NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Perry, Steve - "Matadora"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Perry, Steve - "Matador"
Tytuł oryginału: Matadora
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Data wydania: Sierpień 2010
ISBN: 978-83-7574-115-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 205 mm
Rok wydania oryginału: 1985
seria: Obca Krew
Tom cyklu: 2



Perry, Steve - "Matadora"

Załatwmy to bez broni

Śmierć wyłoniła się zza automatu do gry dla dzieci.
Tym razem tylko jeden mężczyzna, ale Dirisha wiedziała, że jest wyszkolony. Świadczył o tym sposób, w jaki się poruszał – w skupieniu, zachowując idealną Równowagę. Nie znała go, ale wiedziała, kim jest: roninem, podobnie jak ona, wojownikiem kroczącym Drogą Musashiego. Może na własne oczy widział ją w akcji, a może usłyszał o niej od kogoś, kto był świadkiem jej wyczynów. Koniec końców, postanowił jednak osobiście sprawdzić jej możliwości. Zawsze tak samo, zawsze pojawiał się ktoś, kto chciał ją sprawdzić.
Cholera.
Dobrze wiedziała, że ktoś musi zginąć, a śmierć miała ograniczony wybór – mogła sięgnąć po jednego z dwojga uczestników gry. Miejsce, w którym Dirisha Zuri czekała na zabójcę, nie przypominało chwalebnego pola bitwy; był to słabo oświetlony salon gier, wypełniony rzędami automatów holo i kabinami z symulatorami 3D. Z wyjątkiem Dirishy i jej przeciwnika w pobliżu nie było żywego ducha, co zresztą stanowiło powód, dla którego właśnie tutaj postanowiła stoczyć pojedynek. Jej oponent, potężny mężczyzna z jasnymi włosami i ciemną, herbacianą karnacją poruszał się umiejętnie, ale zbytnio rzucał się w oczy, by niespostrzeżenie śledzić kogoś o tak doskonałym wyszkoleniu jak Dirisha.
Skinęła na niego zrezygnowana.
– Jesteś uzbrojony?
Pokręcił głową.
– Załatwmy to bez broni.
– Nie ma sprawy.
Jeśli rzeczywiście był zaprawionym w bojach weteranem, to bez wątpienia miał przy sobie z pół tuzina broni różnego rodzaju: ogłuszacz, ostrze ukryte w klamrze u pasa, elektrokastety, a może nawet długopis miotający pociski. W każdym razie Dirisha miała je wszystkie. Póki co trzymał puste dłonie tak, by je widziała, ale to akurat nic nie znaczyło. Jeśli starcie przybierze dla niego niepomyślny obrót, może sięgnąć po broń. Ona by się nie zawahała. Zwycięstwo stanowiło powód do dumy, walka fair niekoniecznie. Póki co jednak, musiała się przekonać, na co go stać…
Herbacianoskóry wysunął lewą stopę o kilka centymetrów i obrócił się nieznacznie. Uniósł obie ręce – lewą wysoko, prawą niżej – i usztywnił palce, przyciskając kciuki do wnętrz dłoni. Znajdował się w odległości czterech metrów.
Dirisha przybrała postawę neutralną; stała odprężona, przyglądając się przeciwnikowi, by określić jego styl. Bez wątpienia opanował któryś ze stylów zaczepnych, najprawdopodobniej też nie mieszał go z elementami innych. Niewykluczone, że osiągnął w nim prawdziwe mistrzostwo, ale jego postawa zdradzała o wiele więcej niż powinna. Naprawdę doświadczony ronin starałby się maskować aż do ostatniej chwili.
Herbacianoskóry przesunął się do przodu o pół metra. Jego ruchy były oszczędne, jak bokser nie odrywał stóp od ziemi. Karate lub kung-fu, wywnioskowała Dirisha. Albo któraś z ich niezliczonych odmian.
Sądząc po rozbudowanych mięśniach ramion, preferował rozwiązania siłowe. Bez wątpienia wyprowadzał bardzo silne ciosy i w tym pokładał nadzieję na zwycięstwo. No dobra. Dirisha wiedziała, że nie powinna oczekiwać forów i bez względu na rozwój sytuacji, zawsze reagować transem, ale doświadczenie samo podsuwało jej wnioski. Jeśli zaś te okażą się trafne, być może poradzi sobie z przeciwnikiem bez większych trudności. Może nawet nie będzie musiała go zabijać ani okaleczać.
Zbliżył się o kolejne pół metra, przesuwając stopy po brudnych płytkach podłogi. Błękitne światło z jakiejś hologry opromieniło jego twarz, aż zmrużył oczy. To samo światło połyskiwało na jej czarnej skórze.
Jest zdenerwowany, pomyślała.
Zły znak. Sama w ogóle nie czuła strachu. Została znakomicie wyszkolona w czterech Sztukach i nieco gorzej w parunastu innych. Wiedziała, że są tylko dwie opcje – zwycięstwo lub porażka. Pozostawało prawidłowo zastosować wyuczone techniki, nic poza tym. Nie było czasu ani miejsca na rozmyślanie o konsekwencjach. Robiła to, co musiała, najlepiej jak potrafiła. Więcej dać z siebie nie mogła, mniej nie miała zamiaru.
Herbacianoskóry przysunął się jeszcze bliżej. Miał teraz Dirishę w zasięgu ciosu, jednocześnie pozostając poza jej strefą ataku. Na krótką chwilę skupiła się na tym mężczyźnie, który rzucił jej wyzwanie. Ciekawe, o czym myślał? Wiedziała, co widzi – dobrze zbudowaną, stojącą luźno wysoką kobietę około trzydziestki o czekoladowej skórze i zielonych oczach, ubraną w czerwony kostium z tuniką. Nie mógł wiedzieć, czym się dotąd zajmowała, gdzie bywała i jakie siły ją ukształtowały. Nie, widział jedynie innego gracza, naśladowcę starożytnego wojownika o imieniu Musashi, kolejnego człowieka dążącego do mistrzostwa w walce. Widział w niej sprawdzian własnych sił. Widział krwawe starcie.
Przez krótką chwilę Dirisha rozważała, czy się nie odwrócić i nie uciec. Walka z tym człowiekiem wydawała się bezcelowa, podobnie jak toczenie gry, której zasady opanowała całą dekadę temu na Mti. Dążyła do perfekcji, ale tej części dążeń miała już dosyć. Dawno temu nauczyła się wykorzystywać każdą okazję, by uniknąć walki, zwłaszcza z niedoświadczonym przeciwnikiem. Z początku pojedynki były niezwykle ekscytujące, sprawiały, że krew huczała jej w głowie. Nie przejmowała się nawet wtedy, gdy przegrywała i spędzała całe dnie, a czasem tygodnie na doprowadzenie siebie i swego ciała do optymalnego stanu. Z chęcią godziła się na owe niedogodności, gdyż były związane z rolą, którą pragnęła odgrywać. A teraz? Teraz chciała się uczyć i cieszyć samotnością. Unikała wypatrzonych przez siebie graczy, sama nie rzucała wyzwań, starała się nie wyróżniać w każdym nowym dojo. Kłopot w tym, że inni gracze już o niej wiedzieli, a reszcie wystarczało zobaczyć kilka jej ruchów, by dostrzec imponujące umiejętności. Równie dobrze mogłaby nosić jaskrawy znak widoczny dla wszystkich, którzy dorównywali jej talentem.
Zaalarmował ją odgłos zbyt gwałtownie wciąganego powietrza. Myśli pierzchły. Herbacianoskóry był prawie gotów do natarcia. Dirisha nie dała po sobie poznać, że to dostrzegła, lecz w duchu zaczęła się przygotowywać do autotransu.
Rzucił się do ataku. Uniósł pięść, chcąc ją wbić w gardło Dirishy. Śmiertelny cios miażdżący tchawicę.
Dirisha umknęła w prawo, wykonując obrót wokół własnej osi i odpowiednio rozstawiła stopy. Jednocześnie chwyciła wyciągniętą rękę i zastosowała atemi waza, rzut oburęczny. Herbacianoskóry stracił równowagę i poleciał bezwładnie do przodu. Jeśli nie wiedział, jak się podnieść po upadku… Przyciągnął do siebie ramię, przetoczył się i błyskawicznie skoczył na równe nogi. Natychmiast się odwrócił. Manewr uchronił go przed bolesnym upadkiem, ale Dirisha już znała prawdę. Zarówno atak, jak i reakcja po nim zdradziły, że mężczyzna nie dorasta jej do pięt. Walka w zasadzie dobiegła końca.
– Co powiesz na remis, tygrysku? Jedna runda dla zabawy i tyle?
Potrząsnął głową ze złością.
– Nie ma mowy!
Chciała westchnąć, ale się powstrzymała. Był kiepski, o wiele gorszy niż zakładała. Poruszał się całkiem dobrze, lecz w fazie pasywnej wypadał o wiele lepiej niż podczas starcia. Nie zdarzało się to często, ale nie było całkiem niespotykane. Każdy bardziej doświadczony ronin wolałby się wycofać, zrozumiawszy, że wyzwanie go przerasta. W przeciwnym razie sam się prosił o kłopoty.
Herbacianoskóry wydał z siebie gardłowy ryk i ruszył do kolejnego ataku. Tym razem szykował się do niskiego kopnięcia, ale Dirisha wiedziała, że cios będzie o wiele za silny i zbyt wolny. Stopa oderwała się od ziemi, mierząc ku jej kroczu…
Wykonała unik i nagle znalazła się za jego plecami. Zacisnęła prawą pięść i wbiła dwa kłykcie tuż powyżej jego lewej nerki. Jęknął, a ona poczuła, jak powietrze ucieka mu z płuc. Nim zdążył się otrząsnąć, poderwała lewą nogę i kopnęła go w wewnętrzną stronę kolana. Noga Herbacianoskórego ugięła się i grzmotnęła nakolannikiem w płytki podłogowe. Dirisha usłyszała trzask pękającej kości, ale mimo to mężczyzna zdołał się odtoczyć. Gdy znów się poderwał, przeniósł ciężar ciała na zdrową nogą. Wpatrywał się w przeciwniczkę, jakby nie rozumiał, z kim ma do czynienia. Wykrzywił twarz w grymasie bólu.
Nie mógł kontynuować walki ze strzaskaną rzepką. Dirisha nie przepadała za podobnymi metodami, ale były one skuteczne. Ból stanowił najlepszy sposób na wyeliminowanie przeciwnika z walki, zaraz po unieszkodliwiającej kontuzji. Odrobina kleju ortostatycznego i rzepka będzie jak nowa, a póki co, Herbacianoskóry musiał skapitulować.
– I po tańcu, tygrysku – rzekła Dirisha. – Ściągnijmy tu medyków.
Herbacianoskóry błyskawicznie wsunął dłoń do kieszeni tuniki i wyszarpnął jednostrzałowy miotacz. Wycelował w stronę przeciwniczki.
Dirisha równie szybko trąciła dłonią klamrę pasa i wyszarpnęła z ukrytej kieszeni strzałkę kinzoku. Cisnęła nią z rozmachem, przechodząc w płynny obrót, który zakończyła saltem w tył. Gazowy ładunek eksplodował, chmura stalowych pocisków przecięła miejsce, gdzie Dirisha stała jeszcze przed sekundą. Jeden z pocisków trafił ją w kostkę, ale odbił się od kości, pozostawiając niegroźne skaleczenie. Czekało ją twarde, ale równe lądowanie.
Wyprostowała się i spojrzała na Herbacianoskórego. Na jego twarzy nie było ani śladu bólu, z mięśni znikło napięcie. Strzałka kinzoku tkwiła w czole, z pewnością zabił go wstrząs mózgu. Herbacianoskóry wypadł z gry.



Dodano: 2010-08-11 16:51:13
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS