NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Crowley, John - "Dæmonomania"
Wydawnictwo: Solaris
Cykl: Crowley, John - "Ægipt"
Tytuł oryginału: Dæmonomania
Tłumaczenie: Joanna Bogunia, Dawid Juraszek, Anna Klimasara
Data wydania: Wrzesień 2010
Wydanie: I
ISBN: 978-83-89951-002-9
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 650
Cena: 49,99 zł
Rok wydania oryginału: 2000
Wydawca oryginału: Bantam Press
Seria: Rubieże
Tom cyklu: 3



Crowley, John - "Dæmonomania" #5

5

Dopiero kiedy przeszła przez most w Fair Prospect przez mglista rzekę, Rosie Rasmussen przypomniała sobie, że obiecała Mike’owi, iż zadzwoni rano aby mógł porozmawiac z Sam przed wyjazdem. Było już na to za późno. Jechała w kierunku Kaskadii i autostrady międzystanowej; Sam na tylnym siedzeniu bawiła się elementami wystroju przełączając światła do czytania, otwierając i zamykając nieużywane popielniczki a Rosie odtwarzała w pamięci ostatnia rozmowe z Mike’iem: klarowniej wyjaśniała o co jej chodzi, słuchała go uważniej, czasami odtwarzając wypowiedziane słowa, poprawiała je, poprawiała swoje odpowiedzi.
Mike – jak powiedział – nie starał się wcale o opiekę nad dzieckiem. Tak, kazał swojemu czupurnemu prawnikowi zadzwonić w tej sprawie, ale tak naprawdę chciał tylko zwrócić na siebie uwagę. Chciał porozmawiać o sobie o niej i o Sam i ważne było, żeby go wysłuchała. Tyle spraw było dla niego teraz jasne, których wcześniej nie rozumiał.
Na przykład?
Na przykład (przesunął dłoń w jej kierunku po kamiennym stole, w którego powierzchnie wpuszczona była szachownica; wszystko działo się obok ścieżki w okolicy „Lasu” ), na przykład, że w wielu sprawach był kompletnie do kitu, tam, gdzie o nią chodziło. Jeszcze niedawno nie potrafiłby tego powiedzieć ani nawet pomyśleć, a teraz proszę bardzo.
A oczy miał wielkie i przejrzyste jakich wcześniej u niego nie widziała, ale milczała, chociaz kilka mądrych słów przemknęło jej wtedy przez głowę, a jeszcze więcej teraz.
Powiedział, że zrozumiał jak wiele z tego, co stało się między nimi było z jego winy. Był bardzo głupi; roześmiał się zawstydzony i potrząsnął okrągłą głowa nad swoją wcześniejszą głupotą. Zauważył i podniósł opadły klonowy liść (dlaczego zapamiętała te szczegóły, cała rozmowa miała w jej pamięci psychodeliczną klarowność, czego miała się tam dowiedzieć, albo co zrobić) i okręcił go na łodyżce patrząc jak łopocze. Chciał, żeby wróciła do niego z Sam. O tym chciał porozmawiać.
Nie powiedziała nic speszona, ale teraz chciała spytać: głupi w czym, Mike? Głupi w jakich sprawach? A co jeśli wszystko tamto nie miało tak naprawdę aż tyle wspólnego z tobą bez względu na twoją głupotę? A jeśli chodziło o mnie? Jeśli to ja chciałam głupio zrobić coś co chciałam?
– Mamo, muszę siku.
– Jak to kochanie? Dopiero co byłaś.
– Muszę.
– Okej, zaraz czegoś poszukam.
Nie możesz robić tego całkiem sama, powiedział, nie możesz sama brać tego na siebie. Nie powinnaś. Te słowa padły, kiedy opisała mu dokąd się dziś wybiera, kiedy opowiedziała mu o liście ze szpitala, broszurze pod tytułem Epilepsja i ty, która przeczytała a raczej próbował przeczytać. Patrzył na nią uważnie i kiwał skwapliwie głową, ale nie mógł ukryć, że nie śledzi tego wątku rozmowy; nie chciał rozmawiać o lekarzach i medycynie.
Sam zawsze miała u niego dobrze, powiedział, dzięki Bogu. Zawsze dobrze. I był pewny, całkowicie pewny, ze wszystko będzie w porządku.
Uśmiechał się, nie całkiem triumfująco, ale ze szczególnym zadowoleniem z samego siebie, które miało zapewne zadziałać krzepiąco, ale zamiast tego rozbudziło najgłębsze lęki Rosie, tak głębokie, że nie mogła wtedy, ani nawet teraz wypowiedzieć nawet przed samą sobą co czuje: że istotnie się zmienił, że był tak naprawdę kimś zupełnie innym; że kiedy uśmiechał się tak, jego kły wydawały jego właściwe intencje i Rosie wiedziała, że nie chce wcale zaopiekować się córką, ale ją pożreć.
– Ojej mamo za późno.
– Och Sam!
– Żartowałam – zapiszczała zachwycona Sam.
– O ty, ty mała.
– O ty, ty duża.
Może rzeczywiście nie powinna mierzyć się z tym sama bez względu na to czy potrafiła czy nie. Prawdę powiedziawszy wcale nie chciała. Ale nie zamierzała wpuścić Mike’a do swojego życia, serca ani łóżka, tylko po to, by nie być sama.
Brent Spofford nigdy nie mówił na głos podczas ich rozmów o Sam – nigdy nie mówił, że nie powinna mierzyć się z tym samym, że nie musi. On po prostu całkowicie zaoferował jej i sam wszystko co miał i mógł zrobić. A jednak postawił jej to pytanie i jej odpowiedź była taka sama.

Do miast wjeżdża się teraz tylnymi i tajemnymi drogami. Kiedyś wjeżdżało się na wielkie dworce zbudowane w sercach miast, i po niecierpliwym przejściu pod ziemią wychodziło się prosto w zamęt i gwar. Rosie krążyła po drogach zasuplonych wokół centrum Conurbany, nie mogąc się przedrzeć; kiedy wybrała pewien obiecujący zjazd, wyjechały tylko z powrotem na obwodnicę, mającą za zadanie pozwolić kierowcy całkowice ominąć miasto; zanurkowała wreszcie na chybił trafił ku nijakiej dzielnicy magazynowej, a miejskie wieżowce znikły jej z oczu, jakby miasto było magiczne.
Teraz kiedy oderwała się od instrukcji, straciła punkty orientacyjne. Jej dziecięce wspomninia z tego miasta nie zawierały wskazówek topograficznych, jedynie fajne albo niefajne scenki, chaotyczne jak sny. Szachownica z kości słoniowej i czerwonego jadeitu w zapełnionej wystawie antykwariatu. Zasłonka ze szklanych paciorków w koktajlowej sali chińskiej restauracji, zapach pitego przez jej matkę likieru Drambuie. Wstrętna toaleta przegrzanego teatru dziecięcego gdzie w pewne Boże Narodzenie jaskrawe i głośne przedstawienie Czerwonego Kapturka bardzo jej zaszkodziło.
Robiło się późno. Sam prześlizgnęła się wydrowo na przednie siedzenie i pomagała matce zwrócić uwagę głuchych albo obojętnych mieszkańców miasta.
– Instytut Pediatryczny? – powtórzył taksówkarz obok którego się zatrzymała. Zdumiony obrócił w ustach wykałaczkę.
– Szpital dla dzieci.
– Niewiniątka?
– Co?
– Niewiniątka. Jasne. To zaraz tutaj – Z tyłu odezwał się klakson, ale taksówkarz go zignorował – To tam, to jest tył szpitala. Proszę objechać. Tutaj jest jednokierunkowa, trzeba tamtędy.
Pojechała tamtędy zataczając koło, a raczej z grubsza kwadrat i zatrzymała się przed wielkim wieloczęściowym gmachem sprytnie wpasowanym w wąskie ulice sto pięćdziesiąt lat temu wytyczone na stajnie i warsztaty. Nazwa szpitala jaśniała metalicznie z boku zabudowanego pomostu z oknami czy też wysokiego przejścia, które prowadziło od nowego skrzydła do starego: Instytut i Szpital Pediatryczny w Conurbanie. Ale na wysokim architrawie starego budynku w kamieniu wykuto inną nazwę Miejski Dom Niewiniątek. Stara nazwa, pierwsza nazwa.
Nazwa, która obowiązywała jeszcze, kiedy Rosie tu była.
– Mamo, chodźmy.
Tak, kiedy tu była, kiedy tu ją trzymali. Wszystkie zamknięte drzwi, które otwarła, czasem na siłę od powrotu do Faraways prowadziły tutaj do tej bramy. Słysząc klaksony z tyłu i wiedząc, że musi ruszyć w jedną lub druga stronę, Rosie przed szarym budynkiem mogła tylko wyciągnąć swoje wewnętrzne ręce, żeby wziąć, odbić, albo schwycić jak przelatujący sen to, czego doświadczyła kiedyś w tym miejscu.

Rose Ryder strząsnęła popiół z papierosa na dłoń i poczuła miękkie szare ciepło, nieomal zbyt gorące.
– Zawsze się modliłam. Niech Duch Święty będzie ze mną i we mnie.
– Modliłaś się – odparł Mike Mucho – ale czy naprawdę wierzyłaś, ze twoje modlitwy zostaną wysłuchane.
– No tak. Zawsze to coś. Jeśli poprosiś o chleb, nie dostaniesz kamienia. Pamiętasz? Nie chodziłeś do szkółki niedzielnej?
Nie mówił tego złośliwie. Siedzieli razem na stopniach Wieży, gdzie się zatrzymali wpół drogi między góra i dołem: gdzie Mike kazał jej usiąść i porozmawiać, żeby mogli podyskutować tam, gdzie nikt ich nie usłyszy.
– A to wypędzanie demonów? – spytała.
– A jeśli tak jest? – odpowiedział pytaniem.
Przyjrzała się koniuszkowi papierosa. A jeśli tak jest? Jakby to było powiedzieć, że tak jest, że się wie, że tak jest?
– To trochę jak zakład – powiedział. – Ci, którzy stawiają na to, że Boga nie ma, albo że ten Bóg nie może zrobic nic, żeby im pomóc, przegrywają – jeśli Bóg m o ż e pomóc i pomoże, ale oni w to nie wierzą i dlatego nie proszą. Ale jeśli obstawiasz, że Bóg m o ż e pomóc i pomoże, co stracisz, jeśli naprawdę nie może? A jeśli masz rację, jeśli może pomóc i pomoże, wygrywasz i to bardzo wiele.
Nigdy o tym nie myślała. Wydawało się, że coś takiego można wymyśleć tylko, jeśli już się w to wierzy, że Bóg może pomóc. A ona wierzyła.
– Wiesz o czym mówi Ray – ciągnął Mike. – Możliwość istnienia leków. Prawdziwych leków. Nie tylko gadanie. Tu chodzi o przemianę czyjegoś serca i umysłu, o odsunięcie od niego cierpienia.
Co ja zrobię, pomyślała. Co ja zrobię. Cicho dała znać o swoim zainteresowaniu i zaskoczeniu:
– Ha.
– Przecież wiesz, że nigdy nie sądziłem, że mogę kogoś wyleczyć robiąc coś czy mówiąc. Uważałem, że oni leczą się sami, poprzez to co sami robią; ja byłem tylko po to, żeby uwierzyli, że potrafią.
– Głupek.
Podniósł wzrok słysząc to i po chwili zdawał się rozumieć, ale powiedział tylko:
– Rose, cąłe życie nie było niczego, czego pragnąłbym całym sercem. Tego chcę. I chcę, żebyś ty także tego pragnęła.
Papieros wypalił się do filtra i Rose utrąciła żarzący się popiół kciukiem i palcem wskazującym pozwalając kłębkowi opaść na gumową krawędź stopnia, o który się opierała; niech dogaśnie.
– Powiedz, co myślałaś – szepnął Mike – co myślisz.
Poczuła jak w środku rośnie to o czym myślała, nie dzisiaj, ale od dawna, tak dawna, ze mogło sie wydawać, iż nigdy bez tego nie żyła; chciała wszystko to wypowiedzieć, wyznać, że wywróciła samochód na Shadow River bez powodu, jak całymi tygodniami mieszkała jak gdyby w szklanej kuli, poza zasiegiem; ze nie zawsze pamiętała co robiła zeszłego wieczora lub tygodnia i jak weszła w posiadanie swej własności. Że wyobrażała sobie własną przyszłość w różnych wariantach po to tylko, by patrzeć jak obumierają. Jak bardzo bała się, że nie chcąc tego sama też może umrzeć: zgubić szlak, zabłądzić, odejść.
– Nie jest łatwo – powiedziała tylko.
Ulecz mnie, chciała powiedzieć.
– Nie jest łatwo – odparł. – Rose, to najbardziej zadziwiająca i cudowna rzecz, której doświadczyłem w życiu, której w ogóle można doświadczyć, ale to niełatwe. Trudne. Najtrudniejsze zadanie w życiu. To jak najtrudniejszy kurs, na który można zapisać się w koledżu, najtrudniejszy mecz jaki się zagrało, najtrudniejsze zbocze na które wjeżdża się rowerem. Tego nie da się kupić. Tego trzeba spróbować. Trzeba próbować i nie poddawać się. Wcześniej tego nie wiedziałem.
Patrzyła na niego na stopniach, z rękami splecionymi i zwieszonymi między kolanmi: patrzyła jak gdyby obserwując jego własne próby tu i teraz.
– Oo jest niesamowity – odezwał się po chwili. Potrząsnął głowa w zdumieniu. Wiedziała kogo ma na myśli. – Wiesz, że on śpi trzy godziny dziennie? Niewiarygodna energia. Musisz zobaczyć go kiedyś na kazaniu.
Nie odpowiedziała. Mike odetchnął jak gdyby miał zanurkować, jak gdyby to co miał teraz powiedzieć wymagało odwagi a przynajmniej tupetu.
– Muszę ci coś powiedzieć o tym miejscu i twojej pracy. Chodzi o to. Jeśli nie możesz się temu oddać, to nic tu po tobie.
– Chodzi ci o to, że mam nie wracać.
– Nie będzie tu do czego wracać. To miejsce się kończy, przynajmniej takie jakie dotąd było. Nie mogę ci teraz więcej powiedzieć, ale uratować je może teraz tylko Bóg. Jeśli mu je oddamy.
Poczuła, że musi iść do łazienki i to szybko. Zew natury owładnął ją bez ostrzeżenia. Wstała wciąż trzymając w palcach dopalające się kadzidełko.
– Mike.
– Stary świat umiera – powiedział jak gdyby cytując kogoś kogo powinna znać. – A nowy rodzi się w bólach.


Dodano: 2010-08-23 22:55:25
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS