„Uczta dusz” to powieść napisana na feministyczną melodię i oparta na nieskomplikowanych schematach gatunkowych. Jednak świetne wykonanie i dynamiczny rytm sprawiają, że książkę czyta się bardzo szybko i płynnie, a sama historia powinna się spodobać nawet tym, którzy wykazują objawy uczulenia i na feminizm, i na fantasy.
Celia S. Friedman to amerykańska pisarka tworząca na pograniczu science fiction i fantasy, znana polskim czytelnikom z bardzo dobrze przyjętej
„Trylogii Zimnego Ognia” i space opery
„Obcy brzeg” (opublikowanych nakładem Wydawnictwa Mag).
„Uczta dusz” to zaś pierwszy tom
„Trylogii Magistrów”, której wydawania podjął się Prószyński i s-ka.
Powieść – przynajmniej na etapie pierwszego tomu – mieści się w gatunkowych ramach fantasy. Rzecz dzieje się w świecie, w którym funkcjonuje magia napędzana przez siły życiowe człowieka (athrę). Oprócz ludzi nie posługujących się magią (morati) żyją też tacy, którzy potrafią jej używać, okupując to skróceniem własnego życia, oraz garstka mężczyzn (Magistrów) zdolnych zasilać swój magiczny potencjał z sił życiowych innych ludzi, niejako pasożytując na ich athrze i nieuchronnie prowadząc do jej wyczerpania i śmierci swych „ofiar”. Magistrowie budzą powszechny szacunek i strach, tworząc zamkniętą i tajemniczą kastę, która de facto rządzi światem (choć robi to raczej nie bezpośrednio, manipulując zwykłymi śmiertelnikami).
Pomysł na mechanikę świata stanowi tu bardzo istotny element kreacji oraz punkt wyjścia zarówno dla całej fabuły, jak i dla historii oraz dylematów poszczególnych postaci. „Uczta dusz” – gdyby sprowadzić kilka zazębiających się wątków do wspólnego mianownika – opowiada losy kobiet, które w taki bądź inny sposób próbują się odnaleźć w świecie zdominowanym przez mężczyzn i magię.
W dobrotliwej i pokornej Gwynofar, królowej imperium, dopiero budzi się moc i powołanie, przebiegła Siderea uwodzi i lawiruje, pasożytując na mocy, jaką dysponują Magistrowie, a bezczelna i odważna Kamala zagraża porządkowi społecznemu, próbując dołączyć do zamkniętego, zmaskulinizowanego grona Magistrów, posiadłszy zarezerwowane dla nich umiejętności.
Galerię postaci uzupełnia co prawda garść mężczyzn, ale to sylwetki kobiet stanowią tu popis mistrzowskiej kreacji dokonanej piórem Friedman. Choć początkowo nic nie zwiastuje wyjścia poza gatunkową sztampę, na kolejnych stronach autorka pogłębia psychologię postaci, odkrywa złożoność ich charakterów i motywów, tworząc frapujące, spójne i podlegające dynamicznym przemianom sylwetki, stanowiące istotny atut powieści.
Ktoś mógłby powiedzieć, że „Uczta dusz” to książka głęboko feministyczna, pokazująca niesprawiedliwie wyznaczone kobietom miejsce w świecie i ich próby funkcjonowania w takim porządku tudzież jego przełamania; to powieść o braku szacunku, lekceważeniu, krzywdzie i pogardzie. Ale takie postawienie sprawy byłoby krzywdzącym uproszczeniem. „Uczta dusz” pozbawiona jest bowiem ideologicznego zadęcia, a wątki feministyczne są raczej kwestią interpretacji ciekawej fabuły niż nachalną, zbeletryzowaną propagandą.
Losy bohaterek układają się w interesujące, pełne niespodzianek historie o nieprzeciętnej sile przyciągania uwagi. Podejrzewam, że nawet najbardziej zacietrzewiony w swoich poglądach szowinista, przeczytawszy pierwsze kilkadziesiąt stron, nie zdoła obojętnie odłożyć tej książki na półkę. Feministyczne czy nie – Friedman napisała kapitalne czytadło. Każda względna stabilizacja fabularnego kursu jest tu niechybnym zwiastunem rychłego zwrotu akcji, a każdy spokojniejszy rozdział zaprojektowano jako chwilę oddechu przed kolejną porcją emocjonujących wydarzeń.
Gdyby zatrzymać się na chwilę i dokonać streszczenia fabuły, cała idea okazałaby się rozczarowująco płytka i złożona z ogranych pomysłów. Sęk jednak w tym, że sprawnie skonstruowana i poprowadzona historia, napisana na dodatek prostym i przejrzystym językiem, nie pozostawia chwili na podobne refleksje, wciągając w wir wydarzeń i dawkując do czytelniczego krwiobiegu kolejne dawki przyjemności z lektury.
Konsumpcję „Uczty dusz” przyspiesza dodatkowo również sposób wydania – powieść wydrukowano na sześciuset dziesięciu niewielkich objętościowo stronach, które przewraca się w zawrotnym tempie, co – wraz ze wspomnianą dynamiką fabuły – tworzy nieomal podręcznikowy przykład czegoś, co w ojczyźnie autorki zwie się page-turnerem. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że cały cykl otrzymał również prostą, ale estetyczną oprawę w postaci eleganckiego składu, solidnej redakcji i ładnych, stonowanych okładek. Jedynym mankamentem może być dość wysoka cena okładkowa (42 zł), której bliżej chyba do publikacji o bardziej ekskluzywnym charakterze.
Reasumując, „Uczta dusz” to fantasy nie odżegnujące się od banalnych schematów, ale napisane z niecodzienną rzemieślniczą sprawnością i oparte na kreacji interesujących postaci w ciekawym świecie. O pisarskiej wprawie świadczy też sposób, w jaki Friedman przygotowała grunt pod kontynuację – w tle kilku kameralnych wątków skupionych na losach jednostek wyłania się z wolna zagrożenie dla świata, które w drugim tomie najpewniej rozszerzy perspektywę opowieści i nada jej rozmachu. W efekcie po sycącej „Uczcie dusz” ciągle zostaje apetyt na więcej.