NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Bochiński, Tomasz - "Opowieści praskie"
Wydawnictwo: Almaz
Data wydania: Sierpień 2012
Oprawa: miękka
Format: 145 x 205 mm
Liczba stron: 237
Cena: 25,99 zł
Opracowanie graficzne: Maciej Garbacz
Projekt okładki: Małgorzata Śliwka



Bochiński, Tomasz - "Opowieści praskie" #3

Fragment opowiadania „Druga Liga”.

„Profesora” – pomyślałem. I doprowadziwszy się do porządku, pognałem do swego kumpla w spódnicy. Z każdym krokiem czułem się coraz lepiej. Mogłem liczyć na współczucie, pobłażanie i... duże, niebieskie oczy. Gdy jednak stanąłem pod drzwiami Profesory, cała radość wyparowała. Koszmar trwał. Drzwi oklejono policyjnymi taśmami.
– A mówię panu, krew to aż ściany zbryzgała... – powiedziała podnieconym głosem sąsiadka, którą aż dotąd miałem za damę.
– Jak...
– Przez okno weszli, z dachu – i paplała dalej, przyciskając dłonie do płaskiej piersi. Ale ja już nie słyszałem. Coś stało się z moim umysłem. Wszelkie okropieństwa, jakie dotąd przeżyłem, odbierałem jak koszmarne sny. Tu i teraz dopadł mnie koszmar na jawie. Spaliły mi się bezpieczniki. Odzyskałem świadomość dopiero po godzinie, w kolejce podmiejskiej. Jechałem do W. Do kumpla. Najbardziej poszukiwanego bossa gangu w Polsce. „Żołnierze” nie robili wstrętów. Byli elitą. Umieli myśleć. Znali mnie i mieli pewność, że uczestniczę w interesach szefa.
Kumpel z podstawówki ucieszył się szczerze. A potem popatrzył mi w oczy i spoważniał. Opowiedziałem historię śmierci Profesory. I zakończyłem:
– Chciałbym, Adi, żebyś przyniósł mi jaja tych facetów.
– Dosłownie?
– A na co mi ich zbuki! – wybuchnąłem. – Mają cierpieć, możliwie długo...
Skinął głową. Wstał, położył dłoń na moim ramieniu.
– Będzie zrobione. My ze Szmulek musimy trzymać sztamę.
Przytaknąłem. Podpisałem pakt z diabłem. Mordercy Profesory byli już martwi. Jutro albo za miesiąc. Najlepsi cyngle, być może nawet z panem Wiśniewskim na czele, ruszą ich tropem. Ale za rok albo za lat dziesięć Adi poprosi mnie o przysługę. I nie będzie ona mała. Nigdy też, patrząc w lustro, nie pomyślę o sobie jak o uczciwym człowieku. Ale nie wahałem się i nie czułem żalu. Zabójcy muszą zapłacić pełne koszta.
– A, słuchaj, potrzebuję kałacha – rzuciłem, zbierając zwłoki do odejścia.
Wzrok kumpla stwardniał.
– Zleciłeś robotę. Nie będziesz mi w niej mieszał.
Machnąłem ręką.
– Inna sprawa.
Uwierzył. I usiadł, by napisać parę słów na kartce.
– Masz tu namiar.
– Na Różycu w drugiej alejce? – strzeliłem.
Skrzywił usta, by potem zachichotać. Podarł kartkę.
– I za to cię kocham, stary. Nawet ja daję się nabierać na tę twoją urojoną prawomyślność. Powołaj się na Biedaka, dadzą lepszą cenę. Bo wzrosły ostatnio. O tempora, o mores. – Wzniósł oczy ku brudnemu sufitowi.
Rozstaliśmy się. Postanowiłem, że na zawsze.
Transakcja na bazarze przebiegła sprawnie, choć ponury Ormiaszka, który pozornie handlował gorzałą, odarł mnie ze skóry. Gdy wspomniałem Biedaka, dorzucił dwa magazynki pestek, ale ceny nie zniżył. Podwórkami bez kłopotu doniosłem worek do chaty, co prawda na schodach podpatrzył, jak oglądam magazynki, jeden z braci Dudów, miejscowych bandziorków. Ale że miałem z nimi od dawna na pieńku, wyraz przestrachu, jaki zobaczyłem w kaprawych oczkach, bardzo mi się spodobał.
Wieczorem zadzwoniłem do Alexandre’a. Odebrała Nastazja, ale obojętnym głosem poprosiłem Francuza do telefonu.
– Oui? – rozbrzmiał zdyszany głos. Co go tak zmęczyło? Wolałem nie dociekać.
– Idę z wami.
– Jakieś warunki?
– Żadnych.
– OK. Jutro rano. Przygotowany. I jeszcze jedno...
– Co takiego?
– Dziwny jesteś.
Odłożył słuchawkę.
– Bo dziwny jest ten świat, chłopie – mruknąłem i wróciłem do smarowania rozłożonego na części AK-47.
Rankiem zmierzałem spacerowym krokiem do hotelu. Ubrany w moro, spadochroniarskie buty, z kałachem ukrytym niedbale w żeglarskim worku. Jakoś nie wierzyłem, by przypadkowy policjant uniemożliwił mi udział w tym skomplikowanym samobójstwie. Szedłem, nie przejmując się fioletowo-ołowianym niebem, półprzezroczystymi postaciami ludzi, miękkim, jakby kosmatym brukiem. To już nie był mój świat. Nie myślałem o tym, że z pewnością postradałem zmysły. Paradoksalnie odczuwałem „lekkość bytu”. Stare problemy i smutki umarły, listonosz do mnie nie zapuka ze złymi wieściami, bo ja już tu nie mieszkam.
Pogwizdując, wszedłem do holu, minąłem recepcję, rzucając od niechcenia najlepszym akcentem:
– Room 147. Mister de Labre waiting for me. I nie usłyszałem słowa protestu.
Alexandre na przywitanie rzekł:
– Musisz się przebrać – wskazał rozłożone na łóżku dziwaczne stroje.
– Po co? Gryplan powinien być jak najprostszy.
Alexandre uniósł brwi.
– ... pojawiamy się w Jekatyrenburgu w domu Ipatijewa pięć sekund przed tym, nim Jurowski zacznie mordować, rozwalamy komuchów. Zabieramy co nasze i wracamy.
– Ba, gdyby to było takie proste – westchnęła Nastazja. – Dokładność przeniesienia wyniesie około kilometra. Czas do 5-6 godzin.
– Przedtem jednak...
– To było co innego. Tak naprawdę myśmy tylko „zaglądali” do tych innych światów. A teraz przeniesiemy się autentycznie. Z naszymi ciałami i nawet brudem za paznokciami.
Spojrzałem odruchowo na dłonie.
– To smar – rzekłem jak dzieciak, wstydząc się czarnych obwódek.
– Idziesz z nami? – upewnił się Alexandre. I pokiwał głową z aprobatą.
– Kiedy ruszamy?
– Proces uruchomiłam jeszcze w nocy, czyżbyś tego nie dostrzegł? – odpowiedziała Nastazja. – Kulminacja powinna nastąpić w ciągu kwadransa.
Nie dopytywałem się więcej o szczegóły „techniczne”. Zdjąłem worek z kałasza, przeładowałem broń. A potem niczym Rambo oparłem kolbę o przedramię.
– Zmienię ciuchy przed wejściem do miasta – powiedziałem.
Odwróciłem się do Nastazji i wtedy czarność dała mi na odlew w twarz. Wróciłem do świadomości, leżąc z policzkiem wtulonym w mokre liście. Dłoń wciąż zaciskałem na łożu kałasznikowa. Oszołomiony wstałem. Obok leżała Nastazja, o dwa metry dalej gramolił się z ziemi Alexandre.
Nad nami szumiał las. I nie byliśmy w nim sami. Pokazałem Francuzowi krzaki, pchnąłem unoszącą się na klęczki Nastazję. Alex przetoczył się nieco w prawo, bym miał wolne pole ostrzału, i zamarł z wycelowanym ingramem. Nadchodzący nie próbowali iść cicho, pod ich stopami chrzęściły gałęzie i trawy. Wreszcie zobaczyłem. I oniemiałem. Na przedzie szła z uśmiechem na bladej twarzy... Profesora.
Sam nie wiedząc kiedy, rzuciłem broń w trawę i zamknąłem w objęciach cudem zmartwychwstałą.
– Jak to... przecież.... – jąkałem, patrząc ponad jej głową na pozostałą dwójkę. Byli obcy. Choć z drugiej strony... Facet w tużurku, sztuczkowych spodniach i słomkowym kapeluszu na przylizanych czarnych włosach kogoś mi przypominał. A stojąca obok rudowłosa kobieta w sukni do kostek, z ostrym makijażem na twarzy, to...
– Panie Krystianie! – odezwał się obcy. – Nie poznaje pan? Tak mnie pan ostatnio pięknie i ze znawstwem opierdolił za nieumiejętną kradzież prądu, aż się popłakałem ze wzruszenia. A za to, że nie pozwolił mi pan wyskoczyć z okna... wdzięczny jestem na wieczność. Tak, na w i e c z n o ś ć.
Święty Hieronimie! To był Andrzej, pijak, degenerat i hodowca pluskiew. Od tygodni już martwy. A kobieta to zapewne Ewa, emerytowana prostytutka. Emerytowana? Nie dałbym jej więcej nad dwadzieścia pięć lat. Andrzej – trzydziestoletni alfons z fałszywym uśmieszkiem i oczyma jak zimne agaty – z trudem pasował do człowieka, jakiego znałem. Prawdziwego zombie.
Puściłem Profesorę i odstąpiłem o krok. Blado uśmiechnięta, powiedziała:
– Pamiętam wszystko do twojej ostatniej wizyty, nie pytaj o nic więcej.
Nagle przyszła mi pewna myśl do głowy i rozejrzałem się wokół.
– Nie – rzekła Bibliotekara – 1. Kompanii Strzelców Syberyjskich tu nie ma. Oni już wypełnili swoją misję.
Dopadł mnie Alex i syknął:
– Eti ljudi?!Szto eto? Od kuda? – nie panował nad głosem.
Wzruszyłem ramionami.
– Sutener i kurwa. Moi sąsiedzi. Nie żyją już ze dwa miesiące. A skąd? Ty mi powiedz. A to... – wskazałem Profesorę i dostrzegłem błysk w oku Francuza.
– Znasz ją – zrozumiałem. – Prowadziła dla was badania – rzuciłem w błysku olśnienia. – A kto nasłał na nią morderców? Ręce same zacisnęły mi się na kałaszu. Gdyby spanikował, gdyby odstąpił choć o krok... zabiłbym. Ale wytrzymał spojrzenie. A twarz wyrażała szok:
– Ubili ? Ona miortwaja?
Odwróciłem się i odszedłem w mokry, cichy las. Minął kwadrans, nim wróciłem jako tako do równowagi. Skąd wzięli się martwi? Zapewne jedna ze stron odwiecznej wojny chciała nam pomóc, druga spowodowała ich śmierć w naszej rzeczywistości. Ale która? Dobro i zło na tych poziomach były już tylko pustymi słowami. Szkoda, naprawdę szkoda, że nie mogę się dobrać do głównych graczy, bardzo, ale to bardzo nie podobała mi się rola kukiełki w kosmicznym Grand Guginiolu. Wściekły gniew sprawił, że zacząłem dygotać niczym w napadzie histerii. Wreszcie z trudem wygoniłem z głowy wszystkie myśli, prawie spokojny chłonąłem dziwne miejsce całym sobą. I dopiero po chwili zrozumiałem, co mnie niepokoi w zamyślonym, sennym otoczeniu. Jakoś nastawiłem się na to, że po przeniesieniu wpadnę w głęboki po pas śnieg, a wokół będzie huczał buran. A trwał przecież środek syberyjskiego lata. Lipiec. Choć tak naprawdę aura przypominała nasz wilgotny kwiecień. Przez cholerne, lodowe koszmary dręczące mnie niemal co noc odbierałem całą scenerię jak jakiś ... fałsz.
– Desant? – głos Nastazji przywołał rzeczywistość. Rzeczywistość?
– Narada. Alex prosi – powiedziała. Twarz skrywał cień, głos był chłodny i obcy.
Na polanie Alexandre siedział na pniaku. Reszta stała zbita w gromadę. Chciałem w milczeniu wysłuchać Francuza, ale pytanie samo wypłynęło mi na usta:
– Wchodzimy do miasta? Kiedy? Jak?
Alexandre pokręcił głową.
– Nie.
Osłupiałem. Alex, nie czekając, mówił spokojnym i równym głosem, Nastazja tłumaczyła:
– Jest nas zbyt mało. Mimo... nieoczekiwanego wsparcia. Plan przewiduje przejęcie – zawahał się ponownie – artefaktu jutro o godzinie 4.15 rano, gdy ciężarówka z rodziną carską utknie w błocie. Tu niedaleko..




Dodano: 2012-07-25 08:47:58
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS