NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Harris, Charlaine - "Gorzej niż martwy"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Harris, Charlaine - "Sookie Stackhouse"
Tytuł oryginału: From Dead To Worse
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Październik 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-223-9
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 446
Cena: 35,00 zł
Rok wydania oryginału: 2008
Wydawca oryginału: Ace Books
Tom cyklu: 8



Harris, Charlaine - "Gorzej niż martwy"

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Robiłam porządek w butelkach z alkoholem na składanym stole za przenośnym barem, kiedy podbiegła do mnie Halleigh Robinson. Na jej ładnej twarzyczce dostrzegłam rumieńce i ślady łez. Dziewczyna zresztą natychmiast przyciągnęła moją uwagę, ponieważ za godzinę miała brać ślub, a wciąż była w błękitnych dżinsach i koszulce z krótkimi rękawami.
– Sookie! – wysapała, obiegając kontuar i łapiąc mnie za ramię. – Musisz mi pomóc!
Wydawało mi się, że już jej pomogłam, skoro tkwiłam tutaj w stroju kelnerki zamiast w ładnej sukience, którą planowałam włożyć na ślub.
– Jasne – odparłam, sądząc, że Halleigh chce, żebym jej przyrządziła na przykład jakiegoś specjalnego drinka.
Chociaż... Gdybym wsłuchała się wcześniej w jej myśli, wiedziałabym już, że chodzi o coś zupełnie innego. Próbowałam jednak zachowywać się tutaj jak najlepiej i szaleńczo blokowałam umysł przed napływem myśli innych osób. Telepaci nie mają łatwo, szczególnie na tak intensywnych emocjonalnie imprezach jak podwójny ślub. Tyle że chciałam być tutaj gościem, a nie barmanką serwującą drinki. Niestety, wyznaczonej przez Extreme(ly Elegant) Events osobie, która miała pełnić tę funkcję, przydarzył się wypadek w drodze ze Shreveport, toteż – chociaż firma wcześniej upierała się przy własnym barmanie – ponownie poproszono Sama i mnie.
Byłam zatem trochę rozczarowana, że stoję po „niewłaściwej” stronie kontuaru, uznałam jednak, że mogę wyświadczyć tę przysługę pannie młodej w jej szczególny dzień.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytałam.
– Potrzebuję ciebie na moją druhnę – odparowała.
– Ach... Co takiego?
– Tiffany zasłabła, gdy pan Cumberland zrobił pierwszy cykl fotek. Odwieźli ją do szpitala!
Jak wspomniałam, do ślubu pozostała jeszcze godzina i fotograf postanowił wcześniej pstryknąć kilka grupowych ujęć. Druhny i drużbowie byli już stosownie ubrani. Cóż, Halleigh również powinna właśnie wkładać ślubną suknię, a zamiast tego stała przede mną w dżinsach, lokówkach na głowie, bez makijażu i z twarzą zalaną łzami. Kto mógłby odmówić młodej kobiecie w takim stanie?
– Masz ten sam rozmiar co ona – ciągnęła nieszczęśliwa narzeczona. – A Tiffany prawdopodobnie będą wycinać wyrostek robaczkowy. Więc... mogłabyś przymierzyć sukienkę?
Zerknęłam na Sama, mojego szefa.
Uśmiechnął się do mnie i skinął głową.
– Idź, Sookie. Oficjalnie otwieramy dopiero po ślubie, czyli gdy zacznie się przyjęcie weselne.
Podążyłam zatem za Halleigh do Belle Rive, rezydencji Bellefleurów, która po ostatnich remontach wróciła do dawnej, przedwojennej chwały. Drewniane podłogi aż lśniły, błyszczały złocenia stojącej przy schodach harfy, podobnie jak wypolerowane srebra, wystawione na pokaz na blacie dużego kredensu w jadalni. Wszędzie dostrzegałam służących w białych strojach z misternie wyhaftowanym czarną nicią na bluzach logo „E(E)E”. Extreme(ly Elegant) Events stała się ostatnio w Stanach Zjednoczonych główną firmą organizującą wszelkie ekskluzywne imprezy.
Na widok logo poczułam ukłucie w sercu, ponieważ dla obsługującej istoty nadnaturalne filii Extreme(ly Elegant) Events pracował mój chłopak, od którego od dawna nie miałam żadnych wieści. Nie czułam jednak bólu zbyt długo, ponieważ Halleigh ciągnęła mnie szybko po schodach na piętro.
Pierwsza z brzegu sypialnia była wypełniona dość młodymi kobietami ubranymi w suknie w kolorze złota; wszystkie kręciły się wokół przyszłej szwagierki Halleigh, Portii Bellefleur. Halleigh przemknęła wraz ze mną obok nich i weszła do drugiego pokoju po lewej. Tu również tłoczyły się kobiety, tyle że młodsze od tamtych i ubrane w szyfony w ciemnym odcieniu granatu. W pomieszczeniu panował chaos, a na wielu powierzchniach zalegały prywatne stroje druhen. Pod zachodnią ścianą mieściło się stanowisko makijażowo-fryzjerskie, przy którym spokojnie stała kosmetyczka w różowym fartuchu i z lokówką w ręku.
– Dziewczyny, to jest Sookie Stackhouse – przedstawiła mnie pośpiesznie Halleigh. – Sookie, to jest moja siostra Fay, moja kuzynka Kelly, moja najlepsza przyjaciółka Sarah, moja druga najlepsza przyjaciółka Dana. A tutaj jest sukienka. Rozmiar osiem.
Zdziwiłam się, że Halleigh wykazała się przytomnością umysłu i kazała Tiffany zdjąć sukienkę druhny, zanim biedaczkę zabrano do szpitala. Cóż, panny młode są bezlitosne.
W ciągu kilku minut rozebrano mnie do majtek i stanika. Cieszyłam się, że włożyłam tego dnia ładną bieliznę, ponieważ nie było czasu na skromność. Jakże skrępowana bym się czuła, gdybym musiała się zaprezentować na przykład w dziurawych babcinych gatkach! Sukienka miała podszewkę, więc nie potrzebowałam halki, co wydało mi się kolejnym szczęśliwym trafem. Znalazły się dla mnie zapasowe pończochy, które włożyłam najpierw, a później – przez głowę – sukienkę. Czasami noszę dziesiątkę (właściwie niemal przez cały czas), wstrzymywałam więc oddech, kiedy Fay zapinała zamek.
Powinnam wytrzymać, jeśli nie będę zbyt często oddychać.
– Super! – powiedziała radośnie jedna z pozostałych druhen (Dana?). – Teraz buty.
– O Boże – jęknęłam na ich widok.
Były na bardzo wysokim obcasie, ufarbowane na ciemnogranatowo, by pasowały do sukienki. Wsuwając w nie stopy, oczekiwałam bólu. Kelly (chyba) zapięła paseczki i wstałam. Wszystkie wstrzymałyśmy oddech, kiedy zrobiłam krok, potem kolejny. Buty były mniej więcej o pół rozmiaru za małe. I to było ważne „pół”!
– Jakoś pewnie wytrzymam do końca ślubu – bąknęłam, a wszystkie dziewczyny zaklaskały.
– Zapraszam zatem do siebie – oznajmiła pani Różowy Fartuch, więc usiadłam na krześle.
Podczas gdy „prawdziwe” druhny i matka Halleigh pomagały pannie młodej włożyć suknię, kosmetyczka nałożyła mi dodatkowy makijaż na mój własny i poprawiła fryzurę. Włosy mam długie i gęste, więc panią Różową czekało sporo pracy. W ostatnich trzech latach tylko nieco podcinałam włosy, które teraz sięgają mi do łopatek. Moja lokatorka, Amelia, zrobiła mi pasemka i wyszły naprawdę dobrze. Nigdy wcześniej nie miałam aż tak jasnych włosów.
Obejrzałam sobie siebie w pełnowymiarowym lustrze i wydało mi się niemożliwe, że w ledwie dwadzieścia minut ktoś mógł tak bardzo mnie przeobrazić. Z pracującej barmanki w długiej białej koszuli z marszczeniami i czarnych spodniach przemieniłam się w druhnę w ciemnogranatowej sukience, w dodatku ponad siedem centymetrów wyższą.
I wiecie co? Prezentowałam się wspaniale! W tym kolorze było mi naprawdę świetnie, zresztą, w sukience również – spódniczka lekko rozszerzała się ku dołowi, krótkie rękawy nie były zbyt obcisłe, a dekolt nie wydawał się na tyle duży, by nadawać mi zdzirowaty wygląd. Ponieważ mam naprawdę spory biust, staram się starannie dobierać stroje.
Z samouwielbienia wyrwała mnie praktyczna Dana.
– Słuchaj, mamy tu pewne zasady, których trzeba przestrzegać – oznajmiła.
Od tej chwili zatem słuchałam wszystkich wokół i posłusznie kiwałam głową. Wysłuchałam planu i znów pokiwałam głową. Dana okazała się dziewczyną zorganizowaną.
Gdybym kiedyś zapragnęła najechać na jakieś małe państwo, właśnie Danę chciałabym mieć u swego boku. Do czasu, aż ostrożnie zeszłyśmy po schodach (długie spódnice i wysokie obcasy to niezbyt dobre połączenie), zostałam w pełni wprowadzona w szczegóły i gotowa na pierwsze przejście między rzędami zajmowanych przez gości krzeseł.
Większość dziewczyn przed ukończeniem dwudziestu sześciu lat kilkakrotnie już była druhnami, mój przypadek jest jednak inny – Tara Thornton, jedyna moja przyjaciółka na tyle bliska, że mogłabym być jej druhną, wyszła za mąż akurat wtedy, gdy przebywałam poza miastem. Na dole dostrzegłam gromadzące się uczestniczki drugiego ślubu. Grupa Portii miała być we wszystkim pierwsza. Dwaj panowie młodzi wraz ze swymi drużbami czekali już na dworze – i dobrze, ponieważ do ceremonii pozostało zaledwie pięć minut.
Portia Bellefleur i jej druhny były przeciętnie o siedem lat starsze niż przedstawicielki ekipy Halleigh. Portia jest starszą siostrą Andy’ego Bellefleura, detektywa policji Bon Temps i narzeczonego Halleigh. Strój Portii wydał mi się trochę przesadny (do materiału przyszyto tyle pereł, warstw koronki i cekinów, że moim zdaniem suknia mogłaby sama stać), ale cóż, to był wielki dzień Portii, a w taki dzień dziewczyna może sobie nosić, co, cholera, chce. Wszystkie jej druhny były ubrane na złoto.
Bukiety druhen oczywiście pasowały: były biało-granatowe lub żółte. „Nasze” bukiety w zestawieniu z ciemnogranatowymi sukienkami dawały bardzo ładny efekt.
Konsultantka ślubna, szczupła nerwowa kobieta z wielką burzą ciemnych loków, liczyła uczestników ceremonii prawie na głos. Kiedy wreszcie z zadowoleniem stwierdziła, że wszystkie niezbędne osoby są obecne, otworzyła dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na duży ceglany taras. Stąd widzieliśmy tłum gości, zwróconych plecami do nas i usadowionych na stojących w dwóch sektorach na trawniku białych składanych krzesłach; pomiędzy sektorami rozłożono wąski czerwony dywan. Ludzie patrzyli na podwyższenie, na którym pastor stał obok ołtarza przystrojonego białym obrusem i zastawionego zapalonymi już świecami.
Na prawo od duchownego czekał narzeczony Portii, Glen Vick. Spoglądał na dom, czyli na nas. Glen wyglądał na bardzo, bardzo zdenerwowanego, niemniej jednak starał się uśmiechać. Drużbowie zajęli już stosowne pozycje po obu jego bokach.
„Złote” druhny Portii wyszły na taras i – jedna po drugiej – zaczęły przechodzić przez wypielęgnowany ogród. Dzięki zapachowi weselnych kwiatów noc wydawała się słodka. Zresztą, w ogrodach Belle Rive róże kwitną nawet w październiku.
W końcu, z towarzyszeniem narastającej muzyki, Portia przekroczyła taras i doszła do początku czerwonego dywanu, a konsultantka ślubna (z niejakim wysiłkiem) podniosła tren jej sukni, by panna młoda nie szorowała nim po cegłach.
Pastor skinął głową, a wówczas wszyscy wstali i obrócili się, by zobaczyć triumfalny marsz Portii. Cóż, Portia czekała na tę chwilę wiele lat.
Bez przeszkód dotarła do ołtarza i wtedy przyszła kolej na naszą grupę. Kiedy przechodziłyśmy przez taras, Halleigh posłała każdej z nas zachęcającego całusa – również mnie, co było z jej strony przemiłe. Konsultantka ślubna wysyłała nas po kolei ku podwyższeniu, gdzie miałyśmy ustawić się w szeregu, to znaczy, każda przed wyznaczonym jej drużbą. Mnie przydzielono kuzyna Bellefleurów z Monroe, który naprawdę się wystraszył, gdy zobaczył, że podchodzę do niego ja, a nie Tiffany. Szłam powolnym krokiem, tak jak pouczyła mnie wcześniej Dana, a w zaciśniętej dłoni trzymałam pod pożądanym kątem otrzymany bukiecik. Uważnie obserwowałam inne druhny i nic nie umykało mojej uwagi. Bardzo chciałam sprawić się bez zarzutu.
Wszyscy na mnie patrzyli, a ja byłam tak rozdygotana, że zapomniałam zablokować umysł, toteż niepożądane myśli osób z tłumu na moment zalały mnie i kompletnie przytłoczyły.
„Wygląda tak ładnie... Co się stało z Tiffany...? No, no, no, co za biust... Pośpieszcie się, pannice, potrzebuję drinka... Co ja tu, do diabła, robię? Czemu ta baba ciąga mnie na wszystkie śluby w gminie... Uwielbiam tort weselny”. Nagle stanęła przede mną dziewczyna i zrobiła mi zdjęcie. Znałam ją, była to ładna wilkołaczyca nazwiskiem Maria-Star Cooper, asystentka Ala Cumberlanda, powszechnie znanego fotografa, który miał atelier w Shreveport. Uśmiechnęłam się do Marii-Star, a ona pstryknęła mi kolejne zdjęcie. Szłam dalej po dywanie i mimo uśmiechu walczyłam z wciąż atakującymi mnie myślami.
Po chwili odkryłam, że niektóre osoby nie wysyłają mi myśli, co oznaczało, że w tłumie są wampiry. Glen prosił, by ślub mógł się odbyć późnym wieczorem, ponieważ pragnął zaprosić niektórych spośród swoich co ważniejszych wampirzych klientów. Kiedy Portia przystała na to bez oporów, miałam pewność, że naprawdę kocha swego wybranka; Portia Bellefleur naprawdę nie przepada za nieumarłymi. Wręcz przeciwnie, każdy kontakt z wampirem przyprawia ją o gęsią skórkę.
Co do mnie, ogólnie rzecz biorąc, nawet lubię nieumarłych, a to dlatego, że ich mózgi są przede mną zamknięte, dzięki czemu, przebywając w towarzystwie wampirów, czuję się osobliwie zrelaksowana. No dobra, bywam przy nich spięta, ale przynajmniej nie męczy mi się umysł. Ostatecznie dotarłam na wyznaczone mi miejsce. Wcześniej obserwowałam, jak druhny i drużbowie Portii i Glena ustawiają się wokół pary młodej w dwa szeregi tworzące razem kształt odwróconej litery „V”. Teraz nasza grupa w identyczny sposób otoczyła Halleigh i Andy’ego. Stanęłam i sapnęłam z ulgą. Ponieważ nie pełniłam tu żadnej ważnej funkcji, tak naprawdę moja rola skończyła się w tym momencie. Musiałam jedynie trwać w bezruchu i udawać zainteresowaną, co nie wydało mi się zbyt trudne.
Muzyka grała na cały regulator, toteż pastor dał kolejny znak. Tłum wstał i wszyscy patrzyli teraz na drugą pannę młodą. Halleigh szła powoli ku nam. Promieniała. Wybrała dużo prostszą sukienkę niż Portia. Wyglądała bardzo młodo i bardzo słodko. Była przynajmniej pięć lat młodsza niż Andy, a może i więcej. Ojciec Halleigh, tak opalony i wysportowany jak jej matka, wbrew wcześniejszym ustaleniom wystąpił z tłumu i wziął córkę pod ramię; ponieważ Portia przeszła po dywanie sama (jako że jej ojciec od dawna nie żył), postanowiono, że Halleigh również pójdzie sama.
Nie przestając się uśmiechać, przyjrzałam się uważnie weselnikom, który obracali się powoli, podążając spojrzeniem za przechodzącą panną młodą. Dostrzegłam w tłumie mnóstwo znajomych twarzy: nauczycieli ze szkoły podstawowej, w której uczyła Halleigh, funkcjonariuszy departamentu policji, w której służył Andy, przyjaciółki starej pani Caroline Bellefleur, która mimo problemów zdrowotnych wciąż żyła, współpracowników Portii i inne osoby zajmujące się zawodowo prawem, a także klientów Glena Vicka i księgowych. Zajęte były prawie wszystkie krzesła.
Zauważyłam kilku przedstawicieli rasy czarnej i kilkoro Mulatów, jednakże większość gości weselnych reprezentowała rasę białą. Najbledsze oblicza w tłumie należały naturalnie do wampirów. Jednego z nich znałam dobrze – Bill Compton, mój sąsiad i dawny kochanek, siedział mniej więcej w połowie grupy; miał na sobie smoking i był w nim bardzo przystojny. Bill wyglądał zresztą dobrze w każdym ubraniu. Obok siedziała jego dziewczyna, Selah Pumphrey, pracownica agencji handlu nieruchomościami z Clarice. Wybrała na dziś bordową suknię, która ładnie podkreślała jej ciemne włosy. Widziałam może piątkę wampirów, których nie znałam, toteż uznałam ich za klientów Glena. Chociaż Glen o tym nie wiedział, na ślub przyszło sporo gości, którzy byli bardziej (lub mniej) „nieludzcy”.



Dodano: 2011-11-21 18:32:31
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS