Polscy fani Brandona Mulla znajdują się w dość nietypowej sytuacji – mając za sobą lekturę pięciu książek należących do dwóch niezależnych cykli, ciągle nie wiedzą jak ich ulubiony autor radzi sobie z zakończeniami. Niestety, drugi tom „Pozaświatowców” nie rzuca wcale światła na tę kwestię.
Ci, którzy spodziewają się rewolucji, będą zawiedzeni; ucieszą się zaś ci, którzy lubią brzmienie doskonale znanych melodii. Mull serwuje bowiem opowieść skrojoną wedle tych samych, dobrze znanych jego czytelnikom, prawideł.
Choć
„Pozaświatowcy” są trylogią, fabuła wcale nie toczy się szybciej niż w pięciotomowym
„Baśnioborze”. Intrygujące zakończenie
„Świata bez bohaterów” niejako zresetowało całą intrygę i oczyściło grunt pod jej mozolną odbudowę. W efekcie
„Zarzewie buntu” przypomina tom pierwszy bardziej, niż można by oczekiwać. Na epicki rozmach i dramatyczne finałowe sceny przyjdzie nam jeszcze zaczekać.
Powieść opowiada o powrocie do świata Lyrianu i odbudowie opozycji wobec Maldora, który znajduje się już o krok od niepodzielnej władzy nad baśniowym światem. Jason i Rachel raz jeszcze będą musieli odkryć w sobie pokłady odwagi i niezwykłych umiejętności, ponownie zderzą się ze zniechęceniem, wątpliwościami, tchórzostwem i biernością. Znów wyruszą w drogę, na której czekają ich wyzwania, magiczne zagadki, mnóstwo walk i pościgów. Od nowa przyjdzie im ocenić szczerość sojuszników, unikać zdrady i prowadzić negocjacje, w których stawką jest śmierć i życie.
Z biegiem stron staje się jasne, że Lyrian stanowi produkt wyobraźni nieszczególnie różniący się od uniwersum Baśnioboru. Pozornie istotną różnicę stanowi fakt, że w ramach „Pozaświatowców” Mull buduje cały, równoległy, fantastyczny świat, zamiast wzbogacania rzeczywistości o pojedyncze fantastyczne elementy zamknięte w tajnych rezerwatach. Konstrukcja Lyrianu daje więcej pisarskiej przestrzeni, pozwala na większy fabularny rozmach, dowolne modyfikacje mechaniki świata tudzież kreację całych krain, ras i państw. Jednak Mull korzysta z tych możliwości nad wyraz oszczędnie, skupiając uwagę na pierwszym planie i grupce bohaterów oraz nieszczególnie dbając o geograficzne i historyczne detale świata, który przemierzają.
Choć pisarski warsztat Mulla nie wzbogacił się o żadne nowe narzędzia, autor doskonale sobie radzi z budową dynamicznej akcji i kreowaniem obrazów pełnych autentycznej dramaturgii. Co ciekawe, silniejsze emocje nie są li tylko domeną scen pojedynków; napięcie budują też dialogi przyjaciół, mających wątpliwości co do szczerości swoich intencji, opisy wewnętrznych rozterek bohaterów czy też negocjacje z istotami i nacjami, od przychylności których zależy życie bohaterów i powodzenie ich misji.
Krótko mówiąc, bez sięgania po szczególnie wyrafinowane składniki, Brandon Mull tworzy młodzieżową literaturę przygodową, która nie rewolucjonizuje gatunku, ale z powodzeniem spełnia swoją funkcję, intrygując i trzymając w napięciu do ostatniej strony.
Z każdym kolejnym tomem rośnie jednak apetyt, by dowiedzieć się, do czego to wszystko zmierza. Po sześciu tomach pora na rozstrzygnięcia, wyjaśnienia i finałowe sceny. Kolejne dwie powieści zakończą dwa powieściowe cykle i wszystko stanie się jasne. Karty na stół, panie Mull.