Stenwold Maker. Tak nazywa się doświadczony wojownik, szpieg, wynalazca i mąż stanu. Jedynie on był w stanie dostrzec prawdziwe zamiary Imperium Osowców, które chce podbić wszystko, co stoi na jego drodze. Tylko kilku młodych agentów wyszkolonych przez tego człowieka może pomóc w niedopuszczeniu fali czerni i złota do miast-państw Nizin.
Tak wygląda fabuła w teorii, i na pierwszy rzut oka może się wydawać całkiem łatwą i przyjemną. Niestety, podczas lektury wychodzi na światło dzienne niesamowity chaos wątków wraz z mnogością postaci do zapamiętania. Efekt końcowy tego pomieszania z poplątaniem jest taki, że w miarę spójnej fabuły możemy spodziewać się tylko przez kilkanaście, kilkadziesiąt stron i potem znowu zostajemy wrzuceni do powieściowego tygla.
Przy okazji mnogości głównych bohaterów otrzymaliśmy też multum ras, które żyją w tym nieprzyjaznym świecie. Ważki czy Żukowce to tylko kilka przykładów z bogatego zbioru gatunków (wszystkie wywodzą nazwę od owadów i z nimi właśnie mają wiele wspólnych cech, takich jak chociażby widzenie w ciemności). Jak to zwykle bywa, pewne gatunki nie pałają miłością do innych, inne zaś żyją w zgodzie od wielu wieków. Nie dziwi więc fakt, że małe wojenki wybuchały właściwie co chwila, i nawet Imperium, które niebezpiecznie szybko się rozwinęło, nie było w stanie im przeszkodzić.
Przez pierwszą połowę powieści jesteśmy zaznajamiani z uniwersum wykreowanym przez autora. Nie ukrywam, że już początek książki mówi nam bardzo niewiele o obecnej sytuacji, a dalej jest tylko gorzej. Wszystkie ważne fakty są przebąkiwane gdzieś na boku, a czytelnik musi złożyć sobie to w jedną całość. Później jest już lepiej, wszystko łączy się w spójniejszą całość, ale pełnego planu sytuacji nie widać. Cóż, przynajmniej wyobraźnia ma pole do popisu...
Wyjątkowo nie przypadli mi do gustu bohaterowie – wolałbym mniejszą ich ilość, za to lepszą jakość. Owszem, dwie, może trzy postacie są zarysowane mocno, a czytelnik niekiedy może się z nimi utożsamiać. Sęk w tym, że reszta to rozchwiane emocjonalnie stworzenia, których działania są chaotyczne i niezdecydowane aż do bólu. Po prostu są i grają swoją rolę, więcej po nich nie musicie się spodziewać.
Do tej pory mam wrażenie, że czegoś mi w języku książki brakuje. Choć nie nazwę go sztampowym i nudnym, bo jest wystarczająco bogaty, to mógłby być bardziej „epicki”, adekwatnie do rozmachu powieści. W niektórych scenach aż prosi się o użycie dużo bardziej wzniosłych słów.
Reasumując,
„Imperium Czerni i Złota” stanowi lekko nieudaną próbę wprowadzenia czytelnika do sagi
„Cienie pojętnych”. Gdyby całość okazała się bardziej uporządkowana, na pewno byłaby dużo bardziej strawna w odbiorze. W obecnej formie może, niestety, zniechęcać czytelnika do dalszej lektury.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
xaric - 09:39 08-04-2011
Heh, dzięki, no to mnie mnie zachęciłeś
Nabyłem Imperium z racji obecności Autora na Pyrkonie. Sam autor średnio mnie przekonał do lektury, ale byłem twardy, a tu jeszcze taki tekst
No nic Imperium wyląduje chyba na dalsze miejsce w kolejce na mojej półeczce