NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Przybyłek, Marcin Sergiusz - "Orzeł Biały"
Wydawnictwo: Rebis
Cykl: Orzeł Biały
Kolekcja: Horyzonty zdarzeń
Data wydania: Sierpień 2016
ISBN: 978-83-8062-010-0
Oprawa: miękka
Liczba stron: 728
Cena: 42,90 zł



Przybyłek, Marcin - "Orzeł Biały"

Sztandar 2
Gdyby ktoś znalazł się wśród zgromadzonych na skraju lasu orków, a dobrze znał niemiecki, być może zrozumiałby powarkiwania Zielonoskórych. Piszemy „być może”, bo zniekształcone szczęki i wynaturzone uzębienie mocno upośledzały dykcję potomków Manna, Kanta, Goethego i Grossa (i jeszcze Marksa).
Usłyszałby wtedy, zgodnie z zapiskami Henryka Donieckiego, kronikarza specjalizującego się w Rubieżach Zachodnich, taki mniej więcej dialog:
– Przypierdolimy skurewensenom! – odezwał się potężnie zbudowany, większy od innych Engels należący do odmiany nazywanej przez zachodnich orków Wunderami.
Na łysej głowie czerniła się czapka z daszkiem wyciągnięta z muzeum poświęconego III Rzeszy Niemieckiej. Jej antracytowy otok zdobiła srebrna czaszka. Na ramieniu zwalistego woja szkarłaciły się wielkie, ukształtowane na podobieństwo piorunów litery „SS”, a z czarnego pasa o sprzączce z napisem „Gott mit uns” zaciągniętego dookoła szerokich bioder zwisała kabura dźwigająca świeżo naoliwione Parabellum.
Ktoś mógłby się zastanawiać, dlaczego ów nadork ubrał się właśnie w taki sposób. No cóż, naukowcy tamtych czasów twierdzili, że Engelsów ciągnie do wszelkich symboli zła, przemocy i zniszczenia. A te, które wybrał opisywany Zielony, wciąż były obecne w niemieckiej świadomości.
– Jebniem najpierw chłopakami, potem motorniakami, a następnie lotniakami – warknął.
– A Wielki Hans? – spytał niższy, można powiedzieć „normalny” ork stojący po jego prawicy. Był to Arthur Zhöbann, wojownik znany z sadystycznych skłonności i chwiejnej lojalności. Miał na głowie podobną czapkę, ale że jego czaszka była szersza, nakrycie zjeżdżało mu na bok i opierało się na długim uchu.
– Wielki Zimonie, czy nie powinniśmy najpierw przypieprzyć lotniakami, a dopiero potem motorniakami i piechurami? – odezwał się do wodza stojący po drugiej stronie wysoki, żylasty Engels, oczywiście nie tak wysoki jak Zimon. Ten dla odmiany miał na łbie indiański pióropusz, a jego muskularne ramiona zdobiły orle pióra. – Albo wszystkim naraz?
Wódz Hordy Überlandu, jak zachodni Zielonoskórzy nazwali swój ląd, sięgnął sękatą łapą w górę, zerwał kilka liści dębu i wsadził je do gęby. Żuł je długo i patrzył w zamyśleniu na ledwie widoczne na horyzoncie oddziały Różowych. W tym czasie stojący w pobliżu członkowie jego orszaku patrzyli w tym samym kierunku, bo oni generalnie starali się naśladować wodza, mając nadzieję, że pewnego pięknego dnia zaowocuje to tą samą cudowną mutacją, którą przeszedł święty Zimon, i sprawi, że staną się Wunderami. Do świty oprócz orlopiórego i niskiego hitlerowca należeli także Nikolai Käss, chudy Ulwar, były Czech Jakub Novacek i powabna Regina. Pierwszy był karłem sięgającym hersztowi dokładnie do pasa i to nawet jak na Engelsa egzemplarzem mocno niedorozwiniętym umysłowo, miał jednakowoż rzadką cechę odróżniania rzeczy wybuchających od niewybuchających i zupełnie niezrozumiałą umiejętność konstruowania tych pierwszych z tych drugich. Käss był lojalnym po grób arcyprzydatnym orkiem, dlatego Zimon trzymał go blisko łona, dosłownie i w przenośni. Drugi członek orszaku, Ulwar, był przeciwieństwem Kässa. Wysoki i kościsty, dzierżący w sękatych łapskach długi, ornamentowany topór, cechował się olbrzymim stężeniem rasistowskich i fanatycznych myśli w twardej mózgoczaszce. Niegdyś nauczyciel historii i członek grup rekonstrukcyjnych, dzisiaj głosił wyższość Zielonej Rasy nad wszelkimi innymi, czyli głównie nad Różową. Zimon, sam nadzwyczaj natchniony (wspomnimy o tym później), cenił go i na swój sposób miłował. Trzeci z wyżej wymienionych, Jakub Novacek, miał nieszczęście doznać przemiany podczas wycieczki do Niemiec, która służyła rozszerzeniu jego wiedzy na temat dzieł Tomasza Manna, trzeba bowiem wiedzieć, że Novacek był bibliofilem. Przepoczwarzenia w Grüna zaznał w berlińskiej bibliotece narodowej, skąd nie
omieszkał, pożerając dwie bibliotekarki i strażnika, wywlec worka najcenniejszych woluminów. Był to Engels średniego wzrostu i postury, wyróżniał się natomiast skórzaną uprzężą poobwieszaną łańcuchami, z których zwisały jego najcenniejsze książki. Największą, oprawną w drewno, skórę i mosiądz, nosił zaś zawsze pod ręką, a kilka pochew dyndających mu u pasa zawierało nie noże, lecz długopisy, które Novacek kolekcjonował. Długopisami tymi spisywał w owej księdze wszystkie czyny Zimona i dlatego wódz darzył go bodaj najczulszym z uczuć. Co do powabnej Reginy, była to orczyca rosła, rozłożysta i oferująca wiele wdzięków. Nosiła spódniczkę w kratę i przykrótką białą koszulkę zawiązaną pod czymś przypominającym biust. Jej zadaniem było wachlowanie wodza, przynoszenie mu jedzenia tudzież picia i dodawanie splendoru orszakowi, bo Zimon splendor uwielbiał.
Jak pamiętamy, na wzmiankę Apacza o innej strategii Zakhausen począł żuć liść dębu. Gdy solidnie go przeżuł, jego lewa łapa bez żadnego ostrzeżenia wystrzeliła w bok i chwyciła za gardło niskiego zastępcę. Czapka SS Arthura Zhöbanna spadła z cichym szmerem na trawę, jednak szmeru tego i tak nikt nie usłyszał, bo miły ten odgłos zagłuszony został przez charkoty wydobywające się z miażdżonej krtani.
– Wwwwodzu, co wódz?! – zdołał wykrztusić nieszczęśnik, gdy druga łapa Zimona, ułożona w szponiasty klin, przebiła się przez jego nadbrzusze.
– Muskuły herszta napięły się – zachłysnął się Novacek i zafascynowany obserwował wodza, jego ręka zaś sprawnie zapisywała w wielkiej księdze czyny Zakhausena – i dłoń penetrująca flaki zastępcy sięgnęła wyżej. – Novacek spojrzał uważnie na ofiarę wodza, po czym wznowił pisanie. – W tym czasie oczy Zhöbanna zaczęły wyłazić na wierzch. Pięść Wielkiego Zimona szarpnęła, coś w piersi ofiary mokro trzasnęło i w ten elegancki sposób łapsko naszego ukochanego lidera… – Jakub popatrzył z niesmakiem na to, co napisał. Skreślił słowo „lidera”, wprowadził „Piastuna”, zerknął ponownie na rozgrywającą się przed nim scenę i wrócił do pisania, głośno je komentując: – …wyciągnęło z trzewi martwiejącego Arthura serce. Zaznaczyć należy, że gdy pięść wodza przechodziła przez przeponę, nastąpiło głośne chluśnięcie, a gdy wódz puścił umierającego poddanego, ten… – Kronikarz zerknął na zastępcę Zakhausena. – …był jeszcze całkiem żywy, bo wciąż połączony z mięśniem ssąco-tłoczącym aortą brzuszną i piersiową, których to elastycznych rur mocno się trzymał, jakby chciał swój najważniejszy mięsień wepchnąć z powrotem do klatki piersiowej…
Wódz spojrzał na kronikarza z mieszaniną rozbawienia i rozdrażnienia.
– Pisz, pisz, Jakub, ale nie rozpraszaj mnie podczas konsumpcji, dobrze?
– Oczywiście, wodzu.
Zimon Zakhausen, wyraźnie poirytowany oporem Arthura, sprawnie odciął bagnetem aortę piersiową. Siknęła gruba struga seledynowej, parującej krwi, a gdy podopieczny osłabł wskutek gwałtownego spadku ciśnienia, wódz odgryzł połączenie serca z aortą brzuszną, w zasadzie bez przyjemności, a de facto z lekkim niesmakiem, nie spodziewał się bowiem tak żenującej sceny.
Zakhausen spojrzał na pobladłego orka przyozdobionego orlimi piórami.
– Hertzburger time – oświadczył, zbliżając bijące jeszcze serce do kłów. – Zdenerwowałeś mnie, ale nie mogłem cię zabić, bo nie stać mnie na utratę najlepszego stratega. A tamten to był zwykły pierdziśmierdziel i mosznoliz. I obgadywał mnie za plecami.
– Rzekłeś, Zimonie.
– No – sapnął wódz, przeżuwając najsmaczniejszą lewą komorę.
– Dasz gryza? – spytał orlopióry.
– Nie spoufalaj się, Manitu. Masz jeszcze cynaderki.
– I wątróbkę – syknęła z apetytem Wielka Merüla, podkradając się od tyłu i sięgając do zewłoku.
– Won, dupodajko! – zagrzmiał Zimon.
– Właśnie, won – powtórzyła słowa wodza Regina, która Merüli nie lubiła. Zawsze się pinda wtrącała i próbowała ją wycyckać z funkcji.
– Nie w humorze? – Merüla rozmyślnie zignorowała okrzyk Reginy i zagadnęła Apacza.
– Przed walką zawsze marudzi – odparł Manitu i skrzyżował ręce na piersi, starając się nie zdradzać wyrazem mordy zawodu, jaki odczuł, gdy wódz odgryzł od serca drugą komorę, co prawda mniej mięsistą od lewej, ale wciąż lepszą od przedsionków.
Merüla, jak na Zielonoskórą wścibska i bystra, zauważyła niesmak na pysku rozmówcy.
– Widzę, Manitu, że miałbyś ochotę na serduszko.
– Zjeżdżaj, samico, bo w ryj przejadę.
– Jak byś przejechał, to Zimon by ci Maciusia z korzeniami wyrwał. – Zielona spojrzała słodko na wodza. – Co nie, Zimonku?
Grünka nazwała przyrodzenie stratega „Maciusiem” nie bez przyczyny. Naczelny taktyk Hordy był Polakiem z pochodzenia. Otrzymał N-Gen od proboszcza Gustawa Wciornastka, gdy obaj mieszkali jeszcze w Świecku. Proboszcz był mu wdzięczny za niewydanie go w sprawie molestowania seksualnego nieletnich. Wdzięczność to może niezupełnie adekwatne słowo wobec szantażu, jakiego Maciej Strzępa dopuścił się na duchownym. Tak czy owak, nasz rodak preparat otrzymał, przeobraził się mniej więcej w tym samym czasie co dobrodziej Wciornastek i spieprzył do pobliskich Niemiec wraz z duchownym, pożywiając się nim, gdy nie było już czego do gęby włożyć. Potem odbył długą i krwawą wędrówkę, oczywiście nie przyznając się, że pochodzi z kraju Marii Skłodowskiej oraz Norwida. Świetnie znał niemiecki, więc nie został zdemaskowany, poza tym wiecie, zmiana anatomii gęby mocno wpływała na dykcję, nikt się więc nie dziwił jakiemuś tam „akcentowi”. Gdy dotarł (nie pamiętał jak) do muzeum Karola Maya w Radebeul koło Drezna (a działy się tam przerażające rzezie, walki i wendety), doznał olśnienia. Był Indianinem. Wojownikiem. Nieśmiertelnym wcieleniem indiańskiego ducha. Zabrał ze sobą kilka eksponatów, a gdy los zetknął go z Zimonem Zakhausenem, przedstawił się jako Manitu. Potem zdarzyło się, że zostali we dwóch okrążeni przez jeden z ostatnich w Niemczech oddziałów Różowych. Walka była zajadła, okrutna i obaj odnieśli wiele ran. Ale wygrali. Podczas wspólnego konsumowania popijanych krwią Hertzburgerów adrenalina tak uderzyła Maciejowi do głowy, że przyznał się do polskich korzeni i zdradził prawdziwe nazwisko. Zimon był zdumiony, ale doszedł do jedynego słusznego wniosku, że narodowość w obecnej sytuacji nie ma znaczenia. Przed chwilą Polak i Niemiec walczyli ramię w ramię przeciwko Niemcom, więc dlaczego nie mieliby któregoś dnia zewrzeć szyków przeciwko Polakom? Zresztą wtedy nie było jeszcze Twierdzy Polska, frontu wschodniego i tak dalej. Nikt – ani Engels, ani człowiek – nie wiedział, jak to wszystko się potoczy. Tak czy owak, Manitu przystał do watahy Zimona i przez kilka lat umacniał z nim władzę, aż stali się jedną z głównych hord Überlandu. Z powodu dawnej hertzburgerowej słabości niektórzy wciąż pamiętali, że Manitu był przed przemianą Maciejem Strzępą, chociaż oficjalnie kazał do siebie mówić Matthias Schröder, co było niemal dosłownym tłumaczeniem polskiego nazwiska. W każdym razie gdy któryś z orków miał ochotę na złośliwość, przypominał Apaczowi jego pochodzenie. Tego w zaistniałej sytuacji militarnej nie lubił ani sam zainteresowany, ani Zimon.
Wódz zerknął z niesmakiem na Merülę, która patrzyła na niego przymilnie, niedwuznacznie sugerując, że powinien się z nią podzielić strawą.
Był to błąd.
Merüla nie rozumiała, że Zakhausen dzieli się burgerami tylko z Manitu. I z nikim innym. Wódz spojrzał na komilitona i przełykając lewy przedsionek, warknął:
– Chciałeś Hertzburgera? Się częstuj.
W oczach Merüli pojawił się zwierzęcy strach.


Dodano: 2016-08-23 10:05:06
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Janusz S. - 16:16 23-08-2016
I tak przez cały czas? To jakaś parodia? Przecież tego się nie da czytać...

Haribo - 12:08 24-08-2016
Aż dziw bierze, że nie załapał się do Uczty Wyobraźni.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS