu nerwowego. Wszystko trwało dziesięć minut. Następne pięć próbowałem do Ciebie dotrzeć. To wbrew pozorom nie takie proste, ale jak widzisz, znalazłem sposób. Dla ciebie czas biegnie trochę inaczej. Naprawdę jesteśmy teraz w moim laboratorium, a tym leżysz martwy na podłodze w moim apartamencie."
Ale..
"Nie przerywaj! Jeżeli chcesz się dowiedzieć wszystkiego, to siedź cicho i słuchaj. Mój kontakt z tobą też jest ograniczony. Nie mam czasu tak siedzieć podłączony do aparatury i gadać z tobą we własnej głowie. Zastanawiasz się pewnie, w jaki sposób jesteś w swoim mieszkaniu i jednocześnie jesteś częścią mojego systemu. Udało mi się na twoim przykładzie dowieść pewnej tezy. Otóż każdy człowiek stanowi jedność ze światem, który sobie kształtuje z własnych upodobań a także zewnętrznych okoliczności. Innymi słowy wszystkie miejsca, w których często bywałeś, ludzie, których widziałeś pozostają na zawszę częścią twojego bytu i ten swój mały świat nosisz zawsze z sobą. Teraz przeniósł się do mnie. Zachowanie niektórych ludzi uległo zmianie, gdyż sam podświadomie chciałeś, żeby byli tacy, a nie inni. Na przykład zawsze cię denerwowało, że BOB nie może się zachowywać bardziej ludzko. A jeśli chodzi o Claire to wiedz, że ona cię kocha i zawsze kochała, ale nigdy tego nie zauważałeś, gdyż tobie kojarzyła się tylko z Rezurekcją i nawet wolałeś, żeby traktowała cię obojętnie. Wiem o tym, bo ty wiesz. Nie odpowiedziałem ci tylko na jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego się tu znalazłeś, a raczej z jakiego powodu cię tu umieściłem. W tym jednym miałeś rację. To kolejny eksperyment chorego umysłu. Nazywaj to jak chcesz. Potrzebowałem kogoś z mikrochipem w mózgu, kogoś, kto uległby transferowi po śmierci. Ty byłeś idealnym kandydatem. Na tym kończy się nasze spotkanie. Możesz pozwiedzać sobie swój świat. Nie ma z niego ucieczki, a twój byt jest za słaby, aby przejąć kontrolę nad moim. Później pomyślę co z tobą zrobić. Musisz uświadomić sobie, że jesteś całkowicie zdany tylko i wyłącznie na moją łaskę. Nikt inny ci nie pomoże.
I nastąpiła cisza. Echo słów Wellsa jeszcze rozbrzmiewało w mojej głowie. Wstałem na nogi i chwiejąc się podszedłem do okna. Nacisnąłem przycisk i żaluzje złożyły się bezszelestnie. Widziałem to, co zwykle. Deszcz, ciemność i wielkie betonowe wieżowce. Wszystko dosłownie nie mieściło mi się w głowie. Czy będę tutaj wiecznie, a jeśli tak to kiedy oszaleję? Na razie najrozsądniejszą rzeczą było sprawdzenie, czy Wells miał rację, jeżeli można w ogóle mówić o rozsądku w takich okolicznościach.
Wyszedłem więc z domu na spacer. Dawno tego nie robiłem. Jeśli to wszystko prawda, to nie będę mógł odwiedzić miejsc, w których nigdy nie byłem. Ulice były jak zawsze pełne przechodniów, a każdego z nich kiedyś już spotkałem. Chińska restauracja na rogu Głównej #25. Ilekroć przejeżdżałem obok, zawsze chciałem tam wstąpić. Może teraz była dobra okazja.
Ujrzałem jakąś zakochana parę wchodzącą do środka. Podszedłem i nacisnąłem klamkę...zamknięte. Ponowiłem próbę tym razem bardziej energicznie. Drzwi ani drgnęły. Nie miałem ochoty na przedsięwzięcie jakiś mocniejszych środków. Poszedłem dalej.
Przypomniałem sobie, że nigdy jeszcze nie byłem na końcu tej ulicy. Postanowiłem iść cały czas prosto, aż do ostatniego skrzyżowania, a potem obrać jakąś uliczkę w lewo. Tak, to był dobry pomysł, bo nigdy jeszcze tamtędy nie szedłem.
Gdy dotarłem do skrzyżowania i skręciłem w lewo ulica wydała mi się dziwnie znajoma. Musiałem już tędy przechodzić. Nie zważając na to szedłem dalej aż moim oczom ukazała się ulica Główna, ale jej drugi koniec. Zrozumiałem, że to nie ma sensu. Jeżeli będę tak chodził po różnych uliczkach to prędzej czy później i tak trafię do punktu wyjścia. Potrzebowałem bardziej wiarygodnego dowodu. Metra.
Pobiegłem na stację i spojrzałem na rozkład. Postanowiłem czekać na pociąg, którym nigdy jeszcze nie jechałem. Najbliższy miał przyjechać za trzy minuty.
Minęło pięć i nic. W końcu coś przyjechało, ale akurat tą linią najczęściej jeździłem. Siedziałem tam chyba godzinę. Według rozkładu pociąg, na który czekałem powinien był przyjechać już dwanaście razy.
Pomyślałem, że gdybym nawet wsiadł do jednego z tych pociągów, to pewnie i tak zatrzymywałyby się tylko na tych stacjach, na których jak kiedyś wysiadałem. Wells miał rację. Byłem więźniem swojego własnego, małego beznadziejnego świata. Co mogłem zrobić? Było tylko jedno rozwiązanie. Obym w plątaninie neuronów Wellsa miał choć jedno połączenie z mikrochipem... Co miałem do stracenia?
Podszedłem do krawędzi peronu. Usłyszałem dźwięk zbliżającego się z wielką prędkością pociągu. Skoczyłem.
Zastanawiające czy zginąłem od wysokiego napięcia, czy od zderzenia z pierwszym wagonem?

I znowu ciemność. Zero bólu, czegokolwiek. Było mi zupełnie obojętne gdzie się znajdę. A prawdziwa śmierć? Nigdy o niej nie myślałem i prawdę mówiąc nie bałem się jej.
Dzięki Rezurekcji.

Obudziłem się w małym pokoju. Leżałem w łóżku z żelaznymi ramami. Wyglądało trochę jak łóżko szpitalne, ale te modele były bardzo rzadko w użyciu. Ciekawe, cóż to było za miejsce. Nie wyglądało na Centrum Rezurekcji, co mogło oznaczać, że dalej jestem w systemie Wellsa. Dobrze przynajmniej, że nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek leżał w takim łóżku.
Drzwi uchyliły się i do pokoju weszła pielęgniarka. Popatrzyła na mnie spokojnie i podeszła do okna. Uchyliła żaluzje i wtedy przeżyłem coś absolutnie niewiarygodnego, jeżeli mogę to tak wyrazić. Pokój rozświetliły jasne promyki...słońca. Musiałem przez chwilę pomyśleć, zanim przypomniałem sobie tą nazwę. Słońce. Słoń-ce. Ładna nazwa.
Jeżeli byłem w prawdziwym świecie, to musiało to być gdzieś poza miastem, być może daleko na północy. Tak, tam słońce musiało być jeszcze widoczne. Ale skąd ja się tu wziąłem?
- Witam, panie Chen. Jest pan tu nowy, więc mam wielką nadzieję, że nie będzie pan sprawiał kłopotów. Proszę połknąć lekarstwo. Wszyscy pacjenci muszą je przyjmować.
Popatrzyłem na talerz. Była tam mała, biała pigułka i szklanka wody. Postanowiłem nie protestować. Połknąłem pigułkę i popiłem wodą. To było przyjemne uczucie.
- Może pan wychodzić z pokoju, kiedy pan chce. Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, będę w pobliżu - i wyszła.
Przyszedł czas, aby się rozejrzeć. Wstałem i założyłem kapcie, które leżały koło łóżka. Otworzyłem drzwi i przeszedłem przez korytarz wyłożony zielonym linoleum. Doszedłem do czegoś w rodzaju świetlicy. We wmontowanym w ścianę telewizorze leciała transmisja na żywo skądśtam, kilku mężczyzn w wieku około sześćdziesiątki siedziało na sofie i wpatrywało się w ekran. Byli jak zahipnotyzowani. W rogu pomieszczenie młody chłopak siedział na parapecie i wpatrywał się w okno. Jakaś staruszka chodziła tam i z powrotem nie zatrzymując się ani na chwilę. Ktoś leżał na podłodze i zaciekle próbował ją schwycić w ręce i objąć. To musiał być jakiś dom wariatów. To był dom wariatów.
Uśmiechnąłem się pod nosem, nie wiem, dlaczego. Jakiż los potrafi być dowcipny! W mojej głowie znowu z wielką prędkością zaczęły układać się pojedyncze myśli. Może to wszystko było snem wariata, który wydał mu się bardzo rzeczywisty? Może byłem tu już bardzo długo. Chociaż nie. Pielęgniarka powiedziała, że jestem nowy. Lecz w tym wypadku, możliwym było, że na przykład zostałem przeniesiony z innego zakładu, a że źle znosiłem podróże, doznałem tego typu halucynacji.
Cholera! Przecież to miasto, moja praca, transfer były moim całym życiem, nie mogę ulec wrażeniu, że wszystko było wyssane z palca!
To musieli być moi pracodawcy. Cały ten rząd z BOB'em na czele. Oni mnie tu umieścili, gdyż za dużo wiedziałem o wszystkim. Za bardzo Wells mnie wtajemniczył. Sprytnie to sobie wykombinowali. Zamknęli mi usta na zawsze. Ale zawsze mogłem próbować się zabić i w takim wypadku uległbym transferowi. Jestem jednakże pewien, że w takim zakładzie samobójstwo to nie taka prosta sprawa. Musiałem znaleźć inny sposób na wydostanie się stąd.
Młodzieniec, który siedział na parapecie, kogoś mi przypominał. Byłem pewien, że już go wcześniej gdzieś widziałem. Tak! To był jeden z moich kolegów z rządowego szkolenia. Fakt, że był tutaj, dodał mi otuchy. Nie poprawiało to wprawdzie mojej sytuacji, ale wiedziałem już, że ten świat to na pewno ten prawdziwy.
Zauważyłem też uchylone drzwi do pokoju, identycznego jak mój. W środku leżała przywiązana do łóżka bardzo piękna dziewczyna. Miała średniej długości rude włosy i okulary. To mogła być tylko Claire! Ale dlaczego ona?! Jaka była jej wina w tym wszystkim? Pewnie za bardzo szperała w tajnych dokumentach Wellsa i ktoś ją nakrył. Podszedłem wolno do łóżka. Wyglądała strasznie w tych skórzanych pasach krępujących jej ruchy.
- Claire... - wyszeptałem.
- Kim jesteś? - Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Ktoś musiał zrobić jej niezłe pranie mózgu.
- Nie poznajesz? To przecież ja, Chen.
- Chen - uśmiechnęła się. - Pamiętam. Fajnie, że jesteś...
Rozejrzałem się uważnie, czy nikt nas nie obserwuje i pocałowałem ją w usta. Uśmiechnęła się jeszcze raz i zasnęła. Postanowiłem jak najszybciej opracować plan ucieczki. Najchętniej to już teraz wyrwałbym te pasy i uciekł z Claire jak najdalej od tego miejsca, ale musiałem wstrzymać się trochę i poczekać na bardziej odpowiedni moment.

Moment ten nadarzył się już następnego dnia. Dzięki przebraniu się za pielęgniarza i paru innych cennych sztuczkach nabytych na szkoleniu dla zabójców, jak żartobliwie to nazywałem, udało mi się wyprowadzić w pole personel szpitala i coś około południa biegłem przez polną drogę pokrytą śniegiem. Claire nie mogła biec wiec musiałem trzymać ją na rękach. A swoją drogą jakiż ten śnieg był piękny.
Było bardzo zimno i wiał wiatr. Byłem już blisko niewielkiego lasu, gdy usłyszałem za sobą krzyk policjanta.
- Stój, bo strzelam!
Nie zatrzymałem się. Nawet nie zwolniłem
Padł pojedynczy strzał i przewróciłem się na ziemię.
Ból palił moje lewe ramię tak, że zacząłem krzyczeć. Spojrzałem na Claire. Nie oddychała. Pocisk przeszedł prosto przez jej serce, a następnie ugodził mnie w ramię. Zaraz, przecież ona naprawdę umarła...nie będzie transferu, nie będzie rezurekcji. Już nigdy więcej jej nie ujrzę. Świadomość tego faktu była dla mnie największą raną. Patrzyłem na jej ciemnozielone oczy i wiedziałem, że widzę je po raz ostatni. Ja ulatywałem z ciała do satelity, a następnie do centrum. Dokąd zmierzała ona? Chciałbym wiedzieć.
Policjant stał jakiś metr ode mnie i celował w moją stronę. W jednej chwili moja rozpacz i miłość ustąpiły nienawiści. Dlaczego ją zabiłeś, ty idioto?! Co złego ci zrobiła?! Dlaczego właśnie ją?! Rzuciłem się na niego i w jednej chwili wytrąciłem mu broń. Musiał się mocno przejąć tym wszystkim, bo nie był wystarczająco szybki, aby strzelić i kto wie, może powinienem mieć mu to za złe.
Wtedy jednak o tym nie myślałem. Myślałem o zemście, ale nie wiedziałem, przeciwko komu ma się dokonać. Chwyciłem pistolet i wpakowałem mu dwie kule prosto w klatkę piersiową.
Usiadłem i czekałem na następnych. Przyjdźcie do mnie, czekam na was! Nie możecie mnie zabić, ulegnę transferowi i powrócę! Jestem nieśmiertelny! Nie możecie mnie zabić! Moja dusza! Tak jest! Moja DUSZA przejdzie proces i zainstaluje się w nowym ciele. Powrócę tu! Nie pokonacie mnie! Wszystkich was zabiję...


Autor: Wotan
Dodano: 2006-03-30 15:53:28
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS