NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Babraj, Rafał - "Dystrykt Warszawa"
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: Czerwiec 2019
ISBN: 978-83-7995-339-4
Oprawa: twarda
Format: 12,5×19,5 cm
Liczba stron: 466
Cena: 39,99 zł



Babraj, Rafał - "Dystrykt Warszawa"

Rozdział I: Izolacja

Jadwiga, emerytka ze środkowej klatki, była niespełna rozumu. Na osiedlu przy ulicy Broniewskiego w Warszawie nikt nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Wystarczy wspomnieć o niezwykłym zwyczaju Jadwigi, która kilka razy dziennie robiła piesze wycieczki dookoła bloku. Rano, po południu, wieczorem, a czasem i w nocy. Słońce czy deszcz, lato czy zima. Nie było okoliczności, które mogłyby sprawić, żeby zaniechała przechadzek. Jeśli dodać do tego, że nie odpowiadała na grzecznościowe „dzień dobry” i przez cały czas mamrotała coś pod nosem… Opinia dziwaczki była raczej zasłużona. Choć wcale nie znaczy to, że sprawiedliwa.

Nie inne zdanie o sąsiadce miał Dominik Pazeński. Wielokrotnie widywał ją, wychodząc na uczelnię lub wracając z zajęć.

Lecz w dniu, w którym wszystko się zaczęło, Jadwiga nie wyszła z mieszkania. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Drobiazgi takie jak ten umykają, gdy kończy się świat…

***

Dominik siedział w pokoju przy zgaszonym świetle i wpatrywał się w wiszącą za oknami nieprzeniknioną zasłonę. Szara, gęsta mgła pochłaniała cały świat. Próżno było wyglądać choćby zarysów najbliższych budynków. Wokół królowała przygniatająca, wszechobecna szarość.

W takich warunkach można łatwo popaść w depresję. Dominik przez pierwsze dwa tygodnie trzymał się nad wyraz dobrze, lecz w końcu i on poddał się nastrojowi beznadziei. Dlaczego jeszcze nie wyszli? Sam nazbyt często zadawał sobie to pytanie.

Mieszkańcy bloku od samego początku podzielili się na dwa obozy. Jedna grupa chciała jak najszybciej wyjść na zewnątrz, druga – bardziej ostrożna – zalecała czekać na ratunek. Po kilku dniach stało się jasne, że cudowne ocalenie nie nadejdzie. Ojciec Dominika Ignacy przekonał sąsiadów, aby zaryzykować i wziąć sprawy w swoje ręce.

Chłopakiem targnęły dreszcze. Doskonale pamiętał tamten dzień. Lokatorzy zebrali się na ciasnej klatce schodowej i nie było wśród nich osoby, w której oczach nie mieszałyby się niepokój i ekscytacja, strach oraz nadzieja. Ewelina Żeliska, miłość Dominika z nastoletnich lat, była tak blada, że operatorzy kamer mogliby regulować na niej balans bieli. Nawet emerytowany policjant Stanisław Dzieglewski, zazwyczaj głośny i opryskliwy, nie odezwał się ani słowem.

Dominik wpatrywał się w ojca, który trzymał się prosto i odpowiadał uśmiechem na zmartwione miny. Uściskał żonę Dorotę, po czym podszedł do syna.

– Jakby co, opiekuj się mamą – powiedział. Dopiero wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że być może widzi go po raz ostatni.

– Jeśli tobie się nie uda… to ja pójdę – wykrztusił tylko, przełykając ślinę, by uwolnić głos od zawstydzającego drżenia.

– Uda się, synu – odpowiedział stanowczo Ignacy, po czym podniósł przygotowany plecak podróżny.

Szarość na zewnątrz piętrzyła się i przewalała, niespokojna jak morze, budząca grozę jak burzowe chmury. Milczenie panujące wewnątrz klatki stanowiło potężny kontrast, ciążyło niczym ołów. Nie wiadomo, kiedy zrobiło się duszno, atmosfera zgęstniała tak, że trudno było nabrać powietrza. Dominik spojrzał po sąsiadach i zauważył, że oni również oddychają chrapliwie, niemal dyszą. Ktoś zemdlał i upadł. Dorota zaczęła cicho szlochać, a stary sąsiad Łepek zaśmiał się krótko, piskliwie jak hiena.

Dominik poczuł, że włosy na karku stają mu dęba. Mógłby przysiąc, że wyczuwa czyjąś… obecność.

Ignacy zgarbił się, jakby każdy krok kosztował go wiele wysiłku. Mimo to wreszcie położył dłoń na klamce i naparł ciężarem ciała na drzwi.

Gdy tylko się uchyliły, klatkę wypełniło wściekłe wycie wiatru. Drzwi trzasnęły z hukiem, a ojciec Dominika poleciał ciężko na plecy. Potężny podmuch zrzucił skrzynkę na listy, ale to był dopiero początek. Mieszkańcy podtrzymywali się wzajemnie, próbując zachować równowagę. Ktoś upadł na kolana, zasłaniając uszy dłońmi. Ktoś inny próbował uciekać, lecz zachwiał się i spadł ze schodów.

Wtedy wszystko ucichło. Oszołomieni sąsiedzi rzucali przerażone spojrzenia, jak sarny, które usłyszały ujadanie gończych psów. Ewelina podnosiła się powoli, nie zdając sobie sprawy, że z nosa leci jej krew. Stanisław potrząsnął głową, niby zamroczony bokser. Tylko Dominik i Łepek utrzymali się na nogach.

Ignacy leżał w bezruchu z rozrzuconymi szeroko rękami. Nawet nie poczuł, jak chwilę wcześniej odbił się od ściany, a potem jeszcze od jednego z sąsiadów. Oddychał ciężko, patrząc w sufit przekrwionymi oczami. Chłopak dopadł do niego i potrząsnął nim delikatnie.

– Wszystko w porządku? Odpocznij, następnym razem ja spróbuję – powiedział, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.

– Nie będzie następnego razu – odparł ponuro Ignacy, nie patrząc na syna. – Masz zapomnieć o zbliżaniu się do drzwi, okien, wyjścia na dach i lufcików w piwnicy. Nie wiem, co tam jest, ale nie możemy więcej ryzykować.

Dominik westchnął ciężko. Nietrudno odgadnąć, jaki wpływ miało to wydarzenie na mieszkańców. Od tamtej pory nikt nie odważył się rzucić otwartego wyzwania Izolacji.

No właśnie. Izolacja. Kto pierwszy użył tego słowa? Dominik nie pamiętał, jednak termin bardzo szybko się przyjął. Na początku zadawali jeszcze pytania, byli ciekawi tego, co się stało. Jednak każde pytanie zamiast przynosić odpowiedź, rodziło następne. W końcu niewiadomych było tak wiele, że większość mieszkańców zaakceptowała okrutną prawdę. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, co się z nimi dzieje.

Więc została – wszystko mówiąca i nic nieznacząca – Izolacja.

Dominik wrócił myślami do dnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Spróbował przypomnieć sobie więcej niż dotychczas, sięgnąć pamięcią głębiej i znaleźć coś, co pomogłoby mu zrozumieć… cokolwiek.

Ciągle widział przed oczami tylko jedno wspomnienie.

Otwierał drzwi od klatki schodowej. Świeciło słońce, na twarzy poczuł przyjemne ciepło poranka. Sąsiad Stanisław wracał właśnie z ujęcia wody oligoceńskiej. Dominik spojrzał w stronę wieży pobliskiego kościoła, aby sprawdzić, która godzina. Kątem oka dostrzegł też ruch na klatce. Zerknął za siebie i zobaczył zbliżającą się Ewelinę, szukającą czegoś w torbie. Puścił już klamkę, więc nie zdążył przytrzymać drzwi, które trzasnęły dziewczynie przed nosem. Wzdrygnęła się zaskoczona, a on, spóźniony o ułamek sekundy, szarpnął tylko za uchwyt i uśmiechnął się przepraszająco. Przez sekundę albo dwie patrzyli na siebie przez przeszklone drzwi.

Wtedy nagle świat się zawalił.

Powietrze zafalowało, a szyby na najwyższych piętrach eksplodowały. Na ziemię posypała się lawina odłamków i gruzów, gdy umykająca spojrzeniu fala runęła w dół. Budynki składały się jak domki z kart, a ludzie w jednej chwili rozpłaszczeni zostali na chodnikach. Dominik jęknął tylko z bólu i zaskoczenia, gdy niewidzialna siła wgniotła go w ziemię.

Potem nastała szarość.

Chłopak szarpnął gwałtownie głową, otworzył oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zasnął. Jego tęskne spojrzenie znowu padło za okno, próbując przedrzeć się przez zasłony kłębiącego się dymu.

Jak zwykle, bezskutecznie.

Lekcje angielskiego, które codziennie dawała Aldona Kafarska, nie były zbyt porywające i bardziej potrzebowała ich chyba sama nauczycielka niż mieszkańcy. Nikt nie próbował nawet notować, w końcu wszystko, co zapisaliby dzisiaj, jutro zniknęłoby z zeszytów. Takie właśnie były prawa Izolacji.

Czas codziennie cofał się do stanu z dnia poprzedniego. Pierwsze objawy nie były przesadnie efektowne, dlatego mieszkańcy próbowali je wypierać i bagatelizować. A to ogolony zarost następnego poranka znowu pojawiał się na twarzy, a to odrastały obcięte paznokcie. Człowiek naturalnie doszukiwał się uzasadnienia podobnych niezgodności w swojej nieuwadze lub zapominalstwie. Teza o rozkojarzeniu upadła jednak ostatecznie, gdy okazało się, że nie tylko wygląd ludzi, ale też cała otaczająca mieszkańców rzeczywistość każdego dnia wygląda tak samo. Lodówki same się uzupełniały, przesunięte meble wracały na wcześniejsze miejsce, wyprane ubrania nazajutrz ponownie raziły oczy tymi samymi plamami. Nikt dotąd nie zaobserwował, jak i kiedy się to dzieje.

W zaistniałej sytuacji Dominik uważał, że chodzenie na lekcje jest bez sensu. Niemniej taką decyzję podjęła wspólnota lokatorów z ojcem Dominika Ignacym na czele. Chłopak miał dwadzieścia jeden lat i w normalnych warunkach pisałby właśnie licencjat na studiach historycznych. Wydawać by się mogło, że sam powinien decydować o swoim losie, lecz każdy, kto znał Ignacego, wiedział, że nie było z nim dyskusji.

Bracia Skowrońscy jak zwykle uprzykrzali życie Aldonie głupimi wybrykami. Młodszy z nich, Arek, miał dziewiętnaście lat i trudny, lecz raczej niegroźny charakter. Gorszy był Tomek, który niedawno skończył dwadzieścia trzy lata. Ten był po prostu głupi, a do tego imponowała mu siła. Dominik widywał go często na osiedlu, pijącego piwo i zaczepiającego spacerujących ludzi.

Siedząca w fotelu Ewelina Żeliska ostentacyjnie ignorowała ich wygłupy. Oparła głowę na lewej dłoni, tak by nie musieć na nich patrzeć. Zagarnęła niedbałym ruchem długie blond włosy, odsłaniając smukłą szyję. Dominik przyglądał się jej z przyjemnością. Znał ją, od kiedy pamiętał, choć nie można powiedzieć, aby kiedykolwiek się kolegowali. Była od niego o rok starsza i obracała się w innym towarzystwie.

Ewelina niespodziewanie spojrzała na niego, a on poczuł się jak łobuz przyłapany na rzucaniu w okna śnieżkami. Spróbował ratować sytuację i po chwili wahania uśmiechnął się niepewnie. Wtedy jak gdyby nigdy nic odwróciła wzrok i znów zaczęła patrzeć na tablicę.

Zawstydzony Dominik wbił wzrok w podłogę. Zrobiło mu się przykro, jednak z drugiej strony starał się zrozumieć dziewczynę. On nie miał nikogo na zewnątrz, natomiast Ewelina była zaręczona i za kilka miesięcy planowała ślub. Tymczasem zdarzyło się to. Izolacja. Dominik nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak wielki dramat przeżywała sąsiadka, nie wiedząc, co spotkało jej narzeczonego.

Aldona w końcu zakończyła lekcję. Chłopak mógł z czystym sumieniem wrócić do grzebania w sieci.

Jeśli jedyną osobą na świecie, która przeczytała cały internet, był Chuck Norris, to Dominik deptał mu po piętach. Było to jedyne źródło informacji, w którym miał szansę znaleźć jakąś wskazówkę. W telewizji każdego dnia leciało to samo. Wraz z zapętleniem czasu zapętlił się również program. Chłopak w większości przypadków potrafił z pamięci powiedzieć, co, gdzie i o której godzinie będzie emitowane.

W ogóle samo to, że mieli prąd i telewizję, stanowiło jedną z większych zagadek Izolacji. Można było odnieść wrażenie, że w takim razie gdzieś na zewnątrz muszą działać elektrownie i nadające dalej stacje. Jednak gdyby tak było, już dawno wiedzieliby z aktualnych serwisów informacyjnych, co, do cholery, wydarzyło się w Warszawie. Tymczasem mogli oglądać tylko programy wyemitowane w dniu poprzedzającym katastrofę. Telefony co prawda działały, lecz nie sposób było się gdziekolwiek dodzwonić. Biorąc to pod uwagę, Dominik założył, że funkcjonowanie urządzeń elektrycznych wynika z przedziwnych praw rządzących samą Izolacją.

Internet obiecywał znacznie więcej, aczkolwiek szybko okazało się, że były to puste obietnice. Chłopak na początku chciał nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym – próbował wysyłać e-maile, zostawiać komentarze, wpisywać się na forach. Jednak za każdym razem po naciśnięciu przycisku „wyślij” widział tylko ikonę oczekiwania. Nigdy nie udało mu się nic opublikować ani z nikim porozmawiać. Zupełnie jakby korzystał z wersji offline.

Sieć, nawet jeśli wykluczała możliwość komunikacji, wciąż zawierała ogromną bazę danych. Jednak wyszukiwanie różnych wariacji hasła „jak cofnąć czas” prowadziło niezmiennie do stron reklamujących kosmetyki albo przypominających, kiedy zmienić czas na letni bądź zimowy. Od pseudopsychologicznych witryn trzymał się z daleka. Aż w końcu któregoś dnia dotarł krętymi drogami w zakątek internetu, w który rzadko kto się zapuszczał. Nawet amatorzy tarota, wróżb i horoskopów musieli odbić się od bloga Magia odnaleziona. Strona wyglądała, jakby stworzono ją pod koniec ubiegłego stulecia. Toporna, rozjeżdżająca się w przeglądarce i zagracona graficznymi koszmarkami. Wpisy przywodziły na myśl rozentuzjazmowaną nastolatkę, która na czarach znała się dobrze, bo czytała Harry’ego Pottera.

Dominik już miał kliknąć „wstecz”, gdy w oczy rzucił mu się jeden fragment.

Udało się! Pamiętacie tę książkę, którą znalazłam w piwnicy dziadków? Oczywiście chodzi o Magię zapomnianą – to przypomnienie dla tych, co dopiero dołączyli. No więc trochę poczytałam i nieskromnie przyznam, że są efekty! Ostatnio rzuciłam czar na cofnięcie czasu. W pierwszej chwili wydawało mi się, że chyba nie wyszło, ale za kilka sekund do pokoju weszła mama i powiedziała, że właśnie dostała déjà vu! No i co, niedowiarki? Chyba jednak coś tam umiem!

Dominik bardzo chciałby stwierdzić, że właśnie bezpowrotnie stracił kilka cennych sekund życia. Niestety, Izolacja następnego dnia zamierzała zwrócić mu pełne dwadzieścia cztery godziny.

Wizyty u Jadwigi zawsze przyprawiały Dominika o dreszcze. Niestety, ktoś musiał odwiedzać kobietę, która w dniu rozpoczęcia Izolacji zapadła w śpiączkę. Po drodze minął Jarosława Czapskiego. Wysoki, szczupły sąsiad zmrużył oczy, po czym wyjął okulary i osadził na długim nosie.

– Znalazłeś coś w tych swoich internetach? – zapytał z zaciekawieniem.

– Słabo – przyznał Dominik. – A pan w tych swoich książkach?

– Niestety nie. – Sąsiad zasępił się. Miał największą bibliotekę w całym bloku. Kiedyś wykładał filozofię, ale potem wpadł w alkoholizm i wyrzucili go z uczelni. – Ale nie zamierzam się poddawać.

– A co z tym, no… eksperymentem? – Dominik ściszył konspiracyjnie głos. – Sprawdził pan w końcu, kiedy to wszystko się cofa?

– Jeszcze nie, ciągle zasypiam – odpowiedział rozczarowany sąsiad. – Ale czuję, że dzisiaj może być przełom.

Można powiedzieć, że był to ich rytuał. Zawsze wymieniali niemal te same słowa, po czym każdy z nich szedł w swoją stronę. Chłopak ruszył do mieszkania Jadwigi.

Dotarł na drugie piętro, zatrzymał się przed wejściem i położył dłoń na klamce. Zawahał się jednak.

– Dzisiaj twoja kolej? – usłyszał kobiecy głos.

Spojrzał za siebie i zobaczył siedzącą na schodach Ewelinę. W półmroku spowijającym klatkę niemal jej nie zauważył. Pozbawiony emocji głos oraz spojrzenie dziewczyny zupełnie nie współgrały z jej urodą i świeżością. Dominik wiedział, że gdyby nie powtarzalność Izolacji, zielone oczy Eweliny byłyby opuchnięte od płaczu i niewyspania, a jej symetryczną twarz pokrywałyby czerwone plamy. Dominik pomyślał, że jeśli Izolacja ma jakieś plusy, to jest to właśnie jeden z nich. Potrafiła uchwycić i zachować piękno.

– Tak, dziś moja kolej – odpowiedział chłopak. – Szczerze mówiąc, nie przepadam za tym. Chociaż chyba wolę, jak śpi, niż gdyby miała chodzić bez przerwy w tę i z powrotem po schodach. – Uśmiechnął się blado.

Ewelina parsknęła nerwowym śmiechem.

– Pójdę z tobą. Chcesz? – Trochę się zagalopowała, wstała już i patrzyła teraz pytająco na Dominika.

– W porządku, jasne – odpowiedział zmieszany. Gdy tylko weszli do przedpokoju, od razu poczuli specyficzny zapach kojarzący się ze starymi rzeczami. Mieszkanie urządzone zostało chyba jeszcze za czasów PRL i zdaje się, że od tamtej pory nikt nie próbował w nim nic zmieniać.

Właścicielka leżała w łóżku pod oknem. Ten widok zawsze wzbudzał w Dominiku niepokój. Kobieta wyglądała jak martwa, przykryta kołdrą pod samą szyję.

– Pójdę po ręcznik – powiedziała Ewelina.

Dominik skinął tylko głową. Na radzie wspólnoty ustalono, że mieszkańcy bloku będą opiekować się Jadwigą. Mogliby tego nie robić, Izolacja z samej swej natury zapewniała dalsze życie… Może chcieli zachować pozory, które pozwoliłyby oswoić tę przekraczającą wszystkich rzeczywistość? A może była to kwestia zwykłych, ludzkich odruchów?

Wróciła Ewelina, usiadła przy kobiecie i odkryła ją. Podwinęła jej piżamę, po czym zaczęła wilgotnym ręcznikiem obmywać ciało.

– Mogę ci coś powiedzieć? – zapytała dziewczyna, nie przerywając pracy.

– Śmiało – zachęcił ją Dominik.

– Chciałam się zabić – powiedziała i nagle jej spokojną, pozbawioną emocji twarz wzburzyły spazmy płaczu. – Ale nie mogłam… Rozumiesz? Nie mogłam!

– Już dobrze, rozumiem. – Dominik na chwilę całkowicie zdębiał. W końcu przysiadł się do niej i spróbował ją przytulić. – Rozumiem – powtarzał jak mantrę, czując, jak dziewczyna trzęsie się w jego ramionach.

Jednak prawda była taka, że nie rozumiał. I wkrótce miał się o tym przekonać.

To doświadczenie sprawiło, że Dominik i Ewelina zaczęli częściej szukać swojego towarzystwa. Dobrze się ze sobą czuli, a wspólne spędzanie czasu było dość zajmujące i stanowiło lekarstwo na nudę Izolacji.

Dominik od kiedy pamiętał skrycie podkochiwał się w sąsiadce, lecz nigdy się z tym nie zdradził i nie zamierzał robić tego teraz. Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo się do siebie zbliżyli, a on wciąż pamiętał, że dziewczyna za kilka miesięcy miała wyjść za mąż. Nie rozmawiali na ten temat, jednak któregoś razu Dominik postanowił zaryzykować.

– Tęsknisz za nim? – zapytał ostrożnie.

– Tak – odpowiedziała bez wahania. – A ty? Masz kogoś na zewnątrz?

– Spotkałem się kilka razy z koleżanką ze studiów. Zapowiadało się miło, ale… szkoda gadać. – Dominik machnął ręką.

– Dlaczego?

– Ile już tutaj siedzimy? Miesiąc, półtora? – zastanawiał się chłopak. – To dużo czasu, nawet jeśli założymy, że na zewnątrz życie toczy się normalnie. A przecież tak nie jest.

Ewelina zamyśliła się, chwilę siedzieli w ciszy, po czym zapytała:

– Chyba tylko ty widziałeś, kiedy to się zaczęło?

– Nie, był jeszcze pan Stasiek – doprecyzował Dominik. – Widziałem go, jak wracał z baniakami z ujęcia wody oligoceńskiej. Miałem jechać na uczelnię, ledwo wyszedłem z klatki… – Zagryzł wargę, szukając odpowiednich słów. – I wtedy wszystko się zawaliło. Powietrze zafalowało, najpierw usłyszałem trzask, jakby coś się rozdarło. Dokoła eksplodowały szyby, a bloki na moich oczach po prostu… zaczęły się walić. Nie wiem, jakim cudem żyjemy.

– Ciekawe, co tam się teraz dzieje – podjęła po chwili milczenia markotna Ewelina.

– Nie martw się, na pewno nic mu nie jest – odpowiedział Dominik, doskonale rozumiejąc, o co tak naprawdę jej chodzi.

Ich rozmowę przerwał odgłos kroków na schodach. Stary sąsiad z parteru o zabawnym nazwisku Łepek człapał powoli na górę.

– Dzień dobry – przywitał się Dominik, jednak zagadnięty nawet nie zwrócił na nich uwagi, tylko wszedł do mieszkania Jadwigi.

– Chyba dzisiaj nasza kolej – zauważyła Ewelina.

– Pewnie coś mu się pochrzaniło – odparł chłopak, wstając ze schodów. – Chodź, powiemy dziadkowi, żeby się nie męczył.

Weszli do mieszkania za sąsiadem.

– Panie Łepek? – zawołał Dominik na progu. – Dzisiaj nasza kolej, proszę się nie kłopotać… – mówił na głos, idąc do dużego pokoju. Nagle oboje zatrzymali się oniemiali.

– Co pan robi? – zapytała wstrząśnięta Ewelina.

Łepek nie słyszał. Stał jak zaczarowany, przyciskając poduszkę do twarzy śpiącej kobiety. Mięśnie na jego chudych, starczych rękach napięły się, a na przedramionach wyszły grube żyły.

– Co pan robi?! – Chwilę trwało, zanim Dominik uzmysłowił sobie, co się dzieje. Skoczył na sąsiada i z trudem odciągnął go od łóżka.

– Zostaw mnie! – krzyknął zrozpaczony mężczyzna. Posłał chłopakowi przerażone spojrzenie. – Ona musi umrzeć, nie rozumiesz?!

– Niech się pan uspokoi! – Dominik szarpał się z zaskakująco krzepkim emerytem.

Dziewczyna wybiegła z mieszkania. Po chwili na klatce słychać już było kroki zaalarmowanych osób. Łepek przestał się szamotać, wyraźnie opadł z sił. Spojrzał jeszcze tylko na Dominika i powiedział:

– No i co żeś narobił, chłopcze?

Kiedy wyprowadzili już Łepka, zrobiło się cicho i spokojnie. Nikt nie zobaczył, jak koścista dłoń Jadwigi zacisnęła się na prześcieradle.

Dominika obudziło nagłe poruszenie w mieszkaniu. Usłyszał narastający odgłos stawianych w pośpiechu kroków, a po chwili drzwi do jego pokoju otworzyły się z impetem. Do pomieszczenia wszedł ojciec i rozejrzał się nerwowo. Najwyraźniej nie znalazł tego, czego szukał, bo zaraz wrócił do przedpokoju. Chłopak pobiegł za nim. Matka stała w korytarzu i ze strachem przyglądała się mężowi.

– Mamo, co jest?

– Pan Łepek ma dość. Awanturuje się na klatce i chce wyjść – odpowiedziała ochrypłym głosem.

– Oszalał? Przecież widział, co się stało z tatą! – krzyknął Dominik. Po chwili dogonił ojca już na klatce schodowej, przy wyjściu z której zrobiło się zbiegowisko.

– Zostawcie mnie! Nie wytrzymam tu dłużej! – Chłopak słyszał rozdzierający krzyk, zanim jeszcze dotarł na miejsce. Łepek wyrywał się sąsiadom i Dominikowi zrobiło się szkoda staruszka. Jego siwe włosy, zawsze starannie zaczesane na bok, opadały teraz w nieładzie na nabrzmiałą czerwienią twarz.

– Uspokój się, człowieku! Nikt stąd nie wyjdzie! Chcesz nas wszystkich zabić?! – krzyczał ojciec Dominika.

– Zostawcie mnie… Proszę, chcę stąd wyjść. – Słowa Łepka brzmiały coraz słabiej, już nie krzyczał, ale błagał zrozpaczony. Nagle jego oczy rozszerzyły się w wyrazie przerażenia. Staruszek patrzył w napięciu na coś za plecami sąsiadów. Dominik poczuł ukłucie niepokoju, podążył za wzrokiem mężczyzny, lecz nikogo nie zauważył. Zmrużył powieki, próbując przeniknąć przez zalegający na klatce półmrok, gdy niespodziewanie Łepek złapał się jedną ręką za serce. Drugą wyciągnął, jakby próbował na coś wskazać. Nie starczyło mu sił.

– On ma zawał! Szybko! Pomóżcie mu! – krzyknął Ignacy. Na nic jednak zdały się krzyki ani prowadzona przez długie minuty akcja reanimacyjna. Tego dnia Łepek umarł.

Dominik wpatrywał się w monitor, skacząc kursorem myszy po folderach. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Najchętniej poszedłby spać, jednak wiedział, że gdy się obudzi, dalej będzie w pamiętającym lata siedemdziesiąte bloku. Wciąż będzie uwięziony w odrapanej klatce schodowej, skazany na oglądanie tych samych twarzy i powtarzanie tych samych pytań. Chłopak miał wrażenie, że z każdym kolejnym pytaniem bez odpowiedzi ściany jego pokoju przybliżają się odrobinę. Czuł, że ma coraz mniej miejsca.

Zastanawiał się, jakim cudem udało im się tak długo zachować dyscyplinę i utrzymać mieszkańców wewnątrz bloku. Pamięć o wichurze, która rzucała ludźmi jak lalkami, gdy Ignacy próbował opuścić Izolację, była potężnym straszakiem, ale czy wystarczającym?

Wydawało się nieprawdopodobne, aby próby ucieczki czy wyjścia z budynku, chociażby przez okno, były podejmowane tylko przez Łepka. Zwłaszcza że Dominik widział po ludziach, że zbliżają się do skraju wytrzymałości.

Sytuacji nie poprawiała śmierć emeryta, która wczoraj wstrząsnęła wszystkimi lokatorami. Ale jeszcze bardziej dotknęła ich jego desperacja i rozpacz. Po raz pierwszy ktoś dał głośno wyraz temu, co tak naprawdę odczuwała większość z nich. Krucha równowaga i pozory normalności, które udało się zachować wspólnocie, zostały zaburzone.

Dźwięk tłuczonego szkła podziałał na niego jak kubeł zimnej wody. Gdy zaś usłyszał krzyki rodziców, zerwał się i pognał do ich pokoju. Wszystko wskazywało na to, że spokojny obiad nagle przerodził się w strefę 51. W powietrzu zaroiło się od latających talerzy.

– Kobieto, weź się w garść! – krzyczał Ignacy. – Ta porcelana kosztowała fortunę!

– W dupie mam twoją porcelanę! – Dorota była bliska histerii. Dominik nigdy nie widział jej w takim stanie. – Zresztą i tak jutro będzie jak nowa!

– Nie o to chodzi! – zaprotestował ojciec, po czym na chwilę ściszył głos. – Nie możesz rzucać się na okno jak jakaś histeryczka. Musimy dawać przykład i zachować spokój.

– Spokój?! – Wzięła szklankę i z całej siły cisnęła nią o ścianę. – Siedzimy tu zamknięci jak szczury i Bóg jeden wie, co się dzieje. Duszę się tu, rozumiesz?! A ty mi mówisz o spokoju? Potrzebuję męża, a nie pieprzonego robota!

Mama znowu chciała otworzyć okno? – Dominik przypomniał sobie, jak któregoś dnia usłyszał odgłos otwieranego okna dobiegający z pokoju rodziców. Poszedł sprawdzić, co się dzieje, lecz zastał tylko matkę leżącą w bezruchu na podłodze. Kobieta po przebudzeniu niczego nie pamiętała.

– Co wy wyprawiacie?! – zareagował w końcu chłopak.

– A co mamy robić? – zapytała matka z dziwnym błyskiem w oczach. – Szalejemy sobie, żeby nie zwariować!

Dominik nie mógł tego dłużej znieść. Wyszedł na klatkę schodową i zapalił papierosa. Wpatrywał się w odrapane ściany i bezmyślnie czytał nabazgrane markerem napisy. Niebieska farba odpadała całymi płatami, jakby budynek trawiła łuszczyca. Krzyki dobiegające z mieszkania cichły powoli, aż wreszcie awantura dobiegła końca.

Dopiero wtedy chłopak usłyszał głuche tupnięcie dochodzące z piwnicy. Zaintrygowany, zaciągnął się po raz ostatni i wstał ze schodów. Zszedł kilka stopni niżej, zerknął w dół klatki, wychylając się przez barierkę. Odgłosy rozbrzmiały jeszcze kilkukrotnie, przyciągając uwagę Dominika, gdy zbiegał na parter. Mimo palącej ciekawości przystanął przed schodami do piwnicy. Przypomniał sobie, jak za dawnych lat bał się tutaj schodzić. Wyobraźnia zawsze płatała mu figle. Była w stanie powołać do życia najdziwniejsze potwory, przy których straszne klauny czy mordercze lalki wypadały raczej blado.

Zaczął ostrożnie schodzić dalej. Wtem w głębokim półmroku zalegającym pod zakręcającymi schodami błysnęły czerwone ślepia. Z ciemności wyłoniła się pokraczna, przygarbiona postać. Wzdłuż jej pleców biegł szereg ostrych wypustek, nienaturalnie długie palce poruszały się w upiornej karykaturze gracji.

Dominik znów poczuł się jak mały chłopiec. Pamiętał, jak jeszcze na początku podstawówki niejednokrotnie robił w tył zwrot i czmychał na poziom bezpiecznego parteru. Na szczęście już dawno temu nauczył się radzić sobie z wytworami zbyt bujnej wyobraźni. Zamiast uciekać, zamknął po prostu oczy i pozwolił, aby do jego głowy napłynęła przykrywająca wszystko czarna fala. Gdy pod powiekami nie majaczył już absolutnie żaden obraz, otworzył oczy. Na klatce schodowej nikogo nie było.

W końcu chłopak dotarł do piwnicy, która przypominała nieco bunkier. Wąski korytarz oświetlał żółty blask lichych żarówek. Po obu jego stronach znajdowały się zbite z desek drzwi, a na końcu krata zagradzająca zazwyczaj dostęp do dalszej części piwnic. Obecnie stała otworem, ponieważ lokatorzy codziennie przecinali zamykający ją łańcuch. Dzięki nim mieszkańcy różnych klatek mogli się odwiedzać, spotykać na zebraniach i chociaż trochę poszerzyć przestrzeń życiową.

Dominik ruszył w stronę suszarni, z której dochodziły odgłosy. Uchylił delikatnie drzwi. Przez szparę zobaczył mężczyznę trzymającego w dłoni szablę. Akurat opadał w niezbyt długim, ale poprawnym wypadzie i dynamicznym ruchem nadgarstka ciął zwinięty, ustawiony pionowo dywan. Musiał usłyszeć cichy zgrzyt zawiasów.

– O, młody Pazeński przyszedł – sapnął nieco już zziajany Stanisław. Spocona koszula opinała jego wydatny brzuch.

– Ćwiczy pan szermierkę? – zainteresował się chłopak.

– E tam, ćwiczę. – Sąsiad machnął ręką i otarł mokre czoło. – Czasem pomacham żelazem, żeby nie wyglądać jak świnia. Ale od kiedy nas tu zamknęli… Ech, kurwa. Co ci będę mówić, sam wiesz.

Faktycznie, Dominik przekonał się, że wszelkie ćwiczenia nie dawały żadnych zauważalnych rezultatów. Jedyny plus był taki, że nieważne, jak bardzo się zmęczył, następnego dnia mógł liczyć na pobudkę bez zakwasów.

Stanisław chyba czytał w jego myślach, bo zapytał:

– Ale wiesz co odkryłem, młody? Nie wszystkie ćwiczenia są takie o kant dupy potłuc. W końcu skoro my pamiętamy, co się wydarzyło, to taką samą pamięć zachowują chyba nasze mięśnie, nie?

– Pamięć ruchowa? To ciekawe… – przyznał w zamyśleniu Dominik. – Skoro nasze ciała wracają do stanu z dnia poprzedniego, to czy nasze mózgi też nie powinny się resetować?

– Może? Nie wiem. Jak chcesz pofilozofować, to idź do Jarka. – Mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami. – Mnie to akurat średnio obchodzi. Dzieje się tutaj znacznie więcej rzeczy, które mi się cholernie nie podobają.

– Kiedy w ogóle zaczął pan ćwiczyć? – zapytał chłopak. Uznał, że nie ma co drążyć tematu. Wcześniej nieraz rozmawiał już o tym paradoksie z Jarosławem, który jako filozof był zdecydowanie wdzięczniejszym partnerem do takich rozważań.

– Coś trzeba było robić na emeryturze. No bo ile można grzać dupę w fotelu i opijać się piwem? Długo, nawet bardzo długo, ale nie wiecznie. Zresztą mam szablę, to co się ma kurzyć?

– Jest bardzo ładna, mogę zobaczyć? – poprosił Dominik, nie odrywając spojrzenia od broni. Sąsiad zawahał się, ale podał mu oręż. Chłopak bezwiednie wstrzymał oddech. Nie miał wątpliwości, że trzyma w dłoni ludwikówkę, kawaleryjską szablę bojową wzór 1934. Kiedyś czytał, że podczas testów musiała pięciokrotnie przeciąć gruby na pół centymetra stalowy pręt.

– Jest doskonała – wyszeptał podekscytowany. Zrobił próbny wypad i ciął powietrze.

– Pamiątka po dziadku, której potem o mały włos nie przepił mój stary – odpowiedział Stanisław. – Na szczęście zachlał się na śmierć, zanim zaczął wynosić z domu najcenniejsze rodzinne pamiątki. Widzę, że to dla ciebie nie pierwszyzna, co?

– Ćwiczyłem szermierkę – przyznał rozemocjonowany Dominik. – Nic wielkiego, chodziłem na zajęcia przez trzy semestry. Wie pan, człowiek studiuje historię, a ja chciałem jej dotknąć. – Oddał szablę sąsiadowi. – Mam w domu replikę, którą kiedyś dostałem na urodziny. Może mógłbym z panem ćwiczyć?

– W sumie to byłbyś lepszym towarzystwem niż te pieprzone szczury – rzucił Stanisław, siląc się na uprzejmość. – A nie rozpadnie ci się ten twój badziew?

– Powinien wytrzymać – odpowiedział spokojnie Dominik.

Przywykł już do tego, że sąsiad nie gryzł się w język. Był emerytowanym policjantem, który karierę zaczynał jeszcze za poprzedniego ustroju, przez co wielu ludzi nie pałało do niego sympatią. Do tego Stanisław miał nie tylko odpychający sposób bycia, ale też wygląd. Na nabrzmiałej czerwienią twarzy dość wyraźnie odcinały się siwe wąsy. Wiecznie zmarszczone czoło wisiało ciężko nad masywnymi oczodołami, pod którymi głęboko osadzone były małe oczka. A jeśli już ktoś oderwał wzrok od twarzy, natychmiast zauważał niemal wylewający się za pasek w spodniach brzuch.

– Nie gap się, jakbym ci ojca do ciupy wsadził – obruszył się sąsiad.

– Przepraszam – odpowiedział zmieszany chłopak. Jego ojca w stanie wojennym internowano, dlatego Ignacy przy każdej niemal okazji zwykł nazywać Stanisława „czerwoną świnią”. – Wybiera się pan na zebranie wspólnoty? – zagadnął Dominik, żeby zmienić temat.

– A co ta zbieranina niby mądrego wymyśli? – Usta emerytowanego policjanta wykrzywił lekceważący uśmieszek. – Tak nam gospodarzą, że już jeden dziadek zawału dostał.

– To co ty byś zrobił? – zapytał wyzywająco chłopak, który odebrał te słowa jako atak na swego ojca. Głos zadrżał mu ze złości, nieświadomie przeszedł z dużo starszym sąsiadem na ty.

– Powiem ci, nie co bym zrobił, ale co zrobię. – Słowa wypowiedziane przez Stanisława zabrzmiały twardo jak stal. – Nie będę krzyczał jak świętej pamięci Łepek, żeby mnie wypuścili, tylko po prostu stąd wyjdę.

– Chyba pan żartuje? – Dominik nieco ochłonął, zaskoczony tą deklaracją. – Przecież widział pan, co się stało mojemu ojcu.

– No, widziałem – powiedział sąsiad, jakby to wydarzenie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

– I dalej chce pan wyjść? – Chłopak nie mógł uwierzyć.

– Fakty są po mojej stronie – odparł spokojnie Stanisław. – Twojego ojca nikt nie powstrzymywał. I żyje? Żyje. A Łepka udało wam się zatrzymać. I co? Wąchałby teraz kwiatki od spodu, gdybyśmy tylko mogli wyjść i pochować go jak należy. Choćby w pieprzonym ogródku.

Dominik wchodził po schodach, ciężko stawiając stopy. Rozmyślał nad tym, co usłyszał od Stanisława. Czy sąsiad naprawdę tak po prostu stąd wyjdzie? Swoją drogą, ciekawe, jak dużo jeszcze minie czasu, zanim wszyscy uznają, że pora, aby ktoś znowu spróbował przerwać Izolację.

Nagle jego uwagę zwróciło głuche dudnienie, coś jak łomotanie w drzwi. Przystanął, nasłuchując. Odgłos dobiegał z mieszkania, w którym złożyli ciało Łepka. Chłopak pobiegł w tamtą stronę, a ze środka usłyszał okrzyki:

– Pomocy! Wypuśćcie mnie!


Dodano: 2019-06-16 12:30:49
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS