NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Jordan, Robert - "Gilotyna marzeń" (wyd. 2)
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cykl: Koło Czasu
Tytuł oryginału: Knife of Dreams
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Data wydania: Kwiecień 2016
ISBN: 978-83-7785-858-5
Oprawa: miękka
Format: 140×205 mm
Liczba stron: 988
Cena: 49,00 zł
Rok wydania oryginału: 2005
Tom cyklu: 11



Jordan, Robert - "Gilotyna marzeń"

„Gilotyna marzeń” to jedenasta część „Koła Czasu” – cyklu, który jest jednym z największych osiągnięć epickiej fantasy. Niezależnie od tego, że Robert Jordan na pewnym etapie jego tworzenia postanowił go nie kończyć (albo złośliwie ujmując: może właśnie dlatego). Kolejne części miały spowolnioną fabułę, a główne wątki zostały rozrzedzone pobocznymi. Do tego warto dodać, że liczba postaci, których przygodami autor wypełniał kolejne tomy, zdecydowanie przewyższa liczbę wątków i postaci „Pieśni Lodu i Ognia” George’a R.R. Martina.
Jedenasta część „Koła Czasu” to książka szczególna w całym cyklu. Jest to bowiem ostatnia powieść napisana przez Roberta Jordana. Jak większości zapewne wiadomo, zamknięciem cyklu zajął się Brandon Sanderson. I wyszło mu to nad wyraz dobrze – zmieścił się w trzech opasłych tomach, a „Pamięć Światłości” (na której polskie wydanie wciąż czekamy w Polsce) stanowi godne zwieńczenie całości. Choć, nie zdradzając fabuły, nie wszyscy będą zadowoleni z finałowych rozstrzygnięć.
Trudno jest zawyrokować z perspektywy lektury „Gilotyny marzeń”, czy gdyby Robert Jordan wciąż żył i miał się dobrze, to rzeczywiście udałoby mu się – jak Sandersonowi – sfinalizować cały cykl w kolejnych trzech tomach. W jedenastej części fabuła toczy się w zasadzie w tym samym tempie, jak w poprzednich – powoli do przodu. Perrin wciąż ma problem z Shaido i w dalszym ciągu całą energię poświęca na ratowanie Faile. Elayne przy pomocy Aviendhy i Birgitte walczy o swój tron. Egwene, przywódczyni zbuntowanych Aes Sedai, znajduje się w niewoli swoich sióstr z Wieży.
Trzeba stwierdzić (a raczej przypomnieć) – kobiety w tym cyklu dominują. Głównie wynika to tylko z ich szczególnej pozycji wobec mężczyzn: to one mogą bezpiecznie przenosić Moc, a mężczyźni z tym darem skazani są na szaleństwo. Nie mam problemu z niezależnymi kobietami w literaturze. Ale bohaterki „Koła Czasu” są zwyczajnie wredne (przede wszystkim wobec siebie) i zadufane w sobie (co również staje się elementem dominacji), a przez to irytujące. Nie chodzi o irytowanie bohaterów – ci na ogół po prostu się ich boją albo są równie irytująco nieporadni wobec nich (choćby w sprawach ekhm... sercowych). Zatem kiedy Rand – w końcu Smok Odrodzony – kilka razy metaforycznie tupnie nogą albo spojrzy na nie spode łba, aż się miło czytelnikowi (mężczyźnie na pewno) robi. Po jedenastu tomach np. Mat, Perrin i przede wszystkim Rand powinni już nabrać więcej pewności siebie i zająć wobec kobiet równorzędną pozycję. Zwłaszcza, że nie są już zwykłymi pastuchami, którymi byli na początku cyklu.
Jednak to nie jest powieść o emancypacji mężczyzn w kobiecym świecie fantasy, a recenzent odbiegł od tematu. Rzecz w tym, że jeśli chodzi o wredność kobiet, Robert Jordan popada czasami w groteskę w oczach najniżej podpisanego. Wróćmy do Egwene – niemal codziennie dostaje manto od Mistrzyni Nowicjuszek. Zasłużone, czy nie, to nieważne. Chodzi o jego formę. Trudno mi sobie wyobrazić poręczność i skuteczność lania wykonywanego przez jedną kobietę na drugiej polegającego na biciu w gołe pośladki pantoflem o twardej podeszwie. Rzemień, pas, rózgę, nawet bicz – to idzie zrozumieć. Ale kiedy jedna kobieta drugą kobietę okłada po pośladkach pantoflem – nie ma innej reakcji niż śmiech. Na szczęście, w wątku Egwene chodzi nie tylko o pranie po tyłku, ale także o szukanie sług Czarnego – Czarnych Ajah i o rozbicie Wieży od środka.
Autor co jakiś czas przypomina, że nadchodzi Tarmon Gaidon, Ostatnia Bitwa. W zasadzie widzą lub przeczuwają to niemal wszyscy, poza głupcami i idiotkami, na czele których stoi Elaida gnębiąca Egwene. Szkoda tylko, że mało się dzieje, jeśli chodzi o przygotowania do Ostatniej Bitwy. Rand się miota, szuka Pieczęci, musi się wystrzegać Przeklętych. Ci chcą go oczywiście zabić, ale od kilku części zachowują się tak, jakby zamiast strzelić zza węgła piorunem kulistym woleli wykoncypować jakiś wymyślny, misterny plan (przekombinowany, jak zawsze). Są jeszcze Seanchanie, którzy pustoszą kontynent. Jest jeszcze chaos w królestwach. Problemy nie tylko z kobietami, ale i mężczyznami, fanatykami, sektami, wspomnianymi Shaido. W „Gilotynie marzeń” wszystko nadal wygląda tak, jakby Czarny nie musiał nic robić. Wystarczy poczekać aż się wszyscy pozabijają sami, Rand do reszty oszaleje – i przyjść na gotowe. W zasadzie, gdybym był Wielkim Złym, to tak bym zrobił. Tu „popchnął”, tam „szturchnął”, napuścił tego na owego (czy raczej tą na ową). Bo takie oczywiste puszczenie przeciwko wszystkim ludziom swoich mrocznych armii może prowadzić tylko do ich zjednoczenia we wspólnej walce. A skoro byłbym jeszcze uwięziony i nie w pełni sił, to po co ryzykować. Miałoby to jednak sens, gdyby Ostatnia Bitwa miała być konwencjonalnym starciem, nawet z użyciem niszczącej magii (a przeciwnicy po obu stronach dysponują już siłami zdolnymi niszczyć miasta i to od niechcenia). Uzbrojony w znajomość „Pamięci Światłości” wiem już, jak będzie ta Bitwa wyglądać i co będzie jej sensem i celem prawdziwym. Mam nadzieję, że niedługo przekonają się o tym także ci, którzy nie czytali angielskiego wydania ostatniej części. Choć można się tego domyślić z niewielkich wtrętów nie tyle w tej powieści, co w tomach wcześniejszych.
Dlatego, patrząc z perspektywy wszystkich istotnych wątków w „Gilotynie marzeń”, Robert Jordan chyba miałby wciąż pole manewru do tego, aby pociągnąć „Koło Czasu” przez przynajmniej sześć tomów (skoro Sanderson dziarsko, ale bez chodzenia na skróty skończył cykl w tomach trzech).
Szkoda, że wydawca tego cyklu nie pokusił się od początku o wydanie każdej części w jednym woluminie. Jednak sądząc po kolejnych wydaniach, w wydawnictwie Zysk i S-ka muszą widzieć w tym korzyść, co pozwala na wysnucie wniosku, że „Koło Czasu” sprzedaje się dobrze. Sam mam na półce przekrój przez wszystkie dotychczasowe edycje, to jest tomy „podzielone” w pierwotnym wydaniu, tomy „scalone” w kolejnym i teraz „duże” jednolite wydania. Nie bez złości skłoniło mnie to jakiś czas temu do ujednolicania wydań całego cyklu zgodnie z najnowszym. Choć wątpię, aby wydawca zarabiał akurat na takich zabiegach.
Zakładam, że warto wznawiać, czy wydawać ponownie „Koło Czasu” z prostego powodu. Mimo wad spowodowanych strategią przyjętą przez samego autora – to nadal bardzo dobrze napisana fantasy. W zasadzie ze swoją epickością, stylem i bogactwem wykreowanego świata, mnogością wątków i znakomicie stworzoną mitologią, „Koło Czasu” na polskim rynku nie ma konkurencji. Nawet bardziej przebojowa „Pieśń Lodu i Ognia” Martina ustępuje pod tym względem cyklowi Roberta Jordana. Być może mogłaby być taką konkurencją „Korona Gwiazd” – równie znakomita i pochłaniająca saga Kate Elliott. Ale ten sam wydawca traktuje ją bardzo po macoszemu, zwlekając z wydaniem kolejnych części. Ale to już inna historia.
Niedawno (pod koniec kwietnia 2016 r.) zakończono wreszcie prawnicze spory dotyczące spuścizny po Robercie Jordanie. Harriet McDougal, wdowa po nim (i – jak można wnosić – również w pewnym stopniu współautorka tego cyklu) ogłosiła, że rozpoczną się prace nad serialową adaptacją. Co z tego konkretnie wyjdzie (i czy wyjdzie cokolwiek), trudno dziś przewidywać. Jednak jeśli wszystko dobrze pójdzie, to nie tylko obejrzymy serial na podstawie „Koła Czasu”, ale także na rynku na pewno pojawi się kolejne wydanie całego cyklu. Co nie jest złą wiadomością.


Autor: Roman Ochocki
Dodano: 2016-06-22 16:41:52
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Sumire - 09:04 24-06-2016
Dziękuję za recenzję, jest bardzo trafna! Dodałabym jeszcze, że chociaż mężczyźni w świecie Koła faktycznie ustępują kobietom, to i tak ich kochamy :-D

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS