NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kańtoch, Anna - "Zabawki diabła" (Powergraph)
Wydawnictwo: Powergraph
Cykl: Domenic Jordan
Data wydania: Marzec 2019
Wydanie: III
ISBN: 978-83-64384-94-3
Oprawa: twarda
Format: 135×205 mm
Liczba stron: 420
Cena: 39,00 zł
Tom cyklu: 2



Kańtoch, Anna - "Zabawki diabła"

Mandracourt

— Dość na dzisiaj. Wystarczy!
Stary Petrus powstrzymał chłopców. Linus roześmiał się, zadowolony, bo przez ostatnie kilka minut wyraźnie wygrywał i czuł się zwycięzcą. Niedbałym ruchem cisnął floret w kąt wewnętrznego dziedzińca, otarł pot z czoła i odwrócił się.
Domenic zaatakował. W ostatniej chwili wyhamował cios i stępione ostrze lekko uderzyło w plecy Linusa. Ten okręcił się na pięcie, zacisnął dłonie i chciał skoczyć na brata, lecz skutecznie powstrzymał go czubek floretu, który dotykał teraz jego szyi.
— Nie żyjesz — powiedział radośnie Domenic.
— To nieuczciwe! Zaatakowałeś mnie od tyłu!
— Nie należy odwracać się do przeciwnika plecami — pouczył go młodszy brat.
— A prawdziwa walka nie zawsze skończy się z chwilą, gdy odłożysz broń.
— Idiota — skrzywił się Linus. Łatwo wpadał w gniew i równie łatwo się uspokajał, teraz tym łatwiej, że brata lubił, choć ten często go irytował.
— Powiedziałem: dość. — Petrus podniósł się z ławki, splunął flegmą na dziedziniec, po czym przedramieniem otarł usta i gęstą brodę, w której wciąż tkwiły okruszki śniadania. Utykając, podszedł do uczniów.
— Dość mielenia jęzorami. Podnieś broń, Linus. I pamiętajcie, że jak mi który jeszcze raz floret na ziemię rzuci, to uszy oberwę. Czekajcie chwilę... — Odetchnął, najwyraźniej szykując się do dłuższej przemowy. — Ty, Linus, jesteś silny i walczysz dobrze, ale ciut za mało myślisz. Pracuj głową, chłopcze, bo bez tego daleko nie zajdziesz. A ty, Domenicu — zwrócił się do młodszego z braci, podczas gdy starszy za plecami nauczyciela wykrzywiał twarz w małpim grymasie — mógłbyś być lepszy. Dużo lepszy. Za mało się przykładasz. Zrobiłbym z ciebie pierwszego szermierza w królestwie...
Domenic nie odpowiedział, skłonił tylko z szacunkiem głowę. Nie zamierzał tłumaczyć, że powodem ociągania się w ćwiczeniach nie jest lenistwo, lecz przemyślany wybór. W wieku czternastu lat zdecydował już, które umiejętności będą mu potrzebne w życiu bardziej, a które mniej. Szermierka była niewątpliwie ważna, ale nie najważniejsza i nie zamierzał poświęcać jej czasu kosztem ciekawszych zajęć.

***

Z południowej wieży widać było miasteczko leżące u stóp wzgórza, na którym zbudowano zamek. W oddali rysowały się przysadziste szczyty Gór Tanabryjskich, wciąż okryte śniegiem. Ciągnął od nich zimny wiatr, pod którego wpływem oczy chłopców zaszły łzami, a z nosów zaczęło cieknąć. Linus wytarł twarz w rękaw, jego brat sięgnął po chusteczkę. Domenic Jordan był jedynym chyba w Tanabrii czternastolatkiem, który zawsze nosił przy sobie nieskazitelnie czystą, wykrochmaloną chusteczkę.
Jordanowie szybko dojrzewali, tak więc barczysty Linus w wieku szesnastu lat miał już posturę dorosłego mężczyzny. W przeciwieństwie do niego Domenic, który urodę odziedziczył raczej po zmarłej matce niż po ojcu, wydawał się pod wieloma względami jeszcze dzieckiem. Wzrostem dorównywał bratu i zanosiło się na to, że będzie jeszcze wyższy, ale twarz miał wciąż delikatną, długie ręce i nogi nadawały mu zaś niezgrabny wygląd. Wrażenie złudne, bo mimo niezbyt proporcjonalnej sylwetki chłopiec był zaskakująco zwinny.
Drogą od miasteczka zbliżał się jeździec na koniu. Podkowy dźwięcznie uderzały o kamienie, płaszcz mężczyzny łopotał na wietrze. Pierwszy rozpoznał go Linus.
— Turibi — powiedział z nienawiścią, zaciskając pięści. — Suczy syn. Diabli pomiot...
Domenic chciał zapytać, czy ma na myśli Turibiego, czy może ojca, ugryzł się jednak w język, bo twarz brata wykrzywiło cierpienie, a w oczach znów zabłysły łzy. Tym razem nie miały one nic wspólnego z dmącym od gór wiatrem.

***

Słońce świeciło mocno, a jego blask był zimny i żółty jak cytrynowy syrop. W kątach dziedzińców, załomach murów i na krużgankach leżały cienie, przez kontrast z intensywną żółcią głębsze niż w jakiejkolwiek innej porze roku. Wiosną w Mandracourt granica pomiędzy światłem i cieniem zawsze była bardzo wyraźna, a w kwietniu tego roku wydawała się ostra jak brzytwa.
Właśnie z takiego mrocznego, zimowego jeszcze cienia wychynął Ptasznik. Wyszedł na słońce i kucnął. Nosił czarny płaszcz, a jego ciężka, nieproporcjonalnie wielka głowa skrywała się w głębi obszernego kaptura. Wyciągnął ręce, po czym sypnął ziarnem na dziedziniec. Niemal natychmiast zleciały się wróble, orzechówki i czyżyki. Obsiadły przykucniętą czarną postać, skakały wokół jej nóg, wydziobywały ziarno z dłoni.
Na widok Ptasznika schodzący z wieży chłopcy przystanęli. Domenic pochylił się do ucha Linusa.
— Bardzo bym chciał wiedzieć, kim on naprawdę jest — szepnął.
— Przecież wiesz. — Starszy brat wzruszył ramionami.
Nie cierpiał tego pokurcza, ale też nie widział w nim nic interesującego. Karzeł-idiota, który nie miał nawet własnego imienia, był ulubioną maskotką ich ojca. Nikim więcej. Zgadując, że o nim mowa, Ptasznik zerknął w ich stronę. Twarz miał ni to starczą, ni dziecięcą: okrągłą, z głębokimi bruzdami zmarszczek na pucułowatych policzkach.
— Widzę, że ptaki bardzo cię lubią — zagadnął młodszy chłopiec, podchodząc bliżej.
Dzikie ptaki poderwały się, spłoszone. Niektóre krążyły jeszcze nad zakapturzoną postacią, jakby uwiązane niewidzialnymi nićmi, potem dopiero niechętnie odleciały.
Karzeł wymamrotał coś, co brzmiało jak „dobre ptaszki, ładne ptaszki”, i uciekł spojrzeniem w bok. Na krótką chwilę, co nie uszło uwagi Domenica, jego twarz przybrała wyraz głupiej, okrutnej chytrości. Unieśli głowy, słysząc gong wzywający na posiłek.
— Daj spokój. — Linus chwycił brata za ramię i pociągnął w stronę sali jadalnej. — Widzisz, że on nawet gadać do rzeczy nie potrafi.
— Wcale nie jestem pewien, czy to naprawdę idiota — zaprotestował Domenic. — Jest w nim coś dziwnego, coś, co mnie niepokoi... A poza tym — zachichotał cicho — ciekawi mnie, skąd się wzięło jego przezwisko. Może od ptaków, które tak lubi karmić, a może...
— No? — ponaglił go starszy chłopiec zaciekawiony i jednocześnie już odrobinę zirytowany.
— Avicularia, czyli po okcytańsku ptasznik, to drapieżny pająk, który poluje nocą. Swoje ofiary paraliżuje jadem.
Linus skrzywił się. Poniewczasie zawsze żałował, że dawał się wciągać w spekulacje brata. Niewiele znajdował w nich sensu, a Domenic pod wieloma względami był strasznym dziwakiem. Odprowadziło ich spojrzenie oczu błyszczących w głębi czarnego kaptura.



Dodano: 2019-03-15 10:30:27
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS