NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Bochiński, Tomasz - "Opowieści praskie"
Wydawnictwo: Almaz
Data wydania: Sierpień 2012
Oprawa: miękka
Format: 145 x 205 mm
Liczba stron: 237
Cena: 25,99 zł
Opracowanie graficzne: Maciej Garbacz
Projekt okładki: Małgorzata Śliwka



Bochiński, Tomasz - "Opowieści praskie" #1

Fragment opowiadania „Czarownice na Pradze”.


Diagnoza
1.

Siedziałem w ulubionym skórzanym fotelu znalezionym kiedyś na śmietniku, wsparty łokciami o blat biurka. Trzęsło mnie; co zrobić, twardzielem nie jestem. Mam przesrane, pomyślałem. Dobrze, że matki nie było w domu, widok jej synusia, który w butach, płaszczu i czapce bandytce wlazł na pokoje i gapi się bezmyślnie w ścianę, mógłby ją nieco zdenerwować. Poczucie beznadziei było całkowite, trzymało mnie tylko to, że inaczej postąpić nie mogłem. Czasem naprawdę nie ma wyjścia i trzeba dać w mordę łachudrom, choćby miało się to później źle skończyć. No, ale co teraz? Matkę by gdzieś wysłać, bo jak kolesie zaczną, to mi może kipnąć na serce. To jest jakiś pomysł, na parę dni z pewnością przygarnie ją ciotka, potem może siora mamę przytuli na działce...
Dygotka trochę mi przeszła. Zsunąłem czapkę na tył głowy, przywarłem plecami do oparcia leniwca i jeszcze raz spróbowałem ułożyć sobie, co tak naprawdę się stało.
Normalnie wracałem od Remka, nieco na fali, nie zwróciłem uwagi na grupkę kolesi stojących na rogu Ząbkowskiej i Tarchomińskiej. Zawsze tam ktoś stał. Nawet krzyki mnie nie uprzedziły, mało to wrzasków słyszałem o dowolnej godzinie? Ale, gdy podszedłem bliżej, dostrzegłem, że szarpią jakieś kobity. Może gdybym nie był na rauszu, udałbym ślepotę i ominął towarzystwo. A może i nie, bo w zimnym blasku latarni dostrzegłem twarz Beaty, sąsiadki z podwórka. Nic nie myślałem, odpiąłem tylko guzik płaszcza i wchodząc pomiędzy ludzi sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni. Potrącony Lisu odwrócił się i powiedział:
– O Chinol, spadaj, świrze.
Zdążył wypowiedzieć kwestię, ale potem zastygł z otwartymi ustami, bo wydobyty przeze mnie płynnym, ćwiczonym przez lata gestem krótki bejsbol wylądował z trzaskiem na głowie najmłodszego Dudy. Nim łobuz padł, rąbnąłem Goworka w łokieć, aż zaryczał i wypuścił Beatę z objęć. Ta nie zwlekając uniosła kolano i Lisu runął obok Dudy. Druga kobitka, nieco przechodzona, ale apetyczna, zerwała z nogi but i obcasem trafiła w gębę bliżej nieznanego mi byczka w dresach. Farba zalała mu oczy, dla pewności dźgnąłem damskiego boksera bejsbolem w dołek. Stracił oddech i bezsilnie usiadł na krawężniku.
W tej trzeciej, okrągłej, poznałem Walczakową, złotniczkę z Otwockiej.
– Pani Jolu, co jest? – rzekłem z naganą w głosie.
Wzruszyła ramionami.
– Swoje kobity biją, a nawet gwałcić chcieli...
Miałem na końcu języka, że powinna skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji, ale dałem spokój. Gdyby tak odmłodniała o trzydzieści kilo, jeszcze niejeden by się za nią obejrzał.
– Gwałcić?
– O, rajstopy mi porwał, skurwysyn– zauważyła Beata i wkurzona walnęła torebką przez łeb Goworka, który, przytulony do ściany kamienicy, próbował udawać, że go nie ma.
Kolesie nie mieli fartu, trzeba przyznać. Ale nie zmieniało to sytuacji, że trzeba było się zmywać.
– Drogie panie, tu coś niezdrowo się zrobiło, radziłbym sprawdzić, czy nie ma was w domach. Pstryknąłem w daszek czapki, schowałem bejsbola i ukłoniwszy się, odmaszerowałem. Usłyszałem jeszcze, jak Walczakowa mówi:
– Dobrze radziła Aga, żeby jechać taksówką, gdyby nie ten człowiek, marnie by z nami było.
I miała rację. Najmłodszy Duda, ostatni żywy z braci, był mendą najgorszej kategorii, a lubił otaczać się bandytami sobie podobnymi. Taki Goworek na przykład skatował niedawno Mańka Pawlickiego tak, że ten wylądował w szpitalu na reanimacji, bo nie chciał mu kopsnąć szluga. W drodze do domu przemyślałem to i owo. I– jak już nadmieniłem – miałem przerąbane. Jak nic będą chcieli mnie rozsmarować po asfalcie. Nie żeby strzelali, ale kosę jedną czy drugą to już z pewnością sprzedadzą. Minimum ojom gwarantowany.
Numer z bejsbolem był dobry na raz. Nosiłem kij od lat, ale nie pokazywałem nikomu. Przydał się, prawda, ale teraz będą już uprzedzeni. Co gorsza znają mnie, pewnie zacznie się od wytłukiwania szyb w oknach, podpalania drzwi. Może i matkę mi poturbują. Zacisnąłem szczęki aż do bólu. Co robić? Pobawią się ze mną, zaszczują, a wreszcie Duda, jak wydobrzeje, zarżnie mnie. Ale... znając siebie, nie dotrwam do tego finału. Pęknę, rozwalę na amen łeb któremuś ścierwu i pójdę siedzieć na długie lata, zupełnie jakbym człowieka zabił. Uciekać? Jak? Gdzie?
Nie... miałem przerąbane, bo cuda przecież się nie zdarzają.
Do drzwi ktoś zadzwonił. Aż podskoczyłem. Matka? Nie miała zwyczaju dzwonić. Zawsze sama otwierała. Kamanda Dudy? Bez żartów, tacy delikatni nie są, zresztą teraz zbierają gnaty do kupy. Jutro może się ruszą. Niechętnie poszedłem do drzwi. Kogokolwiek licho przyniosło, to absolutnie nie w porę.

2.
Beata stała przed lustrem, podziwiając nieco rozmazany makijaż, białą bluzkę ze śladami brudnych łap na biuście i beznadziejnie porwane nowe rajstopy. O– oczka poleciały od uda aż po kostkę. Ale przynajmniej rąbnęła kolesia w łeb, aż mu zęby zadzwoniły. Przebrać się? Nie, tak jak jest, będzie najlepiej, zaufała instynktowi, który nieodmiennie skutecznie pozwalał złapać w sidła każdego upatrzonego faceta. Zazwyczaj przy bliższym poznaniu sukinsyna i dupka. Takie jej szczęście. Ale teraz miało być inaczej, znaczy nic osobistego. Nadal dziwne dla niej było, że potrzebowały mężczyzny, ale wierzyła ciotkom, w tych sprawach wiedziały, co mówiły. Trzasnęła drzwiami, przebiegła przez puste podwórko i już po chwili dzwoniła do mieszkania nieświadomej ofiary.
Otworzył jej po chwili, spojrzał, zwolnił łańcuch. Stał milcząc, ciągle jeszcze w płaszczu, choć już bez czapki.
– Tak przyszłam… podziękować... – rzekła, nagle zdetonowana. Widziała przecież nieraz na podwórzu albo na ulicy, jak wodzi za nią wzrokiem. Teraz stał jakiś taki obojętny.
Skinął głową.
– Herbaty?
– Dzięki. Chętnie – odetchnęła z ulgą i zaproszona weszła do pokoju.
– Moment – rzucił – nastawię wodę.
Pierwszy raz była u Chinola, dotąd nie interesował jej – ani ładny, ani brzydki, dziwaczny w tym swoim płaszczu noszonym świątek i piątek. Spokojny, ustępliwy, po prostu szary. Co robić, gdy ją interesowali wyłącznie niegrzeczni chłopcy, pełni energii i głupich pomysłów.
Taki facet nie zaproponował by jej herbaty, gdyby zjawiła się u niego w podartych rajstopach, pełna wdzięczności za uratowanie... hm... powiedzmy cnoty. Zamiast usiąść, podeszła do regału pełnego książek: fantastyka, kryminały, ale i klasyka rosyjskiej powieści, część w oryginale. Dużo rzeczy historycznych, monografii... No tak, mól książkowy.
– Pomyślałem, że lepiej będzie, jak się kawy napijemy i po „maluchu”. – Nieco schrypnięty głos wyrwał Beatę z zamyślenia. Spojrzała na tacę – markowy koniak i filiżanki z prawdziwej porcelany – potem zaś zatrzymała wzrok na sinych od dwudniowego zarostu policzkach gospodarza. Nie taki on beznadziejny, jak myślałam, skonstatowała, a potem, westchnąwszy w duchu, usiadła naprzeciw w fotelu, grzecznie trzymając nogi razem, ale tak, by ślad na pończosze widoczny był aż po udo.
Posmakowała koniaku, zrobiła minę znawczyni, choć jako żywo nie gustowała w wymyślnych napitkach, i powiedziała:
– Głupio, nie? Tyle lat mieszkamy obok siebie, a nawet „cześć” sobie nie mówimy. W zasadzie dlaczego dali ci ksywę Chinol?
Na usta wypełzł mu krzywy uśmieszek. Dwoma palcami rozciągnął kąciki oczu. No, tak. Coś w tym było.
– Któryś przodek musiał mieć bliskie kontakty z jakimś żółtkiem – stwierdził. – Ale nie lubię tej ksywki.
– To jak mam mówić?
– W podstawówce wołali na mnie Filozof, a teraz, gdybyś mogła, mów po prostu Heniek. Może być?
Wyciągnęła rękę, by przybić piątkę, on jednak chwycił dłoń i lekko pocałował końce palców. Nie za czystych, trzeba przyznać. Skrępowana, zabrała rękę, przytrzymaną dłużej, niż to było potrzebne, i rozejrzała się jeszcze raz po pokoju.
– Tylko nie pytaj, czy to wszystko przeczytałem – rzucił. – Nie, nie wszystko, dzieła Wandy Wasilewskiej i Encyklopedię Gutenberga sobie odpuściłem.
Roześmiała się, odzyskując kontenans. Chinol... Heniek może nie był w jej typie, ale też nie okazał się drętwym głupcem. To miłe.
Po drugim łyku koniaku i ostrożnym spróbowaniu kawy – okazała się bardzo dobra – rzekła:
– Ci kolesie... odbiło im chyba. Własne kobity napadać? Przecież gdyby nas skrzywdzili, mieliby wojnę. I porachowane gnaty. W zasadzie powinni być wdzięczni, bo dostali bardzo mało...
– Nie będą wdzięczni. Duda i Goworek zabiliby własną matkę dla pięciu złotych, nie wiesz o tym? – Heniek wzruszył ramionami. – Zresztą od jakiegoś czasu, swój nie swój, uważać trzeba. Gnojki jak wilki, stadem atakują. Rozwalą łeb albo dziabną nożem dla czystej zabawy. Nie wiesz o tym?
Beata spoważniała, czas było przejść do meritum.
– Właśnie, ostatnio dużo dziwnych rzeczy się dzieje. O Wietnamcach słyszałeś?
– Paru odwaliło kitę, ale nikt im nie pomógł. Zawał czy coś. Może im własna kuchnia nie służy – Chinol uśmiechnął się krzywo.
– To raczej coś dużo gorszego...
Heniek popatrzył uważnie, milczał.
– Chcemy dojść, o co biega. Bo to śmierdzi i może zasmrodzić całą dzielnicę. Pomożesz?
– Podstarzałemu sabatowi czarownic? – uśmiechnął się krzywo.
Beata drgnęła. Czyżby coś wiedział? Nie, ot, zażartował. Ale on odczytał uważne spojrzenie po swojemu.
– No dobra, nie wszystkie są takie stare. A w kwestii pomocy, to nie sądzę. Będę miał teraz furę kłopotów i kompletny brak czasu.
– Duda?
– Ano.
– Żałujesz?
Wzruszył ramionami.
– Nie ma litości dla skurwysynów. Ale nie zmienia to sytuacji, że nie będę miał możliwości, by bawić się w detektywa. Bo o to chodzi?
– Między innymi. A gdyby Duda się od ciebie odwalił?
– O, to wtedy chętnie. Nudno ostatnio jakoś. Spraw tylko cud i jestem cały twój – zachichotał niespecjalnie wesoło.
Beata zaśmiała się w duchu. Nie wiedząc, wypowiedział formułę przysięgi. A ona sprawi cud.
–Trzymam za słowo. Za dzień, dwa pogadamy o szczegółach.
Wstała, odprowadził ją do drzwi i trzymał ręce przy sobie, czym – nie da się ukryć – zaimponował jej bardzo. Nawet przez chwilę pomyślała… ale nie. Interesy to interesy. Zadzwoni do Majora i Chinol, sam nie wiedząc kiedy, trafi do wiedźmiego kręgu. I o to chodzi, mała ... – pomyślała z zadowoleniem, schodząc ostrożnie po wyszczerbionych schodach.



Dodano: 2012-07-04 15:54:46
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS