NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Foryś, Robert - "Z zimną krwią"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Sierpień 2011
ISBN: 978-83-7574-587-0
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 352
Cena: 37,80 zł
Seria: Asy polskiej fantastyki



Foryś, Robert - "Z zimną krwią" #1

Zwłoki były całkiem obnażone i przepiłowane na pół. Obie części, tylko nieco od siebie oddalone, spoczywały na dużym ciesielskim stole. Rotmistrz poczuł, jak mdłości podchodzą mu do przełyku i wziął głębszy wdech. To tylko pogorszyło sprawę, gdyż w izbie panował straszliwy fetor, wydobywający się ze zmasakrowanych kiszek.
Rytsch zachowywał się tak, jakby w ogóle nie zauważał smrodu. Podszedł do stołu, torbę lekarską dla wygody postawił na stojącym obok zydlu, a lampę na blacie tuż przy głowie denata.
Woyski przypatrywał się w milczeniu, jak konsyliarz dokonuje wstępnych oględzin zwłok.
– Panie oficerze, proszę bliżej – poprosił medyk.
Woyski niechętnie zbliżył się do stołu powleczonego skorupą zaschniętej krwi. Przez chwilę nie mógł oderwać oczu od obnażonych kości i przepiłowanego wnętrza.
Pan Rytsch w tym czasie obrócił korpus na bok i wskazał na zakrwawione plecy.
– Niech pan spojrzy.
Rotmistrz oświetlił wskazane miejsce i zastygł w zdumieniu na widok setek blizn, pokrywających skórę niczym chaotyczny ryt wykonany ręką szalonego artysty. Ślady po chłoście, głębokie i poszarpane, wiły się i zapętlały jeden na drugim.
Rytsch potrząsnął bezradnie głową, następnie opuścił korpus na blat.
– To wszystko tutaj jest... – medyk zamilkł, nie potrafiąc odnaleźć właściwych słów. Spojrzenie chłodnych oczu spoczęło na twarzy rotmistrza. – Co za potwór mógł uczynić coś
takiego? – spytał zduszonym teatralnie głosem.
– Tego właśnie mam zamiar się dowiedzieć.
Medyk przekręcił tułów na poprzednią pozycję, wyjął z torby narzędzia chirurgiczne i zabrał się za oglądanie zwłok.
Woyski, mając już dość widoku wnętrzności, postanowił rozejrzeć się po izbie. Warsztat był duży, lecz znajdowało się w nim tylko jedno okno wychodzące na podwórze. Rotmistrz doszedł do wniosku, że nawet za dnia musiało tu być dość ciemno. Ruszył wzdłuż ściany i chwilę potem omal nie potknął się o narzędzie zbrodni. Gdy przybliżył lampę, ujrzał okrwawione metalowe zęby, z których zwisały strzępy skóry.
– Mam piłę – oznajmił głośno.
Medyk spojrzał przelotnie w jego stronę, a potem znów zagłębił szczypce między odsłoniętymi żebrami.
Woyski kontynuował obchód, jednak w warsztacie nie znalazł już nic interesującego. Skierował się więc do sąsiedniej izby. Otworzył drzwi i znalazł się w ciemnym pomieszczeniu mieszkalnym. O ile mógł dostrzec w nikłym świetle, wyposażenie izby było proste i surowe: łóżko, stół, szafa, żadnych makat czy kobierców.
Uwagę rotmistrza przyciągnął kufer stojący między łóżkiem a piecem. Spróbował unieść wieko – było zamknięte na klucz. Po przeprowadzeniu dokładniejszych oględzin zauważył, że zamek, choć mocny, jest nieco zardzewiały, zaś między dębową skrzynią a wiekiem utworzyła się szpara. Miał już powrócić do warsztatu po narzędzia, gdy dostrzegł pogrzebacz leżący na piecu. Uzbrojony w kawałek stali powrócił do kufra, odstawił lampę na podłogę, po czym wsadził zakrzywioną końcówkę pogrzebacza w odkrytą wcześniej szparę.
Naparł całym ciężarem ciała na dźwignię, lecz zamek okazał się mocniejszy niż zakładał. Pręt wygiął się niebezpiecznie, jakby miał pęknąć, ale po chwili rozległ się miły dla ucha rotmistrza trzask wyłamywanego drewna.
Odłożył pogrzebacz, podniósł lampę i otworzył wieko. Widok, który ujrzał, wprawił go
w zdumienie. Sięgnął do wnętrza skrzyni, zacisnął palce na wytartej, obitej skórą rękojeści i potrząsnął ręką; trzy grube, krótkie rzemienie z rozmieszczonymi na całej ich długości zadziorami poruszyły się niczym macki żywej kałamarnicy.
Woyski wypuścił z cichym sykiem powietrze z piersi. Odłożył bicz i wyjął z kufra dziwną kapotę, mającą głęboki kaptur zakrywający całą głowę i twarz. W płótnie zrobione zostały otwory na oczy, a na plecach widniało wielkie rozcięcie na ramiona.
Niemal od razu zrozumiał, co trzyma w ręku.
To był strój kapnika. Tak określano ludzi, którzy powodowani pobożnością czy nakazem pokuty biczowali się publicznie podczas Pasji w okresie Wielkiego Postu. Wtedy to przez całą Rzeczpospolitą ciągnęły przerażające gromady zakrwawionych mężczyzn i kobiet, zadających sobie razy równie okrutnymi biczami, jak ten znaleziony w skrzyni.
Podczas wyjmowania kapy Woyski usłyszał metaliczny odgłos. Poświecił lampą na spód kufra. Dostrzegł na jego dnie cały zestaw szpil, łańcuchów, kolczatek oraz inne groźnie wyglądające narzędzia. Wszystkie służyły do zadawania bólu. Hieronim obejrzał dokładniej te przyrządy, na żadnym jednak nie dostrzegł świeżych śladów krwi, co mogło oznaczać, że nie były w użyciu tej nocy.
Gdzieś w ciemności znów rozległo się wycie psa, wyrywając rotmistrza z zamyślenia. Odłożył kapę i bicz do kufra, zamknął wieko. Postanowił nie wspominać medykowi o przyrządach odnalezionych w kufrze. Podszedł do drzwi prowadzących na dwór i dokładnie obejrzał framugę oraz zamki. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku wejścia od strony warsztatu, nie dostrzegł śladów włamania. Wszystko wskazywało, że denat wpuścił mordercę do środka z własnej woli.
Ważniejsze jednak było dla niego co innego: najwidoczniej sama zbrodnia, choć potworna, nie miała związku z prowadzonym przezeń śledztwem. Przy trupie nie było medalika.
Woyski zatrzymał się przy oknie i wyjrzał na podwórze, wypatrując Stiepana. Zobaczył tylko czuwających na straży żołnierzy. Gdy znalazł się na powrót w warsztacie, konsyliarz wskazał palcem leżący na stole przedmiot.
– Znalazłem to zaplątane między żebra.
Woyski niemal podbiegł do blatu. Nie zważając na szarpiące nim obrzydzenie, uchwycił w palce srebrny łańcuszek. Oświetlił rewers medalika z wizerunkiem Wielkiej Nierządnicy dosiadającej bestii.
Mężczyźni wymienili między sobą pytające spojrzenia, jakby każdy z nich miał nadzieję, że drugi zna rozwiązanie tej tajemnicy. W grobowej ciszy usłyszeli odgłos zbliżających się kroków.
Śledczy wyjął z surduta chusteczkę, zawinął w nią medalion, potem schował znalezisko
w wewnętrznej kieszeni. Drzwi otworzyły się i do izby wkroczył Czerny, schylając głowę, aby nie uderzyć o nadproże.
Na widok rozczłonkowanego ciała przeżegnał się i dopiero potem spojrzał na Woyskiego.
– Dowiedziałeś się czego? – zapytał rotmistrz.
Sługa zaprzeczył ruchem głowy.
– Nikt nic nie widział. Uwagę ludzi przyciągnęło wycie psów, które pewnikiem wyczuły śmierć, ale nikt nie zauważył, żeby zaglądał tu ktoś obcy.
– Ustaliłeś, co to za człowiek?
– To Niemiec, nazywa się Peter Vogel. Uciekł ze Śląska podczas wojny. Ludzie mówią, że był spokojnym człowiekiem, nikomu nie wadził. Żony i dzieci nie miał. Samotnik, nie wchodził
z sąsiadami w bliższą komitywę.
Woyski zatopił się w myślach. Czemu tym razem morderca posunął się do tak spektakularnego czynu? Dlaczego Vogel sam wpuścił go do domu? Jaki był klucz, według którego zbrodniarz dobierał swoje ofiary? Czemu służyły medaliony?
Same pytania.
Rotmistrz popatrzył podejrzliwie na Rytscha, zajętego pakowaniem swoich narzędzi do torby. Ciekawe, pomyślał. Makabryczny widok zdawał się nie wywierać na medyku większego wrażenia... zupełnie jakby był na niego przygotowany? A przecież nawet Woyski, który widywał już na polach bitew ludzi straszliwie okaleczonych, z trudem dawał sobie z tym radę. W tyle głowy rozbrzmiały mu słowa kanclerza, te o zgłoszeniu się konsyliarza do śledztwa na ochotnika. Czyżby medyk chciał coś zataić – albo wręcz przeciwnie, podrzucić na miejsce zbrodni?Jak tylko Rytsch zatrzasnął torbę, opuścili izbę. Konsyliarz zapalił fajkę, powietrze wypełnił zapach tytoniowego dymu. Woyski w tamtej chwili mu pozazdrościł; sam chętnie pozbyłby się mdłego posmaku wypełniającego usta.


Dodano: 2011-08-11 12:49:00
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS