NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

antologia - "Wielka księga ekstremalnego SF", tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: antologia - "Wielka księga ekstremalnego SF"
Tytuł oryginału: The Mammoth Book of Extreme Science Fiction
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Data wydania: Kwiecień 2011
Wydanie: I
Redaktor: Mike Ashley
ISBN: 978-83-7574-327-2
Oprawa: miękka
Format: 125×195mm
Liczba stron: 440
Cena: 37,80 zł
Rok wydania oryginału: 2006
Tom cyklu: 1



antologia - "Wielka Księga Ekstremalnego SF", tom 1 #2

Reichsmarschall des Grossdeutschen Reiches Hermann Göring

15 maja 1960 – dzień pierwszy

Odebrałam Spitfire’a z bazy w Medmenham i wzbiłam się prosto w niebo, czyste niczym dżin. Latałam Spitfire’ami na całym świcie, w koloniach dla RAF-u i w Azji podczas wspólnych operacji z Luftwaffe, niemniej ten samolot jest przeznaczony do lotów pod letnim angielskim niebem. Zawsze żałowałam, że urodziłam się za późno, by wziąć udział w „dziwnej wojnie”, nawet jeśli i tak strzelano wtedy tylko na postrach.
Ten lot jednak również był wielką przygodą, tym bardziej, że leciałam na spotkanie z „Göringiem”, z Bestią, jak określał tę jednostkę Churchill zanim go powieszono. Oczywiście, na długo przedtem, nim go skazano i powieszono. Wzlatywałam coraz wyżej, aż ujrzałam pancernik, lecący na wschód, do centrum Londynu. Rozpędziłam się do prędkości dwustu dwudziestu węzłów. Oczywiście, to ja musiałam się dopasować, Bestia nie będzie dla mnie zwalniać ani zbaczać z kursu. Nawet z ziemi nie da się jej przeoczyć, wygląda jak czarny krzyż na tle nieba. Kiedy się jednak podlatuje, przypomina to zbliżanie się do budynku, do wieżowca w Nowym Jorku czy Germanii, a nie do innej jednostki powietrznej.
Byłam oczarowana. Któżby nie był? Na pokładzie tego ogromnego statku miałam dokonać pierwszego w dziejach świata okrążenia świata, a zatem wyczynu, który przyćmi osiągnięcia wszystkich wielkich podróżników w przeszłości. Mieliśmy stawić czoła Tajemnicy Pacyfiku. Oczywiście, o ile uda mi się wylądować na tym cholernym olbrzymie.
Wzniosłam się ponad Bestię i przyspieszyłam. Przeleciałam wzdłuż jego osi nad statecznikiem pionowym rozmiarów katedry Świętego Pawła. Samolot miałam posadzić na pokrytym nitami rufowym pasie do lądowania. Minęłam słynne dwupłatowe skrzydła z ich ciężkimi gondolami silnikowymi, przyjrzałam się też szklanym pęcherzykom wieżyczek strzelniczych, które znajdowały się na końcach skrzydeł, na statecznikach i wokół dziobu Bestii. Mówiono, że ten podniebny okręt ma na pokładzie własną artylerię przeciwlotniczą. Kilka niewielkich samolotów o krótkich skrzydłach, które Niemcy, jak się później dowiedziałam, nazywali rydwanami, stało na stanowiskach burtowych. Bestia pomalowana była na czarno i przystrojona krzyżami Luftwaffe. Krążyły plotki, że pod kadłubem kryje się generator atomowy, choć to nie do wiary, lecz jeszcze trudniej uwierzyć, że taki olbrzym w ogóle mógł wznieść się w powietrze. Natomiast skłonna jestem przyjąć, że ten potwór nigdy nie da rady wylądować.
Ponadto, jak każde dzieło technologii nazistowskiej, Bestia była zwodniczo wprost piękna.
Miałam sporo wprawy w lądowaniach na lotniskowcach, ale nic nie mogło się równać z podejściem przez las wysięgników i anten radiolokacyjnych. Duma nie pozwoliła mi jednak na okazanie choćby cienia niepewności czy wahania. Koła mojego myśliwca dotknęły lądowiska bez głośnego uderzenia, mój hak pochwycił linę hamującą i zatrzymałam się zgrabnie przed barierą ochronną. Na rufie Bestii stał człowiek z obsługi technicznej w gumowym kombinezonie przymocowanym do podłoża specjalną uprzężą – ochrona przed zwianiem z otwartego pokładu. Zasygnalizował chorągiewką, bym zatrzymała samolot przed wieżyczką u nasady skrzydeł.
Podjechałam na wskazane miejsce. Brawa dla Bliss Stirling, dziewczyny-reportera na pokładzie „Göringa”! Wiedziałam, że pode mną przemyka Londyn, ale kadłub niemieckiego okrętu był tak szeroki, że nie dało się spoza niego zobaczyć ziemi.

Dzień drugi

Punktem kulminacyjnym tego dnia był wytworny lunch w miejscu, które doktor Ciliax nazwał „jedną z najgorszych jadłodajni na schlachtschiffie”. Srebrna zastawa i artykuły spożywcze ze wszystkich prowincji Większych Niemiec, a do tego polska wołowina i francuskie wino. Czułam się jak na pokładzie transatlantyku lub w obitym pluszem sterowcu.
Podczas posiłku „Göring” krążył nad Germanią, którą Jack Bovell nadal uparcie nazywa Berlinem ku rozdrażnieniu Cilliaxa. Flotylla samolotów transportowych wylądowała na grzbiecie Bestii z dostawą ropy naftowej, wody, jedzenia i innych produktów. Wokół krążyły dwupłatowce, celując w nas obiektywami kamer.
Jack Bovell jest jednym z Jankesów, włączonych w skład wyprawy na dowód wspaniałomyślności Rzeszy (ja reprezentuję Wielką Brytanię na tej samej zasadzie). Służy jako pilot w USAAF i obiecano mu, że w tej monumentalnej podróży będzie mu wolno usiąść za sterami. Oboje jesteśmy pod opieką Wolfganga Ciliaxa, który jest oficerem Luftwaffe, choć jako inżynier nigdy nie korzysta ze swojej rangi. To jeden z głównych projektantów Bestii. Zdaje się, że spędzimy w trójkę mnóstwo czasu. To ci dopiero perspektywa.
Rankiem Ciliax zabrał mnie i Jacka na wycieczkę po Bestii. Oczywiście nie pokazał nam niczego naprawdę interesującego jak „generator atomowy” czy „odrzutowy” silnik, które rzekomo zainstalowano w niektórych rydwanach. W rzeczy samej Ciliax okazał rzadką u bufonów powściągliwość i powstrzymał się od wypaplania wszystkiego, co wiedział. Zapewne z miłości do swojej krypy.
Mimo to w oszołomieniu spacerowaliśmy po głównym pokładzie rozmiarów sali balowej w Pałacu Buckingham z rzędami terkoczących dalekopisów, ze zdziwieniem patrzyliśmy na ogromny stół nawigacyjny obsługiwany przez kilka z nielicznych kobiet w załodze. Na tym poziomie znajdowały się także inne pomieszczenia, choćby sala balowa i biblioteka, a nawet niewielki basen, choć moim zdaniem to była już przesada.
W zwiedzaniu towarzyszyli nam inni goście, wielu z wyższych klas okupowanych krajów europejskich, pochód zamykała zaś podekscytowana ekipa telewizyjna. Krążyły pogłoski, że Leni Riefenstahl kręci film o tej monumentalnej podróży, choć jej samej na pokładzie nie było. Dostrzegliśmy też kilku złowieszczych typków w czarnych mundurach SS. Naciskany przez Jacka Bovella Ciliax oznajmił, że „Göring” należy do struktur Luftwaffe i SS nie ma na jego pokładzie żadnej władzy.
Zeszliśmy pod pokład, gdzie przeprowadzono nas przez ładownię rozmiarów Albert Hall. Podziwialiśmy ogromne zbiorniki ropy i wody, ale najbardziej zdumiały nas podwójne grodzie wewnętrzne oraz kadłub wykonany z utwardzanej stali grubości wielu cali. Z nitami większymi od mojej dłoni.
– To naprawdę powietrzny pancernik – w głosie Jacka pobrzmiewał żal. Miał rację, przodków tego potwornego schlachtschiffa szukać bowiem należało raczej wśród stalowych behemotów oceanicznych, a nie kruchych samolocików jak mój Spitfire.
Jack Bovell ma około trzydziestu lat, jest niższy ode mnie, przysadzisty i bije od niego zapach cygar, brandy i pomady. Nawet podczas posiłków nie zdejmuje podniszczonej, skórzanej kurtki lotniczej. Przypuszczam, że Jack pochodzi z Brooklynu, a wiem, że jest o wiele bystrzejszy niż daje po sobie poznać.
– Ach, oczywiście, że to schlachtschiff – rzekł Ciliax. – Niemniej „Göring” jest eksperymentalnym okrętem powietrznym, który zbudowano z dwóch podstawowych powodów – po pierwsze, celem demonstracji technologii, a po drugie, na potrzeby wypraw odkrywczych. „Göring” bowiem to pierwszy pojazd w ludzkiej historii zdolny do rzucenia wyzwania bezmiarom Pacyfiku.
Zwyczaj układania wypowiedzi w ponumerowane listy argumentów sporo mówi na temat Wolfganga Ciliaxa, czyż nie? Inżynier jest dość młody, dałabym mu góra trzydzieści pięć lat, nosi okulary o szkłach wielkości pensów, a jasne włosy zaczesuje gładko do tyłu.
– Na potrzeby wypraw badawczych – powtórzył kwaśno Jack. – Czy to ma tłumaczyć, dlaczego pokazał nam pan jego pancerz?
Ciliax uśmiechnął się w odpowiedzi. Oczywiście, że tak.
Wszyscy ludzie na pokładzie tego cholernego statku, którzy nie byli Niemcami, to przecież w jakimś stopniu szpiedzy, nie wyłączając mnie. Cokolwiek odkryjemy podczas próby przemierzenia Pacyfiku, nam, narodom neutralnym i okupowanym, przedstawione zostanie w formie potężnej demonstracji przewag technologicznych Rzeszy. Wszyscy wiedzą, że to tylko gra, niemniej Jack bez przerwy łamie jej zasady. Mam wrażenie, że jest człowiekiem zbyt niecierpliwy jak na zadanie, które mu przydzielono.
Bovell błyskawicznie wyrobił sobie o mnie opinię i trzyma się na dystans, a Ciliax, w którego żyłach jednak płynie krew, wykorzystuje każdą okazję, by mnie dotknąć, pogładzić po dłoni lub poklepać po ramieniu. Jack w mojej obecności wydaje się naburmuszony. Podejrzewam, że dla niego jestem symbolem narodu ugodowców. Dla Ciliaxa z kolei zapewne stanowię terytorium do podbicia, podobnie jak centralna Azja. Nie wątpię, że w nadchodzących dniach przełamiemy nasze stereotypy narodowe, ale Bliss nie będzie szukać romansu na pokładzie „Reichsmarschall des Grossdeutschen Reiches Hermann Göring”. Ani mi się śni!

Dzień trzeci

Na przyszłość: rozszyfrować komentarz Ciliaxa o „helotach” zajmujących się silnikami atomowymi.
Te maszyny znajdują się w zapieczętowanych przedziałach za ołowianymi grodziami i nikt nie ma tam prawa wstępu. W każdym razie nie ja. Dla nas, szpiegów, owe motory atomowe są przecież głównym obiektem zainteresowania. Podczas odprawy przed lądowaniem na „Göringu” dowiedziałam się, że naziści zamierzają zbudować broń o niezwykłej sile rażenia opartą a tej samej technologii. Być może w owych przedziałach zamknięto całe kolonie untermenschen, Słowian czy Cyganów, którzy zajmują się rozpalonymi do czerwoności, zabijających ich z wolna maszynami, podczas gdy my popijamy wino i wykłócamy się o kwestie polityczne.
Po południu zasiadłam w jednej z kopuł obserwacyjnych na śródpokładzie Bestii i przygotowałam materiał dla BBC. To moja nominalna praca – mam być uszami i oczami Brytanii podczas owej niezwykłej misji. Wciąż orbitujemy nad Germanią, czyli Berlinem. Nawet z tej wysokości widać ogrom rekonstrukcji dokonanych przez Niemców w ostatniej dekadzie. Obrzeża miasta oplotła w sieć alej szerokich na sto jardów. Z łatwością można dostrzec Łuk Tryumfalny, Plac Ludu i Panteon Armii, gdzie zmieści się miliony widzów. Jack trąbi o infantylnej gigantomachii, ale nie można nazistom odmówić wizji. A przez cały czas podlatują do nas tankowce, niczym pszczoły do wielkiego kwiatu…

Dzień piąty

Podczas lunchu omal nie doszło do kolizji.
Przekroczyliśmy dawną granicę między Rzeszą a Polską i lecimy teraz nad obszarem, który Niemcy nazywają po prostu Ostlandem, nad sercem Azji. Z pomocą Ciliaxa udało nam się wypatrzeć nowe, otoczone murami miasta kolonialne, zasiedlone głównie przez niemieckich żołnierzy i usytuowane daleko na dawnych terytoriach sowieckich. Otaczają je ogromne posiadłości, z których każda w znacznej mierze jest farmą kolektywną – kołchozem – przejętym z rąk bolszewików. To tam właśnie chłopstwo zmaga się z pracą na roli i płaci należności niemieckim osadnikom.
Jack zrzędził i wyrzekał w amerykańskim stylu na utratę wolności oraz praw obywatelskich. Nie do końca chyba ogarniał sytuację.
– Amerykanie nie rozumieją kontekstu – rzekł Ciliax z ledwie skrywaną pogardą. – Tam na dole nie toczy się wcale wojna o wolność czy też o ziemię. Azja jest areną finalnego starcia między rasami, punktu kulminacyjnego milionów lat chaotycznej ludzkiej ewolucji. Jak to kiedyś napisał Fuhrer: „Cóż za zadanie nas czeka! Przed nami sto lat radosnej satysfakcji!”
Muszę przyznać, że Ciliax wcale nie jest przekonujący, gdy wygłasza takie frazesy. Sądzę, że to przede wszystkim inżynier, ale nie wypada podpaść komuś, kto zarządza statkiem.
(Do zrobienia na przyszłość: odnaleźć źródło cytatu z Hitlera)
Od Germanii towarzyszą nam myśliwce, głównie Messerschmitty, które stanowią osłonę przed atakiem i eskortę. Wraz z Jackiem Bovellem zabawiamy się wypatrywaniem nowych typów i wariantów. Pojawiały się też lżejsze i szybsze jednostki. Może to właśnie myśliwce odrzutowe, o których tyle czytaliśmy, ale nigdy nie widzieliśmy z bliska. Znam wielu oficerów RAF-u, którzy żałują, że „dziwna wojna” skończyła się w maju 1940, nawet jeśli jedynym usprawiedliwieniem takiego toku rozumowania jest utracona szansa na rozwój technologiczny. Dla tego znękanego kontynentu, nad którym przelatywaliśmy, to ciężka próba. Szeptaliśmy do siebie z Jackiem i wykręcaliśmy głowy, aby przyjrzeć się jak najdokładniej tym egzotycznym ptakom.
A potem zaczęło się przedstawienie. Byliśmy wówczas gdzieś nad Ukrainą.
Jakiś myśliwiec wbił się z wyciem w naszą eskortę. Wyskoczył znad lądu niczym fajerwerk, ciągnąc za sobą słup dymu. Zapytałam, czy on aby nie miał rakiet przytwierdzonych do kadłuba. Ciliax wydawał się także zaintrygowany.
Muszę tu przypomnieć, że siedzieliśmy w wygodnych fotelach kopuły obserwacyjnej, miałam nawet kieliszek brandy w ręku. Nie czułam zagrożenia, chociaż nieoznaczony samolot rakietowy był coraz bliżej. Niski, wibrujący pomruk sprawił, że trunek w moim kieliszku zaczął drżeć, Bestia zawracała ociężale.
– Jeśli ten samolot się przedrze – powiedziałam – to pora się przywitać ze świętym Piotrem.
– No coś ty – rzekł Jack Bovell.
Ciliax milczał.
Niespodziewanie dziób rakietowego samolotu omiotła seria z działka przeciwlotniczego. Myśliwiec z roztrzaskaną osłoną kabiny wypadł z kursu i runął ku ziemi. Nie widziałam nawet eksplozji w miejscu, gdzie zderzył się z ziemią.
Jack wydął policzki. Wolgang Ciliax pstryknął palcami, by podano wszystkim jeszcze brandy.
Orbitowaliśmy wokół obszaru, gdzie nastąpiła próba ataku, przez osiem godzin.
Ciliax zabrał mnie i Jacka do ładowni. Bomby były wąskie, pomalowane na czarno i niebiesko, idealnie zaokrąglone, tak, że wyglądały jak „odwrócone miniaturowe okręty podwodne”, jak to ujął Jack. Można je zrzucać z pułapu dwudziestu tysięcy metrów. Przyszło mi do głowy, że trudno o kolejny przykład tak typowej dla nazistów technologii obdarzonej pięknem, ale Ciliax powiedział, że zostały zaprojektowane w Wielkiej Brytanii i wykonane na licencji Vickers Armstrong w Weybridge, a ich projektant nazywa się Barnes Neville Wallis.
– Są równie brytyjskie jak rzędy silników Rolls Royce Merlin, dzięki którym „Göring” utrzymuje się w powietrzu – wbił we mnie wzrok znad okularów, jakby chciał się upewnić, że rozumiem: mój kraj miał udział w stworzeniu tego pancernika. Ale chyba przede wszystkim Ciliax był wzburzony, że ktoś ośmielił się podnieść rękę na jego piękną maszynę.
Tej nocy „Göring” zrzucił bomby na obszar, z którego mógł wystartować ów samolot rakietowy. Nie mam pojęcia, czy atak się powiódł. Ekipa filmowa oczywiście wszystko uwieczniła, i to w kolorze.
Po bombardowaniu udaliśmy się w stronę wschodzącego słońca. Muszę się zdrzemnąć…


Dodano: 2011-04-09 12:34:29
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS