NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Martin, Gail Z. - "Przywoływacz Dusz"
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika
Cykl: Martin, Gail Z. - "Kroniki Czarnoksiężnika"
Tytuł oryginału: The Summoner
Data wydania: Kwiecień 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-62432-05-9
Oprawa: miękka
Format: 135×205mm
Liczba stron: 576
Cena: 39,00 zł
Rok wydania oryginału: 2007
Tom cyklu: 1



Martin, Gail Z. - "Przywoływacz Dusz" #2

Rozdział drugi

Soterius przyniósł ze swoich komnat dużą torbę i cała trójka ruszyła korytarzami Shekerishet. W tych wczesnych godzinach porannych nocna zabawa na zamku dobiegała końca. Jedynie kilku przebranych w kostiumy, ociągających się z odejściem gości przemykało po dziedzińcach, gdy Tris i jego przyjaciele wspinali się po schodach do położonych wyżej komnat.
Zmierzali do części zamku leżącej nad salami audiencyjnymi króla. Tris starał się z całych sił odegnać wcześniejsze złe przeczucia. Mimo ostrzeżeń ducha i zjawy jego babki nie pojawiło się żadne zagrożenie. W innych okolicznościach dzisiejsza przygoda mogłaby nawet być zabawna, nawiązywała bowiem do wspólnych eskapad z młodzieńczych czasów. Byli wówczas żywiołowymi chłopcami, osobistym przekleństwem Zachara, jak lubił im powtarzać seneszal. To, że Tris był drugim synem króla, nie chroniło go wcale przed zruganiem, jeśli przesadził z wygłupami.
– Jesteś małomówny – stwierdził Soterius.
Tris wzruszył ramionami.
– Może mam już dość zabawy. To był długi tydzień.
– Carroway – zwrócił się do barda – czy widziałeś jakieś pałacowe duchy od czasu spotkania z tą wróżbitką?
Carroway potrząsnął głową.
– Właściwie to nie. To dziwne, zwłaszcza w czasie Nawiedzin. Widziałem mnóstwo ludzi przebranych za duchy, ale nigdzie nie było widać prawdziwych duchów. Tris pokiwał głową, zaniepokojony.
– Coś jest nie tak. Czy widzieliście, w jaki sposób znikła ta wróżbitka, jakby została odciągnięta? I gdzie jest reszta duchów? W czasie święta zawsze jest tyle samo duchów co śmiertelników. Pałacowe duchy są zawsze bardziej widoczne w czasie Nawiedzin.
– Stąd ta nazwa, no nie? – zażartował Carroway. – Przyznaję, że to dziwne. – Wzruszył ramionami. – Może zabawiają gości na dziedzińcu. Albo może nawet one za mocno świętowały i wróciły tam, gdzie duchy udają się na spoczynek.
– Może – odpowiedział bez przekonania Tris.
To otrzeźwiło Carroway’a.
– To nie jedyna rzecz, która dała ci do myślenia, że dzieje się coś złego? – spytał i spojrzał znacząco na Trisa.
Tris zawsze umniejszał swój magiczny talent przed Soteriusem, za to Carroway był chętnym pomocnikiem, kiedy Bava K’aa prosiła chłopców o udział w pomniejszych czarach. Carroway spokojnie przyjmował dziwną zdolność Trisa do rozmawiania z duchami o każdej porze roku – nie tylko w czasie Nawiedzin – i wykorzystywał w niektórych swoich najlepszych opowieściach i pieśniach historie opowiadane przez dawno zmarłych dworzan.
Tris nauczył się wcześnie ukrywać swój talent prawie przed wszystkimi, choć Kait i Bava K’aa po cichu zachęcały go do korzystania z niego. Instynktownie czuł, że Jared nie powinien podejrzewać, iż jest obdarzony jakimś magicznym talentem. Cieszył się, że pałacowi dowcipnisie nie mieli kolejnego tematu do rozmów.
– Pospieszcie się! – wyszeptał Soterius, przytrzymując otwarte drzwi. Weszli za nim do ciemnego pomieszczenia. Carroway zapalił pochodnię.
– Jaki jest plan? – spytał Tris.
Soterius wyszczerzył zęby w uśmiechu, rozpakowując torbę. Na podłogę wypadły dwa duże i ciężkie zwoje sznura. Gdy Soterius je rozłożył, Tris zobaczył dwie uprzęże do wspinaczki składające się ze skórzanych pasków i klamerek. Soterius wcisnął się w jedną z uprzęży i podał drugą przyjacielowi.
– Pomóżcie mi z tym, dobra? – syknął.
– I co teraz? – spytał sceptycznie Carroway. – Ludzie nie chodzą po ścianach jak muchy.
– Na ziemiach mojego ojca wszyscy schodzą po takich ścianach jak ta – stwierdził Soterius.
– Wszyscy? – zażartował Tris.
– No cóż, głównie ludzie gór, ale u nas jest wielu górali i dużo górskich zboczy, więc rzeczywiście wszyscy! – odparł Soterius. – Pomóżcie mi to przymocować, zanim nas złapią. Jeśli Zachar ma znowu zmyć mi głowę, to przynajmniej chcę na to zasłużyć!
– Masz naprawdę dziwne hobby – wymruczał Carroway, zawiązując mocno sznur wokół haka.
– Uznam to za komplement, padł bowiem z ust człowieka, który zarabia na życie puszczaniem dymnych duchów – odparował Soterius. Kiedy już zapiął swoją uprząż, zajął się Trisem, ponownie sprawdzając mocne skórzane rzemienie i klamry. Kiedy obydwaj mężczyźni byli usatysfakcjonowani stanem swojego sprzętu do wspinaczki, przywiązali sznury do żelaznych pierścieni osadzonych głęboko w kamiennych ścianach. Soterius otworzył okno i wyjrzał. Później usiadł na szerokim kamiennym parapecie i przerzucił nogi na zewnątrz, a potem spojrzał cztery piętra w dół na kamienne płyty. Byli w najwyższej części pałacu Shekerishet.
Najstarsze partie Shekerishet zostały wyciosane w ścianie góry niemal pięćset lat temu. Wykonany z tego samego szarego granitu co strome zbocza, stary pałac był kwadratową, pozbawioną ozdób i groźnie wyglądającą fortecą, ze szczelinami strzelniczymi i blankami. Od pokoleń królowie Margolanu rozbudowywali stary zamek, dodając całe skrzydła i nowe wieże, tak że teraz Shekerishet rozciągał się u podnóża stromych górskich grani, rzucając ponury cień na miasto i leżące poniżej gospodarstwa.
Soterius poklepał z uśmiechem parapet, żeby Tris do niego dołączył. Kiedy ten spojrzał w dół na dziedziniec, przez chwilę walczył z zawrotami głowy. – W porządku, zaczynamy. – Soterius odepchnął się od parapetu i przez moment kręcił się w miejscu, aż ustawił się tyłem do dziedzińca i oparł stopy o kamienną ścianę.
– Powinniśmy namalować ci na plecach tarczę strzelniczą, żeby ułatwić sprawę łucznikom – syknął Carroway.
– Zabawne – wymruczał Soterius. – Miej pod ręką tę swoją flagę, Tris, na wypadek, gdyby ktoś wpadł na jakiś głupi pomysł.
Tris poklepał kieszeń z ukrytym w niej proporcem drugiego syna, który miał go identyfikować w czasie bitwy. Dzisiejszej nocy, gdyby strażnik ich zauważył, rozwinie proporzec, aby łucznik wstrzymał się ze strzałem, dopóki Tris nie zostanie rozpoznany.
– W porządku, Tris. Twoja kolej.
Młodzieniec przełknął z trudem ślinę i zaczął opuszczać się z krawędzi parapetu.
– Właśnie sobie przypomniałem, jak bardzo nie znoszę wysokości. – Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy przez chwilę wirował w chłodnym jesiennym powietrzu, walcząc z pragnieniem zamknięcia oczu. Świadom tego, że przyjaciele mu się przypatrują, Tris pokiwał głową na znak, że jest gotowy.
Soterius powoli schodził w dół po gładkiej kamiennej ścianie zamku. Tris podążył jego śladami, starając się nie szarpać co i raz sznura dla dodania sobie otuchy. Choć często przy ładnej pogodzie uprawiali razem z Soteriusem wspinaczkę na urwiskach wokół Shekerishet, Tris nie wspinał się, odkąd skończyło się lato, i czuł tę przerwę w swoich obolałych mięśniach. Było zimniej, niż się spodziewał, i chłód szczypał go w twarz. Zerknął na Soteriusa, lecz gwardzista wyszczerzył tylko zęby w uśmiechu, gdy wiatr zwiał mu ciemne włosy na oczy. Gdyby król wyjrzał teraz z okna, musieliby się gęsto tłumaczyć, ale na tym właśnie polegało piękno Nawiedzin. Prawie wszystko można było wybaczyć, składając to na karb nocnej zabawy.
Tris zmarszczył brwi, kiedy zbliżył się do okien na drugim piętrze. W jednym z nich widać było dziwną czerwoną poświatę, która nie przypominała blasku ognia w kominku. To światło wylewało się z komnat Foora Arontali, pulsując w rytmie uderzeń serca. Ignorując zaniepokojone spojrzenie Soteriusa, Tris przesunął się w stronę okna.
Poczuł znajome, oznaczające bliskość magii, mrowienie na granicy postrzegania. Ale magia, którą wyczuwał, była inna niż moc jego babki. Nawet będąc w odległości ramienia od okna, czuł aurę grozy, która niemal go odpychała. Posuwał się dalej, choć atmosfera zagrożenia była prawie namacalna, i mimo iż nie spowalniała go żadna fizyczna bariera, im bardziej zbliżał się do celu, tym bardziej miał wrażenie, że brodzi w głębokiej lodowatej wodzie.
Zmuszając się do pokonania strachu, Tris pochylił się, żeby zajrzeć przez okno. W komnacie panowały ciemności, lecz żar w kominku dawał dość światła, by mógł rozpoznać wyposażenie pracowni czarodzieja. Kielichy i rytualne sztylety, plecionki z różnych sznurków, misa do wywoływania wizji, karteczki i kości – używane przy wróżbach – oraz pęki suszonych ziół, które walczyły o miejsce z fiolkami proszków i mikstur. Jednak tylko jedna rzecz w komnacie czarodzieja przyciągnęła uwagę Trisa, paraliżując go, jakby wiedziała, że on się tam znajduje. Na postumencie w rogu pokoju stała kryształowa kula wielkości ludzkiej głowy, z której wylewał się pulsujący blask koloru krwi. Kiedy Tris się jej przyglądał, światło jakby się skupiło i mógłby przysiąc, że przez chwilę kierowało się w jego stronę niczym krwawe oko, świadome jego obecności. Trisowi serce podeszło do gardła i nagle nie był pewien, czy zdoła się oderwać od tego widoku.
– Straciłeś rozum? – Soterius syknął tak, że Tris aż podskoczył.
– Nie czujesz tego? – wyszeptał, odsuwając się od okna.
Soterius obrzucił go sceptycznym spojrzeniem.
– Czuję, że mi tyłek zamarza, jeśli o to ci chodzi.
Nagle usłyszeli gniewne męskie głosy dobiegające zza drzwi do komnaty czarodzieja. Cofnęli się i przylgnęli do ściany, gdy głosy się zbliżyły i światło pochodni zapłonęło w pomieszczeniu. To Jared i król, pomyślał Tris i serce mu zamarło. Tym razem, niezależnie od tematu ich kłótni, była ona bardziej zażarta. Bricen dostał niemal apopleksji z wściekłości, ale Tris nie był w stanie uchwycić słów z powodu zgiełku zabawy odbywającej się w mieście. Przysunął się bliżej, żeby zajrzeć do komnaty, i aż zatkało go z przerażenia. To magiczne światło, a nie blask pochodni, oświetlało pokój. Coś było nie w porządku, straszliwie nie w porządku. Ręce Arontali jarzyły się niebieskim magicznym światłem, przyszpilając króla do chropowatej kamiennej ściany. Choć Tris nie słyszał słów, wyraz twarzy króla Bricena nie pozostawiał żadnych wątpliwości, podobnie jak złowrogi grymas, który wykrzywił twarz Jareda, gdy następca tronu podszedł do ojca z uniesionym w górę sztyletem.
Przerażony Soterius zaczął szarpać za linę jak nowicjusz na pierwszej wspinaczce, dając znak Carroway’owi, żeby ich podciągnął. Trisowi serce podeszło do gardła, gdy Jared wbił sztylet głęboko w pierś Bricena. Właśnie szykował się do rozbicia kopniakiem szyby, gdy Soterius wpadł na niego i Tris wyrżnął o ścianę z takim impetem, że stracił oddech.
– Oszalałeś? – syknął Soterius. – Nie masz szans. Musimy sprowadzić straże – argumentował, walcząc z całych sił z szamoczącym się Trisem. W tym momencie Carroway zareagował na jego sygnał i zaczął wciągać ich w górę. Tris już na tyle odzyskał rozsądek, że na ostatnim odcinku zaczął się sam wspinać, i dysząc z przerażenia, dał nura w okno, zamiast się w nie wczołgać.
– Wyglądacie, jakbyście zobaczyli samą Mścicielkę! – powiedział Carroway, pomagając Soteriusowi wstać.
– Król! – wyjąkał Soterius, zdrętwiały ze strachu i zimna. – Zabili króla! – To nie jest zabawne – rzekł Carroway, wyglądając raz jeszcze przez okno, aby się upewnić, że nie zwrócili na siebie uwagi straży. Zamilkł jednak i zbladł, spojrzawszy na Trisa.
– To prawda – wydyszał Tris. Serce waliło mu tak mocno, że ledwie mógł mówić. – Widziałem, jak Jared...
– Nie mogliście zbyt wiele widzieć. – Carroway zerknął niepewnie na Soteriusa. – Nie byliście tam w dole wystarczająco długo.
Soterius zaczął się wyplątywać z uprzęży do wspinaczki tak szybko, jak mu na to pozwalały zziębnięte ręce.
– Był tam król i Jared – powtórzył gwardzista, jakby przemawiał do opóźnionego w rozwoju dziecka. – I Arontala. Niebieskie światło przyszpiliło króla do ściany. A potem zbliżył się Jared i, na Boginię, raz po raz dźgał króla Bricena sztyletem – powiedział, zamykając oczy, by uciec od tego wspomnienia.
Tris wyminął go i ruszył ku drzwiom prowadzącym do schodów dla służby.
– Muszę ostrzec matkę i Kait.
– Tris! – zawołał Soterius, chwytając go za ramię. – Skoro Jared zabił króla, to ciebie też będzie chciał zabić. Musimy cię stąd zabrać – stwierdził z wojskowym opanowaniem. – Teraz, kiedy Bricen nie żyje, ważą się losy korony. Jared będzie chciał usunąć wszelkie przeszkody. Musimy zapewnić ci bezpieczeństwo.
– Nie bez Kait i matki – warknął Tris, gdy szok zmienił się w gniew. Wyrwał się przyjacielowi i otworzył drzwi wiodące do tylnych schodów.
– W porządku, ale my też idziemy – powiedział Soterius i rzucił linę Carroway’owi. – Trzymaj. Ponieś to. Ja mam miecz, a ty nie. – Zaryglował drzwi do pomieszczenia i dobył miecza. – To ich przynajmniej trochę zatrzyma, kiedy przyjdą nas szukać.
Ku jego zdziwieniu bard także wyciągnął mały sztylet z fałd swojej tuniki. – Myślałeś, że służy tylko do opowiadania historyjek? – spytał. – Niektórzy twoi kompani z wojska lubią od czasu do czasu poturbować barda.
Soterius wyminął Trisa i poprowadził ich w dół schodami. Na dole otworzył nie zamknięte na klucz drzwi. Komnata sypialna była wywrócona do góry nogami. Królowa Serae leżała koło drzwi, a jej odświętna suknia splamiona była krwią. – Matko! – zawołał Tris, czując wzbierającą panikę, gdy przecisnął się obok Soteriusa i wpadł do komnaty.
– Najjaśniejsza Bogini – wyszeptał Carroway. – Jared zorganizował przewrót! Proszę, proszę nie, Tris błagał Boginię, przypadając do Serae. Jej ciało było jeszcze ciepłe, gdy zdusiwszy krzyk, obrócił matkę na plecy, by spojrzeć jej w twarz. Kiedy jej głowa opadła bezwładnie na ramię Trisa, zobaczył wystający z piersi kobiety sztylet, który zakończył jej życie. Ścisnęło go w gardle i łzy stanęły mu w oczach, kiedy na próżno nasłuchiwał bicia jej serca. Nie żyła. Szloch wydarł mu się z gardła, gdy tak tulił Serae, zaciskając powieki, a nie dające się powstrzymać łzy płynęły mu po twarzy. Wreszcie położył ciało Serae delikatnie na podłodze, zamknął jej nie widzące oczy i wyszeptał modlitwę do Pani.
Nagły jęk przestraszył Trisa i spowodował, że Soterius błyskawicznie obrócił się z dobytym mieczem. Ukryta niemal całkowicie wśród szczątków przewróconego łoża leżała Kait. Tris i Carroway podbiegli do niej, odsuwając z drogi połamany mebel oraz ciało zabitego strażnika i uwolnili ją z plątaniny koców. Kait leżała blada i nieruchoma, a jej zakrwiawiona tunika była dla Trisa ostrzeżeniem, by nie liczył na zbyt wiele.
– Słyszysz mnie, Kait? – wyszeptał, biorąc ją w ramiona i przytulając do swojej splamionej już krwią Serae tuniki. Mroczna Pani, proszę, błagał w duchu. Nie one obydwie. Proszę, oszczędź ją.
– Co się stało? – spytał cicho, gdy grymas bólu wykrzywił twarz Kait. Jej usta były sine, a oddech szybki i płytki. Krew siostry przesączała się między jego palcami, gdy próbował uciskać głębokie cięcie na jej brzuchu. Jedynie najbardziej doświadczony bitewny uzdrowiciel poradziłby sobie z tak rozległymi obrażeniami, a takiego nie mieli pod ręką.
Kait otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.
– Wiedziałam, że przyjdziesz, Tris. Czy ty też nie żyjesz?
Tris zdławił szloch, nie wstydząc się łez płynących mu po twarzy. Potrząsając głową, próbował przemówić.
– Nie, Kaity – wychrypiał wreszcie. – A przynajmniej jeszcze nie. Ty też nie.
– Już wkrótce. Widziałam Boginię. Czeka.
– Kto to zrobił? – spytał łagodnie Tris, chwytając ją za rękę, jakby chciał przyciągnąć jej ducha.
Kait zakaszlała i krew splamiła jej wargi.
– Ludzie Jareda – wyszeptała. – Czekali na nas. Próbowałam chronić matkę. Byłbyś ze mnie dumny.
– Jestem dumny – wyszeptał Tris, starając się powstrzymać łzy.
– Powinieneś był mnie widzieć, starszy braciszku. Myślę, że załatwiłam jednego. Tris spojrzał na ciało strażnika.
– Załatwiłaś, Kaity. Załatwiłaś.
– Muszę już iść.
– Kaity, zostań ze mną!
Jej oczy rozwarły się szerzej.
– Tris... Też tu jesteś. Tak jak babcia. – Rozkaszlała się mocniej i Tris pomyślał, że już umarła. – Zostanę, jeśli będziesz tego chciał – wyszeptała, a jej oczy się zamknęły. – Złapię cię tylko za rękę po tej stronie.
Ten obraz Kait trzymającej go za rękę płonął jasno w umyśle Trisa, gdy przyciskał ją do siebie. Całym sobą pragnął, aby tak było. Kiedy jednak walczył, aby zatrzymać jej ulatującego ducha, coś innego, coś silniejszego starało się ją odciągnąć. Kait zadygotała w jego ramionach i zwiotczała. Tris oparł głowę o jej ramię i zapłakał, kołysząc i tuląc pozbawione życia ciało siostry.
Tris, musisz uciekać, odezwał się w jego umyśle głos Kait dobiegający z oddali. Tris podniósł wzrok i zmarszczył brwi. Kait stała przed nim, prawdziwa, choć niematerialna, jarząc się delikatną poświatą jak pałacowe duchy.
– Kaity? – wychrypiał zbolałym głosem.
Duch zadrżał.
– Udało ci się, Tris. Zatrzymałeś mnie tutaj. Masz moc babki – powiedziała Kait. Jej obraz znowu zadrżał, omal nie gasnąc, a na jej twarzy odmalował się lęk, gdy jej ducha zaczęło coś przyciągać niczym dym zasysany do komina. – Rzucono zaklęcie na pałacowe duchy. Arontala... Pomóż mi, Tris – błagała, gdy jej duch znikał.
Kiedy Carroway gwałtownie wciągnął powietrze, Tris uświadomił sobie, że zjawa była widoczna także dla pozostałych. Soterius wyglądał na wstrząśniętego, nigdy bowiem nie widział, jak Tris posługuje się magią. Carroway wpatrywał się w puste miejsce, gdzie przed chwilą stał duch Kait, a jego pobladła twarz świadczyła o tym, że nie spodziewał się po Trisie tak potężnej magii. Tris delikatnie złożył ciało Kait wśród koców i przykrył ją prześcieradłem.
– Wynośmy się stąd, zanim do niej dołączymy – rzekł łagodnie minstrel. Tris czuł, jak żałość i szok przepływają przez jego ciało, napełniając je wściekłością.
– Niech piekło pochłonie Jareda! – zakrzyknął, podnosząc się chwiejnie na nogi. Z mieczem w dłoni rzucił się ku drzwiom wiodącym na korytarz. Soterius zablokował mu przejście.
– Puść mnie! – wycedził Tris. – Niech to szlag, przepuść mnie! – Krew dudniła mu w uszach, gdy próbował mieczem wyrąbać sobie przejście; Soterius sparował jednak jego cios i zmusił go do cofnięcia się od drzwi. Carroway złapał go od tyłu i pociągnął na ziemię, próbując wyrwać mu miecz. Tris machał po omacku wolną ręką, oślepiony przez łzy, z trudem łapiąc powietrze.
Szybkim machnięciem miecza Soterius sprawił, że klinga Trisa znalazła się poza jego zasięgiem, i rzucił się, żeby przygwoździć go do podłogi.
– Nie zbliżysz się nawet do Jareda, ten jego mag rozkwasi cię jak żabę – warknął. – Nie pomożesz swojej matce ani Kait. Ale możesz ocalić Margolan, uciekając stąd i wracając na czele własnej armii.
– Możemy to zrobić szybko? – syknął Carroway, który tymczasem zajął miejsce przy drzwiach. Dysząc ciężko, Tris przymknął oczy i skapitulował.
– W dół tylnymi schodami – zarządził Soterius, puścił Trisa i rzucił mu miecz, który ten upuścił. – Wychodzą na kwatery służby. Pobiegniemy do stajni. Ruszajcie.
Zbiegli w dół po wąskich schodach i wpadli z dobytymi mieczami do kuchni. Przestraszyli pomywaczki, które wrzasnęły i uciekły z pomieszczenia. Tris usłyszał dobiegający z korytarza na zewnątrz tupot wojskowych butów i zaraz potem szczęk stali. Drzwi do sali biesiadnej otworzyły się z hukiem i do środka wpadło trzech żołnierzy w królewskich barwach, goniących dwóch mężczyzn, którzy toczyli desperacką walkę o życie. Tris i pozostali ukryli się z boku kominka – to starcie odcięło ich jedyną drogę ucieczki. Tris widział walczących tylko przelotnie, lecz rozpoznał w przysadzistym mężczyźnie z wydatnym torsem, długą ciemną brodą i oliwkową cerą Harrtucka, osobistego strażnika króla, który często strzegł Bricena.
– Nie oddam tego pałacu bez walki! – krzyknął Harrtuck, wykonując uniki i parady. Jego towarzysz pchnął mieczem i trafił przeciwnika. Tris i Soterius wymienili spojrzenia, po czym z okrzykiem rzucili się do walki u boku Harrtucka, spychając do tyłu zaskoczonych napastników.
– Miło was widzieć – wydyszał Harrtuck, wykorzystując tę nagłą przewagę. – Uważaj! – krzyknął Carroway i Tris się obrócił z mieczem w gotowości, w samą porę, żeby zobaczyć, jak jeden z gwardzistów chwyta się zaskoczony za pierś i powoli osuwa na podłogę. Powiększająca się plama czerwieni otaczała sztylet Carroway’a wbity aż po rękojeść w żebra mężczyzny. Tris rzucił się z okrzykiem na towarzysza martwego mężczyzny.
– Wkrótce będziesz martwy, tak jak król – szydził z niego ów żołnierz, zmuszając go do zrobienia kroku w tył.
Ogarnięty żalem i gniewem Tris natarł z całych sił, trzymając miecz oburącz. Zdrajca cofnął się, zaskoczony tym wściekłym atakiem. Zaraz jednak znowu uderzył z morderczym błyskiem w oku, gdy trzech kolejnych gwardzistów wpadło do sali, by do niego dołączyć. Kątem oka Tris dostrzegł, jak Carroway chwyta stojak na pochodnie niczym kij, żeby odeprzeć natarcie jednego z napastników. Soterius i Harrtuck skupili się na dwóch pozostałych nowo przybyłych, pozostawiając Trisa, który krążył wokół uśmiechającego się gwardzisty w zabójczym szermierczym tańcu.
Nagle w kominku eksplodowało czerwone światło i Tris rzucił się do przodu, rozpoznając jedną z salonowych sztuczek Carroway’a. Sztuczka na tyle odwróciła uwagę żołnierza, że Tris zdołał się przedostać przez jego obronę i wbić ostrze. Gwardzista poleciał do przodu, o mało co nie wytrącając mu miecza z dłoni. Błysk stali w blasku ognia był jedynym ostrzeżeniem dla Trisa, że kolejny przeciwnik rzucił się na niego ze sztyletem w jednej dłoni i mieczem w drugiej. Tris sparował cios miecza, ale gwardzista zdołał wbić mu sztylet w bok. Tris zatoczył się i w tym momencie zobaczył, jak gwardzista wygina się w łuk i sztywnieje, po czym osuwa się na kolana, rękoma sięgając za plecy, w których tkwił nóż, a Carroway stoi z ponurą satysfakcją nad umierającym zdrajcą.
Tris przycisnął zraniony bok dwoma rękoma, a Carroway i Soterius popędzili ku niemu. Harrtuck rozprawił się szybko z pozostałymi napastnikami. Jego sprzymierzeniec leżał martwy na podłodze. Carroway przetoczył stopą napastnika, który zranił Trisa, i pochylił się nad nim, żeby wyciągnąć sztylet, a potem ukląkł i dwoma szybkimi ruchami wytarł nóż o tunikę martwego mężczyzny.
– Pojawią się kolejni żołnierze – ostrzegł ich Soterius.
– Zabili króla, książę Martrisie – wydyszał Harrtuck. – Żaden z nas nie zdołał go uratować. Musisz uciekać!
Tris wciągnął gwałtownie powietrze, gdy Carroway próbował go podnieść do pozycji siedzącej. Potem Soterius przyklęknął obok Trisa i zbadał jego ranę. Z wyrazu twarzy doświadczonego szermierza Tris wywnioskował, iż rana jest paskudna. – Musimy zaprowadzić cię do uzdrowiciela – rzucił krótko Soterius i skinął na Carroway’a, żeby mu pomógł podnieść Trisa na nogi.
– Tak, ale najpierw musimy wyprowadzić was z Shekerishet – stwierdził Harrtuck. Jakby na sygnał doszły ich odgłosy kroków na tylnych schodach. Harrtuck dał znak Carroway’owi, żeby osłaniał Trisa, podczas gdy on sam i Soterius zajmą się nowo przybyłymi. W sali pojawił się krzepki gwardzista w królewskich barwach, wraz z dwoma innymi żołnierzami. Harrtuck czekał w milczeniu, aż cała trójka znalazła się w jego zasięgu.
– Teraz! – krzyknął osobisty strażnik króla i rzucił się do przodu, trzymając nisko miecz, którym przebił gwardzistę. W powietrzu dał się słyszeć świst, a potem głuche łupnięcie, i stojący na czele gwardzista poleciał do przodu, obejmując rękoma sztylet Carroway’a, podczas gdy miecz Soteriusa wychynął z mroku, zgrabnie przerąbując trzeciego mężczyznę od barku aż do biodra.
– Dalej! – krzyknął Soterius i ruszył biegiem w stronę Trisa i Carroway’a, zatrzymując się tylko na chwilę, żeby zabrać sztylet. Ranny Tris czuł, jak krew dudni mu w uszach, a nogi robią się miękkie w kolanach.
– Nie uda nam się tak łatwo stąd wydostać – syknął Carroway, gdy ruszyli ku drzwiom.
– Masz jakieś lepsze pomysły? – warknął Soterius.
– Właściwie to tak – odparował minstrel. – Tędy.
Carroway raczej pociągnął niż poprowadził Trisa i pozostałych do składziku pod tylnymi schodami. Wszędzie walały się tutaj płaszcze i tuniki, maski oraz kostiumy z nocnej zabawy.
– Masz, zobacz, czy pasuje – powiedział, podnosząc z podłogi czarną tunikę, pelerynę oraz maskę, i wcisnął je Soteriusowi.
– Chyba oszalałeś – odparł z niedowierzaniem szermierz. – Uciekamy, żeby ocalić życie, a ty chcesz...
– Po prostu zrób to – warknął Carroway, wybierając z tej plątaniny kolejne stroje i rzucając je Trisowi i Harrtuckowi.
– Co, na Siedem Królestw... – mruknął Harrtuck.
– Tutaj przebierają się artyści przed wyjściem na ucztę – wyjaśnił jednym tchem Carroway, zrzucając płaszcz i ściągając przez głowę tunikę. – Wrócą jutro rano, żeby zabrać swoje rzeczy, ale dziś w nocy nie przejmowali się bałaganem, było zbyt wiele do roboty. Dzięki niech będą Bogini.
Gdy Carroway podszedł do niego z peleryną w dłoni, Tris poczuł, jak krew uderza mu do głowy, i nogi się pod nim ugięły. Gdy osuwał się na podłogę, usłyszał jeszcze zaniepokojone okrzyki swoich towarzyszy, a potem w pomieszczeniu zapadła ciemność.
Tris ocknął się i spojrzał w gwiazdy. Chłodne jesienne powietrze szczypało go w twarz, wokół niego tłoczyli się ludzie śmierdzący piwem i potem, a ich hałaśliwe piosenki zagłuszały cichsze pieśni kapłanek.
Spróbował usiąść, lecz poczuł przyciskającą go dłoń.
– Leż spokojnie – syknął Soterius. – Idziemy w procesji ku bramie miejskiej. Tris bał się, że znowu zemdleje z bólu promieniującego z boku, ale zacisnął zęby i zwalczył napływającą ciemność. Szara szata z przepastnym kapturem okrywała jego ciało i twarz. Dłonie miał pokryte czarną farbą. Kosmyk włosów, który wysunął się spod kaptura, miał inną barwę niż jego rzucający się w oczy sięgający do ramion jasnoblond kucyk.
– Spokojnie – ostrzegł go Soterius. – Carroway sprokurował przebranie. W twoim przypadku zrobiliśmy wszystko, co się dało, biorąc pod uwagę okoliczności – rzucił przepraszająco.
Tris zdał sobie sprawę, że leży na marach jako jedna z wielu figur zmarłych niesionych w czasie uroczystości do rzeki, której wody uniosą ku morzu tę długą procesję postaci, darów i kwiatów. Do składanych ofiar dołączano prośby o pomoc skierowane do Bogini lub zmarłych bliskich, modlitwy o wstawiennictwo albo naprawienie jakiejś niesprawiedliwości lub płynące z serca wyrazy tęsknoty za tymi, którzy spoczywali na łonie Pani. Jednak mimo tej poważnej strony owego święta Nawiedziny były także nocą zabawy w mieście i ten rok nie był wyjątkiem, niezależnie od tego, co się wydarzyło na zamku. Chorągwie wisiały w każdym oknie, łopocząc na zimnym nocnym wietrze. Wozy ulicznych przekupniów tarasowały ulice i przebrani w kostiumy, świętujący ludzie musieli się przepychać przez zatłoczone przejścia. Wszędzie pachniało kiełbaskami i piwem, świecami i kadzidłem. Gdzieś w otoczonym murem mieście rozdzwoniły się dzwony, Tris słyszał też żałosne zawodzenie fletów i dudnienie bębnów.
Pomyślał, że jeśli dopisze im szczęście, wmieszają się w tłum i wraz z procesją dotrą do Kupieckiej Bramy. Sądząc po wesołości tłumu, wieści o zdradzie w pałacu nie dotarły jeszcze do miasta. I być może nigdy nie dotrą.
Jared jest bowiem sprytny, tak jak i jego mag. Nikt poza Trisem, Soteriusem i garstką gwardzistów nie był świadkiem samego ataku. Jared może wymyślić historyjkę o skrytobójcach i obwinić martwych gwardzistów. Magia Arontali zapewne stworzy dowody lub też zaćmi wzrok tych, którzy mogliby zobaczyć coś innego.
Bricen był popularnym królem, gdyż nie rekwirował plonów, a jego żołnierze nie łupili lokalnych gospodarstw ani nie gwałcili córek wieśniaków. Serae zaś zaskarbiła sobie sympatię arystokracji; jej łagodny sposób bycia wyraźnie kontrastował z wybuchami złości Eldry. Dwór odwdzięczał się jej, obdarzając większym zainteresowaniem i przychylnością Trisa i Kait niż Jareda, którego ponury sposób bycia i mroczne przyzwyczajenia były przedmiotem plotek. Mimo tego Bava K’aa powiedziała kiedyś Trisowi, że dla pospólstwa jeden król jest taki sam jak drugi, jeśli tylko podatki nie ulegają zmianie. Być może nikt nawet nie przejmie się tym, jak zginął Bricen, choć Tris był pewien, że rządy Jareda nie będą tak łagodne.
Tłum posuwał się główną ulicą miasta ku zewnętrznej bramie i leżącemu za nią cmentarzysku. W centrum tłumu znajdowały się wielkie lektyki, na których niesiono posągi czterech aspektów Bogini Światła. Dobosze walili w bębny, fleciści grali, a brzęk tamburynów przebijał się przez zgiełk bawiących się ludzi. Lektyki i umieszczone na nich posągi podskakiwały ponad tłumem, utrzymywane w górze przez panujący ścisk.
Kostiumy były takie same jak zwykle. Widać było „arystokratów” i krzykliwie ubrane damy, rzecznych kupców i legendarnych bohaterów oraz równie wielu ludzi przebranych za różne oblicza Pani, a także dorosłe kobiety i dzieci w białych powłóczystych szatach Dziecięcia i osoby obydwu płci w uwodzicielskim stroju Kochanki. Inni – kobiety i mężczyźni – odziani byli w dostojny strój wielkodusznej Matki. A także widma Chenne i Bogini Mścicielki w szkarłatnych szatach z ciemnym kapturem. Noc Nawiedzin była również nocą Mrocznych Aspektów i tej nocy to mrok rządził. Wielu świętujących preferowało jednak barwne, strojne szaty dwulicowej Bogini Szczęśliwego Trafu i to oni ciskali w tłum czekoladowymi monetami i wymalowanymi kartami. Jeszcze inni paradowali po ulicach w jarmarcznym przepychu Dziwki Athiry – nie potrzebowali szczególnych umiejętności, żeby naśladować jej kołyszący się pijacki chód. Wyglądający niczym mroczne cienie w blasku pochodni i kłębiącym się dymie, odziani w szare płaszcze ludzie odgrywali rolę Istry, Demonicznej Bogini. Zgarbione postacie starych i młodych nosiły maski i poszarpane łachmany Staruchy Sinha.
Jedna bogini, osiem aspektów – cztery należące do światła i cztery mroczne. Tris zawsze podejrzewał, że aspekt, który dana osoba czciła, wiele mówił o tej osobie oraz o królestwie i tradycji, z jakiej się wywodziła. Margolan skłaniał się ku Matce, choć wielu w jego granicach czciło również aspekt Dziecięcia. Isencroft, leżący na wschodniej granicy Margolanu, oddawał cześć Chenne, wojowniczce. Księstwo na północnym wschodzie, będące domem dla karawan i kompanii najemników, kupców i kuglarzy, skłaniało się ku Kochance. Wschodnia Marchia, południowy sąsiad Księstwa, czciła Dziwkę, ulubienicę hazardzistów i najemnych żołnierzy.

Dhasson, na zachód od Margolanu, sprzyjał adoracji wszystkich twarzy Pani, poza Staruchą. Niechęć Dhasson do przyjęcia czcicieli Staruchy była naturalna, biorąc pod uwagę jego południowego sąsiada, Nargi, którego kapłani o wiecznie skwaszonych minach bezlitośnie wymuszali stosowanie ascetycznych doktryn Staruchy. Trevath, południowy sąsiad Margolanu i częsty rywal, podzielał nargijskie oddanie dla Staruchy, jednak w państwie znanym z kopalni i wspaniałych dywanów taki kult miał bardziej praktyczny charakter i służył umocnieniu władzy królewskiej.
Mroczna Pani była patronką vayash moru, nieumarłych, którzy pojawiali się nocą. Niewielu śmiertelników oddawało cześć Mrocznej Pani, za to jej imię często padało w przekleństwach. Niewielu mówiło o ósmym aspekcie, mrocznym lustrzanym odbiciu Dziecięcia. Kult Bezkształtnego ustał wiele pokoleń temu, a teraz, jeśli w ogóle wspominano o tym najstraszniejszym aspekcie, to rozglądając się nerwowo wokół i wykonując znak ochrony przed złem. Niemal wszyscy mieszkańcy Siedmiu Królestw okazywali symboliczną cześć przynajmniej jednemu aspektowi, choć Tris słyszał, że niektórzy w tajemnicy oddawali się dawnym praktykom, wierze w duchy i moce skał i drzew, strumieni i mrocznych miejsc pod ziemią.
Mówiono, że te wierzenia były obecne w Siedmiu Królestwach tysiąc lat temu, zanim najechał je Grethor Długoręki ze wschodnich stepów. Pod jego panowaniem Margolan rozkwitł. Jego magowie byli wszechmocni, a bogactwo i potęga na tyle pociągające, że wiara w Jedną Boginię o Wielu Twarzach stopniowo wypierała stare wierzenia, choć elementy przesądów i krwawych ofiar zachowały się w okrutnym kulcie Nargi, dla którego przykrywką był kult Staruchy.
Tris przyglądał się ze swoich noszy, jak jakaś młoda dziewczyna przebrana za Boginię-Dziecię wychynęła z tłumu przy drodze i zaczęła rzucać kawałki kolorowych szmat i słomy zamiast słynnych naręczy kwiatów, którymi Bogini-Dziecię obsypywała tych, których obdarzała łaską.
Kiedy Tris ją mijał, młoda dziewczyna podniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Jesteś wybranym przeze mnie orężem, zabrzmiał głos w umyśle Trisa, dziwnie wyraźny, dobiegający zewsząd i jednocześnie znikąd. I kiedy tak patrzył w oczy tej młodej dziewczyny, miał przez chwilę wrażenie, że rozjarzyły się na bursztynowo, a twarz należy do samej Bogini-Dziecięcia, a nie do dziecka-śmiertelnika. Nie umieraj, dopóki cię nie wezwę. Twój czas jeszcze nie nadszedł. Gdy tak patrzył dziewczynie w oczy, poczuł, jak rana w boku go pali, jakby przyłożono mu do poszarpanego ciała rozżarzony do czerwoności pogrzebacz. Zesztywniał i wygiął się w łuk, zagryzając wargę, żeby nie krzyknąć. Głos znikł równie nagle jak się pojawił, a kiedy Tris się rozejrzał, dziewczyna także zginęła mu z oczu.
Wstrząśnięty, zamknął oczy. Mam zwidy, pomyślał, przełykając z trudem ślinę. Niech Bogini ma mnie w swej opiece, chyba umieram.
– Jeśli Harrtuck znalazł dla nas konie – wyszeptał Soterius – to będzie czekał z nimi w następnej uliczce.
Carroway skręcił przy mrocznym wylocie następnej uliczki i znaleźli się w wąskim, krętym zaułku, w którym ledwie zmieściłoby się dwóch jadących obok siebie jeźdźców. Harrtuck wyszedł z mroku i przywołał ich. Carroway i Soterius podążyli za żołnierzem do miejsca, gdzie czekały niecierpliwie cztery silne konie przywiązane do chybotliwej barierki. Harrtuck ostrożnie pomógł im postawić nosze Trisa na ziemi.
– Czy jesteś w stanie jechać, panie? – spytał, pochylając się nad Trisem.
Książę pokiwał głową.
– Nie mam wyboru – powiedział i zaczął się podnosić, zaciskając zęby. Był zdumiony, kiedy nie poczuł bólu w boku, przyjął jednak pomoc Harrtucka przy dosiadaniu nerwowego wierzchowca. Cała czwórka ostrożnie ruszyła w stronę procesji.
– Niech piekło pochłonie Parki – syknął Soterius, gdy znaleźli się wśród pielgrzymów i świętującego tłumu.
Garstka pałacowych gwardzistów kręciła się przy bramie, z dala od swoich zwykłych pozycji. Byli pieszo, lecz mieli osiodłane konie, które czekały w pobliżu. Tris i Harrtuck wymienili zaniepokojone spojrzenia.
– Czy jesteśmy gotowi? – Głos Soteriusa ledwie przebił się przez panujący zgiełk.
– Będziemy musieli uciec się do podstępu, żeby się przedostać – ocenił Harrtuck. – Jeśli zostaniemy rozdzieleni, kierujcie się na północny trakt.
– Na twój znak – zgodził się Tris, nie spuszczając wzroku z wartowników przy bramie.
Czekali, aż procesja rozciągnie się szeroko na zakręcie i strumień świętujących ludzi zbliży się do bramy. Byli jakieś dwieście jardów od bramy, i choć ta była otwarta, to każdy, kto przez nią wchodził lub wychodził, musiał przejść obok straży.
– Teraz! – krzyknął Soterius i popędził konia prosto ku bramie. Pozostali zrobili to samo, a znajdujący się w pobliżu ludzie zaczęli schodzić im z drogi. Brama wydawała się Trisowi oddalona o całą wieczność, gdy pochylony nisko na koniu zmusił go do galopu.
Wykorzystując zaskoczenie wartowników, Soterius i Harrtuck pierwsi rzucili się do ataku, dobywając mieczy i torując uciekinierom drogę przez bramę. Tris czuł niemal oddech wierzchowca Carroway’a za sobą, gdy ich konie pomknęły w ciemność panującą za bramą miejską. Za nimi słychać było okrzyki gwardzistów, którzy rzucili się w pościg.
– Już prawie nam się udało! – krzyknął Soterius.
Konie gnały w dół zbocza ku drodze w dole, oddalając się od miasta. Kiedy dotarli do gościńca, wokół nich zaczęła się kłębić mgła, która podniosła się z traktu.
Mgła szybko zgęstniała i sięgała już końskich uzd. W tym oparze coś zimnego i materialnego musnęło nogę Trisa. Przerażone konie zaczęły kwiczeć, szarpać się i wierzgać. W ciemnościach zabrzmiało dobiegające z lasu straszliwe zawodzenie i we mgle pojawiły się jęczące upiory z otwartymi ustami. Coraz więcej ohydnego oparu napływało ku nim z ciemnego lasu. Pasma mgły zmieniały się w chwytające macki, a kłęby oparu rozdymały się i rozciągały, formując budzące grozę twarze o pustym spojrzeniu. Cała rzesza wyjących, jęczących jak potępieńcy duchów z wyciągniętymi przed siebie zakrzywionymi niczym szpony rękoma przemknęła obok uciekinierów. Tris ściskał kurczowo wodze, starając się zapanować nad spanikowanym wierzchowcem.
– Patrzcie! – zawołał Soterius. Tris zerknął przez ramię. Duchy zebrały się wokół gwardzistów, a kłębiąca się mgła jeszcze bardziej zgęstniała. Zawodzenie upiorów zagłuszyło krzyki gwardzistów.
– Wynośmy się stąd! – zawołał Harrtuck, przekrzykując ten piekielny zgiełk, i pognał swego konia galopem po gościńcu. Pozostali podążyli za nim, ale dopiero milę dalej przestali słyszeć wrzaski gwardzistów i zawodzenie umarłych. – Cóż to takiego było, do diabła? – chciał wiedzieć Soterius, kiedy wreszcie zatrzymali zdyszane konie na rozstajach.
– Odnaleźliśmy wreszcie pałacowe duchy – powiedział Tris, zerkając niepewnie przez ramię. Otaczająca ich noc była cicha i chłodna.
– Co pałacowe duchy robiły poza miastem? – spytał Carroway.
– Nie wiem, ale dzięki niech będą za nie Dziecięciu – wychrypiał Harrtuck. – Pamiętacie, że przez większą część nocy nie widzieliśmy żadnych duchów? – powiedział Tris, zerkając ponownie w ciemność za plecami.
– Tak, Tris ma rację. – Soterius bacznie obserwował otaczający ich mrok. – Po spotkaniu z tą wróżbitką nie widać już było żadnych duchów, co nigdy się nie zdarza w pałacu, zwłaszcza w noc Święta Zmarłych.
– A jeśli Arontala je wygnał? – snuł domysły Tris, nie mając na razie ochoty opowiedzieć im o spotkaniu z duchem babki. – Duchy przysięgły chronić króla, prawda? Pamiętacie opowieść Carroway’a? Jeśli Arontali udało się wygnać duchy, to znaczy, że ojciec był słabiej chroniony niż zwykle – ciągnął dalej łamiącym się głosem.
– Masz rację, książę Drayke – dał się słyszeć głęboki głos dobiegający od strony rozstajnych dróg i czterej mężczyźni drgnęli zaskoczeni.
Obrócili się i zobaczyli kilka kroków od nich mężczyznę na szarym rumaku. Chociaż jego twarz była częściowo skryta w mroku, Tris rozpoznał Comara Hassada, jednego z najbardziej zaufanych zbrojnych swego ojca. Choć towarzysze Trisa nie zauważyli niczego szczególnego, on sam zdał sobie sprawę, że ich nowy przewodnik jest duchem.
– Comarze, co się stało? – spytał, próbując uspokoić swojego spanikowanego konia.
– Nie ma czasu, książę. Jedźcie za mną, a zaprowadzę was w bezpieczne miejsce – powiedział Hassad, po czym bezgłośnie zawrócił konia i ruszył galopem leśną drogą.
Jechali jeden za drugim, Hassad na czele, potem Tris, a za nim Carroway. Harrtuck i Soterius zamykali tyły. Tris musiał wytężać wzrok, żeby nie zgubić przewodnika z oczu w niemal całkowitych ciemnościach panujących w lesie. Tylko tętent kopyt przerywał nocną ciszę.
Wreszcie blask księżyca przebił się przez przecinkę wśród drzew i ujrzeli Hassada już po drugiej stronie polany, czekającego w półmroku. Tris poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. Gdy wjechali ponownie w mrok lasu, zaczął wsłuchiwać się bardziej uważnie w tętent końskich kopyt. W ciszy lasu słychać było wyraźnie odgłos czterech pędzących koni, a kiedy Tris przyjrzał się ich przewodnikowi, zdał sobie sprawę, że z jego wierzchowca nie bucha para tak jak z pozostałych zdyszanych koni.
Chłód powietrza nie miał nic wspólnego z narastającym odrętwieniem, jakie książę czuł w środku, kiedy zmagał się z bólem, lękiem i żalem. Proste czynności związane z poganianiem konia pomagały mu odsunąć od siebie uczucia, które chciały go przytłoczyć.
Podążali za swoim przewodnikiem przez prawie jedną świecę, aż Shekerishet i miasto pozostały daleko w tyle, a oni niemal wydostali się z ciemnego jak smoła lasu. Wreszcie Hassad zwolnił, a potem się zatrzymał.
– Nie mogę jechać dalej, panie – rzekł mężczyzna, niemal niewidoczny w mroku. – Ale mam dla ciebie podarunek. Przyjmij go – powiedział i podał Trisowi z nabożeństwem długi, wąski, owinięty płótnem pakunek. – To jest miecz twojego ojca. Niech zaprowadzi cię z powrotem do domu, abyś rządził Margolanem jako dobry i prawowity król – rzekł z powagą, gdy Tris przyjął zawiniątko.
– Już niemal wyjechaliście z lasu – ciągnął dalej Hassad, spoglądając na pozostałych. – Po drugiej stronie znajduje się mała wioska. Jest w niej gospoda, która nazywa się Oko Jagnięcia. Zatrzymajcie się w niej na noc. Będziecie bezpieczni. Ci, którzy prowadzą tę gospodę, zaopatrzą was na dalszą podróż.
– Oko Jagnięcia? – zdziwił się Harrtuck. – Kiedy ją odbudowali? Spłonęła w zeszłym roku.
– Poszukajcie schronienia w gospodzie. Tam będziecie bezpieczni – powtórzył Hassad.
Nagle z tyłu zaszeleściło listowie, gdy jakieś zwierzę przemknęło w poszukiwaniu kryjówki. Kiedy Tris się odwrócił, żeby znowu zapytać o coś przewodnika, droga przed nimi była pusta.
– Nie ma go – rzekł cicho Carroway, rozglądając się dookoła.
– Nie zniknął przecież tak po prostu – zaprotestował Soterius, ściągając wodze swojego spłoszonego wierzchowca. Kilkanaście kroków dalej zatrzymał się. – Myślę, że powinniście to zobaczyć – powiedział i dał znak, by podjechali.
Tris, Harrtuck i Carroway zbliżyli się do niego. Na drodze leżał martwy wierzchowiec w barwach zbrojnych Margolanu, powalony przez bełt z kuszy. Jego nieszczęsny jeździec, częściowo uwięziony pod martwym zwierzęciem, leżał nieruchomo; zbroja nie ochroniła go przed strzałą, która przebiła mu pierś.
– To on, prawda? – wychrypiał Carroway. – I to nie wydarzyło się chwilę temu, co?
– No, no – mruknął Harrtuck, przyglądając się trupowi z opanowaniem zaprawionego w boju żołnierza. – Myślę, że nie żyje od kilku godzin.
– Bałem się, że to powiesz – wyszeptał Carroway.
Soterius zerknął z ukosa na barda.
– Więcej wody na młyn twoich opowieści, minstrelu. Przy tej historii słuchacze nie będą mogli wyjść z podziwu.
– Jeśli pożyjemy tak długo – wtrącił Tris, zerkając na otaczający ich ciemny las.
Na twarzy Carroway’a malowało się wyraźnie widoczne przerażenie.
– Te opowieści o tym, że duchy mogą stać się materialne w czasie Nawiedzin... Nigdy tak naprawdę nie sądziłem...
– Im szybciej zjedziemy z drogi, tym lepiej – przerwał mu Soterius. Wydawał się równie zaniepokojony jak pozostali, lecz jego bojowe wyszkolenie wzięło górę nad strachem. – Lepiej ruszajmy.
– Dokąd? – spytał ściszonym głosem Carroway. Tris obejrzał się na minstrela i zobaczył, że twarz młodzieńca jest blada, a oczy szeroko otwarte. Wątpił, aby on sam wyglądał dużo lepiej, sądząc po tym, jak waliło mu serce.
– Do Oka Jagnięcia. – Tris wzruszył ramionami i pognał konia do cwału. – Chyba że ktoś ma jakiś lepszy pomysł.
Znaleźli się na skraju lasu na szczycie wzgórza. Widoczne w dole ogniska jarzyły się dodającym otuchy blaskiem. Nawet ludzie na wsi świętowali Nawiedziny, choć z mniejszym zapamiętaniem niż ich pobratymcy w mieście. Co bardziej pobożni udawali się przy blasku świec na pielgrzymkę do kurhanów. W oddali Tris dostrzegł sznur piechurów zmierzających na cmentarz. Pobożni zdawali się być w mniejszości, gdyż to głównie dźwięki muzyki i odgłosy zabawy niosły się w chłodzie i ciszy nocy.
– Patrzcie, to musi być ta gospoda – powiedział Carroway, wskazując samotną budowlę, która usadowiła się przy drodze na obrzeżach wioski. Jej okna jarzyły się światłami i dym wydobywał się z komina; nawet z tej odległości Tris czuł woń pieczonego mięsiwa.
– Wygląda całkiem solidnie jak na miejsce, którego już nie ma – mruknął Soterius, obrzucając sceptycznym spojrzeniem Harrtucka, a ten wzruszył ramionami.
– Od dawna tu nie byłem. Jeśli przynosiła karczmarzowi wystarczająco duży dochód, to pewnie ją odbudował.
– Albo to jest jedna z tych iluzji, jak w opowieściach – wyszeptał Carroway. – Czy w tych twoich opowieściach są jakieś użyteczne wskazówki, jak odróżnić prawdę od iluzji? – wycedził Soterius.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł Carroway bardziej piskliwym niż zwykle głosem.
– Próbuję być posłuszny duchowi – stwierdził oschle Tris, kierując konia w stronę schodzącej stromo w dół drogi. – Jeśli Hassad nas tu posłał, to miał po temu powód. Ruszajmy.
Krzepiąco solidne drewniane drzwi uchyliły się pod dotknięciem ręki Trisa. Izba dla gości była pusta, lecz w powietrzu unosił się ciężki zapach pieczonego mięsiwa pomieszany z tytoniowym dymem. Mimo polan płonących na palenisku w pomieszczeniu panował chłód.
– Strasznie tu cicho jak na świąteczną noc, co? – wymruczał Soterius, opierając rękę na głowicy miecza.
– Biorąc pod uwagę to, jak wyglądamy, może mamy szczęście – mruknął pod nosem Tris, zerkając na ich niechlujne kostiumy. Ostrożnie zbliżyli się do pustego baru i książę uderzył pięścią w drewniany szynkwas, żeby przywołać karczmarza. – Potrzebujemy pokoju na jedną noc – wychrypiał Harrtuck, gdy w drzwiach do kuchni pojawił się rumiany, gruby mężczyzna w ogromnym fartuchu poplamionym piwem i mięsem.
– Ach tak – rzekł beznamiętnie stojący w półmroku karczmarz i gestem zaprosił ich do wejścia. – Dwa miedziaki od osoby. Znajdźcie sobie pokój na górze. Tris wyostrzył zmysły maga i poczuł ostrzegawcze mrowienie świadczące o obecności duchów. Uczucie to było silne i dodawało otuchy. Zmierzył wzrokiem milczącego karczmarza. Obraz zadrgał i rozmazał się, zaś widmo kiwnęło potakująco głową. Na moją duszę i Panią, ty i twoi przyjaciele jesteście tu bezpieczni dzisiejszej nocy, usłyszał Tris w swoim umyśle. Spojrzał na towarzyszy – roztrzęsionych po walce i przestraszonych odbytą jazdą – ale oni nie wyczuwali tutaj niczego nadnaturalnego. Kiedy jednak wchodzili po schodach, zauważył, że każdy z wojowników trzyma miecz na podorędziu; nawet Carroway ściskał sztylet za pasem.
– Tu są łóżka dla czterech – powiedział Soterius, otwierając pierwsze drzwi. Kiedy weszli, na szafce nocnej płonęła już świeca. Na stole zobaczyli półmisek z kiełbaskami, serem i twardymi sucharami oraz dwa pełne dzbanki piwa z czterema kubkami.
– Tylko suszone mięso i ser – burknął Carroway opadając na krzesło. – A przecież czuję zapach gulaszu.
– Tak, ale to jednak jedzenie, a my zjechaliśmy z drogi – warknął Soterius, miotając się po pokoju jak zwierz w klatce.
Stanął koło jedynego okna i patrzył na ulicę poniżej, ale tylko kilku podróżnych wędrowało po nocy.
– Niezbyt przyjazne typy, co? – wymruczał Harrtuck, gdy Carroway podsunął każdemu tacę z jedzeniem i zaczął napełniać kubki. – Z tym całym miejscem jest coś nie tak. Nie mogę się już doczekać poranka.
– Ja mam dość przygód jak na jedną noc – stwierdził Carroway, wychylając kubek piwa. – Ale Soterius ma rację. Po dzisiejszej nocy będę miał ballady, za których usłyszenie zapłacą mi złotem!
Tris pozwolił im mówić. Czuł w tym miejscu krzepiącą obecność duchów, obiecujących im czujność i opiekę. I coś jeszcze, wszechobecną magię, która otaczała ich niczym ochronny krąg. Już miał powiedzieć swoim towarzyszom, że ich gospodarz jest duchem, jednak zmienił zdanie. Zbyt wyraźnie widział zakłopotanie na twarzy Soteriusa i lęk w spojrzeniu Carroway’a, gdy rozmawiał z duchem Kait i przekonali się, co tak naprawdę oznacza jego moc. Mógłby się założyć o własną duszę, że byli tu bardziej bezpieczni niż na trakcie, lecz nigdy nie zdoła ich przekonać, by zostali w gospodzie, jeśli im powie.
Tris postanowił zatem milczeć. Był zziębnięty i znużony po nocnej jeździe, a do tego przytłoczony tym wszystkim, co wydarzyło się tego wieczora. Król był martwy. Jego rodzina zabita. A Jared był zdrajcą. Teraz zaś on i jego przyjaciele byli zbiegami, uciekającymi, aby ocalić życie. Zmagał się z obrazami ciał Serae i Kait, mordu na Bricenie. Źródłem lodowatego odrętwienia, od którego mrowiło go w palcach i które przenikało chłodem jego ciało, była zarówno jego zbolała dusza, jak i panujący na dworze ziąb.
– Obejrzyjmy twoją ranę – przerwał jego rozmyślania Soterius. Garnek wody gotował się już nad ogniem.
– Popatrzcie no tu! – zawołał Harrtuck. Na kominku spoczywała paczuszka ziół leczniczych i dwa flakoniki oliwy oraz stosik poszarpanego na bandaże płótna. – Wcale mi się to nie podoba – wymruczał. – Zbyt to wszystko dziwne.
Soterius przyklęknął obok Trisa i delikatnie podniósł porwaną, przesiąkniętą krwią koszulę.
– Na Dziwkę! – wyjąkał, podnosząc wzrok na przyjaciela. – Gdzie się podziała twoja rana?
Tris spojrzał w dół. W miejscu, gdzie powinna być otwarta rana, widać było nienaruszone ciało. Carroway wymienił zdumione spojrzenia z Soteriusem i Harrtuckiem.
– Zanim stwierdzę, że zwariowałem – rzekł z niedowierzaniem bard – niech mi ktoś powie, że widział w tym miejscu ranę od noża. Ban? Tov?
Soterius i Harrtuck pokiwali milcząco głowami.
– Tak, i to paskudną ranę – wymruczał Soterius.
Carroway i Harrtuck podeszli bliżej.
– Na Panią i Dziecię – zaklął Harrtuck. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem! – zakrzyknął zaprawiony w bojach wojak.
Carroway spojrzał na Trisa, czekając na wyjaśnienie. Tris opowiedział więc, co się stało w trakcie procesji, zdając sobie sprawę, jak zwariowana była ta historia. Soterius nadal gapił się w miejsce, gdzie przedtem był rana. Tris wiedział, że jego pragmatycznemu przyjacielowi trudno jest uwierzyć w to wyjaśnienie. Harrtuck zmarszczył brwi, ze zdumieniem potrząsając głową. Carroway’owi zaś oczy się zaświeciły na myśl o prawdziwej interwencji Bogini. Tris czuł, że jedynie z szacunku dla tragedii, która rozegrała się tego wieczora, Carroway powstrzymuje się od bezlitosnego zasypania go pytaniami o to doświadczenie.
Zjedli kolację w milczeniu. Na ulicy ktoś grał na lutni i pijane głosy wznosiły się w chóralnej pieśni przy wtórze miarowych kroków. W samej gospodzie panowała cisza. Tris otulił się płaszczem.
– Zimno w tej gospodzie jak diabli – rzucił Harrtuck, pogryzając kiełbasę. – Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym bardziej będę się cieszyć.
Wiedząc, że Soterius obejmie pierwszą wartę, Carroway i Harrtuck udali się na spoczynek; bard przysunął ławę bliżej do ognia, a Harrtuck usadowił się na krześle. Kiedy zasnęli, Tris podszedł do okna. Po raz pierwszy od tragedii wreszcie pogrążył się w rozpaczy, szlochając bezgłośnie. Potworność tego, co się stało, ostateczność straty i rosnąca świadomość grożącego mu teraz niebezpieczeństwa napływały ku niemu falami. Otrząsnął się wreszcie z żalu, otrzeźwiony zimnym podmuchem powietrza, który wpadł przez zamknięte okno, i spojrzał na jasne gwiazdy na niebie. Zaparło mu dech w piersi. Wokół księżyca w pełni płonęła słaba poświata, obwieszczająca wszem i wobec, że tej nocy umarł król. Ze wzrokiem wbitym w gwiazdy Tris przyklęknął na jedno kolano i podniósł miecz leżący na jego otwartych dłoniach.
Chenne, Mścicielko Wszelkiego Zła, wysłuchaj mnie! Na całą magię Margolanu, na dusze mojej babki i mojej rodziny, pozwól, bym stał się narzędziem twojej sprawiedliwości. Weź moje życie, moją duszę, cokolwiek potrzebujesz, i pozwól mi naprawić krzywdy wyrządzone tej nocy.
Naraz zewsząd i znikąd dobiegł kobiecy głos, tak piękny, że przeniknął do samej duszy Trisa, i tak potężny, że na jego dźwięk serce podeszło mu do gardła. Przyjmuję twoją prośbę, tak jak uczyniłam z prośbą twojej babki, powiedział głos i Tris poczuł, jak przemknął obok niego jakiś niewidzialny byt, potężniejszy niż którykolwiek z duchów Shekerishet. A potem tak szybko, jak się pojawiło, poczucie tej obecności znikło.
– Czy dobrze się czujesz? – spytał brzmiący bardzo ludzko głos.
Tris drgnął, odwrócił się i zobaczył Soteriusa stojącego z rękoma wspartymi na biodrach. Choć na jego twarzy malował się niepokój, to nic nie wskazywało na to, że przyjaciel usłyszał głos, który wciąż pobrzmiewał mu w uszach, i słowa Pani. Tris opuścił miecz i bez wyjaśnienia schował go do pochwy.
– Chcę dowiedzieć się wszystkiego, co ty i Harrtuck wiecie o wojnie – stwierdził beznamiętnie; jego głos brzmiał czysto i mocno. – Przyjmę wszystko, czego możecie mnie nauczyć o szermierce. – Spojrzał w oczy swojego przyjaciela i wiedział już, że Soterius zrozumiał, jakiej zdrady się dopuszczają i jak wysoka jest stawka w tej grze. – Wiem, jakim królem będzie Jared. Muszę go powstrzymać. Soterius pokiwał głową z powagą.
– Przypuszczałem, że dojdziesz do takiego wniosku – powiedział i ku zdumieniu Trisa przyklęknął na jedno kolano, składajac mu hołd. – Tak jak służyłem twemu ojcu, będę teraz służyć tobie. – Głos przyjaciela drżał z emocji. – Na Panią – przysiągł – pomogę ci zasiąść na tronie Margolanu, mój panie. – Kiedy podniósł wzrok na Trisa, w jego oczach błyszczały łzy. – Nie mogę pozwolić, aby ten potwór rządził krajem.
Oszołomiony Tris odzyskał głos dopiero po chwili.
– Dziękuję – wykrztusił, prosząc przyjaciela, by powstał z kolan. Przeszedł go dreszcz, gdy podmuch chłodnego nocnego wiatru wpadł przez pęknięte okno. – Zanim jednak zrobimy to wszystko – powiedział – może lepiej trochę się prześpimy, w przeciwnym razie nocne powietrze dokończy dzieła, którego – jak na razie – nie udało się dokonać Jaredowi.
Tris zdjął buty i całkowicie ubrany wyciągnął się na łóżku, zakopując się w rozliczne koce, niezrażony głośnym pochrapywaniem Harrtucka. Choć wątpił, aby obrazy ujrzane tego wieczora pozwoliły mu zasnąć, to jednak wyczerpanie zwyciężyło, uwalniając go od mrocznych wspomnień.



Dodano: 2011-04-05 16:47:46
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS