„Królestwo kanciarzy” to kontynuacja
„Szóstki Wron” – kierowanej do młodszych czytelników powieści fantasy stworzonej przez Leigh Bardugo, znaną wcześniej z trylogii
„Grisza” i osadzonej w tym samym świecie.
Cała historia skupia się na grupie podrostków spod ciemnej gwiazdy – zbieraninie oszustów, złodziejaszków, uciekinierów i skazańców. Przewodzi im Kaz Brekker, przewyższający pobratymców w zdolności planowania kolejnych skoków, akcji i przekrętów. W poprzednim tomie drużyna – zwana Szóstką Wron – została zwerbowana do niezwykle trudnego zadania, z którym poradziła sobie zaskakująco dobrze... aż do ostatniego etapu, kiedy okazało się, że zostali wystawieni. Teraz znajdują się w nieciekawej sytuacji, straciwszy nie tylko pieniądze, ale i jednego z członków ekipy. Jednak Kaz już ma plan, jak odzyskać fundusze, odbić przyjaciółkę i zemścić się na tym, który próbował ich oszukać.
Jakby poprzednie zlecenie przysporzyło im mało kłopotów, Wrony muszą borykać się jeszcze z zewnętrznymi i wewnętrznymi konfliktami. Ulice portowego miasta, w którym działają, stają się coraz bardziej niebezpieczne. Służby porządkowe stają się równie groźne, jak przestępcza konkurencja. A do tego wszyscy wydają się przechodzić przez kryzys zaufania – nawet wobec członków drużyny.
Podobnie jak w „Szóstce wron”, Leigh Bardugo kreśli postaci barwne, lecz mało wiarygodne przez zasadniczą niekonsekwencję. Przebywamy bowiem w środowisku przestępczym, w którym wszyscy okazują się romantykami. Członkowie ekipy Kaza Brekkera, z nim samym na czele, walczą nie tak bardzo o pieniądze i szacunek na dzielni, ile o sympatię czytelnika. Nie ma w nich praktycznie żadnego zła, które nie byłoby albo wynikiem niezawinionych okoliczności, albo reakcją obronną, za którą stoi wrażliwość i lęk.
Przeciwwagą dla zła przestępczego światka jest miłość, która rozkwita wśród nastoletnich bohaterów. Ma ona wyraźnie dobroczynny wpływ, bo pod jej wpływem bohaterowie przechodzą przemiany poglądów i charakterów. Miłość w „Królestwie kanciarzy” ma zbawczy charakter i jest wyidealizowana. Jeśli nie jest w stanie odkupić złodziejaszka w oczach prawa, to ma to zrobić przynajmniej w oczach czytelnika. I pewnie tak właśnie jest – Wrony da się lubić, jeśli nie ma się na tyle doświadczenia, by spojrzeć na nie z krytycznego dystansu.
Pod względem akcji i języka zamknięcie historii dorównuje jej otwarciu, czyli wszystko jest poprawne, miejscami nawet dobre. Pozostaję jednak od początku sceptycznie nastawiony do dydaktyzmu Bardugo, który nawet w obrębie literatury fantastycznej wydaje się niewiarygodny. Jeśli jednak przeczytaliście „Szóstkę wron” i wam się spodobała, dwójka pewnie też was nie zawiedzie.
Autor: Aleksander Krukowski
Dodano: 2017-07-01 18:54:56