NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Kenyon, Nate - "Diablo III: Zakon"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Diablo III
Kolekcja: Diablo
Tytuł oryginału: Diablo III: The Order
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Data wydania: Czerwiec 2012
ISBN: 978-83-7574-781-2
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 496
Cena: 39,90 zł
Rok wydania oryginału: 2012



Kenyon, Nate - "Diablo III: Zakon" #4

Kaldeum

Dziewczynka, chudziutka jak ptaszek, niewiele ponad ośmioletnia, wysunęła się spomiędzy prętów zardzewiałej kraty kanału ściekowego, gdy ostatnie promienie słońca prześlizgnęły się po miedzianych dachach i iglicach miasta. Świat powoli dryfował ku nocy. Kosmyki brązowych włosów wisiały wokół ślicznej, delikatnej buzi, poznaczonej smugami brudu. Grzywka została przycięta króciutko, dla wygody przy sporadycznym myciu.
Dziewczynka przemykała wśród cienia uliczek. Zmienił się kierunek wiatru i prysnął jej w twarz tysiące kropel wody niesionych znad kaskad, które były dziełem ludzkich rąk. Woda dudniła w oddali. Dziewczynka mruknęła pod nosem, a młoda kobieta przechodząca obok rzuciła jej zaskoczone spojrzenie i ominęła ją szerokim łukiem, zbierając fałdy chłopskiej spódnicy. Nie zauważyła wcześniej małej, bo ta stała w cieniu zupełnie nieruchoma. Dziewczynka nie zwróciła na kobietę większej uwagi. Przyzwyczaiła się już do tego, że inni jej unikają i wzdrygają się na sam widok. Bardziej była zainteresowana tym, co działo się obok, wśród namiotów handlarzy ustawionych w piasku pod murami miasta. Matka zabroniła jej tu przychodzić, ale targ fascynował ośmiolatkę. Tylu wokół było rozmaitych ludzi, tłoczących się i przepychających, pokrzykujących nieustannie na siebie nawzajem: wieśniaków z wózkami wyładowanymi suknem, warzywami i mięsem, strażników miejskich zbrojnych w ciężkie miecze i tarcze, targujących się kupców, szlachciców w jedwabnych szatach oraz sług. Kaldeum było miastem upału i spłowiałych barw, a ostatnio także napięcia, jakby ludzie spodziewali się, że wydarzy się coś strasznego.
Ale dziewczynka, samotna i przepełniona niepokojem, którego tak naprawdę nie potrafi ła zrozumieć, żyła z dala od nich, we własnym cieniu i mroku. Od namiotów zapachniało jedzeniem i małej zaburczało głośno w brzuchu. W tym samym momencie z alejki wyszedł starzec. Wydawało się, jakby pojawił się znikąd. Jego włosy były masą splątanych kosmyków, broda sięgała piersi. Na ramieniu niósł wypchaną torbę, tak ciężką, że kołysał się z boku na bok. Dziewczynka aż się spięła, kiedy wmieszał się w tłum targowiska – zaraz go ludzie wywrócą, rozdepczą. Ale kiedy mężczyzna zrzucił torbę w pył ulicy, postawił na niej stopę i zaczął rozglądać się wśród wózków i straganów, przechodnie tylko klęli i złorzeczyli, ale omijali go, tak jak strumień wody opływa kamień.
Starzec mruknął pod nosem, ale zbyt cicho, by dziewczynka mogła cokolwiek usłyszeć. Pogrzebał w torbie i wyciągnął kawałek materiału, pozostałość tuniki, na którym krwawymi literami napisane było:
Koniec wszelkich dni. Rozciągnął sobie ową szmatę nad głową i wzniósł brudne pomarszczone ręce, jakby szykował się do przysięgi.
– Strzeżcie się, albowiem zło nadciąga! – zakrzyczał żebrak, a jego głos był równie poszarpany co skrawek tuniki. – Najpierw upadnie góra i otworzą się bramy, a potem przyjdzie czas grozy i śmierci! Niebo zaciągnie się czernią, ulice spłyną krwią!
Grupa chłopców zebrała się po przeciwnej stronie ulicy. Trącali się łokciami i palcami pokazywali sobie starca. Rozbawieni podeszli do niego i otoczyli kręgiem.
– Zejdź z drogi, staruchu – odezwał się jeden z nich. – Bo jeszcze ci się broda wkręci w jakieś koło.
Głowa żebraka zakołysała się, gdy wodził spojrzeniem po twarzach wyrostków.
– Jesteście straceni. Mroczny jest potężny, powiadam wam. Na jego rozkaz stanie armia demonów! Martwi będą kroczyć wśród żywych!
Chłopcy znów wybuchnęli śmiechem.
– Ty już śmierdzisz jak truposz – stwierdził któryś. – Może to cię zmyliło.
Inny wyrwał starcowi torbę. Dłonie żebraka zerwały się jak ptaki do lotu, próbując pochwycić utraconą własność. Chłopcy zaczęli przerzucać tobół między sobą, niemalże trafiając kobietę z dzieckiem, która przemknęła bokiem, odwracając wzrok. Żebrak chciał odzyskać torbę, ale chłopcy zwarli szereg, zmusili go do cofania się i obrzucali przekleństwami. A kiedy po raz kolejny wyciągnął ręce, jeden z łobuzów popchnął go i starzec się zatoczył, ledwie zdołał utrzymać się na nogach.
Dziewczynka nie mogła już tego znieść. Oglądanie okrucieństwa chłopaków przypominało oczekiwanie na uderzenie monstrualnej fali nadciągającej do brzegu.
Wyprostowała drobne ramionka i wyskoczyła z cienia.
– Zostawcie go w spokoju – zażądała.
Chłopcy podnieśli na nią wzrok.
– Patrzcie tylko – powiedział ich przywódca, pochylając się nad dziewczynką. Przerastał ją co najmniej o głowę. Miał świńskie, wredne oczka. – Ten stary ma anioła stróża. A może to ty jesteś chodzącym truposzem, o którym bredził?
Serce dziewczynki zabiło mocniej, bo reszta chłopców porzuciła starego żebraka i podeszła do niej.
– Czego chcesz od tego durnia, co? – zapytał ten o świńskich oczkach. – To twój narzeczony czy co?
Dziewczynka popatrzyła na starca, który zebrawszy swoje rzeczy, oddalał się, mamrocząc pod nosem.
Wielka fala emocji, jeszcze przed chwilą piętrząca się przerażająco, załamała się, rozbiła jak woda o skały. Na chwilę dziewczynka poczuła ulgę. Ale wtedy Świńskie Oko dźgnął ją tłustym paluchem w ramię.
– Ty, mówię do ciebie.
Pozostali podeszli bliżej, wymieniając między sobą szerokie uśmiechy. Dopiero teraz rozpocznie się zabawa – mówiły ich rozbawione miny.
– Nie lubię cię – stwierdziła dziewczynka. – Jesteś wstrętny w środku, o, tutaj. – Dotknęła dłonią chudziutkiej piersi.
Świńskie Oko spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Już się nie uśmiechał.
– A ty jesteś wstrętna na zewnątrz – odparł, a jego głos zaczął nabierać piskliwych tonów. – Widziałem cię już kiedyś, nie? Lea, tak się nazywasz, nie? Gdzie jest twoja pomylona matka? Znów obsługuje gości w tawernie, co?
Pozostali chłopcy pohukiwali, śmiejąc się głośno, i poklepywali się nawzajem po ramionach, ale Świńskie Oko wciąż spoglądał jej w twarz.
– I wiesz co? Ja też cię nie lubię – wycedził cicho.
Znów dźgnął dziewczynkę paluchem.
– Zrozumiałaś? Nikt cię nie lubi. Jesteś ściekowym szczurem. Powinniśmy wrzucić cię do fontanny, żeby zmyć smród tych kanałów, w których ciągle się czołgasz, ale jakoś zapomnieliśmy sprzedać bilety na taki cyrk.
Reszta znów rechotała ubawiona. Ściekowy szczur. Lea nienawidziła, gdy ją tak nazywali.
– Nie dotykaj mnie – powiedziała twardo, a kiedy spojrzała chłopakowi w oczy, ten cofnął się mimowolnie.
W oczach dziewczynki migotała ciemność, głębia sprawiająca, że inni odwracali wzrok. Lea tak naprawdę nie wiedziała dlaczego. Wiedziała jedynie, że inni dostrzegają w niej coś niepokojącego i że dziwne rzeczy dzieją się wokół niej. Jakby sama jej obecność zwiastowała pecha. Ale tego tutaj to nie powstrzyma, szczególnie nie wtedy, gdy zajściu przyglądają się jego przyjaciele.
Spróbuje zrobić jej krzywdę, sprawy wymkną się spod kontroli, ona wymknie się spod kontroli, a nie wiedziała, jak mogłoby się to skończyć...
Nad ich głowami zakrakał kruk. Zatoczył krąg i z łopotem skrzydeł wylądował jakieś sześć metrów dalej. Przechylił łepek i popatrywał na wyrostków i dziewczynkę koralikowymi oczkami, podskakując raz po raz w kierunku martwego szczura. Wóz przetoczył się drogą, koło załomotało tuż obok, ptak odskoczył zgrabnie i zaraz wrócił w poprzednie miejsce, do spłaszczonego truchełka, rozjechanych flaków i futra, obejrzał je raz i drugi, zanim oderwał sobie długi, wilgotny pasek mięsa, podrzucił go i przełknął szybko.
Żołądek Lei szarpnął się, gdy kruk znów przechylił łepek i spojrzał paciorkiem oka prosto na nią.
Widzę cię, maleńka.
I poczuła, jakby to oko mogło otworzyć się na tyle szeroko, by połknąć ją jak kawałek surowego mięsa.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Zacisnęła pięści, gotowa walczyć, ale kruk zaprzątnął uwagę chłopców, więc skorzystała z tego i dała nura pod ramieniem Świniookiego, skoczyła w boczną uliczkę, po czym pobiegła ile sił w nogach. Za jej plecami rozległ się krzyk i wiedziała już, że wyrostki biegną za nią. Z oddali nadal słyszała wykrzykiwane przepowiednie starego żebraka, a przed oczyma miała gapiącego się na nią kruka, jak gdyby była jego następnym daniem.
Wydarzy się coś strasznego.
Przez chwilę nie była pewna, czy to głos w jej głowie, czy może echo krzyków starego żebraka. Dreszcz przebiegł jej po plecach, zadrżała i zanurkowała w kolejną wąską uliczkę na tyłach piekarni i sklepu z sukniami.
Skręciła gwałtownie, by ominąć pijaka grzebiącego w staniku jakiejś kobiety. W ciemności słyszała niewyraźne przekleństwa i krzyki chłopców.
Coś strasznego. Nie umiała powiedzieć, dlaczego tak myślała, ale słowa te odbijały się echem w pamięci, łopotały niczym skrzydła kruka. Już wcześniej zdarzało się Lei słyszeć w głowie ten głos, który w niczym nie przypominał jej własnego. Zastanawiała się często, czy każdy ma taki głos, który odzywa się od czasu do czasu, czy też pod tym względem różniła się od innych ludzi.
Dobiegła do szerszej ulicy. Tutaj więcej było pieszych, a po przeciwnej stronie stało dwóch żołnierzy z dłońmi wspartymi na rękojeściach mieczy. Przy odrobinie szczęścia zauważą ścigających dziewczynkę chłopców, ale pewności mieć nie mogła. Skoczyła w prawo, prosto w chłód wejścia sklepu tytoniowego. Owionął ją bogaty aromat omszałej ziemi. Lea dobrze znała miasto, wiedziała, że sklep ma drugie wyjście, prowadzące w bezpieczne rejony. Co prawda chłopcy też mogli to wiedzieć, ale nie znali tego, co znajdowało się pod sklepem.
Zanim zrozumieją, co zrobiła, jej już nie będzie. Popędziła przez sklep, właściciel krzyknął za nią zaskoczony. Próbowała się rozluźnić. Nic się przecież nie stało, nic, co mogłoby ją wpędzić w kłopoty, tak długo jak matka się o tym nie dowie. Kratę skrywały cienie zalegające na tyłach sklepu. Lea odepchnęła ją na bok i bezszelestnie opadła w ciemność kanału. Zasunęła kratę. Znała te tunele lepiej niż ktokolwiek, wieczny mrok wąskich przejść napełniał ją spokojem. Bawiła się tu, odkąd sięgała pamięcią. Ten kanał zaprowadzi ją prosto do domu.
Jesteś ściekowym szczurem. Powinniśmy wrzucić cię do fontanny, żeby zmyć ten smród.
Ze złością otarła łzy i cicho pobiegła naprzód. Jej oczy już się przyzwyczaiły do półmroku. Nie dostaną jej, nie w taki sposób. Przez całe życie znosiła niechętne spojrzenia i drwiny, dorastała bez poczucia przynależności, ten dzień niczym się nie różnił od innych. Ale to nie drwiny chłopców teraz ją prześladowały. Nie mogła wyrzucić z pamięci starego żebraka, jego wieszczych słów, czarnookiego kruka zerkającego znad wnętrzności, którymi się pożywiał. Dzioba rozdzierającego padlinę.
Wydarzy się coś strasznego. Nie wiedziała, co to mogło oznaczać, ale wyczuwała, że nadchodzi – jakby wiatr niósł zapach zepsucia i stęchlizny.
Zanim Lea wynurzyła się z kanałów i dotarła do domu, na niebie gasły już ostatnie smugi czerwieni, powiew chłodnego wieczornego powietrza przyprawił ją o dreszcze. Chłopcy już dawno zrezygnowali z pogoni, a ona uspokoiła się na tyle, by zwątpić w przeczucie nadciągającej zagłady. Dzisiaj było tak jak zawsze, a żebrak okaże się pewnie tylko obłąkanym staruchem i tyle. Ale kiedy otworzyła drzwi, matka czekała na nią z tym błyskiem w oku, który Lea doskonale znała i którego nauczyła się obawiać. Gillian złapała ją za rękę i wciągnęła do środka.
– Gdzież byłaś, dziecko? – syknęła, zamykając drzwi na zasuwę. Rozejrzała się, jakby się bała, że ktoś mógłby nagle wyskoczyć na nie z cienia. – Znowu bawiłaś się w tych przeklętych tunelach? Jesteś obrzydliwie brudna. Nie możesz tak się błąkać po nocy.
– Prze... przepraszam – wymamrotała Lea. – Byłam odwiedzić... Jonasza.
Jonasz był właścicielem sklepiku, w którym kupowały zwykle jajka i mleko. Przez moment Lea obawiała się, że matka zauważy brak jakichkolwiek zakupów, ale Gillian nie zwróciła na to uwagi. Zawsze myślami przebywała gdzieś daleko, niektórzy twierdzili nawet, że jest obłąkana. Zwykle jednak jej dziwaczne zachowanie nie budziło niepokoju, przynajmniej do niedawna.
Ostatnio jednak sytuacja się zmieniła. Lea potarła ramię w miejscu, gdzie palce matki zacisnęły się z siłą imadła, i znów pomyślała o kruku i jego szponach ostrych jak brzytwy, rozdzierających surowe czerwone mięso.
Gillian przechyliła głowę, nasłuchując. Zamruczała niewyraźnie i wciągnęła dziewczynkę głębiej do izby, odsuwając się zarazem od drzwi, jakby ktoś miał przez nie w każdej chwili wejść.
– Oni patrzą. – Padła na kolana przed córeczką i złapała ją za chude ramionka. – Są wszędzie – ściszyła głos do szeptu. – Chcą ciebie, Leo. I jeśli cię znajdą, już nigdy stamtąd nie powrócisz. Nigdy. Rozumiesz?
Ten nacisk w tonie, to błaganie sprawiało, że słowa brzmiały nie tyle groźnie, co żałośnie, ale Lea i tak była przerażona. To był inny strach niż ten, który czuła tam, w obecności chłopców, ale ani trochę mniej przejmujący. W pokoju powiało chłodem, obiema kobietami, i starszą, i tą młodziutką, wstrząsnął dreszcz. Lea skinęła potakująco głową, na przemian zaciskając i rozprostowując palce, choć nie miała pojęcia, co właściwie miała znaczyć wypowiedź matki. Kto obserwuje? Tamte chłopaki czy ktoś inny?
Gillian wzdrygnęła się, cofnęła ręce jak oparzona. Wstała i przyłożyła dłoń do czoła, krzywiąc się z bólu.
– Zamknij się! – krzyknęła do czegoś niewidocznego, czego nikt poza nią nie słyszał. – To tylko mała
dziewczynka. Nie chciała tego. Zrobiło się jeszcze chłodniej. Na stole zabrzęczały talerze. Gillian odwróciła się błyskawicznie, oczy miała dzikie i wystraszone. Znów złapała Leę za ramię i potrząsnęła nią, aż dziewczynce zadzwoniły zęby.
– Przestań!
– Ja... Ja nie...
– Nie wierzę im – szepnęła Gillian. – Nie wierzę w ani jedno słowo. Jesteś grzeczną dziewczynką, Leo. Prawda?
Lea znów skinęła głową twierdząco. Przestraszonym spojrzeniem obrzuciła izbę, zniszczone krzesła i stół, czarne od sadzy palenisko, tani dywan, tak zużyty i wytarty, że stracił wszystkie kolory. Nie miała skąd oczekiwać pomocy, nikt by nie usłyszał jej krzyku.
Dotknęła językiem bolącego miejsca po wewnętrznej stronie policzka, które sobie przygryzła. Czuła, jak coś w niej narasta, jak gdyby coś obcego, nieznanego, bo dotychczas uśpionego, lecz teraz budzącego się do życia. I pomyślała o snach, jakie nawiedzały ją w środku nocy, o świecie z tych snów, który przecież nie mógł być prawdziwy, chociaż się takim wydawał.
– Umarli są niespokojni – powiedziała Gillian. – Demony gotowe na krew. Pragną jej, Leo. Kąpią się w niej. One...
Lampa w kuchni błysnęła gwałtownym płomieniem. Miska podskoczyła na stole i upadła na podłogę, zielone jabłka potoczyły się po deskach i zatrzymały u ich stóp. Gillian odskoczyła od córki, zasłoniła się wyciągniętymi ramionami, jakby spodziewała się ciosu. Potem w jej oczach błysnął gniew, usta zacisnęły się w wąską linię.
Kobieta złapała Leę za ramię, szarpnięciem wyciągnęła z pokoju i poprowadziła korytarzykiem do sypialni dziewczynki.
– Nie pozwolę na to w moim domu, rozumiesz? – warknęła. – Nie pozwolę. Zostaniesz tu, póki nie powiem, że możesz wyjść.
– Matko, proszę... – W oczach Lei zakręciły się łzy.
– Czasem myślę, że też jesteś demonem – szepnęła Gillian. Ale spoglądała przy tym w dal i Lea nie była pewna, czy matka mówi do niej, czy do kogoś innego. Gillian zatrzasnęła drzwi i dziewczynka usłyszała szczęk zasuwy. Lea oparła głowę o chłodne drewno i otarła łzy.
Słyszała, jak w kuchni matka brzęka garnkami, mamrocząc pod nosem, ale słowa były zbyt niewyraźne, by dziewczynka mogła je zrozumieć. Nie wiedziała, co ją czeka, ale matka nie wróciła do sypialni. Wreszcie Lea położyła się na łóżku, skuliła na boku i zamknęła oczy.
Ocknęła się kilka godzin później w całkowitej ciemności. Dom pogrążony był w ciszy i dziewczynka nie wiedziała, co ją właściwie obudziło. Przez okno widziała księżyc w tłustej pełni, nadęty i żółty żeglował nad miedzianymi dachami po czarnym, bezchmurnym niebie. Pamięć podsuwała jej niejasne obrazy ze snu, jakieś potwory ścigające ją przez pustkowia pełne ognia i magii. Matka ostrzegała ją przed tymi snami, powtarzała, że Lea nie może w nie wierzyć, nie może ich mylić z jawą, ale srogi głos, jakim wygłaszała te ostrzeżenia, zawsze budził w Lei niepokój.
Być może Gillian bała się szaleństwa, które powoli pochłaniało jej zmysły. Wariactwa. Bo to właśnie się z nią działo, czyż nie? Słyszała głosy, gadała o demonach krwi i śmierci. Ostatnimi czasy nagle jej się pogorszyło i po raz pierwszy Lea zastanawiała się, co się z nią stanie, gdy matka nie będzie już mogła się nią opiekować.
Nie znała ojca. Gillian nigdy nie chciała o nim rozmawiać. Z tego, co Lea wiedziała, nigdy nie miała ojca, żaden krewny nigdy nie przyjechał odwiedzić ich w Kaldeum. Zresztą równie niewiele wiedziała o tym, skąd pochodziła, miała zaledwie świadomość, że w życiu jej matki wydarzyła się tragedia, która zmusiła je obie do wędrówki przez wiele kilometrów, opuszczenia miejsca, w którym kiedyś mieszkały, i osiedlenia się tutaj, gdzie były samotne i pozbawione wszelakich więzi. W głębi korytarza rozległo się skrzypnięcie.
W szczelinie pod drzwiami pojawiło się światło, by zgasnąć chwilę później, jakby ktoś przechodził, trzymając w dłoniach lampę. Lea wstała i cichutko przyłożyła ucho do drzwi. Matka kłóciła się sama ze sobą ochrypłym szeptem, który stopniowo przybierał na sile, skrzypnięcia podłogi pod jej stopami stawały się coraz szybsze, w miarę jak krążyła niespokojnie w tę i z powrotem. I znów Lea poczuła, jak coś wzbiera i w niej, i poza nią, trzeszcząca energia tak przerażająca, że dziewczynka niemal nie była w stanie oddychać. Odpełzła od drzwi, wspięła się na wąskie łóżko i podciągnąwszy kolana pod brodę, zaczęła kołysać się w przód i w tył.
Gillian zakrzyczała cienko po drugiej stronie drzwi. Dźwięk zdał się nienaturalnie głośny w spowitym ciszą domu. Cichy zwierzęcy niemal skowyt wyrwał się z ust Lei, gdy usłyszała szczęk zasuwy. Drzwi otworzyły się z takim rozmachem, że uderzyły o ścianę. Gillian stanęła w progu, oświetlona blaskiem trzymanej lampy.
Chwiała się lekko, odziana zaledwie w koszulę nocną, włosy miała potargane, spojrzenie nawiedzone.
– Podejdź tu, dziecko – nakazała. Gdy Lea się nie poruszyła, głos Gillian stał się ostry jak nóż: – Musisz słuchać. Mówię do ciebie. – Uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu nie było ciepła. Lei wręcz wydało się, że matki wcale tam nie ma, jak gdyby pogrążyła się w transie.
– Mamy coś ważnego do zrobienia.
Lea nie była pewna, co właściwie się stało. Gdy Gillian weszła do pokoju, świat nagle się rozciągnął, wszystko stało się dalekie, a światło przygasło. Zupełnie jakby ktoś inny przejął kontrolę nad zmysłami Lei.
Kiedy trochę oprzytomniała, stały już w korytarzu, spocona ręka matki spoczywała na ramieniu dziewczynki, popychając ją naprzód do drzwi, skąd dobiegło pukanie. Ale Lea nie była pewna, czy to rzeczywisty dźwięk, czy tylko dudni jej w uszach.
Gillian zatrzymała się w pół kroku, twarz miała nieprzytomną i udręczoną. Resztki ognia zasyczały cicho iskrami, gdy pękła dopalająca się kłoda. Płomień lampy rzucał na szare ściany dziko roztańczone cienie.
Pukanie rozległo się ponownie, tym razem głośniej.
Gillian westchnęła głęboko, jej dłoń zsunęła się z ramienia małej, ciało rozluźniło się, niemal zwiotczało, jakby dało ujście czemuś, co jeszcze przed chwilą ze wszystkich sił starała się powstrzymać. Jakakolwiek ciemność pętała je obie, więzy Gillian zostały właśnie zerwane.
– Późno – mruknęła Gillian. – Któż to może być? – Jej spojrzenie zatrzymało się na twarzyczce Lei, na drżących ramionkach. – Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie jesteś w łóżku? Nastaw wody, a ja otworzę.
Postawiła lampę na stole i otuliła szlafrokiem chude ramiona.
Lea nawet nie drgnęła, jej małe stopy wrosły w podłogę, patrzyła w napięciu, jak matka sięga do klamki, jak otwiera drzwi.
W progu stał starzec w szarej tunice z kapturem, białe włosy i długa broda dawno już nie widziały grzebienia, z ramienia zwisała stara wypchana torba. Przez chwilę Lea myślała, że to ten zwariowany żebrak z targu, ale zaraz zrozumiała, że ten mężczyzna był całkiem inny. Odzienie miał dziwne, wydawało się, że dźwiga ogromny ciężar, ale twarz, choć wiekowa, była miła, a oczy lśniły jak gwiazdki w cieniu brwi.
– Gillian – powiedział na powitanie – wybacz, że zjawiam się tak późno, ale od wielu dni jestem w drodzei nie chciałem już zwlekać.
Matka Lei stała jak skamieniała, chyba nawet przestała oddychać. Jej dłoń wolno powędrowała do ust.
– Deckard? Deckard Cain? To naprawdę ty?
Stary uśmiechnął się.
– Tak sądzę, aczkolwiek rozumiem, że pył z drogi nieco utrudnia rozpoznanie. – Przeniósł spojrzenie na Leę. – Minęło wiele czasu. Zastanawiam się, czy mógłbym wejść?
Gillian milczała, jak gdyby szukała właściwej odpowiedzi na to pytanie.
Wpuść go, prosiła w duchu Lea, błagam, choć właściwie sama nie wiedziała dlaczego. Było coś w tym człowieku, coś, co niosło poczucie spokoju. A Lea za nic nie chciałaby zostać teraz sam na sam z matką.
– Oczywiście. – Gillian wreszcie odsunęła się na bok. – Nie wiem... gdzie ja mam rozum.
Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu.
– Dziękuję – powiedział. – Mamy sporo spraw do omówienia, prawda?
Skinęła głową. Spojrzeli na siebie i Lea odniosła wrażenie, że rozumieją się bez słów. Stary przekroczył próg, a Gillian zamknęła za nim cicho drzwi, zostawiając za progiem noc i to, co mogło czaić się w mroku.



Dodano: 2012-06-20 16:38:17
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS