NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Tremblay, Paul - "Głowa pełna duchów"
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Tytuł oryginału: A Head Full of Ghosts
Tłumaczenie: Marcin Kiszela
Data wydania: Październik 2016
ISBN: 978-83-65568-16-8
Oprawa: miękka
Format: 130x197 mm
Liczba stron: 400
Cena: 38,90 zł
Rok wydania oryginału: 2015



Tremblay, Paul - "Głowa pełna duchów"

– Wiem, że to musi być dla ciebie bardzo trudne, Meredith.
Bestsellerowa pisarka Rachel Neville ubrana jest w idealny strój na jesień: ciemnoniebieski kapelusz pasujący do spódnicy i beżowa wełniana marynarka o guzikach wielkich jak głowy kociaków. Ostrożnie kroczy po nierównym chodniku. Kamienie łupkowe wystają krzywo z ziemi, poruszając się pod podeszwami butów niczym chwiejące się mleczaki w dziąsłach sześciolatka. Gdy byłam małą dziewczynką owijałam sobie mleczaki czerwoną nicią dentystyczną, która zwisała mi potem z ust dopóki ząb sam nie wypadł. Marjorie twierdziła, że tylko ją tym drażnię i goniła za mną po całym domu, próbując ciągnąć za nić, ja zaś płakałam i wrzeszczałam w niebogłosy, bo z jednej strony była to świetna zabawa, ale z drugiej bałam się, że jeśli choć raz ustąpię siostrze, ona wyrwie mi nie tylko tego jednego zęba, lecz wszystkie za jednym zamachem.
Czy aż tyle lat minęło od czasów, kiedy tu mieszkaliśmy? Skończyłam dopiero dwadzieścia trzy lata, jednak gdy mnie pytają, mówię, że mam ćwierć wieku minus dwa. Lubię patrzyć na miny rozmówców, którzy muszą nagle zmagać się z matmą.
Trzymam się z dala od bruku, idąc przez zaniedbane podwórko, które wiosną i latem zazwyczaj przypomina bujną dżunglę, teraz zaś, wraz z pierwszymi falami jesiennych chłodów, zaczyna wyraźnie marnieć. Liście i chwasty łaskoczą mnie po łydkach, wczepiają się w tenisówki. Gdyby Marjorie tu była, może uraczyłaby mnie jakąś opowieścią o robakach, pająkach i myszach, czających się pośród zgniłej zieleni, gotowych do zaatakowania każdej głupiutkiej dziewczyny, która nie trzyma się wyznaczonej ścieżki.
Rachel pierwsza przechodzi przez próg. Ona ma klucz, ja nie. Więc stoję z tyłu, odrywam z drzwi płat białej farby, a potem wkładam ją do kieszeni jeansów. Czemu nie miałabym wziąć sobie jakiejś pamiątki? Z tego co widzę, wielu innych zrobiło dokładnie to samo.
Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Teraz wydaje się zupełnie szare. A może zawsze takie było?
Powoli zakradam się do środka, opierając się plecami o drzwi. Stojąc na wytartym drewnie foyer zamykam oczy, by móc zestawić wszystkie tkwiące w pamięci fotografie z rzeczywistością powrotu córy marnotrawnej: sufity tak wysokie, że nigdy nie mogłam niczego dosięgnąć, niezniszczalne kaloryfery czające się w kątach tych wszystkich pokoi, łaknące tylko tego, by znów parzyć dłonie nieostrożnych dzieci; przede mną jadalnia, dalej kuchnia, tu nie trzeba nawet zwalniać kroku, potem korytarz, prosta droga wiodąca ku drzwiom na tyłach; na prawo salon, kolejne korytarze, szprychy kół, pode mną, pod podłogą, piwnica i chłód jej betonowej posadzki, od którego nawet teraz drętwieją mi palce stóp. Po lewej klatka schodowa, niczym rozdziawiona paszcza fortepianu: białe poręcze i czarne stopnie. By dotrzeć na górę, trzeba pokonać aż dwa półpiętra. Wygląda to tak: sześć stopni, półpiętro, skręcasz w prawo, potem jeszcze pięć stopni, znów obracasz się w prawo i już tylko sześć schodów dzieli cię od korytarza. Najbardziej podobało mi się to, że docierając na górę, musisz wykonać pełen obrót wokół własnej osi, ale z drugiej strony nigdy nie przestałam narzekać na ten jeden brakujący stopień w połowie wspinaczki.
Otwieram oczy. Wszystko jest stare i zaniedbane, ale pod pewnym względem dokładnie takie samo, jak wtedy, przed laty. Kurz, pajęczyny, spękany tynk i odłażące tapety wydają się nieprawdziwe. Dowody na upływ czasu są niczym rekwizyty na potrzeby opowieści, powtarzanej już tyle razy, że straciła znaczenie, nawet dla nas, tych, którzy byli jej bohaterami.
Rachel siedzi na skraju podłużnej kanapy, stojącej w niemal pustym salonie. Narzuta chroni ją przed każdym, kto okaże się na tyle nieostrożny, by na niej usiąść. A może to właśnie Rachel jest chroniona, może to ona dzięki narzucie nie musi martwić się o bezpośredni kontakt z pleśniejącym meblem? Kapelusz na jej kolanach, niczym kruchy pisklak przepędzony z gniazda.
W końcu postanawiam odpowiedzieć na jej retoryczne pytanie, mimo że już pewnie o nim zapomniała.
– Tak, to dla mnie trudne. I proszę, nie mów do mnie Meredith. Wolę po prostu Merry.
– Przepraszam, Merry. Może nasza wizyta tutaj wcale nie była dobrym pomysłem. – Rachel wstaje, kapelusz spada na podłogę, jej dłonie znikają w kieszeniach marynarki. Ciekawe czy ona także ma swoje łuski wyschniętej farby, skrawki tapet albo inne pamiątki świadczące o przeszłości tego miejsca. – Możemy przeprowadzić wywiad gdzie indziej, gdzie ci tylko pasuje.
– Nie, nie ma problemu. Zgodziłam się przecież. Rzecz w tym, że…
– Jesteś zdenerwowana. To oczywiste.
– Nie – odpowiadam melodyjnym głosem własnej matki. – Chodzi dokładnie o to, że... Jestem przeciwieństwem osoby zdenerwowanej. Niemal przytłacza mnie myśl, jak świetnie się tutaj czuję. Może dziwnie to zabrzmi, ale cieszę się, że wróciłam do domu. Nie wiem, czy to ma dla ciebie jakikolwiek sens, zazwyczaj nie jestem też taka gadatliwa, więc może i trochę się denerwuję, Ale proszę, usiądź, za moment do ciebie dołączę.
Rachel znów siada na kanapie i mówi dalej. – Merry, wiem że nie znamy się za dobrze, ale naprawdę możesz mi zaufać. Potraktuję twoją opowieść z całym szacunkiem i troską, na jakie zasługuje.
– Dziękuję, nawet przez chwilę w to nie wątpiłam – odpowiadam, siadając na przeciwnym - miękkim jak kapelusz muchomora - skraju kanapy. Całe szczęście, że siedzę na tej narzucie. – Ale ja nie ufam samej opowieści. Bo to na pewno nie jest moja opowieść. Nie należy do mnie. I ciężko mi będzie ciągnąć ją przez niezbadane wcześniej obszary. – Uśmiecham się, dumna z tej nieoczekiwanej metafory.
– Traktuj mnie zatem jako towarzyszącego ci odkrywcę. – Szczery uśmiech przychodzi jej łatwiej niż mnie.
– Jak go zdobyłaś? – pytam.
– Jak co zdobyłam, Merry?
– Klucz. Kupiłaś ten dom? To wcale nie byłby taki zły pomysł. To prawda, że oprowadzanie ludzi po niesławnym Domu Barretów nie dało poprzedniemu właścicielowi wielkich korzyści finansowych, lecz to nie musi znaczy, że teraz będzie podobnie. Przy okazji to byłaby całkiem niezła promocja twojej książki. Ty albo twój agent moglibyście pozałatwiać kolejne spotkania autorskie. Odczyty i autografy w tej jadalni z pewnością stanowiłyby miły smaczek. Można by tu nawet otworzyć stoisko z różnymi przerażającymi pamiątkami, jako dodatek do sprzedaży książek. Mogłabym pomóc w przygotowywaniu inscenizacji w pokojach na górze. Jako – jakiego słowa użyto w umowie? – „konsultant kreatywny”, mogłabym dawać ludziom odpowiednie wskazówki… – zatraciłam się w czymś, co miało być zwykłym żartem, a teraz nie może się skończyć. Kiedy wreszcie przestałam bełkotać, uniosłam kciuki i palce wskazujące, jakbym chciała zamknąć twarz Rachel w wyobrażonym kadrze.
