NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Briggs, Patricia - "Pocałunek żelaza"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Mercedes Thompson
Tytuł oryginału: Iron Kissed
Data wydania: Październik 2010
ISBN: 978-83-7574-282-4
Oprawa: miękka
Format: 125 x 205 mm
Liczba stron: 408
Cena: 36,00 zł
Seria: Obca Krew
Tom cyklu: 3



Briggs, Patricia - "Pocałunek żelaza" #2

Nieludzie

Ciężarówka Zee pruła autostradą jak strzała, mimo że liczyła sobie więcej lat niż ja. Szkoda, że tapicerka nie była w podobnym stanie jak silnik. Przesunęłam się trochę, żeby wystająca sprężyna nie uwierała mnie tak boleśnie w krzyż.

Lampki na desce rozdzielczej oświetlały pobrużdżoną twarz, którą Zee przybrał na użytek świata. Gęste siwe włosy były w nieładzie, jakby mierzwił je palcami.

Po zakończeniu rozmowy z Zee, Warren nie wrócił już do tematu Samuela i Adama, bo w pokoju pojawił się Kyle z murzynkiem. Nie przeszkadzało mi, że Warren wtrąca się w moje sprawy sercowe – ja wystarczająco wtrącałam się w jego, żeby zyskał sobie do tego prawo. Nie chciałam po prostu o tym myśleć.

Droga mijała nam w milczeniu. Znałam starego tetryka na tyle, żeby powstrzymać się od nagabywań. I tak nie wyciągnęłabym z niego żadnych informacji, zostawiłam go więc w spokoju. W każdym razie po pierwszych kilkunastu pytaniach, na które nie udzielił mi odpowiedzi.

– Byłaś już kiedyś w rezerwacie? – zapytał nieoczekiwanie, kiedy przejeżdżaliśmy przez rzekę za Pasco, kierując się na drogę do Walla Walla.

– Nie.

Rezerwat nieludzi w Nevadzie był przyjazny turystom. Wybudowano tam nawet kasyno i niewielki park tematyczny. W przeciwieństwie do Nevady, rezerwat w Walla Walla skutecznie odstraszał wszystkich spoza społeczności nieludzi. Czy taka była polityka rządu, czy sprawiły to wysiłki samych nieludzi, dość że nieciekawa reputacja zniechęcała do odwiedzin.

Zee zabębnił nerwowo palcami na kierownicy. Zgrubiała, pobliźniona skóra na dłoniach, poplamiona głęboko wżartym smarem nie pozostawiała wątpliwości, że ręce te należą do osoby, która całe życie naprawiała samochody.

Tak właśnie miały wyglądać dłonie człowieka, którego postać przyjął Zee. Kiedy kilka lat wcześniej, jakiś czas po ujawnieniu się pierwszego nieczłowieka, Szarzy Panowie, potężne, bezlitosne istoty sekretnie rządzące nieludźmi, zmusiły go do wyjawienia światu swego pochodzenia, Zee nie zawracał sobie głowy zmianą wcześniejszej powierzchowności.

Znałam Zee od ponad dekady i nie widziałam w innej formie niż naburmuszonego starszego mężczyzny. Wiedziałam jednak, że posiada drugą twarz. Większość nieludzi, nawet po ujawnieniu, funkcjonowała w społeczeństwie, przybierając iluzoryczne powłoki. Ludzie nie byli jeszcze gotowi, aby ujrzeć ich prawdziwe postaci. W zasadzie większość i tak posiadała humanoidalne kształty, jednak się nie starzeli. Właśnie przerzedzone włosy, zmarszczki i starcze plamy stanowiły najlepszy dowód, że to nie naturalna postać Zee. Kwaśna mina, natomiast, nie zaliczała się do integralnej części magicznej aparycji.

– Na miejscu nic nie jedz i nie pij – rzekł ostro.

– Spokojnie, czytałam baśnie – przypomniałam. – Żadnych przekąsek, napojów, żadnych przysług. I nie dziękować.

– Bajki. Przeklęte opowiastki dla dzieciaków – mruknął.

– Czytałam też Katherine Briggs – dodałam. – I braci Grimm. – Głównie w poszukiwaniu istoty, którą mógłby być Zee. Nie mówił o tym nigdy, ale sądziłam, że jest kimś. Dlatego też próby zidentyfikowania go stały się dla mnie swego rodzaju hobby.

– No, to już lepiej. Niewiele, ale zawsze. – Znowu zabębnił palcami o kierownicę. – Briggs była archiwistką. W jej opowieściach jest tyle prawdy, co w źródłach, z których korzystała, a te są w większości przeraźliwie niepełne. Zaś Grimmowie w swoich historiach kładą większy nacisk na dostarczenie rozrywki niż faktów. Jedne i drugie są nur Schatten... jedynie echami rzeczywistości. – Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. – Wujek Mike uważa, że możesz się nam przydać. Uznałem, że lepiej wykorzystać w ramach odpłaty tę sytuację, bo nie wiadomo, jaka stanęłaby na twojej drodze w przyszłości.

Zee, narażając się na gniew Szarych Panów, dostarczył mi kilku przedmiotów należących do nieludzi, narzędzi umożliwiających skuteczne pozbycie się wampira-czarnoksiężnika, nad którym kontrolę stopniowo przejmował użyczający mu mocy demon. Z ich pomocą zabiłam wampira, a także jego stwórcę. Jednak, jak to w baśniach bywa, wykorzystanie daru nieludzi po raz drugi, bez zgody właścicieli, niesie ze sobą konsekwencje.

Gdybym wiedziała, że pomoc Zee ma być zapłatą, zadanie od początku wzbudziłoby we mnie obawy – ostatnim razem spłacanie długu wdzięczności nie skończyło się dla mnie zbyt dobrze.

– Dam sobie radę – zapewniłam towarzysza mimo ściśniętego strachem serca.
Skrzywił się kwaśno.

– Nie pomyślałem o konsekwencjach twojej wizyty w rezerwacie po zmroku.

– Przecież ludzie go odwiedzają – zaprotestowałam niepewnie.

– Nie tacy jak ty i nie w nocy. – Potrząsnął głową. – Turyści przychodzą za dnia i widzą tylko to, co mają zobaczyć. W świetle łatwiej oszukać ludzkie zmysły. Ale ty... Szarzy Panowie zakazali polowania na ludzi, jednak mieszkają tam drapieżniki, a trudno przeciwstawić się głosowi natury. Szczególnie, gdy Szarych Panów, którzy ustalają zasady, nie ma na miejscu. Będę tylko ja. Jeśli zobaczysz coś, czego nie powinnaś, niektórzy mogą twierdzić, że działali, chcąc chronić...

W tym momencie przeszedł na niemiecki, a ja zorientowałam się, że od jakiegoś czasu mówił właściwie do siebie. Dzięki Zee zrobiłam większe postępy w niemieckim niż przez dwa lata nauki w szkole, mimo to moja znajomość tego języka nie była aż tak dobra, bym mogła zrozumieć wszystko.

Minęła już ósma, lecz ciepłe promienie słońca kładły się jeszcze na koronach drzew porastających zbocza wzniesień. Większe tworzyły nadal zieloną okrywę, jednak tu i ówdzie krzewy pyszniły się już pełnymi barwami jesieni.

W okolicach Tri-Cities jedynymi drzewami były te podlewane w upalne lata przez ludzi oraz rosnące przy rzece. W miarę zbliżania się ku Walla Walla, gdzie Pasmo Błękitne zapewniało większą wilgotność, okolica stawała się bardziej zielona.

– Najgorsze jest to – ciągnął Zee, przechodząc znów na angielski – że prawdopodobnie nie powiesz nam nic nowego.
– O czym?

Stropiona mina nie pasowała do jego twarzy.

– Ja, trochę namieszałem. Pozwól, że zacznę od początku. – Westchnął ciężko. – W rezerwacie mamy własnych stróżów porządku. Działają po cichu, bo świat ludzi nie jest jeszcze gotowy, aby poznać nasze metody egzekwowania prawa. Niełatwo byłoby zamknąć w areszcie któregoś z nas, prawda?

– Wilkołaki mają ten sam problem – stwierdziłam.

– Ja, nie dziwię się – przytaknął. – Do rzeczy. Ostatnio mieliśmy w rezerwacie parę niewyjaśnionych śmierci. Uważamy, że ich sprawcą jest ta sama osoba.

– Należysz do sił porządkowych rezerwatu? – zdziwiłam się.

– Nie. Nie mamy czegoś takiego. Nie w sensie policji. Ale Wujek Mike należy do Rady. Uznał, że twój nos może nam się przydać, więc posłał po ciebie.

Wujek Mike prowadził w Pasco bar dla nieludzi i innych magicznych istot. Zawsze czułam, że jest kimś ważnym, bo jak inaczej udałoby mu się trzymać tylu Pradawnych w ryzach? Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że jest członkiem Rady. Może przyszłoby mi to do głowy, gdybym wiedziała, że istnieje w ogóle jakaś rada.

– Co ja mogę zrobić takiego, czego nie może jeden z was? – Zee otworzył usta, ale powstrzymałam go gestem. – Nie, nie mam nic przeciwko. Potrafię sobie wyobrazić dużo gorsze sposoby na spłatę długu wobec was. Ale dlaczego akurat ja? A te wasze psy z oczami jak spodki czy koła młyńskie? A wasza magia? Nie możecie znaleźć mordercy dzięki magii?

Niewiele wiedziałam o magii, jednak przypuszczałam, że w rezerwacie nieludzi znajdzie się ktoś o mocach przewyższających w tym wypadku możliwości mojego nosa.

– Może Szarzy Panowie mogliby wskazać zabójcę dzięki magii – przyznał Zee – ale nie chcemy ich w to mieszać. Są zbyt nieprzewidywalni. Poza nimi... – Wzruszył ramionami. – Sprawca jest nieuchwytny. Jeśli chodzi o węch, większość z nas nie została nim hojnie obdarzona. Ten zmysł rozwinęły raczej stworzenia pokrewne zwierzętom, a kiedy Szarzy Panowie uznali, że lepiej nam będzie żyć pośród ludzi, wybili większość zwierzopochodnych istot, które przetrwały pojawienie się Chrystusa i żelaza. Może mieszka tu kilka stworzeń zdolnych wywęszyć człowieka, lecz są zbyt słabe, żeby im zaufać.
– To znaczy?
Spojrzał na mnie ponuro.

– Żyjemy tu inaczej niż wy. Ktoś, kto nie posiada mocy, żeby się bronić, nie może pozwolić sobie na narażanie się silniejszym. Jeśli zabójca dysponuje potężną magią lub posiada koneksje, żaden z nieludzi potrafiących rozpoznać winnego po zapachu, nie zdobędzie się na jego wskazanie. – Wykrzywił się w gorzkim uśmiechu. – Może i nie jesteśmy w stanie kłamać, ale prawda i szczerość to dwie różne rzeczy.

Zostałam wychowana przez wilkołaki, stworzenia, które potrafiły wyczuć kłamstwo na odległość. Dobrze znałam różnicę pomiędzy prawdą a szczerością.

Uderzyło mnie coś, co wcześniej powiedział.

– No tak, ale ja też nie jestem potężna. Co, jeśli się komuś narażę?

– Będziesz moim gościem. – Uśmiechnął się. – Choć może się to okazać niewystarczające, jeśli zobaczysz za dużo. Nasze prawa jasno określają sposób postępowania z wałęsającymi się po Podgórzu śmiertelnikami, którzy naruszają nasze sekrety. Aczkolwiek fakt, że zostałaś zaproszona przez Radę, oraz to, że nie do końca jesteś człowiekiem, powinien zapewnić ci względną nietykalność. Zresztą każdy, kto poczuje się urażony twoimi słowami prawdy, zgodnie z naszymi prawami dotyczącymi gości, stanie raczej przeciwko mnie niż tobie. A ja potrafię się bronić.

W to nie wątpiłam. Zee mienił siebie gremlinem, które to określenie było zapewne tak bliskie prawdzie, jak każde inne, choć akurat to słowo powstało dużo, dużo później niż on sam. Mój towarzysz należał do istot zaprzyjaźnionych z żelazem, co dawało mu przewagę nad większością nieludzi, dla których metal ten stanowi śmiertelne zagrożenie.

Żadna tablica nie informowała o zjeździe na dobrze utrzymaną drogę, w którą skręciliśmy z autostrady. Szosa wiła się pomiędzy niewysokimi, zalesionymi pagórkami, a te zdecydowanie bardziej przypominały Montanę niż jałowe, porośnięte stokłosą i bylicą obszary wokół Tri-Cities.

Za kolejnym zakrętem, pokonawszy gęsty zagajnik topolowy, wjechaliśmy pomiędzy wysokie na pięć metrów mury z beżowych betonowych bloków. Gościnność progów podkreślały dodatkowo umieszczone na szczytach murów zasieki z drutu ostrzowego.

– Wygląda jak więzienie – podsumowałam. Wąska droga biegnąca pomiędzy wysokimi ścianami przyprawiała mnie o klaustrofobię.

– Owszem – przyznał Zee odrobinę ponuro. – Zapomniałem zapytać, masz ze sobą prawo jazdy?
– Tak.

– To dobrze. Musisz mieć na uwadze, Mercy, że wiele istot zamieszkujących rezerwat nie przepada za ludźmi, a w tobie jest wystarczająco dużo z człowieka, żeby czuły wobec ciebie niechęć. Jeśli naruszysz jakąś granicę, najpierw cię zabiją, a potem dopiero dadzą mi szansę szukania sprawiedliwości.

– Będę uważała na to, co mówię – obiecałam.

– Uwierzę, jak zobaczę – prychnął drwiąco. – Żałuję, że nie ma tu Wujka Mike’a. Przy nim nie ważyliby cię tknąć.

– Myślałam, że moja wizyta tutaj jest pomysłem właśnie Wujka Mike’a?

– Owszem, ale on prowadzi interes, nie może tak sobie zostawić baru.

Po kilkuset metrach droga zakręciła ostro, a naszym oczom ukazała się brama i budka strażnicza. Zee zatrzymał się i opuścił szybę.

Wartownik miał na sobie mundur z dużą naszywką „ASN” na ramieniu. Nie interesowałam się Agencją Spraw Nieludzi na tyle, by wiedzieć, z jaką komórką militarną są skojarzeni, o ile w ogóle. Strażnik robił raczej wrażenie najemnego ochroniarza, którego chyba trochę uwierał mundur, mimo że dawał mu pewną władzę. Na plakietce przypiętej na piersi widniało nazwisko O’Donnell.

Gdy pochylił się do okna, wyczułam bijący od niego zapach czosnku i potu, choć nie śmierdział niemytym ciałem. Mam po prostu bardziej wrażliwy nos niż przeciętny człowiek.

– Dokumenty – polecił.

Mimo że nazwisko miał typowo irlandzkie, wyglądał bardziej na Włocha albo Francuza. Grubo ciosaną twarz wieńczyły wyraźne zakola.

Zee wyciągnął z portfela prawo jazdy i podał je wartownikowi, który z namaszczeniem dokonał ceremonii porównywania zdjęcia z twarzą kierowcy. Po chwili kiwnął głową i burknął:
– Jej też.

Już zdążyłam wyjąć swój portfel z torebki, więc od razu wręczyłam dokument Zee, który przekazał go wartownikowi.

– Brak oznaczenia – zauważył O’Donnell, stukając kciukiem w róż mojego prawa jazdy.

– Ona nie jest nieczłowiekiem, panie władzo – wyjaśnił Zee pełnym szacunku tonem. W życiu nie słyszałam, żeby Zee mówił do kogokolwiek w ten sposób.

– Doprawdy? A co w takim razie ją tu sprowadza?

– Jest moim gościem – pospieszył z odpowiedzią Zee, jakby przeczuwał, że lada chwila ofuknę umundurowanego bałwana, że to nie jego sprawa.

Zaiste, strażnik okazał się bałwanem. Podobnie zresztą jak szef ochrony. Sprawdzanie zgodności wyglądu ze zdjęciem w przypadku nieczłowieka? Jedyna cecha wspólna wszystkich nieludzi to umiejętność zmiany właśnie wyglądu. Ich iluzje były tak realne, że potrafiły oszukać nie tylko zmysły ludzkie, ale i prawa materii. Dlatego właśnie ćwierćtonowy, trzymetrowy ogr mógł nosić sukienkę w rozmiarze 36 i jeździć Mazdą Miata. Proces był inny niż w przypadku zmiennokształtnych. Jednak według moich informacji różnił się tak niewiele, że nie miało to znaczenia.

Nie wiem, jaki mieliby okazać dokument Pradawni, ale zdjęcie na pewno się nie sprawdzało. Oczywiście nieludzie z uporem głosili, że potrafią przyjmować tylko jedną postać, choć nigdy nie padło z ich strony oficjalne stwierdzenie na ten temat. Może udało im się przekonać co do tego jakichś biurokratów?

– Proszę wysiąść z samochodu – zwrócił się do mnie bałwan. Sam wyszedł z budki i okrążył półciężarówkę, stając przy moich drzwiczkach.

Zerknęłam na Zee. Kiwnął głową, więc wyskoczyłam na drogę.

Wartownik obszedł mnie dookoła. Z trudem powstrzymałam warknięcie. Nie znoszę mieć obcych za plecami. Nie był chyba tak głupi, na jakiego wyglądał, bo prawdopodobnie wyczuł moje napięcie i stanął z przodu.

– Brass nie lubi, gdy cywile przyjeżdżają tu po zmroku – rzekł do Zee, który też podszedł do nas.

– Mam pozwolenie na jej odwiedziny – odparł Zee tak samo potulnie, jak wcześniej.

Strażnik parsknął, przewracając kartki w swoim notesie, ale nie sadziłam, żeby cokolwiek czytał.

– Siebold Adelbertsmiter. – Błędnie wymówił imię Zee, zabrzmiało jak „Sibolt” zamiast „Zibold”. – Michael McNellis i Olwen Jones. – Michael McNellis to prawdopodobnie Wujek Mike. Albo i nie. Olwena nie znałam wcale, ale znajomych z imienia nieludzi mogłam wyliczyć na palcach jednej ręki i to z zapasem wolnych palców. Nieludzie unikali wyjawiania swoich imion.

– Zgadza się. – Zee po mistrzowsku udawał cierpliwość. A że udawał, wiedziałam tylko dlatego, że nigdy nie miał cierpliwości do głupców. Ani nikogo innego, swoją drogą. – Nazywam się Siebold – wymówił swoje imię w ten sam sposób, co strażnik.

Urzędas zabrał moje dokumenty i zniknął w budce. Ciężarówka zasłaniała mi widok na stróżówkę, lecz dobiegł mnie klekot klawiatury. Trwało to kilka minut, po których O’Donnell wrócił i oddał mi prawo jazdy.

– Trzymaj się z dala od kłopotów, Mercedes Thompson. Uroczysko to nie miejsce dla grzecznych dziewczynek.

Najwyraźniej O’Donnell spał, kiedy Bóg rozdawał wyczucie. Nie byłam zwykle przewrażliwiona na swoim punkcie, ale w jego ustach określenie „dziewczynka” zabrzmiało obelżywie. Pomna ostrzegawczego spojrzenia Zee, powstrzymałam się od komentarza, odebrałam spokojnie prawo jazdy i wsunęłam je do kieszeni spodni.

Nie kontrolowałam chyba jednak mimiki, bo O’Donnell nagle zbliżył do mnie twarz.

– Słyszałaś, co powiedziałem, dziewczynko?

Owiał mnie zapaszek szynki i musztardy, które musiał jeść na kolację. Czosnku raczej używał dzień wcześniej. Może w pizzy lub lasagne.

– Słyszałam – potwierdziłam tak łagodnie, jak potrafiłam. Trzeba przyznać, że talentem aktorskim z pewnością nie dorównywałam Zee.

O’Donnell musnął palcami wiszącą u pasa broń.

– Może zostać dwie godziny. Jeśli nie wróci do tego czasu, przyjdziemy jej szukać – rzucił do mojego towarzysza.

Zee skłonił głowę na podobieństwo filmowych karateków, nie spuszczając oczu z twarzy strażnika. Odczekał, aż O’Donnell wróci do budki, i dopiero wtedy wsiadł do samochodu. Zrobiłam to samo.

Wrota stalowej bramy rozchyliły się niechętnie, jakby oddając nastawienie wartownika. Materiał, z jakiej wykonano bramę, był pierwszym przejawem kompetencji, jaki tu dostrzegłam. Jeśli mury nie były zbrojone, mogły powstrzymać co najwyżej ludzi takich jak ja, lecz nie tutejszych mieszkańców. Druciane zasieki lśniły tak, że nie mogły być wyprodukowane z niczego innego jak z aluminium, metalu absolutnie niegroźnego dla nieludzi. Oczywiście wszelkie zabezpieczenia miały rzekomo zapewniać spokój i chronić mieszkańców rezerwatu, więc teoretycznie nie miało znaczenia, że nieludzie mogą sobie wchodzić i wychodzić pomimo murów i strażników.

Zee minął bramę, wjeżdżając na teren Uroczyska.

Nie jestem pewna, czego spodziewałam się po rezerwacie, może wojskowych baraków albo angielskich chat? Zamiast tego ujrzałam rzędy schludnych, zadbanych parterowych domków z jednostanowiskowymi garażami, identycznej wielkości ogródkami otoczonych jednolitymi ogrodzeniami, siatką od frontu i cedrowym płotem z tyłu.

Różniły je tylko kolory elewacji oraz zagospodarowanie ogródków. Wiedziałam, że rezerwat powstał w latach osiemdziesiątych, lecz zabudowania wyglądały jakby postawiono je zaledwie rok temu.

Tu i ówdzie stały samochody, w większości SUV-y i półciężarówki, ale nigdzie nie dostrzegłam ludzi. Jedyną oznaką życia, poza mną i Zee, był czarny pies, obserwujący nas błyszczącymi inteligencją ślepiami zza ogrodzenia jasnożółtego domku.

Pies podnosił tutejszą atmosferę Stepford do poziomu superdreszczowca.

Odwróciłam się, żeby podzielić się z Zee swoimi wrażeniami, i nagle zdałam sobie sprawę, że mój nos mówi mi dziwne rzeczy.

– Gdzie jest woda? – zapytałam.

– Jaka woda? – zdziwił się, unosząc brwi.

– Czuję mokradła, wodę, zgniliznę i rośliny.

Obrzucił mnie zagadkowym spojrzeniem.

– To właśnie mówiłem Wujkowi Mike’owi. Nasze iluzje działają najlepiej na wzrok i dotyk, nieźle na smak i słuch, ale znacznie gorzej w przypadku węchu. Większość ludzi ma kiepski węch, więc w zasadzie to bez znaczenia. A ty już przy pierwszym spotkaniu wyczułaś, że jestem nieczłowiekiem.

Nie do końca. Nigdy nie spotkałam dwóch ludzi, którzy pachnieliby identycznie, uznałam zatem, że specyficzna, ziemista nuta woni Zee oraz jego syna Tada jest tylko częścią ich zapachów. Żyłam w tym przekonaniu dość długo, dopóki nie nauczyłam się wyczuwać różnic pomiędzy ludźmi i nieludźmi. Jeśli nie mieszka się w pobliżu jednego z czterech rezerwatów nieludzi, szansa na spotkanie Pradawnego jest niewielka. Zanim nie przeprowadziłam się do Tri-Cities i nie zaczęłam pracować dla Zee, nie natknęłam się na żadnego nieczłowieka albo o tym nie wiedziałam.

– Więc gdzie te bagna? – powtórzyłam.
Pokręcił głową.

– Mam nadzieję, że uda ci się przejrzeć sposoby, jakimi zacierał za sobą ślady morderca, ale sekrety rezerwatu powinnaś zostawić w spokoju. Dla własnego dobra, Liebling.

Skręcił w ulicę, bliźniaczą do innych, które mijaliśmy. Tu jednak, przy jednym z domów, ośmio, może dziewięcioletnia dziewczynka bawiła się jo-jo. Śledziła wzrokiem wirujący, podskakujący krążek z intensywnością, która nie osłabła, gdy Zee zaparkował przed budynkiem. Dopiero gdy pchnął bramkę, złapała jo-jo i zwróciła na nas dorosłe oczy.

– Nikt nie wchodził – odezwała się.
Zee skinął głową.

– To miejsce ostatniej zbrodni – rzucił do mnie. – Odkryliśmy je dzisiaj rano. Oprócz tego jest jeszcze sześć, ale tam kręci się sporo osób. Tu przebywała tylko ona – wskazał na dziewczynkę – i Wujek Mike. Oboje są członkami Rady. Poza nimi, od śmierci ofiary nie było tu nikogo.

Spojrzałam na nieletniego członka Rady. Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie, po czym zrobiła balon z gumy do żucia.

Zdecydowałam, że najbezpieczniej będzie ją zignorować.

– Więc mam wywęszyć osobę, która pojawiła się we wszystkich miejscach zbrodni, tak?

– Jeśli dasz radę.

– Ale zapachów nie przechowuje się w żadnej bazie, jak odcisków palców. Nawet jeśli zidentyfikuję woń, nie będę wiedziała, do kogo należy. Chyba że będziesz to ty, Wujek Mike, albo ta tutaj członkini Rady. – Wskazałam brodą dziewczynkę.

Zee uśmiechnął się niewesoło.

– Jeśli uda ci się wyłowić jeden zapach, który powtarza się we wszystkich domach, osobiście obwiozę cię po całym rezerwacie, a nawet całym stanie, dopóki nie znajdziesz sukinsyna.

W tym momencie zrozumiałam, że to sprawa osobista. Zee przeklinał rzadko, a po angielsku nigdy. A już na pewno pilnował, żeby nie używać przy mnie wulgaryzmów zawierających słowo „suka”.

– Lepiej wejdę tam sama – powiedziałam. – Żebyś nie wnosił dodatkowych zapachów. Masz coś przeciwko, żebym przemieniła się w samochodzie?

– Nein, nein. Idź.

Wracając do półciężarówki, czułam na plecach wzrok dziewczynki. Skoro przybrała tak niewinną, bezbronną formę, musiała być niezwykle groźna.

Wskoczyłam na miejsce pasażera, które zapewniało najwięcej przestrzeni i zrzuciłam ubranie. Przemiana wilkołaków jest niezwykle bolesna, szczególnie jeśli zwlekają z nią podczas pełni i księżyc wyciąga z nich wilka przemocą.

Moja transformacja nie przysparza cierpienia, wprost przeciwnie, jest dość przyjemna, jakbym przeciągała się po długiej pracy. Ale robię się po niej głodna, a częste przemiany w krótkim czasie powodują zmęczenie.

Przymknęłam powieki, płynnie wsuwając się w formę kojota. Podrapałam się zadnią łapą po uchu, żeby pozbyć się resztek mrowienia, i wreszcie dałam susa przez otwarte okno.

W ludzkiej postaci mam wyczulone zmysły. W zwierzęcej wyostrzają się jeszcze trochę, ale główna różnica polega na czymś innym. Jako kojot wszystkie informacje, których dostarczają mi uszy i nos, odbieram i przetwarzam znacznie lepiej niż jako człowiek.

Przytknęłam nos do ziemi zaraz na ścieżce za furtką, próbując ogarnąć wszystkie zapachy domu. Zanim dotarłam do ganku, rozróżniałam już woń mężczyzny (w każdym razie istoty płci męskiej, choć nie miałam pojęcia, jakiej istoty), właściciela budynku. Wyłowiłam także zapachy jego najczęstszych gości, jak na przykład dziewczynki, która powróciła do zabawy, tym razem jednak skupiając uwagę bardziej na mnie niż na krążku.

Poza tym jednym zdaniem na początku nie zamieniła już z Zee ani słowa. Mogło to oznaczać, że za sobą nie przepadali, choć w mowie ich ciał nie dostrzegłam oznak antypatii czy spięcia. Może po prostu nie mieli sobie nic do powiedzenia?

Zee otworzył mi drzwi i przez próg wytoczyła się fala odoru śmierci.

Cofnęłam się mimowolnie. Najwyraźniej nawet Pradawni po śmierci podlegali prawom natury. Nie istniał żaden racjonalny powód do ostrożności, z jaką przekradłam się przez próg, ale czasem, szczególnie w formie kojota, górę biorą we mnie instynkty.


Dodano: 2010-10-30 00:09:37
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS