„Tak pięknie nie kłamał jeszcze nikt” 1)
Angielski pisarz Ian R. MacLeod to jeden z częściej pojawiających się w
Uczcie Wyobraźni autorów. Po
„Wiekach światła”,
„Domu burz” i
„Pieśni czasu. Podróżach” w wydawanej przez Maga serii ukazały się właśnie w
pojedynczym tomie „Obudź się i śnij”, powieść z 2011 roku, oraz „Tchorosty i inne wy-tchnienia”, antologia opublikowana w Wielkiej Brytanii już w 2004 roku.
Faktyczna kolejność tekstów w książce odpowiada chronologii ich powstawania: lekturę zaczynamy więc od zbioru opowiadań, a dokładniej od wstępu do antologii, krótkiego tekstu „Wielkie kłamstwa”, poniekąd będącego deklaracją literackiego programu autora. Zapowiedź bogactwa scenerii, kontekstów i stylów obecnych w „kłamanych”, fantastycznych opowieściach można traktować jako próbę usprawiedliwienia prawie całkowitego braku związków między kolejnymi historiami. Z drugiej strony jednak trzeba przyznać, że z obietnicy MacLeod wywiązuje się znakomicie.
Tytułowy „Tchorost” to prowadzona niespiesznie, wręcz staroświecko, nastrojowa opowieść o istniejącym na Ziemi w nieokreślonej przyszłości świecie zdominowanym przez kobiety, w którym kosmiczne podróże mają mistyczny charakter, a odbywające je tariki są traktowane przez społeczeństwo z mieszaniną ciekawości i niechęci. Główna bohaterka, wychowywana przez trzy matki Dżalila przeżywa pierwsze miłości, ale przede wszystkim staje przed dylematem: czy naprawdę odkryje swoje powołanie? Czy poczuje zew gwiazd?
Drugie opowiadanie, „Gołoledź” to już czyste SF – świetny początek, w którym przebywający na odległej planecie mężczyzna wykopuje groby żonie i dzieciom, czekając jednocześnie na ich ponowne pojawienie się, szybko zmienia się w rozważanie tego, czy obiektywna niepoznawalność doświadczenia życia w innej postaci oznacza, że nigdy byśmy się na wybór nowego, nieznanego losu nie zdecydowali.
W „Fatalnej laluni” wracamy na Ziemię, do Wielkiej Brytanii czasów wojny, gdzie pośród w pełni rzeczywistego życia w wojskowej bazie lotniczej ścierają się legendarny pech tytułowej bohaterki i równie legendarne szczęście jednego z przybyłych do bazy pilotów. Jedno z nich musi zwyciężyć – ale czym będzie to zwycięstwo?
„Południowa zasadzka”, wariacja na temat najsłynniejszego brytyjskiego kompozytora Edwarda Elgara, to stosunkowo najsłabszy tekst antologii. W pełni kompensuje to „Nowe spojrzenie na równanie Drake’a”, w którym poszukiwanie Pierwszego Kontaktu staje się metaforą czekania na ukochaną kobietę (czy też czekanie na ukochaną kobietę staje się metaforą Pierwszego Kontaktu). Choć tocząca się w bliskiej przyszłości fabuła pokazuje świat nie do końca wiarygodny – nowoczesność nie objawi się przecież raczej wszczepami służącymi do latania i fiolkami uczącymi języków – to nieomal filmowy w swojej wizyjności.
W „Isobel jesieni” wracamy do Ziemi z pierwszego opowiadania, by wysłuchać pięknego mitu o genezie pór roku. Wreszcie ostatni tekst antologii, „Wyspy lata”, to świetna ilustracja tego, jak prowadzić alternatywne historie, nie ograniczając się do prostej zabawy w analogie. Początkowo chwilami wręcz anegdotyczna narracja o Sojuszu Imperialnym jako brytyjskiej wersji NSDAP, z umiejętnie wplecionymi autentycznymi postaciami przedwojennej sceny politycznej Zjednoczonego Królestwa i wiarygodnie przedstawioną drogą do władzy Johna Arthura, hochsztaplera, demagoga i rasisty, w miarę upływu czasu sięga coraz głębiej. Budowanie równoległej ścieżki dziejów przechodzi na drugi plan, a gra tożsamościami seksualnymi i politycznymi przeradza się w melancholijne rozważanie o tym, jak kończy się ludzkie życie.
Stanowiąca drugą część tomu powieść, „Obudź się i śnij”, dzieje się mniej więcej w tym samym czasie co „Wyspy lata”, ale miejsca akcji dzieli Atlantyk i cały kontynent amerykański. Tym razem trafiamy do Los Angeles, do Chandlerowskiej scenerii, Chandlerowskich nastrojów i Chandlerowskiego punktu wyjścia. Narrator to wynajęty przez April Lamotte, bogatą żonę znanego scenarzysty, prywatny detektyw, mężczyzna z przeszłością, za to w zasadzie bez grosza. Jego zadaniem okazuje się być udawanie męża April, który rzekomo przeżywa załamanie nerwowe w podmiejskiej klinice, podczas podpisywania kontraktu z Senseramą, jednym z czołowych studiów filmowych. Oczywiście rzeczywistość okazuje się bardziej skomplikowana, a detektyw staje w obliczu zagrożenia życia, a jednocześnie przed szansą wykrycia spisku, którego macki oplatają całą Fabrykę Snów... Gdzie tu miejsce na fantastykę? Narratorem jest nie kto inny niż Clark Gable, niegdyś obiecujący aktor, któremu nie zaszkodziła śmierć kina niemego, ale który wypadł z rynku w wyniku kolejnej rewolucji technologicznej – wynalezienia emotyków. Te ostatnie dzięki wykorzystaniu fal Bechmeira pozwalają na przekazywanie uczuć kinowych postaci, stwarzając tym samym fascynujące możliwości wpływania na publiczność. Mąż pani Lamotte, który osiągnął sukces właśnie jako twórca fabuł emotycznych, ma sprzedać Senseramie tytułowy scenariusz, opowiadający skądinąd historię wynalazcy nowego kina, tajemniczego Hansa Bechmeira.
Wśród potencjalnych i rzeczywistych morderstw, kradzieży czy podszywań się pod inne postacie przez strony powieści MacLeoda przewijają się autentyczni i fikcyjni bohaterowie. Szczególnie warto zwrócić uwagę na książkowe wcielenia Howarda Hughesa jako szalonego Mefista, manipulującego mózgami (w tym swoim), czy Peg Entwistle, aktorki, która w rzeczywistości popełniła w 1932 roku samobójstwo, skacząc z H słynnego napisu Hollywood. Nietrudno się domyślić, że właśnie możliwość manipulacji związana z nową technologią sprawi, że stanie się ona łakomym kąskiem, a może nawet czymś więcej, dla ambitnych polityków.
„Obudź się i śnij” wywołuje jak najbardziej pozytywne skojarzenia z wciąż nieprzetłumaczonymi na polski książkami Steve’a Ericksona, absolutnego mistrza wielowarstwowych, nadrealnych opowieści o Tinseltown, mieście cieni, kamer, tworzenia, udawania i destrukcji. Pewnym rozczarowaniem okazuje się jedynie sposób rozwiązania fabuły – o ile kryminalno-strukturalne zagadki zyskują satysfakcjonujące odpowiedzi, to sposób ich ujawnienia wydaje się cokolwiek naiwny.
Świetny, bogaty język, gotowość mierzenia się z poważnymi tematami w przeróżnych sceneriach, a przede wszystkim zapowiedziana we wstępie otwartość i rozmach wyobraźni Iana MacLeoda sprawiają, że o recenzowanej książce można wiele napisać – stąd też długość powstałej recenzji. I o ile w odniesieniu tytułowego cytatu do prozy Brytyjczyka byłoby niewątpliwie sporo przesady, byłoby też i trochę prawdy.