Śmiała się uprzejmie po każdym wypowiedzianym przeze mnie zdaniu. – Wyjaśnijmy to sobie od razu, Merry, moja najdroższa konsultantko kreatywna, ja wcale nie kupiłam waszego domu.
Mówiłam szybko, nie będąc w stanie zatrzymać słów dla siebie. – Tak, to chyba najrozsądniejsze. Nie chodzi wcale o wygląd tego miejsca. Ale jest takie powiedzenie: kupując dom, kupujesz też problemy jego dawnych mieszkańców.
– Dzięki twojemu bardzo rozsądnemu żądaniu, by nikt więcej nam dzisiaj nie towarzyszył, zdołałam namówić agenta nieruchomości, żeby pożyczył mi klucz i dał trochę czasu.
– To z pewnością pogwałcenie jakiegoś przepisu, ale nikomu nie zdradzę twojego sekretu.
– Dochowywanie tajemnic jest twoją mocną stroną?
– Nie jestem w tym najgorsza… – Na moment zamilkłam. – Jednak częściej to tajemnice rządzą mną, a nie ja nimi – dodałam, chyba tylko dlatego, że chciałam być zwięzła i zabrzmieć zagadkowo.
– Nie będzie ci przeszkadzać, Merry, jeśli włączę teraz nagrywanie?
– Co, nie będziesz robić notatek? A ja już wyobrażałam sobie ciebie z piórem i małym czarnym notesem, zawsze ukrytym w kieszeni. Miał być pełen kolorowych oznaczeń i zakładek, dzielących kartki na te z reasearchem, krótkimi charakterystykami, i losowymi, choć przejmującymi, obserwacjami na temat miłości oraz życia jako takiego.
– Ha! To zupełnie nie w moim stylu. – Rachel wyraźnie się odprężyła, a potem wyciągnęła rękę i złapała mnie za łokieć. – Jeśli mogę, podzielę się kolejnym sekretem: nawet ja sama nie jestem w stanie odszyfrować moich bazgrołów. Sądzę że jedną z moich głównych motywacji do zostania pisarką była chęć odegrania się na nauczycielach i dzieciakach, zawsze wyśmiewających mój charakter pisma. – Jej uśmiech był szczery i momentalnie sprawił, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Podobało mi się też to, że nie farbowała włosów, by ukrywać siwiznę, że trzymała się prosto ale nie była sztywniarą, że zakładała sobie lewą stopę na prawą, że jej uszy nie były za wielkie w stosunku do twarzy, i że nie skomentowała dotąd faktu, jak niepokojący i pusty stał się dom, w którym spędziłam dzieciństwo.
– Ach, słodka zemsta! – zaśmiałam się. – Twoją przyszłą autobiografię nazwiemy „Metoda Palmera musi umrzeć!”, a potem wyślemy egzemplarze do tych wszystkich zdezorientowanych i pewnie już emerytowanych nauczycieli, a każdy egzemplarz będzie oczywiście zawierał nabazgrany na czerwono autograf.
Rachel rozpina marynarkę i wyciąga smartfona.
Schylam się, żeby podnieść jej niebieski kapelusz. Uprzejmie otrzepując go z kurzu, zamaszystym ruchem kładę sobie kapelusz na głowie. Ale jest na mnie za mały.
– Ta-dam!
– Wyglądasz w nim dużo lepiej ode mnie.
– Naprawdę tak sądzisz?
Rachel znów się uśmiecha. Tym razem nie potrafię oczytać jej uśmiechu. Stuka palcami w ekran telefonu, a pustą przestrzeń salonu wypełnia donośny, piskliwy odgłos. To okropny dźwięk, pobrzmiewa w nim jakiś chłód, jakaś stateczność.
– Może zaczniemy od tego –znów odzywa się Rachel – że opowiesz mi o Marjorie i o tym wszystkim, co działo się wcześniej.
Zdejmuję kapelusz z głowy, kręcąc nim na palcu. Siła odśrodkowa albo go utrzyma albo pośle w przestrzeń. Po chwili zwycięża ta druga opcja, a ja zaczynam się zastanawiać, gdzie też on wyląduje w tym wielkim pustym domu.
– Moja Marjorie – zaczynam, lecz momentalnie milknę, bo nie mam pojęcia, jak wyjaśnić to, że przez te piętnaście lat moja starsza sistra wcale się nie postarzała. I nigdy tak naprawdę nie było żadnego wcześniej.




Dodano: 2016-10-19 18:57:58
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS