Na pokładzie
„Stroiciela ciszy” odbyć można ciekawą, literacką podróż do odległych galaktyk, w głąb ludzkiego wnętrza i poza granicę śmierci. Jednak z czystym sumieniem poleciłbym tę wyprawę wyłącznie weteranom, którzy nie boją się przedzierania przez gęstwinę filozoficznych dysput i religijnej symboliki.
Na rynku literackiej fantastyki Wojciech Szyda nie należy do bożyszczy czytelniczych tłumów. Pisze prozę specyficzną, nie zawsze łatwą, przepojoną ważkimi tematami i mijającą się z gustami masowego odbiorcy. Tworząc charakterystyczną mieszankę fantastycznego sztafażu z teologiczną tematyką, opanował jednak niszę, w której jest po prostu niezastąpiony i z pewnością dorobił się grona wiernych czytelników.
Co ciekawe, poruszając się po grząskich tematach dotyczących Boga, eschatologii i wiary, Szyda zwinnie unika taniego moralizatorstwa, szufladkowania i ideowej jednoznaczności. Jego proza jest błyskotliwa i inspirująca, nie ma w sobie nic z grzecznych, literackich laurek pisanych Panu Bogu i nic z zacietrzewionego antyklerykalizmu i ateizujących obsesji. Zręcznie lawiruje pomiędzy obrazami, które można by uznać za bluźniercze, a refleksjami, których nie powstydziliby się ortodoksyjni chrześcijańscy myśliciele. Wydaje się, że w sedno trafił Maciej Parowski, wskazując wśród patronów literackich poszukiwań Szydy zarówno Philipa Dicka, jak i Gilberta Chestertona.
W „Stroicielu ciszy” znajdziemy podróż w czasie w celu zgładzenia Chrystusa, pomysł jego sklonowania, poszukiwania Graala, sieciowy ekshibicjonizm podniesiony do rangi wyznania i anioły polujące na ludzi. Szyda miesza motywy i konwencje popkulturowe z biblijnymi – jak choćby misyjność Kościoła z misjami kosmicznymi czy kult relikwii z frankensteinowskim projektem. Równie różnorodna jest forma – od opowiadań w konwencji science fiction, przez wycieczki w kierunku kryminału, eposu czy baśni, a czasem utworów będących czystą, pozbawioną wszelkiej fabuły, kreacją świata. Wszystko przesycone jest religią i filozofią – od metafizycznego tła, elementów scenerii, postaci i motywów, przez dygresje, cytaty ze starożytnych myślicieli i wszechobecne biblijne metafory.
Kiedy autor zachowuje równowagę i wplata przemyślenia w ciekawą opowieść – powstaje mieszanka prawdziwie wybuchowa. Ozdobą zbioru jest opowiadanie „Plany na przeszłość” – harmonijne połączenie intrygującej fabuły, dynamicznej akcji i metafizycznej refleksji pierwszej próby. Utwór jest niezwykle celną, przesyconą dickowskim klimatem i przypominającą nieco
„Miasto dusz”, wizją świata, w którym ludzie mogą prowadzić kilka równoległych żywotów, rozszczepiając swoje ścieżki i stając się na każdej z nich całkowicie innymi osobami, między którymi nawigują, przebywając dowolną ilość czasu w dowolnym z wcieleń.
Błyskotliwa wizja aż kipi od interpretacyjnych tropów. Utwór jest zarazem krytyką konsumpcyjnego oglądu świata, satyrą na lęk współczesnych przed ważnymi, określającymi nas decyzjami, celną diagnozą dzisiejszych nijakich charakterów i wszechobecnej ucieczki przed odpowiedzialnością, karykaturą ludzi przywdziewających społeczne maski, w końcu – refleksją nad tożsamością i integralnością ludzkiej natury w obliczu społecznych i technologicznych przemian.
Niestety, w prozie Szydy dość często proporcje ulegają zachwianiu i publicystyka z filozoficznym zacięciem całkowicie zastępują zdrową, wciągającą fabułą i galerię wiarygodnych postaci. Choć refleksje autora bywają fascynujące (jak myśli o ciszy, gwarze cywilizacji i milczeniu Boga z tytułowego „Stroiciela ciszy”), to jednak odczuwalny bywa brak fabuł i bohaterów, którzy wprawiliby prozę w ruch, nadając jej dodatkowy wymiar ludzkich wyborów i emocji.
Odnosi się też wrażenie, że opowiadania zebrane w zbiorze są zwyczajnie nierówne i skompletowane wedle klucza „wszystko, co znalazło się w szufladzie”. Pod tym względem „Stroiciel ciszy” blado wypada na tle poprzedniego zbioru opowiadań wydanego przed pięciu laty –
„Szlaku cudów” – obszerniejszego, uporządkowanego, równego i ciekawie przeplatającego miniatury i dłuższe formy.
Połowa opowiadań zebranych w „Stroicielu ciszy” ukazała się wcześniej na łamach „Nowej Fantastyki” i „Fantastyki Wydania Specjalnego”. Ale dla fanów szyda fiction zbiorcze wydanie wzbogacone o nowe utwory to zapewne pozycja obowiązkowa. Szkoda tylko, że zbiorowi wymknął się nominowany do Zajdla 2007 „Hexenhammer”.
I szkoda też, że filozoficzna głębia i ogromne pokłady pomysłów powleczone są tak skromną i niedoskonałą warstwą fabuły, bo kreatywność i intelektualny potencjał zdecydowanie predysponują Szydę do tego, by opuścić ciasną niszę i wypłynąć na nieco szersze wody.