NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

McNeil, Graham - "Fałszywi Bogowie"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Herezja Horusa
Kolekcja: WarHammer 40 000
Tytuł oryginału: False Gods
Data wydania: Sierpień 2012
ISBN: 978-83-7574-623-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Rok wydania oryginału: 2006
Tom cyklu: 2



McNeil, Graham - "Fałszywi Bogowie"

Dies Irae

Astartes rozproszyli się we mgle, poruszając się za źródłem sygnału tak szybko, jak pozwalało na to błotniste podłoże. Prowadził ich Horus, żywy bóg maszerujący przez cuchnące bagna i mokradła księżyca Davina, nie zwracający najmniejszej uwagi na mdlącą atmosferę. Nie nosił hełmu, a jego organizm bez trudu opierał się działaniu wypełniających powietrze trujących oparów.
Astartes maszerowali za nim w czterech falangach, którymi dowodzili kapitanowie Kwadry. Każdemu z nich podlegało niemal dwustu wojowników. Za nimi podążali żołnierze Armii Imperialnej, całe Kompanie zbrojnych w czerwonych płaszczach, z lśniącymi karabinami laserowymi i srebrzystymi włóczniami. Każdy z nich wyposażony był w aparat tlenowy, bowiem szybko odkryto, że toksyczna atmosfera księżyca jest zabójcza dla ludzkiego organizmu. Desant wojsk pancernych okazał się nieskuteczny, bowiem wozy bojowe tonęły w bagnach, a lądowniki nie mogły wyrwać się z wciągającego je błota.
Największe maszyny wojenne wyłoniły się jednak z lądowników Mechanicum. Nawet Astartes zatrzymali się w marszu, by podziwiać lądowanie monstrualnych statków. Poczerniałe olbrzymy podeszły do powierzchni satelity, unosząc się na płomieniach wylotowych silników hamujących. Mimo tego ziemia zatrzęsła się od nieprawdopodobnej masy statków. W górę strzeliły wysokie na setki metrów pióropusze brudnej wody i gejzery z zamienionych w mgnieniu oka w parę bagien. Z hukiem ładunków wybuchowych otworzyły się pokrywy desantowe, a rusztowania transportowe opadły; wyzwolone z nich Tytany Legio Mortis stanęły na powierzchni księżyca.
Dies Irae szedł na czele drużyny, w której skład wchodziły też Trupia Czaszka oraz Miecz Xestora. Tytany klasy Warlord. Z ich opancerzonych kadłubów zwisały długie, powiewające proporce. Każdy grzmiący krok ogromnych maszyn wywoływał rozchodzące się na wiele kilometrów wibracje gruntu, a ich podobne do wież obronnych nogi zapadały się na kilka metrów w bagno, docierając do twardej skorupy księżyca. Kroki wywoływały wielkie fale wody i błota. Maszyny przypominały gigantycznych bogów wojny, pragnących rozdeptać wrogów Mistrza Wojny na miazgę.
Loken obserwował marsz Tytanów z mieszaniną podziwu i niepokoju. Podziwiał majestat ich kolosalnych postaci, niepokoił go zaś fakt, iż Mistrz Wojny uznał za konieczne użycie tak potężnej broni.

***

Posuwali się powoli, brnąc przez kleiste błoto i cuchnącą, bagnistą wodę, przy widoczności stale ograniczonej do kilkudziesięciu metrów. Gęsta mgła zniekształcała dźwięki w taki sposób, że Loken miał trudności z dosłyszeniem czegokolwiek tuż obok siebie, jednocześnie słysząc wyraźnie chlapanie kroków wojowników Luca Sedirae, idących daleko po jego prawej stronie. Oczywiście nie był w stanie dostrzec ich wśród żółtych oparów, dlatego też dowódcy Kompanii utrzymywali stały kontakt przez kanał intervoxu, chcąc uniknąć rozdzielenia sił.
Loken nie był jednak pewien, czy próby te są skuteczne. Z bagnisk dochodziły dziwne posykiwania i stęknięcia, przypominające odgłos gazów wydostających się z ciała trupa. We mgle co jakiś czas migały zamazane sylwetki. Za każdym razem, kiedy Loken już unosił gotowy do strzału bolter, mgła rozstępowała się, ukazując opancerzonego w zieleń Syna Horusa lub też stalowoszary pancerz jednego z Głosiciel Słowa. Erebus przywiódł ich na księżyc Davina, aby wspomóc grupę bojową Mistrza Wojny, który powitał ich z otwartymi ramionami.
Mgła gęstniała z zastraszającą prędkością, połykając brnących przez nią Astartes. Loken widział już tylko wojowników ze swej własnej Kompanii. Szli przez mroczny las bezlistnych, martwych drzew o wilgotnych pniach. Kapitan zatrzymał się, by przyjrzeć się jednemu z pni. Nacisnął korę pancerną rękawicą i z grymasem wstrętu zobaczył, jak jej powierzchnia rozwarstwia się pod naciskiem, odpadając od pnia mokrymi płatami. W zbutwiałym drewnie wiły się larwy drążących pień robaków.
– Te drzewa… – powiedział.
– Co z nimi? – zapytał Vipus.
– Myślałem, że są martwe, ale tak nie jest.
– Nie?
– Są chore. Gniją od środka.
Vipus wzruszył ramionami i ruszył dalej, a Loken raz jeszcze poczuł pewność, że musiało się tu wydarzyć coś strasznego. Patrząc na chore, butwiejące drewno nie był pewien, czy to, co się tutaj stało, dobiegło już końca. Wytarł poplamioną zgnilizną rękawicę o pancerz na udzie i podążył za Vipusem.
Marsz wśród upiornej ciszy i mgły trwał dalej, a dzięki sztucznym mięśniom i serwomotorom swych pancerzy Astartes szybko zaczęli wyprzedzać żołnierzy armii, dla których każdy krok był wysiłkiem.
– Kwadra, tu Loken – powiedział do mikrofonu w hełmie. – Musimy zwolnić tempa, oddziały wojska zostają za bardzo w tyle.
– Będą więc musieli przyspieszyć – odpowiedział mu głos Abaddona. – Nie możemy marnować czasu, czekając na zwykłych śmiertelników.
– Zwykłych śmiertelników? – zapytał Aksymand. – Ostrożnie, Ezekailu. Zaczynasz brzmieć jak Eidolon.
– Eidolon? Ten głupiec dla odrobiny chwały wylądowałby tu w pojedynkę – warknął Abaddon. – Nie pozwolę, byś mnie z nim porównywał.
– Wybacz, Ezekailu. Oczywiście nie przypominasz go w żadnym stopniu – odpowiedział Aksymand z pozorną powagą.
Loken z uśmiechem na twarzy przysłuchiwał się przekomarzaniom braci z Kwadry. Ich głosy w połączeniu z zaścielającą księżyc ciszą uspokajały go, pozwalając wierzyć, że obawy dotyczące desantu były jednak bezpodstawne. Uniósł pancerny but i uczynił następny krok, słysząc suchy trzask pod podeszwą. Spojrzał w dół i zobaczył unoszący się w brudnej wodzie owalny, zielonkawobiały kształt.
Od razu widział, że to ludzka czaszka, której bladą kość pokrywały resztki gnijących mięśni i skóry. Czerep wyrastał z ledwo widocznych w wodzie ramion, a z napuchłego, gnijącego i pozieleniałego mięsa wystawał nagi kręgosłup.
Loken skrzywił się z odrazą, kiedy gnijący trup obrócił się na plecy. Jego puste oczodoły wypełniało błoto i zielsko. Wokół kapitana na powierzchnię wypłynęło więcej zwłok, najpewniej wyzwolonych ze swych podmokłych grobów przez wibracje kroków Tytanów.
Loken wydał komendę, by się zatrzymać i ponownie nawiązał łączność z pozostałymi dowódcami. Na powierzchni bagna unosiły się już setki zwłok. Na ich kościach miejscami nadal widniało szare, trupie mięso, a stąpnięcia Tytanów wprawiały ich martwe członki w groteskowe, okropne drżenie.
– Tu Loken – zaczął. – Znalazłem ciała.
– Ludzie Temby? – zapytał Horus.
– Nie wiem, panie – odparł. – Rozkład jest daleko posunięty, trudno to stwierdzić. Sprawdzam.
Przewiesił bolter przez ramię i pochylił się, wydobywając z wody najbliższego trupa. Jego napuchnięte, cuchnące mięso było jak żywe, poruszały nim od środka larwy i padlinożerne owady. Zwłoki opinały nadal strzępy munduru. Loken strząsnął z ramienia trupa grudę błota.
Pod warstwą bagiennego brudu znalazł pagon oznaczony cyfrą „63” i emblematem wilczego łba.
– Pochodzą z Sześćdziesiątej Trzeciej Ekspedycji – potwierdził Loken. – To ludzie Temby, ale…
Loken nie zdążył dokończyć zdania, bo wzdęty trup nagle zacisnął kościste palce na jego szyi. Martwe oczodoły wypełniała zielonkawa poświata.
– Loken? – powtórzył Horus, słysząc nagłą ciszę. – Loken!
– Coś się stało? – zapytał Torgaddon.
– Jeszcze nie wiem, Tariku – odparł Mistrz Wojny.
Nagle wokół nich rozbrzmiały odgłosy wystrzałów z bolterów i huk płomieni z miotaczy ognia.
– Druga Kompania! – zawołał Torgaddon. – Pogotowie bojowe, strzelać bez rozkazu!
– Kto otworzył ogień? – zahuczał Horus.
– Trudno powiedzieć – odparł Torgaddon. – Mgła zniekształca dźwięki.
– Sprawdź to – rozkazał Mistrz Wojny.
Torgaddon skinął głową i na ogólnym kanale voxu zażądał meldunków od wszystkich Kompanii. Odpowiedziały mu niezrozumiałe okrzyki i głośny huk narastającego ognia z bolterów.
Tarik usłyszał strzały po lewej stronie i odwrócił się błyskawicznie, unosząc jednocześnie broń. We mgle widział tylko błyski płomieni wylotowych i błękitne wstęgi wiązek z miotaczy plazmy. Nawet czujniki jego hełmu nie były w stanie przebić gęstego oparu.
– Panie, powinniśmy…
Bagno eksplodowało bez ostrzeżenia, a z brudnej wody wyrosło coś ogromnego i rozdętego. Na Torgaddona runęło zgangrenowane, gnijące cielsko, obalając go swą rozpędzoną masą na plecy, w bagno i błoto.
Zanim zaczął tonąć, na ułamek sekundy zobaczył jeszcze paszczę najeżoną setkami zębów, zaropiałe, cyklopie oko i czoło zwieńczone pożółkłym rogiem.

***

– Nie wiem. Sieć dowodzenia po prostu oszalała – odpowiedział moderati primus Aruken na pytanie princepsa Turneta. Ekrany czujników zaroiły się nagle od ruchomych obiektów, których jeszcze przed sekundą tam nie było. Princeps żądał odpowiedzi, chcąc wiedzieć, co się dzieje.
– To się dowiedz, do diabła! – komenderował Turnet. – Tam jest Mistrz Wojny!
– Główne działa załadowane i gotowe do strzału – zameldował moderati primus Tytus Cassar.
– Najpierw potrzebny nam cel! Nie będę strzelał na ślepo – ochłodził go Turnet. – Zaryzykowałbym, gdyby tam byli żołnierzy armii, ale nie w przypadku Astartes.
Mostek dowodzenia Dies Irae zalany był czerwonym światłem. Trzej dowodzący nim oficerowie spoczywali w swych fotelach kontrolnych, stojących na podwyższeniu wokół lśniącego zielonym blaskiem wyświetlacza taktycznego. Podłączeni bezpośrednio do Tytana każdy jego ruch odczuwali jak swój własny.
Nawet na pokładzie tak potężnej maszyny bojowej Jonasz Aruken poczuł się nagle bezradny w obliczu nieznanego wroga, atakującego Synów Horusa. Spodziewali się wojsk pancernych i przeciwników, których można by zobaczyć. Dotychczas służyli wojskom imperialnym zaledwie jako punkt orientacyjny. Mimo gigantycznej przewagi ognia, Tytany nie mogły zrobić nic, by wspomóc sojuszników.
– Mam coś – zameldował Cassar. – Kontakt radarowy.
– Mówże jaśniej, do diabła! – krzyknął Turnet.
– Obiekty latające. Sygnał jest coraz wyraźniejszy. Zbliżają się szybko.
– Stormbirdy?
– Nie, panie. Wszystkie desantowce pozostały w strefie lądowania. Nie odbieram też sygnałów identyfikacyjnych.
Turnet pokiwał głową.
– A więc wróg. Masz namiar, Aruken?
– Obliczam, princepsie.
– Odległość sześćset metrów i maleje – meldował Cassar. – Niech Bóg-Imperator ma nas w opiece… Leci prosto na nas.
– Aruken! Jest już za blisko, zestrzel go, do diabła!
– Pracuję nad tym, panie.
– To pracuj szybciej!

***

Gęsta mgła sprawiała, że wyglądanie przez przednią szybę było bezcelowe. Mimo to jednak spoglądanie na nieznany świat, nawet zasnuty mgłą, było fascynującym doświadczeniem, któremu trudno się oprzeć. A jednak pierwszym wrażeniem, jakiego Petronella doznała po tym, jak jej statek przebił górne warstwy atmosfery, było rozczarowanie. Oczekiwała wszak egzotycznych, fantastycznych i obcych widoków.
Zamiast tego porwała ich gwałtowna burza. Nie widziała niczego poza żółtym niebem i tumanami mgły, które zdawały się koncentrować pośrodku leżącego w dole mokradła.
Mistrz Wojny w grzecznych, lecz stanowczych słowach odmówił jej prośbie o zezwolenie na desant na powierzchnię księżyca wraz z wojownikami grupy uderzeniowej. Petronella była jednak pewna, że dostrzegła w jego oczach psotną iskrę. Biorąc ją za niemą zgodę, natychmiast przywołała Maggarda wraz z jego załogą do hangaru i nakazała im przygotować statek do lądowania na powierzchni.
Jej skif o złocistym kadłubie podążył śladem lądowników armii i zniknął wśród roju zmierzających ku księżycowi statków. Nie mogąc nadążyć za jednostkami sił inwazyjnych, musieli lecieć śladem ich silników. W rezultacie krążyli teraz w gęstej zupie nieprzeniknionej mgły, pod którą niemal nie było widać gruntu.
– Mam sygnał zwrotny z powierzchni, pani – odezwał się pierwszy oficer. – To chyba grupa uderzeniowa.
– Nareszcie – powiedziała. – Zbliż się na minimalną możliwą odległość i ląduj. Chcę się wydostać z tej mgły i wreszcie zobaczyć coś wartego opisania.
– Tak, pani.
Petronella rozparła się w swym fotelu, a skif zmienił kurs, lierując się w stronę źródła sygnałów naziemnych powierzchni. Z irytacją próbowała zmienić położenie pasów bezpieczeństwa i odsunąć je w taki sposób, by nie pognieść sukni. Poddała się w końcu, uznając, że sukni nie da się już uratować; wróciła do wyglądania przez szybę. Wtedy pilot wrzasnął z przerażenia.
W żyłach Petronelli zawrzała rzeka strachu. Mgła rozstąpiła się przed dziobem statku i zobaczyła mechanicznego giganta, zbrojnego i opancerzonego. Pole widzenia upamiętniaczki wypełniły baszty kadłuba, ogromne działa i potworna, wyszczerzona maska z czarnego żelaza.
– Na Tron! – wrzasnął pilot, rozpaczliwie ciągnąc ku sobie wolanty i próbując uniknąć kolizji. Wtedy statek otoczyły błyski i zagrzmiał huk eksplozji.
Świat Petronelli eksplodował drzazgami szkła i bólu, kiedy Dies Irae zestrzelił jej statek z żółtego nieba.


Dodano: 2012-08-22 18:22:45
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS