NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

antologia - "Wielka Księga Fantasy", tom 2
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: antologia - "Wielka Księga Fantasy"
Tytuł oryginału: The Mammoth Book Of Fantasy
Tłumaczenie: Milena Wójtowicz
Data wydania: Luty 2011
Wydanie: I
Redaktor: Mike Ashley
ISBN: 978-83-7574-155-1
Oprawa: miękka
Format: 125 x 205 mm
Rok wydania oryginału: 2001
Seria: Antologie



antologia - "Wielka Księga Fantasy", tom 2

Michael Swanwick: Na krawędzi świata

Dzień, w którym Donna, Prosiak i Russ poszli obejrzeć krawędź świata, był upalny. Tego popołudnia siedzieli na krawężniku przy stacji benzynowej, dzieląc się colą i spoglądając, jak ogromne starliftery jeden za drugim wznoszą się z bazy sił powietrznych Toldenarba. Niebo dudniło, gdy przelatywały. W Zatoce Perskiej coś się wydarzyło i połowa sił amerykańskich stacjonujących w Mrocznych Emiratach była w pogotowiu.
– Mój stary mówi, że jak się zacznie, to baza padnie pierwsza – powiedział Prosiak. – Sojusznicy nie pozwolą nam jej bronić. Przyleci jeden bombowiec i BUM – imitował dźwięk wybuchu jądrowego. – I nic nie ma.
Miał na sobie spodnie moro i koszulkę khaki z naprasowanym napisem: „Zbijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Donna patrzyła, jak Prosiak zdejmuje okulary i wyciera je o koszulkę. Jego twarz była pusta i obojętna, ale ożywiła się, gdy znowu je włożył, zupełnie jakby bawił się nimi jak maską.
– Jasne – stwierdziła Donna. – Ale pani Khashoggi i tak będzie chciała w poniedziałek rano zobaczyć wypracowania, nieważne, czy będzie Armagedon, czy nie.
– Tak. Ciężko uwierzyć – powiedział Prosiak. – Ten jej dziwny akcent! Całe to wkuwanie na pamięć! Niech mnie kule biją. Kogo obchodzi, czy Ackronnion był członkiem Dynastii Mezentiańskiej?
– Ciebie powinno obchodzić, głupku – odparł Russ. – Historia regionu to jedyny porządny przedmiot w tej szkole – Russ był najmądrzejszym chłopcem, jakiego Donna spotkała, mimo że notorycznie wszystko oblewał. Miał uduchowione spojrzenie i specyficzną fryzurę – wygolone włosy po bokach, a na czubku ufarbowany na blond grzebień sięgający aż do szyi. – Człowieku, pierwszego wieczoru otworzyłem „Fragmenty epiki” przekonany, że to będzie jak zwykle to gówno, ale czytałem do rana. Poszedłem do szkoły nie zmrużywszy w nocy oka, ale zdołałem przeczytać całość. To dziwaczna część świata: jej historia jest pełna smoków, magii i wszystkich możliwych potworów. Masz pojęcie, że w osiemnastym wieku członków brytyjskiej delegacji pożarły demony? Są na to dowody historyczne!
Russ był dla Donny zagadką. Po raz pierwszy spotkali się w grupie odludków na potańcówce Szkoły Amerykańskiej, gdy próbował wsadzić jej rękę w majtki, a ona przyłożyła mu tak, że prawie złamała mu nos. Wciąż słyszała jego pełen zaskoczenia śmiech, jakim wybuchł, gdy krew spłynęła mu po brodzie. Od tamtej pory byli przyjaciółmi. Tyle że przyjaźń miała swoje granice i teraz Donna czekała, aż Russ zrobi pierwszy ruch, i miała nadzieję, że nastąpi to, zanim jej ojca przydzielą gdzie indziej.
W Japonii poznała dziewczynę, która brzytwą wycięła sobie imię chłopaka na dłoni. Donna zapytała, jak mogła to sobie zrobić? Jej przyjaciółka wzruszyła ramionami.
– Ważne, że to zwraca na mnie uwagę – powiedziała. Przed Russem Donna nie rozumiała, o co chodzi.
– Dziwny kraj – powiedział rozmarzonym głosem Russ. – Niebo poza Krawędzią ponoć jest pełne demonów, węży i innego gówna. Mówią, że jeśli patrzy się na nie wystarczająco długo, popada się w szaleństwo.
Spojrzeli po sobie.
– No – stwierdził Prosiak. – To na co czekamy?

***

Krawędź świata znajdowała się za torami. Przez amerykańską enklawę przejechali na rowerach do starych kwater tubylców. Uliczki były tu wąskie, pobocza pełne zepsutych ciężarówek, pordzewiałych autobusów, nawet jachtów na przyczepkach. Drzwi garażowe przypominały wielkie czarne usta syczące i tryskające iskrami, pulsujące do rytmu uderzanego młotkiem metalu. Ukryli rowery w kępie drzewek morelowych, gdzie tory przechodziły nad kanałem, i przeszli na drugą stronę.
Czas zmienił wygląd miasta w miejscu, w którym stykało się z Krawędzią. Zniknęły łuki wież, mających ostrzegać przed niebezpieczeństwem, które nigdy nie nadeszło. Zniknęły różowe kryształowe pałace z tysiącami okien, z których żadne nie wychodziło na Krawędź. Blanki, skąd niegdyś ślepi muzykanci otrąbiali świt, przetrwały tylko w tekstach od pani Khashoggi. Tam, gdzie kiedyś wznosiły się wieże, został tylko posępny rząd starych budynków fabrycznych z zabitymi deskami albo zamurowanymi oknami, a te, których nie dosięgły kamienie wandali, pomalowane były w szaro-niebieskie kwadraty.
Zabrzmiał gwizdek i robotnicy, brązowoskórzy mężczyźni w spodniach khaki i białych koszulach, wrócili do środka. To byli Syryjczycy i Libańczycy, sprowadzeni tu, by wykonywać prace, którymi żaden Toldenarbańczyk by się nie splamił. Opuszczona, wyblakła sieć powiewała na obręczy do koszykówki zawieszonej przy punkcie załadunku.
Drogę zagrodziła im siatka. Wspięli się na nią.
Gdy tak szli, dobiegło ich ciche popiskiwanie z budynku fabrycznego. Kawałek dalej następna elektrownia dołączyła ze swoim bum-bum-bum, tak rytmicznym i niezmiennym, że przyprawiało o ból głowy. Jedna po drugiej fabryki otrząsały się z południowej przerwy i wracały do pracy.
– Czemu zbudowali to wszystko przy Krawędzi? – zapytała Donna.
– Żeby mogli przez nią przerzucać odpady chemiczne – wyjaśnił Russ. – Fabryki postawiono, zanim emir znacjonalizował kanały zbudowane przez Rosyjski Protektorat.
Za fabryką znajdował się sięgający im do piersi betonowy mur, chropowaty i przeżarty erozją. W wyrwach przy ziemi rosły chwasty. Za nim nie było nic poza niebem.
Prosiak wyrwał się naprzód i splunął za Krawędź.
– Pamiętacie, co Nixon powiedział, gdy tu przyjechaliśmy? „Rzeczywiście, droga w dół jest daleka”. Co za gość!
Donna oparła się o mur. Dym barwił niebo na szaro, a jeśli skupiła wzrok, stawało się brudnobrązowe, zupełnie jakby polu jej widzenia wypalono martwy punkt. Kiedy spoglądała w dół, jej oczy szukały ziemi, ale napotykały tylko niebo. W oddali unosiło się kilka chmurek i nic poza tym. Żadnych węży wijących się w powietrzu. Powinna czuć rozczarowanie, ale serio, nie spodziewała się niczego wielkiego. Zawsze tak miała, przy wszystkich cudach świata, takich jak wodospady, gejzery i zapierające dech w piersiach panoramy, które w rzeczywistości pełne były sieci energetycznych, torów, parkingów i innych elementów, których nie pokazywano na pocztówkach. Russ w skupieniu spoglądał przed siebie, marszcząc brwi niczym jastrząb wypatrujący ofiary. Jego szczęka poruszała się lekko i Donna zastanawiała się, co on widział za murem.
– Patrzcie, co znalazłem! – zawołał Prosiak. – To schody!
Dołączyli do niego na szczycie przemysłowej klatki schodowej z betonu i żelaza. Zygzakiem schodziła w dół ku nieskończenie dalekiemu, nieistniejącemu Pod, znikając w błękitnej mgle. Cicho, jakby zadziwiony swoim odkryciem, Prosiak zapytał:
– Jak myślicie, co tam jest?
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać – odparł Russ.

***

Pierwszy szedł Russ, za nim Prosiak, a na końcu Donna. Stopnie dźwięczały głucho pod ich stopami. Skałę pokrywało graffiti. Wyblakłe litery wymalowane żółtą, czarną i czerwoną farbą zachodziły na siebie. Pod wpływem czasu i warunków pogodowych wytarły się tak bardzo, że nie dało się ich odczytać. Na żelaznych, lakierowanych poręczach wyryto nożem czy gwoździem strzałki, trójkąty i słowa : „Jurgen bin Scheisskopf”, „Motley Cure”, „Śmierć imperialistycznemu amerykańskiemu diabłu”. Po siedemnastu stopniach trafili na pierwszy podest, pokryty potłuczonym brązowym szkłem, kawałkami pokruszonego betonu, niedopałkami i zwilgotniałymi kawałkami tektury. Kolejne schody prowadziły w dół, ale w przeciwną stronę.
– Jedliście kiedyś fugu? – zapytał Prosiak. Nie czekając na odpowiedź dodał:
– To japońska trująca ryba. Trzeba ją bardzo ostrożnie przygotowywać, robią to kucharze ze specjalnym pozwoleniem, a mimo to co roku kilka osób umiera. Uważa się ją za wielki rarytas.
– Nic tak dobrze nie smakuje – powiedział Russ.
– Nie chodzi o smak – ciągnął z entuzjazmem Prosiak. – Tylko o truciznę. Widzicie, jeśli się ją dobrze przygotuje, to w sashimi zostanie mała dawka trucizny. Usta i czubki palców od tego drętwieją. Stąd wiadomo, że je się prawdziwą fugu. Stąd wiadomo, że jest się na krawędzi.
– Ja już jestem na krawędzi – powiedział Russ. Wyglądał na zaskoczonego, gdy Prosiak parsknął śmiechem.
Księżyc unosił się na niebie, blady niczym lodowy dysk topniejący w błękitnej wodzie. Podążał za nimi, gdy schodzili, strącając butelki po napojach w styropianowych uchwytach, zmiażdżone paczki po Marlboro, grzechoczące zwęglone świece zapłonowe. Na jednym z podestów znaleźli zepsuty wózek sklepowy, a Prosiak koniecznie musiał przerzucić go przez poręcz i patrzeć, jak spada.
– Pełno tu śmieci – zauważył. Podest śmierdział lekko moczem.
– Niżej będzie lepiej – stwierdził Russ. – Wciąż jesteśmy blisko góry, ludzie mogą tu przychodzić, żeby pić po pracy – ruszył w dół. W oddali, dokładnie w miejscu, gdzie kończył się kanał widzieli spływający znad Krawędzi brązowy ściek, rozbryzgujący się w wielokolorową mgiełkę, wyglądającą z daleka naprawdę pięknie.
– Jak daleko chcemy zajść? – zapytała lękliwie Donna.
– Nie bądź cieniaską – prychnął Prosiak. Russ nie powiedział.
Im niżej schodzili, tym brudniejsze i bardziej zaniedbane były schody. Brakowało części poręczy. W miejscach, gdzie odpadła farba ćwieki, którymi przymocowano schody do skały, niczym grzyb rozrastała się rdza.
Torbacze o ostrych jak igły pazurach popiskiwały ostrzegawczo ze swoich nor. W wypełnionych żółtą ziemią pęknięciach rosły kępy traw i białych goryczek.
Mijały godziny. Stopy, łydki i krzyż Donny bolały coraz bardziej, ale dziewczyna nie chciała być pierwszą, która zacznie narzekać. Przystanęła na stopniach, by spojrzeć na Krawędź i na niebo, lecz tylko popatrzyła na swoje stopy, znikające we mgle i na rękę przesuwającą się miarowo po poręczy. Donna była spocona i żałosna.
W domu czekało na nią na wpół ukończone wypracowanie o Trzydniowym Incydencie z marca 1810 roku, gdy Francuska Okupacja, na rozkaz samego Napoleona, strzelała salwami znad Krawędzi. Próbowano w ten sposób wywołać burzę o sile wystarczającej, by zmieść z powierzchni ziemi wrogów, ale udało się stworzyć tylko mgłę z oparów prochu. To była pierwsza historyczna porażka, jaką ludzie odnieśli próbując kontrolować pogodę. Schodzenie w pustkę za Krawędzią, pomyślała Donna, było tak samo bezcelowe, nieskończone, męczące i prowadzące donikąd. Tak jak reszta jej życia. Za każdym razem, gdy ojca wysyłano na inną placówkę, dziewczyna obiecywała sobie, że się zmieni, że tym razem będzie kimś innym, nieważne za jaką cenę, nawet jeśli – nie, zwłaszcza jeśli – Donna będzie musiała udawać kogoś, kim nie jest. Rok wcześniej w Niemczech, gdy wybrała się z miejscowym chłopakiem na przejażdżkę jego Alfa Romeo i zamiast go odepchnąć, użyła ust, pomyślała, że od tej chwili wszystko będzie inaczej. Ale nie było.
Nic się nigdy nie zmieniało.
– Uwaga! – zawołał Russ. – Brakuje kilku stopni!
Przeskoczył wyrwę, a podest zadudnił pod wpływem uderzenia jego trampek. Potem zawibrował znowu, gdy Prosiak też skoczył.
Donna zawahała się. Brakowało pięciu stopni, a kolejny podest znajdował się jakieś dwadzieścia stóp niżej. Skała wybrzuszała się w tym miejscu i gdyby dziewczyna się potknęła, najpewniej spadłaby w pustkę.
Poczuła, jakby skała oddalała się od niej, i nagle uświadomiła sobie, że ze światem łączy ją tylko odrobina materii, na której ledwie można stanąć obiema nogami. Bezdenna otchłań nieba owinęła się wokół dziewczyny, rozciągając się w nieskończoność . Donna mogłaby rozłożyć ramiona i spadać przez wieczność. Zastanawiała się, co by się z nią stało. Czy umarłaby z głodu i pragnienia, czy może szybkość upadku wyssałaby tlen z jej płuc i dziewczyna udusiłaby się w morzu powietrza?
– Dalej, Donna – zawołał Prosiak. – Nie bądź cienka!
– Russ... – powiedziała drżącym głosem.
Ale Russ nie patrzył na nią. Spoglądał w dół, chcąc już iść dalej.
– Nie naciskaj damy – rzekł. – Możemy dalej iść sami.
Donna niemal zadławiła się swoim gniewem, bólem i rozpaczą. Wzięła głęboki wddech i skoczyła, a serce jej waliło jak młotem. Niebo i skała stopiły się w jedno. Przez chwilę leciała, spadała zupełnie zagubiona, z paniczną świadomością, że zaraz umrze. Potem upadła na podest. Bolało jak diabli i w pierwszej chwili bała się, że złamała kostkę. Prosiak złapał dziewczynę za ramiona i rozczochrał jej włosy zwiniętą w pięść dłonią.
– Wiedziałem, że potrafisz, cieniasie.
Donna odtrąciła jego ramię.
– No dobra, mądralo. A jak wrócimy na górę?
Uśmiech znikł z twarzy Prosiaka. Otworzył usta, zamknął je. Lękliwie zadarł głowę. Akrobata bez problemu dałby radę skoczyć, złapać najniższy stopień i wspiąć się na schody.
– Ja... ja...
– Nie martwcie się o to – powiedział niecierpliwie Russ. – Coś wymyślimy – ruszył w dół.
Donna uświadomiła sobie, że jego podejście nie było normalne. Jego pragnienie, by zejść przypominało obsesję. Tak jak wtedy, gdy przyniósł rewolwer ojca do szkoły i zaczął opowiadać o rosyjskiej ruletce, w którą grał tego ranka przed śniadaniem.
– Trzy razy! – mówił z dumą.
Miał teraz ten sam szalony wyraz twarzy, a Donna nie miała pojęcia, ani wtedy, ani teraz, jak mogłaby mu pomóc.


Dodano: 2011-02-24 16:47:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS