NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Sherman, David; Cragg, Dan - "Pierwsi w boju"
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika
Cykl: Sherman, David; Cragg, Dan - "Starfist"
Tytuł oryginału: First to Fight
Data wydania: Listopad 2010
Wydanie: I
ISBN: 978-83-62432-02-8
Oprawa: miękka
Liczba stron: 352
Cena: 32,90 zł
Rok wydania oryginału: 1997
Wydawca oryginału: Del Rey
Tom cyklu: 1



Sherman, David; Cragg, Dan - "Pierwsi w boju" #2

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W ciągu pięćdziesięciu dwóch lat, które admirał P’Marc Willis spędził we Flocie Konfederacji, nigdy nie widział nic równie okropnego jak to, co się stało na pylistym podwórku szkoły.
– W osadach na peryferiach jest znacznie gorzej, admirale – wyszeptał Jardinier Dozois, korpulentny konsul Konfederacji, osłaniając usta i nos chusteczką chroniącą go przed smrodem gnijących ciał.
Admirał Willis odchrząknął i bezradnie wskazał w stronę stosów drobnych ciał.
– Jak mogło się stać coś takiego?
– Zbyt wielu głodnych, zbyt mało jedzenia… i buntownicy – odpowiedział Kismayu Merka, niemal plując jadem przy ostatnim słowie. Drobny brązowoskóry mężczyzna z czarną kozią bródką był prezydentem Republiki Elneal od zaledwie dwóch miesięcy; objął to stanowisko po skrytobójczej śmierci jego poprzednika. W przeciwieństwie do aroganckiego członka plemienia, który wcześniej zajmował jego fotel, Merka natychmiast po zaprzysiężeniu poprosił o pomoc Konfederację. W odpowiedzi przybył admirał Willis. Prośba o pomoc była dotąd jedyną samodzielną decyzją, na jaką odważył się Merka.
Potwornie okaleczone dzieci zginęły na tyle dawno temu, że ich ciała pod wpływem rozkładu nabrzmiały. Gdy grupa admirała przybyła w to miejsce zaledwie parę chwil wcześniej, jego adiutanci musieli przeganiać padlinożerców – latających i pełzających – którzy żarłocznie pożywiali się ciałami. Wszędzie pośród stosów ponad dwustu drobnych ciał leżały wnętrzności i poodcinane kończyny. Admirał pomyślał, że nikt normalny nie potrafiłby wyobrazić sobie tego, co się tu stało.
Ostre słońce bezlitośnie piekło. Major Marines dowodzący ochroną admirała powiedział coś cicho do mikrofonu, sprawdzając rozmieszczenie swoich ludzi wokół terenu szkoły. Nad placem zawisła przygniatająca cisza. Między stosami trupów przemykały drobne kłęby pyłu wzbijanego przez podmuchy wiatru, zasłaniając owady rojące się wokół ciał. Wzrok admirała przyciągnął łopoczący na wietrze kawałek jaskrawej sukienki. Przykrywał ciało małej dziewczynki, której pozbawioną już włosów czaszkę pokrywały pozostałości cienkiej jak pergamin skóry. Jej oczodoły były pustymi studniami – widomy znak obecności padlinożerców. Odcięto jej ręce. Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz, pomyślał admirał. Za dzień lub dwa pozostałyby z niej już tylko kości.
– Pracownikom pomocy humanitarnej jedzenie i lekarstwa skończyły się ponad miesiąc temu – powiedział prezydent Merka. – Nie mogliśmy im pomóc. To, co pan tu widzi, dzieje się w wielu różnych miejscach naszej biednej planety. Rodzice tych dzieci przyprowadzili je tutaj, bo sami umierali i mieli nadzieję, że przynajmniej ich dzieci mogą przeżyć z pomocą obcokrajowców prowadzących tę placówkę.
– W trakcie ubiegłorocznego sezonu siewnego nie obsiano wielu pól – dodał Dozois. – A to, co rolnicy zdołali wyhodować, zostało zniszczone lub zarekwirowane przez buntowników. Ich polityka „spalonej ziemi” – dodał gorzko – wydaje się sprawdzać lepiej, niż mogli mieć nadzieję.
– Co się stało z prowadzącymi tę placówkę? – zapytał admirał Willis. Pozostali przez chwilę milczeli.
– Zginęli – odpowiedział w końcu Dozois.
– Wjaki sposób?
Konsul milczał przez chwilę, zanim odpowiedział drżącym głosem:
– Zabili ich buntownicy. Wyciągnęli z łóżek w środku nocy, torturowali, okaleczyli, przybili do krzyży i spalili żywcem, tam, po drugiej stronie huśtawek. Potem to bydło wpadło w szał i dorwali dzieci. O masakrze dowiedzieliśmy się dopiero wczoraj…
Admirał popatrzył na Dozoisa.
– To wszystko byli młodzi ochotnicy z innych planet w tym kwadrancie – wyjaśnił Dozois. – Dobre dzieciaki. Nasi ludzie, admirale – dodał cicho, mając na myśli, że byli obywatelami planet – członków Konfederacji, a nie obywatelami Elnealu, mającego zaledwie status protektoratu. Elneal zawsze była dziką i niebezpieczną planetą. Takie rzeczy zdarzały się tu od czasu do czasu, ale do niedawna wyłącznie na znacznie mniejszą skalę.
– Buntownicy to Siad, najważniejsze z wojowniczych plemion – wyjaśnił prezydent Merka. – Oni byli – wskazał bezradnie na ciała – dziećmi rolników i ludzi z miasta, w oczach Siad niegodnymi miana ludzi. Zabili ich, bo byli obcymi, ale dzieci wyrżnęli tak, jak cywilizowany człowiek zniszczyłby szkodniki. – Prezydent Merka najwyraźniej nie wywodził się z plemienia wojowników. Admirał Willis już miał coś odpowiedzieć, gdy jakiś wymizerowany mężczyzna mniej więcej w jego wieku znacząco odchrząknął. Pod pachami jego drogiej koszuli widać było duże plamy potu. Mężczyzna trzymał w ręku dużą śnieżnobiałą chusteczkę, ale nie zasłaniał nią nosa, lecz wycierał czoło z potu. Odchrząknął jeszcze kilka razy, aż uzyskał pewność, że admirał Willis zwrócił na niego uwagę.
– Nasza działalność wydobywcza została całkowicie zatrzymana – powiedział z nadąsaną miną. – Nikt nie może się poruszać w głębi lądu. Te dzikusy wymordowały setki naszych pracowników. – Admirał zerknął tylko na niego kątem oka. – Coś trzeba zrobić, admirale. Koniecznie. Trzeba przywrócić prawo i porządek…
– Po to właśnie tu jestem, panie Owens – przerwał mu admirał.
– W takim razie może pan admirał zechciałby przejrzeć dokumentację fotograficzną bestialstw, których dopuszczono się wobec naszych pracowników w…
– Nie! – ostro uciął admirał. Wiedział, co buntownicy zrobili, i napawało go to wstrętem, ale w tej chwili nienawidził szczupłego mężczyzny z Consolidated Enterprises za przywoływanie żałosnych problemów swoich wspólników w interesach w obliczu śmierci niewinnych dzieci. Locklear Owens i jego przyjaciele wcale nie przejmowali się bardziej swoimi zamordowanymi pracownikami niż tymi dziećmi oraz ich opiekunami, i choć admirał Willis nigdy by się do tego nie przyznał ani tego nie okazał, z głębi serca nienawidził takich rozpieszczonych, zdemoralizowanych ludzi. Tak naprawdę to oni byli odpowiedzialni za cierpienia mieszkańców Elnealu.
– Panowie, widziałem już dość – rzucił admirał Willis. Odwrócił się i ruszył energicznym krokiem w stronę Smoka, który ich tu przywiózł. Nie mógł nie zauważyć, jak prezydent rozmawia z przejęciem z Owensem, trzymając się na końcu grupy. Stary oficer poczuł kolejną falę złości. Konsorcja górnicze sporo zapłaciły, aby dobrać się do olbrzymich pokładów molikarbondu pod powierzchnią planety. To właśnie ich pieniądze umożliwiły plemionom zakup broni i technologii potrzebnych do rozpoczęcia powstania. Firmy zostały ostrzeżone, że do tego dojdzie, ale uparły się przy swoim. Na biurko admirała Willisa trafił nawet raport dowodzący, że niektórzy dyrektorzy zarobili olbrzymie pieniądze, sprzedając buntownikom wielkie ilości nowoczesnej broni, w zamian płacąc im zaniżone stawki za prawo do korzystania z ziemi. A na rynku nie brakowało najemników gotowych uczyć buntowników obsługi całego tego sprzętu. Zresztą sporo najemników opłacanych było właśnie przez kompanie górnicze.
Nawet teraz Owens szeptem podsuwał prezydentowi jakiś plan, zapewne mający na celu wypchanie kieszeni pozaplanetarnego przedsiębiorcy. A prezydent go posłucha, bo jest człowiekiem firmy. Szlag, jak inaczej objąłby zajmowane obecnie stanowisko? Admirał Willis stanął przy rampie wejściowej do swojego Smoka i obejrzał się w stronę podwórka szkoły, podczas gdy pozostali członkowie jego grupy zaczęli wchodzić na pokład pojazdu. Pluton zapewniający ochronę poruszał się z wyćwiczoną szybkością, wycofując się z perymetru obrony, a potem wchodząc do pojazdów, cały czas z bronią w gotowości. Zastanawiał się, jakie to musi być uczucie zginąć tak jak te dzieci, gdy nikt po nich nie będzie płakał, nie wspominając nawet o pamiętaniu o tym, kim były, i zapewnieniu im przyzwoitego pogrzebu? Pomyślał o swojej prawnuczce. Miała siedem lat, mniej więcej tyle, ile ta bezimienna dziewczynka ubrana w strzęp sukienki. Admirał obiecał sobie, że nigdy nie zapomni tego, co się tutaj stało.
***

Zanim Konfederacja przeniosła admirała Willisa ponad rok temu na stanowisko dowódcy Siódmej Floty Międzygwiezdnej, ostrzeżono go przed sytuacją na Elnealu. Opinia publiczna od lat domagała się od Rady Konfederacji podjęcia jakichś kroków. Niektórzy jej członkowie chcieli interwencji ze względów humanitarnych – co w świetle tego, co właśnie zobaczył Willis, było w pełni uzasadnione – inni zaś dla ochrony kopalni molikarbondu, dostarczających kluczowego surowca do produkcji statków międzygwiezdnych, które zapewniały planetom Konfederacji kontakty gospodarcze. Wszyscy jednak zgadzali się, że interwencja jest nieunikniona. Było to tylko kwestią czasu. I właśnie teraz ten czas nadszedł.
Elneal na początku zasiedlony został przez potomków koczowniczych plemion z rogu Afryki na Starej Ziemi, którzy od zawsze byli niezależnymi wojownikami, gardzącymi cywilizacją i zewnętrznymi wpływami innych kultur na ich sposób życia. Kolejne fale imigrantów składały się z dysydentów niechętnych asymilacji, skłonnych do podziałów i walk, a to jedynie nasiliło ksenofobię pierwszych osadników. Do czasu przybycia kompanii wydobywczych koczownicze plemiona zadowalały się życiem na obszarach pustynnych, gdzie rywalizowały z innymi szczepami i czasami mieszkańcami nielicznych miast Elnealu. Plemiona te nienawidziły miast, ponieważ widziały w nich miejsce narodzin nowych idei oraz rządu, którego sama koncepcja wzbudzała w nich mordercze instynkty.
W świetle prawa admirał P’Marc Willis był najwyższą władzą Konfederacji w tym kwadrancie Ludzkiej Przestrzeni, z udzielonym mu osobiście przez Radę Planet Konfederacji prawem działania w jej imieniu. Zdecydował już, co trzeba zrobić, teraz jednak musiał to uprawomocnić, wzywając swój personel oraz przedstawicieli władz cywilnych, aby zaprezentować im swoją opinię.
Wszedł po rampie do pojazdu i właz zamknął się za nim z sykiem. Gdy przypinał się do fotela, zastanawiał się, kogo, u diabła, powinien tu przysłać, żeby posprzątał cały ten bajzel.
***
Sala odpraw na pokładzie OMFK Robert P. Ogie, okrętu flagowego admirała Willisa, została zaprojektowana tak, by pomieścić sto osób. Była pełna, gdy adiutant zapowiedział:
– Panie i panowie, admirał FlotyWillis.
Wszyscy wstali, gdy admirał wchodził do sali. Ukłoniwszy się konsulowi Dozoisowi i jego personelowi, admirał usiadł na swoim zmodyfikowanym fotelu kapitańskim, zabranym z mostka pierwszego okrętu bojowego dowodzonego przez admirała – krążownika klasy Kondor.
– Panie i panowie – oświadczył admirał – od godziny 0001 dziś rano na planecie Elneal obowiązuje stan wyjątkowy. – Przez salę przebiegł szmer aprobaty. Oficer operacyjny Willisa – N3 – wyprostował się na krześle. Wraz ze swoim personelem pracował całą noc, aby przygotować rozkaz operacyjny pomocy dla Elnealu, wyświetlany właśnie na ekranach przed każdym z uczestników spotkania. – Panie prezydencie – Willis zwrócił się do prezydenta Merki – od tej chwili podlega pan moim rozkazom. – Na twarzy prezydenta pojawił się wyraz ulgi, za to Owens był wyraźnie zirytowany, co sprawiło, żeWillis uśmiechnął się pod nosem.
– Panno Ebben. – Admirał kiwnął głową w stronę młodej kobiety siedzącej obok konsula Dozoisa. Jako szefowa przedstawicielstwa Międzyplanetarnego Stowarzyszenia Pomocy Humanitarnej Konfederacji, Leenda Ebben była odpowiedzialna za wszystkie akcje pomocy humanitarnej w rejonie działania Siódmej Floty.
– Sir, zgromadziliśmy kilka tysięcy ton zaopatrzenia w stolicy, Nowej Obbii, ale w ciągu kilku ostatnich miesięcy wiele z tego rozkradziono. Miejscowa policja nie jest w stanie zapewnić dostatecznej ochrony w żadnej z osad Elnealu, nie wspominając już o stolicy.
– Szef wywiaduWillisa – N2 – pokiwał głową. – Na Boradu mamy środki medyczne i jedzenie w ilości wystarczającej dla kilkuset tysięcy ludzi. Możemy to sprowadzić na Elneal w dwanaście do czternastu standardowych dni, w zależności od dostępności środków transportu. Szczegóły znajdują się w załączniku logistycznym N3 planu operacyjnego. – Jej personel również pracował całą noc.
– Możemy to tutaj ściągnąć w podanym czasie, admirale – zapewnił N4, oficer odpowiedzialny za logistykę Floty.
– Admirale Nashorn – Willis zwrócił się do swojego N2 – proszę o krótkie podsumowanie sytuacji.
– Jest źle, sir – rozpoczął z ponurą miną kontradmirał Jerrold Nashorn. Na ekranach pojawiła się mapa Elnealu. – Elneal zamieszkuje łącznie około szesnastu milionów ludzi. Ostatnie badania demograficzne prowadzono dwadzieścia cztery lata temu i nigdy nie zostały ukończone. Ponad połowa zespołów ankieterów wysłanych na pustynię w celu przeliczenia koczowników po prostu zniknęła.
– Około miliona ludzi żyje w Nowej Obbii, jedynym większym mieście Elnealu. Pozostali mieszkają na pustyniach, które rozciągają się na odległość ponad półtora tysiąca kilometrów od oceanu w stronę gór Honolato. Szczyty tych gór wznoszą się na wysokość ponad ośmiu tysięcy metrów i można je przekroczyć tylko w kilku miejscach. Poza miastem są też liczne osady – małe wioski i miasteczka – ale większość mieszkańców to koczownicy. Utrzymują się z hodowli owiec i kóz, tak jak ich przodkowie na Starej Ziemi ponad trzy i pół stulecia temu. Pozostała część planety jest praktycznie niezamieszkana. Na przybrzeżnych wyspach żyją piraci Muong Song oraz powstała niedawno kilka stopni na południe od równika niewielka kolonia ludzi z Boradu, ale Demokratyczna Republika Elnealu jest jedynym państwem. Pokłady molikarbondu występują wyłącznie pod powierzchnią pustynnych obszarów Elnealu.
– Pierwotni koloniści pochodzili z Afryki, z rejonu Somalii, Etiopii i Kenii. Ich przodkowie byli koczownikami, którzy nigdy nie poddali się wpływom cywilizacji. Pierwsza fala emigracji sponsorowana była przez rządy bogatych dzięki ropie emiratów i była próbą pokojowego pozbycia się elementów nie integrujących się z resztą społeczeństwa. Okazało się to zdumiewająco skuteczne, i gdy informacja o tym się rozeszła, inne ziemskie rządy zdobyły się na podobne programy w celu pozbycia się swoich trudnych dzieci. Kolejne fale emigrantów pochodziły z tak różnorodnych miejsc jak Afganistan, południowowschodnia Azja, Wyspy Brytyjskie oraz, po zakończeniu Drugiej Amerykańskiej Wojny Secesyjnej, również z Ameryki Północnej.
– Podstawową jednostką społeczną plemion na Elneal jest klan. W ciągu ostatnich trzystu lat rozwijały się one według dwóch schematów: klanów koczowniczych wojowników oraz klanów zamieszkujących osady i utrzymujących się z rolnictwa. Największe i najpotężniejsze plemię Siad wywodzi się z pierwszych imigrantów z Afryki Północnej. Drugą co do wielkości grupą są Bos Kashi; pochodzą z Afganistanu i to oni sprowadzili przodków dzikich koni żyjących na stepach i wyżynach. Nieustannie walczą z Siad o pastwiska i prawo dostępu do wody. Muong Song trafili tutaj z pogranicza Tajlandii, Laosu i Burmy w PołudniowoWschodniej Azji w trzeciej fali imigrantów. Wyemigrowali z Ziemi, gdy handel opium, z którego się utrzymywali, zanikł. W końcu osiedli na wyspach Sharja, jakieś dwieście kilometrów od wybrzeża, i zajęli się piractwem. Jest także ludność mówiąca po angielsku, czyli Gaelowie z dawnej Irlandii na Starej Ziemi oraz Synowie Wolności, wyjątkowo bojowa frakcja z Ameryki Północnej, która powstała po zakończeniu Drugiej Amerykańskiej Wojny Secesyjnej. Te dwie ostatnie grupy osiadły w rejonach umiarkowanego klimatu, po drugiej stronie gór Honolato, skąd od pokoleń najeżdżały wrogów – i były najeżdżane – przez wąskie górskie przesmyki.
– Między grupami dochodziło do intensywnej wymiany materiału genetycznego – kobiety są tu bardzo cenione i stanowią główną zdobycz wojenną – a w ciągu pokoleń doszło do różnego rodzaju podziałów, których wynikiem są zmiany liczebności klanów i plemion. Na przykład mieszkańcy miast i rolnicy pierwotnie byli członkami takiej czy innej grupy koczowników, która podzieliła się z powodu jakichś dawno zapomnianych sporów. – Ale jest jedna rzecz, która łączy wszystkie wojownicze plemiona: umiłowanie walki. Każdy wojownik – a także sporo kobiet – zawsze i wszędzie chodzi z bronią. W tym społeczeństwie mężczyzna jest nikim, jeśli nie potrafi dobrze posługiwać się bronią.
Zanim jakieś dwadzieścia lat temu na terenach Siad i Bos Kashi powstały kopalnie, podstawowa broń klanów – różnego rodzaju broń palna – była dość prymitywna. Teraz dzięki pieniądzom zainwestowanym w Elneal przez kompanie górnicze – N2 posłał ostre spojrzenie Owensowi – niektóre z nich są uzbrojone prawie równie dobrze jak nasi Marines. A ponieważ to Siad zarobili najwięcej na działalności kopalń, są oni teraz najpotężniejszym plemieniem na planecie.
– Również około dwudziestu lat temu – na ekranach pojawiło się zdjęcie groźnie wyglądającego brodatego mężczyzny – ten człowiek, Shabeli Starszy, bardzo inteligentny i charyzmatyczny przywódca, zdołał skłonić niektóre klany do współpracy. Udało mu się także doprowadzić do podpisania paktów o nieagresji z Gaelami, Bos Kashi i Synami Wolności, które wyeliminowały sporadyczne, ale katastrofalne w skutkach wojny między klanami, a równocześnie pozwoliły zachować tradycję indywidualnych sporów i wendet, którymi ci ludzie żyją. Jednak gdy Shabeli zmarł sześć lat temu, jego miejsce zajął syn, Shabeli Wspaniały, jak każe siebie nazywać. – Twarz starszego mężczyzny znikła, zastąpiona obrazem mężczyzny tuż po pięćdziesiątce. Jego skóra była bardzo ciemna, mocno naciągnięta na wystających kościach policzkowych, wargi pełne i zmysłowe, nos długi i ostry. Pod krzaczastymi brwiami płonęły czarne oczy. Gęste ciemne wąsy przechodziły w krótką szpiczastą brodę. Z twarzy emanowała wielka inteligencja i determinacja.
– Skąd mamy te zdjęcia? – zapytał admirał Willis.
– Zostały zrobione przez pochodzącą spoza planety dziennikarkę. Jakoś udało jej się zdobyć zaufanie Shabelisa i pozwolono jej odbyć kilka wizyt w twierdzy buntowników gdzieś u podnóża gór Honolato. Kobieta zniknęła jakieś pięć lat temu. Niektórzy sądzą, że zginęła na pustyni, inni twierdzą, że zabił ją Shabeli. Pojawiają się także plotki, że została kochanką Shabeliego Wspaniałego. – N2 wzruszył ramionami.
– Ten człowiek to diabeł wcielony! – wybuchnął prezydent Merka. – Przepraszam, admirale – powiedział żałośnie. – Nie potrafiłem się opanować. – I z ponurą miną opadł z powrotem na swoje miejsce.
– Z tym człowiekiem trzeba się liczyć – zapewnił N2. – Szacujemy, że dysponuje armią liczącą od sześciu do siedmiu tysięcy dobrze uzbrojonych wojowników. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy doprowadził do zniszczenia w zasadzie wszelkich śladów rządu na Elnealu i całkowitego zatrzymania pracy kopalni. Około miliona ludzi w Nowej Obbii i wioskach umarło z głodu. Nikt tak naprawdę nie wie, czego on chce. Zagrzewa swoich ludzi do walki, odwołując się do ich wrodzonego pragnienia prowadzenia wojen i zdobywania łupów, ale przede wszystkim przekonał ich, że nadszedł czas na krucjatę przeciwko wszystkim tym, którzy nie należą do plemion wojowników. Głosi niejasny mesjanistyczny mistycyzm, obiecując odrodzenie się takiego życia koczowników, jakie ich przodkowie wiedli na Starej Ziemi. Podobnie jak większość jego wyznawców, wierzy, że pierwotny plan się nie udał i przyszła pora przywrócić właśnie taką wizję przeszłości. Myślę, że mamy tu do czynienia z ambitnym i przebiegłym politycznie przywódcą, który dostrzegł szansę na zdobycie najwyższej władzy i z niej skorzystał.
– Dzięki swojej małej armii może zrobić na Elnealu wszystko, co zechce, bo nie ma tu nikogo, kto zdołałby go powstrzymać. Panie i panowie, nie pozwólcie sobie na przekonanie, że łatwo da się go pokonać. Jeśli wyślemy wojska w celu przywrócenia rządu na Elnealu, dojdzie do walki. – N2 usiadł z powrotem na swoje miejsce.
– Dziękuję, admirale – powiedział Willis. – Generale Curry?
Na ekranie natychmiast pojawił się dodatek do rozkazu operacyjnego dotyczący oddziałów. Generał Larray Curry, dowódca Marines z 4 Oddziału Pierwszego Uderzenia Floty, odchrząknął. – Sir, jak pan widzi, proponujemy sprowadzenie wojsk w sile tymczasowej brygady. Składałaby się ze 121, 62 i 34 OPUF. Każdy z nich założyłby bazę operacyjną w jednym z trzech nadbrzeżnych miast. Po zaprowadzeniu porządku na terenach miejskich oddziały będą mogły wyjść w teren i rozpocząć akcję humanitarną.
Jeśli zdołamy nakarmić ludzi i zapewnić im bezpieczeństwo do czasu następnych zbiorów przypadających za sześć miesięcy, będziemy mogli zająć się zniszczeniem sił Shabeliego. Według naszych szacunków cała operacja zajmie dziewięć miesięcy.
– Jak szybko możemy ściągnąć wojska na Elneal? – zapytał Willis.
– Sir, najbliżej znajduje się 34 OPUF; ze Świata Thorsfinniego mają około dwóch standardowych tygodni. Pozostałe dwa oddziały mogą tu wylądować za standardowy miesiąc. Do czasu przybycia 34 OPUF proponujemy stworzenie tymczasowego oddziału z Marines na pokładach okrętów Floty w celu zabezpieczenia bazy dla 34 OPUF w stolicy. Obawiam się, że pozostałe osady będą musiały sobie poradzić same do czasu, dopóki nie zdołamy ściągnąć większych sił.
– 34 OPUF? Mają świetne dokonania. – Willis zwrócił się dopozostałego personelu. – Chcę, żebyście teraz starannie przestudiowali ten plan. Za godzinę spotykamy się tu ponownie.
***
Admirał Willis pozwolił swojemu personelowi przez godzinę omawiać rozkaz operacyjny, zanim znowu do nich dołączył. Wspólnie zmodyfikowali szczegóły techniczne w zakresie logistyki, wyposażenia, kwatermistrzostwa, transportu, łączności i obsługi medycznej. Przez cały ten czas Owens i pozostali cywile siedzieli cicho, choć z wielką niecierpliwością.
– No dobrze – oznajmił w końcu admirał Willis. – Niniejszym zatwierdzam gotowy do wykonania plan. Kapitanie – zwrócił się do oficera łącznościowego – proszę natychmiast wysłać sondy nadprzestrzenne do prezydenta Rady Konfederacji oraz dowódcy kwatery głównej połączonych sił, dowódców kierowanych tu jednostek oraz wszystkich pozostałych dowódców Floty. Zaszyfrować standardowy rozkaz rozlokowania tak, by obejmował ostateczną wersję rozkazu operacyjnego. Personel Floty we współpracy z konsulem Dozoisem będzie przygotowywał aktualizacje co siedemdziesiąt dwie godziny.
– Aha, i jeszcze jedno. Panie Owens?
Dyrektor Consolidated Enterprises oderwał się od prowadzonej szeptem rozmowy z prezydentem Merką i popatrzył na admirała pytająco.
– Panie Locklearze Owens, zostaje pan aresztowany.
Podeszło do niego dwóch Marines i chwycili go za ramiona.
– Pan nie mówi poważnie! – wykrztusił.
– Ależ tak – zapewnił go Willis. – Nigdy nie mówiłem bardziej poważnie. Wywiad Floty znalazł wystarczająco dużo informacji dotyczących pańskich działań na Elnealu, by starczyło na wyrok śmierci, panie Owens.
– Pod jakim zarzutem?
– Złamanie wewnątrzkonfederacyjnej ustawy z 2368 roku ograniczającej handel bronią, czyli sprzedaż broni wojskowej cywilom bez licencji.
– Zapewniam, że moja firma nie odpuści i nie pozwoli panu…
Admirał Willis uniósł dłoń i w sali konferencyjnej zapadła całkowita cisza.
– Proszę pana, zgodnie z konstytucją naszej Konfederacji ma pan prawo do szybkiego i sprawiedliwego procesu. Jako najwyższa władza sądowa w tym kwadrancie Ludzkiego Kosmosu gwarantuję go panu. Proces zakończy się i wyrok zostanie wydany, zanim pańska firma w ogóle dowie się o skierowanemu przeciwko panu oskarżeniu. Sędzia wojskowy pomoże panu w uzyskaniu pomocy prawnej i zapewnimy panu stosowny czas na przygotowanie obrony. – Admirał Willis po raz pierwszy pozwolił sobie na okazanie emocji. Zrobił się cały czerwony na twarzy i niemal krzyknął na Owensa: – Poprosiłem prokuratora, żeby wnioskował o karę śmierci. A teraz zabrać mi stąd tego śmiecia – rzucił w stronę Marines i odwrócił się plecami do więźnia.
Owens zbladł i zaczął poruszać ustami, próbując zaprotestować, ale z jego ust nie wydobył się żaden artykułowany dźwięk, jedynie wysoki jękliwy świst. Trzymając dygoczącego dyrektora sztywno, jakby nie chcieli się o niego pobrudzić, Marines poprowadzili go do drzwi.
– Aha, i jeszcze jedno, panie Owens. – Admirał Willis obrócił się na fotelu kapitańskim. – Pełna kopia mojego raportu zostanie wysłana do Rady Konfederacji. Zanim pańscy przełożeni dowiedzą się, że stanął pan przed sądem, sami wylądują w celach. Może pocieszy pana myśl, że nie jest pan jedynym, którego spotka taki los. Bardzo źle wybrał pan sobie towarzystwo. Admirał Willis westchnął i z trudem opanował przyspieszony oddech.
– No dobrze, Bernie – zwrócił się do swojego oficera łączności – wyślij sondę do 34 OPUF przebywającego na Świecie Thorsfinniego. Potrzebuję ich tu na wczoraj.


Dodano: 2010-11-21 20:35:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS