NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Martine, Arkady - "Pustkowie zwane pokojem"

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Anthony, Piers - "Ogrze, ogrze"
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Cykl: Anthony, Piers - "Xanth"
Tytuł oryginału: Ogre, Ogre
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Data wydania: Lipiec 2013
ISBN: 978-83-10-12112-7
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 432
Cena: 39,90 zł
Rok wydania oryginału: 1982
Tom cyklu: 5



Anthony, Piers - "Ogrze, ogrze"

Rozdział 2

Ogr Grzmot

Grzmot przemierzał raźnym krokiem tablicową puszczę Xanthu, spoglądając na obrazki z tablic, ponieważ tak jak wszystkie osobniki jego rodzaju, nie potrafił czytać. Spieszył się, jako że paskudna pogoda, którą uwielbiał, zaczęła się poprawiać, a on chciał dotrzeć do celu, zanim całkiem się przejaśni. Kiedy trafił na ogromną plażannę, przewróconą w poprzek ścieżki, po prostu odrzucił ją na bok, aż piasek z niej zawirował, tworząc niedużą burzę piaskową. Gdy odkrył, że błędna rzeka wyskoczyła z koryta i wymywa podłoże, co groziło wypłukaniem brudu z jego stóp i uwidocznieniem paznokci po raz pierwszy od tygodni, chwycił strumień za ogon i zgiął go tak mocno, że ten opadł z pluskiem z powrotem do koryta i leżał tam, drżąc i bulgocąc ze strachu. A gdy krnąbrny byk megafoniec stanął mu na drodze, grożąc, że ugodzi rogiem w siedzenie każdego, kto mu przeszkodzi, Grzmot wysilił się na coś więcej. Podniósł bestię za róg i dmuchnął w nią z taką siłą, że niemal wywrócił ją na drugą stronę. Było jasne, że już nigdy więcej na tej ścieżce megafoniec nie odważy się niepokoić podróżnych; teraz przypominał tchórza, a nie byka.
Tak zazwyczaj zachowywał się Grzmot, najpotężniejsza i najgłupsza istota spośród tych mniej więcej podobnych do człowieka. Kiedy stąpał, ziemia drżała nerwowo, na jego widok nawet najbardziej okrutne potwory w okolicy udawały, że mają coś pilnego do zrobienia. A nie było to łatwe, ponieważ wszystkie wymówki czmychały w pośpiechu, nie chcąc mieć z nim do czynienia. W rzeczywistości każde stworzenie, które miało chociaż odrobinę rozumu, wolało omijać go z daleka, ponieważ Grzmot był ogrem.
Dwukrotnie przewyższał wzrostem przeciętnego człowieka, był proporcjonalnie zbudowany i barczysty, a węzły jego owłosionych muskułów przypominały pnie udręczonych starych drzew. Niektóre stworzenia mogły uznać go za brzydkiego, lecz zwykle robiły to te, którym brakowało wyobraźni. Ponieważ Grzmot nie był brzydki, tylko przerażający, stanowił straszliwy okaz swojego gatunku. Tą ścieżką nie przechodziło bardziej odrażające stworzenie od dnia, w którym pojawił się na niej bazyliszek.
Lecz Grzmot, podobnie jak większość przerażających stworzeń, w głębi duszy był wrażliwy i delikatny. Wyrastał wśród ludzi, potem udał się na wyprawę w towarzystwie księcia Dora i księżniczki Irene i zaprzyjaźnił się z centaurami. Krótko mówiąc, przebywanie w tym środowisku trochę go ucywilizowało, choć wydaje się to niewiarygodne. Panuje przekonanie, że ogry to istoty gruboskórne, którym brakuje ogłady.
Jednakże Grzmot nie był zwykłym ogrem. Przede wszystkim nie atakował nikogo bez powodu, jego naturalna skłonność do przemocy została w jakiś sposób stłumiona. Na pewno go to ograniczało, mimo to trzymał się całkiem dobrze. Teraz wyruszył z misją.
Pogoda się poprawiła. Chmury rozstąpiły się i przepuściły promienie słoneczne, od których roziskrzyło się pięknie powietrze. Ptaki otrząsnęły pióra i zaśpiewały radośnie. Wszystko wkoło wydawało się czyste i przyjemne.
Grzmot prychnął z obrzydzeniem. Jak tu podróżować w takich warunkach? Trzeba będzie rozbić obóz na resztę popołudnia i noc, a jutro pogoda może ponownie się spaskudzi.
Znowu poczuł głód, ponieważ, jak każdy ogr, zużywał ogromne ilości energii na to, by utrzymać odpowiedni poziom arogancji. Rozejrzał się za czymś jadalnym i odpowiednio dużym, co by zdołało wypełnić jego żołądek, jak truchło smoka czy kadź pełna psującego się musu jabłkowego, albo omszały głaz cukrowego kryształu, lecz niczego takiego nie znalazł. Okolica została już wyczyszczona.
Wtedy usłyszał krakanie zadowolonego gryfa i poczuł zapach smakowitej pieczeni. Choć ogry były tępe, to ich zmysły cechowała osobliwa ostrość; mimo że gryf znajdował się w pewnej odległości, Grzmot dokładnie zlokalizował go na podstawie odgłosów i smrodu. Ruszył w tamtą stronę. Domyślał się, że właśnie to stworzenie wyczyściło całą okolicę ze wszystkiego, co nadawało się do jedzenia.
Gryf upolował pieczeń z pterobutów. Skrzydlate buty zostały odpowiednio wypieczone i teraz ociekające sokiem czekały na smakosza. Idealny posiłek dla ogra.
Grzmot zbliżył się raźnym krokiem, nie bawiąc się w żadne podkradanie. Gryf obrócił się błyskawicznie, na wpół rozpościerając skrzydła, i zakrakał ostrzegawczo. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się przeszkadzać pożywiającemu się gryfowi, może poza odpowiednio dużym i głodnym smokiem.
Ale Grzmot nie był przy zdrowych zmysłach. Jak to ogr.
– Ja trzy dać i on spadać – powiedział. Wszystkie ogry mówiły nieporadnym rymem i nie odmieniały niektórych wyrazów, biorąc ich końcówki za jadalne korzonki. Mimo to wyrażały się wystarczająco jasno, na swój ogrzy sposób.
Gryf nie miał jeszcze do czynienia z ogrami. Na jego szczęście. W tej okolicy przebywało niewiele tego rodzaju stworzeń. Otworzył orli dziób i zaskrzeczał ostrzegawczo.
Grzmot został zmuszony do wykonania groźby. Niestety, należał do istot, które nie potrafiły blefować. Pełen głupiej radości ożywił się, widząc perspektywę wywołania chaosu.
– Raz – powiedział, odliczając na jednym ze swoich najmniejszych paluchów. Gryf się nie poruszył.
– Dwa. – Po krótkich poszukiwaniach znalazł kolejny palec. Gryf miał już dość. Wydawszy ochrypły okrzyk wojenny, zaatakował, i dobrze zrobił, bo Grzmot pogubił się w liczeniu. Tego rodzaju intelektualne ćwiczenie było dla niego zbyt trudnym wyzwaniem; rozbolała go głowa i zdrętwiały mu palce. Lecz teraz, zwolniony z konieczności liczenia do trzech, poczuł wielką ulgę.
Chwycił przeciwnika za ptasi dziób i lwi ogon, zakręcił nim i rzucił daleko ponad drzewa, wzbijając obłok piór i sierści. Gryf, zaskoczony taką postawą napastnika, rozpostarł skrzydła, obrócił się w powietrzu, zatoczył koło, uznawszy zapewne, że intruzowi na chwilę tylko dopisało szczęście, i przypuścił kolejny atak. Ogry nie miały monopolu na głupotę!
Grzmot odwrócił się twarzą do ptaka z ciałem lwa.
– Dupa znikać, nie fikać! – ryknął.
Jego oddech wyrwał gryfowi kilka nierozwiniętych piór i dwie lotki i zakręcił nim w powietrzu. Bestia po chwili złapała równowagę, lecz tym razem postanowiła dać za wygraną. Postąpiła mądrze i ogr znów mógł nosić koronę głupoty.
Grzmot wskoczył w środek pterobutowej pieczeni. Skórzasta skórka wystrzeliła do góry. Ogr zgarnął pełną dłoń smakowitej masy i wsadził ją do paszczy. Zabrał się do głośnej konsumpcji buta, przegryzł na pół język i zaczął go przeżuwać, a następnie zabrał się za przyjemnie twardy obcas. Och, ależ to smakowało! Zgarnął jeszcze dwie garści jedzenia, chrupiąc podeszwy i wysysając sznurowadła, po czym wypluł metalowe oczka, jakby to były nasiona. Niebawem znikła cała pieczeń. Bekając z ukontentowania, skonsumował jeszcze kilka gwoździ.
Przyjemnie najedzony udał się do strumienia i wlał w siebie, głośno siorbiąc, kilka litrów zimnej wody. Kiedy uniósł głowę, usłyszał słabe wołanie.
– Pomocy! Pomocy!
Grzmot się rozejrzał, a jego uszy się obróciły, szukając źródła dźwięku. Zlokalizował go za pobliskim krzakiem cierniojagód. Rozchylił gałęzie jednym paskudnym paluchem i zajrzał w głąb zarośli. Zobaczył malutką, podobną do człowieka istotę.
– Pomocy, proszę! – zawołało stworzenie.



Dodano: 2013-06-21 10:48:35
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS