Cóż, muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem (choć cliffhanger, którym Mull zakończył tom czwarty, mógł na to wskazywać). Tom piąty nie pozostawia czytelnikowi ani chwili oddechu. Autor nie bawi się w stopniowe budowanie napięcia i powolne rozstawianie pionków na szachownicy. Akcja rusza z kopyta od pierwszych stron i trzyma tempo właściwie do samego końca.
„Klucze do więzienia demonów” to bezpośrednia kontynuacja
„Tajemnic smoczego azylu”. O ile wydarzenia poprzednich tomów dzieliły czasem jakieś – krótsze lub dłuższe – przerwy, po których akcja na nowo nabierała rozpędu, o tyle teraz dostajemy historię bardzo ściśle powiązaną z poprzednim tomem, startującą właściwie w kulminacyjnym punkcie, bez własnej fazy rozwinięcia.
Dla nikogo nie będzie pewnie zaskoczeniem, że oto nieubłaganie materializuje się zagrożenie otwarcia Zzyzxu, a Rycerze Świtu, prawem każdej dobrej, trzymającej w napięciu opowieści, na finiszu wytracają resztki inicjatywy i atutów na rzecz Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej. W efekcie wszystko zmierza ku monstrualnej katastrofie (ściśle rzecz ujmując: ku końcowi świata) a dzielnym bohaterom przyjdzie – jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – dokonać niemożliwego.
W takim obrocie spraw nie byłoby niczego zaskakującego, gdyby nie to, że Brandon Mull wprowadza do opowieści kilka efektownych zwrotów akcji, które wytrącają czytelnika z błogiego przekonania o tym, że happy end jest kwestią czasu, a głównym postaciom, summa summarum, włos z głowy spaść przecież nie może. Zamiast tego czytelnicy otrzymują jednak dynamiczną powieść pełną niespodzianek, która naprawdę trzyma w napięciu do ostatniej strony, skutecznie utrudniając odgadnięcie zakończenia.
Przyznać należy, że Mull nie uniknął kilku potknięć i błędów. Irytuje szczególnie uciekanie się do rozwiązań typu deus ex machina. O ile autorowi nie brak wyobraźni w wymyślaniu przeciwności losu, o tyle brakuje czasem pomysłu na wyciągnięcie bohaterów z tarapatów albo na kreatywne i efektowne rozwiązanie tak przecież wprawnie zasupłanych zagadek. Na dodatek w tomie piątym pojawia się nieco scen batalistycznych, w których ta słabość staje się wyjątkowo widoczna.
Dynamiczna akcja i spektakularne zwieńczenie
pentalogii skutecznie odciągają jednak uwagę czytelnika od wad. Wady blakną i nie dokuczają na tle barwnej opowieści. Kręcić nosem będą tylko ci, którzy – mówiąc językiem piaskownicy – „nie umią się bawić”.
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2013-06-21 18:58:11