NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Niven, Larry - "Pierścień"
Wydawnictwo: Solaris
Cykl: Świat Pierścienia
Tytuł oryginału: Ringworld
Tłumaczenie: Patryk Sawicki
Data wydania: Czerwiec 2010
Wydanie: III
ISBN: 978-83-7590-052-1
Oprawa: twarda
Format: 125 x 200 mm
Liczba stron: 360
Cena: 45,90 zł
Rok wydania oryginału: 1970
Wydawca oryginału: Ballantine Books
Tom cyklu: 1



Niven, Larry - "Pierścień" #2

Rozdział 2
…i jego różnorodna załoga

Louis Wu znał ludzi, którzy korzystając z kabiny teleportacyjnej zamykali oczy. Przeskok scenerii przyprawiał ich o zawrót głowy. Dla Louisa było to bez sensu, ale z drugiej strony niektórzy z jego przyjaciół potrafili zachowywać się jeszcze dziwniej.
Wybrał adres nie zamykając oczu. Obserwujący go obcy zniknęli. Ktoś krzyknął „Patrzcie, wrócił!”
Dookoła drzwi zebrał się tłum. Louis musiał użyć siły, żeby mimo wszystko je otworzyć.
– Szlag by was wszystkich! Nikt z was nie poszedł do domu? – Rozłożył ramiona, żeby ich objąć, a następnie niczym pług ruszył przed siebie spychając ich do tyłu. – Zróbcie przejście, prostaki! Zaraz przybędą kolejni goście.
- Świetnie! – wykrzyczano mu do ucha. Ktoś nieznajomy zacisnął palce jego dłoni na szklance z jakimś trunkiem. Louis objął siedmiu albo ośmiu z zaproszonych gości znajdujących się w zasięgu jego ramion i uśmiechnął się, rad z powitania.
Louis Wu. Z daleka można go było wziąć za człowieka o pochodzeniu orientalnym, z bladożółtą skórą i falistymi, białymi włosami. Cenną niebieską szatę nosił niedbale, powinna ograniczać jego ruchy, ale tak nie było.
Z bliska okazywało się, iż pierwsze wrażenie było mylne. Skóra nie miała odcienia żółtobrązowego, lecz była w kolorze chromowej żółci, czyli mniej więcej takim, jak u komiksowego bohatera Fu Manchu. Biel niezbyt przesadnie grubego warkocza nie wynikała z wieku, lecz była idealna z prawie niezauważalną domieszką niebieskiego, niczym światło karłowatej gwiazdy. Jak wszyscy mieszkaniacy, Louis Wu gustował w kosmetycznych barwnikach.
Nawet niezbyt uważnemu obserwatorowi rzucało w oczy, że Louis wyglądał jak typowy mieszkaniak. Rysy jego twarzy nie były kaukaskie, mongolskie, ani negroidalne, choć występowała w nich mieszanka wszystkich trzech: jednolitość której wykształcenie się musiało wymagać całych pokoleń. Jak na grawitację rzędu 1 G, miał postawę swobodną i niewymuszoną. Ściskał szklankę i uśmiechał się do swoich gości.
A konkretniej, jakoś tak wyszło, że skierował uśmiech ku parze opalizujących, znajdujących się o cal od jego twarzy srebrnych oczu.
Przypadkiem stanął nos w nos i pierś w pierś z dzieczyną o imieniu Teela Brown. Miała niebieską skórę pokrytą siatką srebrnych nici, falującą niczym ogniste płomienie fryzurę, a jej oczy przypominały wypukłe lustra. Była dwudziestolatką, z którą Louis już wcześniej wymieniał płytkie, pełne banałów i sztucznego entuzjazmu uwagi. Co nie zmieniało faktu, że dziewczyna była bardzo ładna.
- Muszę cię o coś zapytać – powiedziała szybko. – Jak udało ci się ściągnąć tu Trinoka?
- Nie mów mi, że ciągle tu jest.
- Och, nie. Kończyło mu się powietrze i musiał wracać do domu.
- Z jego strony było to drobne, niewinne kłamstewko – poinformował ją Louis. – Produkująca powietrze dla Trinoków aparatura działa przez całe tygodnie. Jeżeli naprawdę chcesz wiedzieć, ten konkretny Trinok w przeszłości był przez pewien czas moim gościem i więźniem. Jego statek uległ zniszczeniu na krawędzi znanej nam przestrzeni, a załoga zginęła i musiałem przetransportować go do Margrave, żeby zmontowali dla niego kontener środowiskowy.
W oczach dziewczyny pojawiło się radosne zaskoczenie. Louis przyjemnie skonstatował, że pomimo kruchej urody, sprawiającej wrażenie, iż dziewczyna wygląda na mniejszą niż jest w istocie, ich oczy znajdują się na tej samej wysokości. Teela podniosła wzrok nad ramieniem Louisa; jej tęczówki poszerzyły się jeszcze bardziej. Louis odwrócił się i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Z kabiny teleportacyjnej wychodził właśnie lalkarz Nessus.
***
Louis wpadł na ten pomysł, kiedy opuszczali „Krushenkos”. Próbował przekonać Nessusa, żeby powiedział im coś na temat celu wyprawy, lalkarz jednak bał się, że w lokalu jest podsłuch.
- No to przyjdź do mnie – zasugerował Louis.
- Przecież masz gości!
- Nie w gabinecie, który jest absolutnie wolny od pluskiew. Poza tym, pomyśl o zainteresowaniu, jakie wzbudzisz na przyjęciu! Chociaż trzeba założyć, że do tej pory może zwiali już do domów.
Efekt wywołany przybyciem nowego gościa był dla Louisa wystarczającą satysfakcją. Przez dłuższą chwilę jedynym dźwiękiem rozchodzącym się po sali był stukot kopyt lalkarza. Za Nessusem w przebłysku światła zmaterializował się kzin Mówiący-Do-Zwierząt. Potoczył wzrokiem po morzu ludzkich twarzy otaczających kabinę teleportacyjną, po czym powoli obnażył swoje kły.
Ktoś wylał z wrażenia połowę swojego drinka do palmy doniczkowej. Jedna z gałęzi gadających paprotek zaszczebiotała coś gniewnie. Ludzie odsunęli się od kabiny. Pojawieniu się nowych gości towarzyszyły komentarze w stylu:
- Wszystko w porządku, ja też ich widzę.
- Tabletki na trzeźwienie? Zaraz poszukam…
- Ten to potrafi urządzić imprezę, prawda?
- Stary dobry Louis…
- Jak to coś nazywałeś?
Nie wiedzieli, co myśleć o Nessusie. Większość gości udała, że lalkarza po prostu nie widzą; ludzie obawiali się wygłoszenia jakiegokolwiek komentarza z obawy zrobienia z siebie idiotów. W przypadku Mówiącego-Do-Zwierząt, zareagowali jeszcze ostrożniej. Jednego z najgroźniejszych przeciwników ludzkości, kzina, traktowano z szacunkiem podszytym trwogą, niczym starożytnego herosa.
- Proszę za mną – zwrócił się Louis do lalkarza. Miał nadzieję, że kzin pójdzie za nimi.
– Przepraszam – zagrzmiał, przepychając się przez tłum. Na liczne spojrzenia, w których kryła się wyważona mieszanka podekscytowania i zdziwienia odpowiadał skąpym, tajemniczym uśmieszkiem.
***
Kiedy znaleźli się bezpiecznie w jego biurze, Louis zamknął starannie drzwi i włączył zestaw antypodsłuchowy.
– W porządku. Kto ma ochotę na aperitif?
- Mogę wypić trochę burbonu, jeżeli go podgrzejesz – powiedział kzin. – Ale równie chętnie się napiję, gdy go nie podgrzejesz.
- Nessus?
- Może być jakikolwiek sok roslinny. Poproszę ciepły marchewkowy?
- Uuum… – skomentował wybór Louis, ale wydał instrukcję barkowi, który sprokurował szklankę ciepłego soku marchewkowego.
Nessus usadowił się na swojej podkulonej zadniej nodze, kzin opadł zaś ciężko na dmuchaną pufę. Pod jego ciężarem powinna była wybuchnąć jak lichy balonik. Największy wróg ludzkości siedzący spokojnie na zbyt małej dla niego powierzchni wyglądał zarazem ciekawie i osobliwie.
Wojny pomiędzy ludźmi a kzinami były liczne i okrutne. Gdyby kzinowie wygrali pierwsze z nich, ludzkość zostałaby zniewolona i na wieki stałaby się zwykłą karmą. Podczas kolejnych wojen wrogowie ponieśli jednak ciężkie straty. Mieli zwyczaj przeprowadzania ataku bez przygotowania. Koncept cierpliwości i planowania stanowił dla nich zagadkę, zaś pojęcia litości bądź wojny na małą skalę były im całkowicie obce. W wyniku każdego ze starć tracili znaczą część populacji, obciążano ich również kontrybucją w postaci konfiskaty kilku zamieszkanych przez nich światów.
Od dwustu pięćdziesięciu lat kzinowie nie zaatakowali już żadnego z obszarów kontrolowanych przez ludzi. Nie mieli na to środkow ani sił. I przez minione dwieście pięćdziesiąt ludzie nie zaatakowali światów należących do kzinów, czego ci nie mogli pojąć. Próby zrozumienia ludzi przyprawiały ich o ból głowy.
Byli brutalni i twardzi, a zawołany tchórz Nessus ubliżył czterem dorosłym z nich w publicznej restauracji.
- Opowiedź mi raz jeszcze – poprosił Louis – o przysłowiowej ostrożności lalkarzy, bo coś mogło mi umknąć.
- Być może nie byłem z tobą kompletnie szczery, Louis. Moi ziomkowie uważają mnie za szaleńca.
- Och, to w porządku. – Louis zaczerpnął haust ze szklanicy wręczonej mu w ramach anonimowej darowizny. Była to wódka z sokiem ze ślinojagód i kawałkami lodu.
Kzin poruszył nerwowo ogonem.
– Dlaczego mamy lecieć z osobnikiem uznanym przez swoich za wariata? Musisz być naprawdę szalony, jeżeli chcesz podróżować z kzinem.
- Zbyt łatwo wyciągacie pochopne wnioski – powiedział Nessus swoim miękkim, przekonującym i niewiarygodnie zmysłowym głosem. – Ludzie nigdy nie spotkali lalkarza, który nie byłby postrzegany przez innych jako obłąkany. Żaden obcy nigdy nie widział świata lalkarzy, zaś żaden zdrowy na umyśle lalkarz nie zawierzyłby swojego życia zawodnym systemom podtrzymywania życia statku kosmicznego i nie zaryzykowałby narażenia się na nieznane, możliwie zabójcze niebezpieczeństwa obcego świata.
- Szurnięty lalkarz, dorosły kzin i ja. Lepiej, żeby czwarty członek załogi był psychiatrą.
- Nie Louis, żaden z naszych kandydatów nie jest psychiatrą.
- A niby dlaczego nie?
- Mój wybór nie był przypadkowy. – Lalkarz pociągał ze swej szklanicy jednymi ustami, zaś przemawiał drugimi. – Po pierwsze, kwestia mojej obecności. Nasza przyszła wyprawa ma na celu przyniesienie korzyści mojej rasie, więc musieliśmy wyznaczyć reprezentanta, który będzie na tyle szalony, żeby stawić czoło nieznanemu światu, a mimo to wystarczająco poczytalny, żeby wykorzystać swój intelekt w celu przetrwania. Tak się składa, że prawie spełniam obydwa te warunki. Mieliśmy powody żeby dołączyć do wyprawy przedstawiciela kzinów. To, co ci teraz zdradzę, Mówiący, jest wielką tajemnicą. Obserwowaliśmy wasz gatunek od bardzo długiego czasu. Wiedzieliśmy o waszym istnieniu jeszcze przed atakiem, jaki przeprowadziliście na ludzkość.
- Dobrze, że się nam nie pokazywaliście – warknął kzin.
- Bez wątpienia. Od początku wiedzieliśmy, że rasa kzinów jest równie bezużyteczna, co niebezpieczna. Rozpoczęliśmy badania mające na celu stwierdzenie, czy istnieje możliwość bezpiecznej eksterminacji waszego gatunku.
- Zaraz zawiążę ci obie szyje w supeł.
- Nie popełnisz żadnego aktu przemocy.
Kzin wstał.
- On ma rację – wtrącił się Louis. – Siadaj, Mówiący. Zabijąc lalkarza niczego nie zyskasz.
Kzin ponownie usiadł i po raz kolejny pufa wytrzymała.
- Projekt został anulowany – powiedział Nessus. – Odkryliśmy, że wojny pomiędzy ludzkością a kzinami wystarczająco ograniczyły waszą chęć ekspansji i zmniejszyły zagrożenie z waszej strony. Ale kontynuowaliśmy obserwację. - Na przestrzeni kilku stuleci, zaatakowaliście światy ludzi sześć razy. W każdym przypadku zostaliście pokonani, tracąc średnio dwie trzecie męskiej populacji w każdej z wojen. Mam powiedzieć, jak to świadczy o waszej inteligencji? Nie? Tak czy siak, nigdy nie groziła wam eksterminacja. Wasze bezrozumne samice w dużej mierze nie były wystawione na działania wojenne, więc następne pokolenie pomagało uzupełnić niedobory. Niemniej jednak konsekwentnie pozbawiliście się imperium, które budowaliście tysiące lat. Pojęliśmy, że kzinowie bardzo szybko ewoluują.
- Ewoluują?
Nessus warknął jakieś słowo w Języku Bohaterów. Louis podskoczył w miejscu. Nie zdawał sobie sprawy, że gardła lalkarzy są do tego przystosowane.
- Tak – powiedział Mówiący. – Myślałem, że właśnie tego słowa użyłeś. Ale nie rozumiem jego zastosowania w tej rozmowie.
- Ewolucja opiera się na przetrwaniu najlepiej przystosowanych. W ciągu kilku stuleci wojen kzinów, najlepiej przystosowanymi okazali się ci z twojego gatunku, którzy mieli dość rozumu, bądź byli na tyle przewidujący, iż unikali walki z istotami ludzkimi. Rezultaty mówią same za siebie. Przez niemal dwieście kzinowych lat pomiędzy waszą rasą a ludźmi panuje pokój.
- Bo wojna nie miałaby najmniejszego sensu! Nie wygralibyśmy jej!
- To nie powstrzymywało waszych przodków.
Mówiący pociągnął łyk swojego ciepłego burbona. Jego ogon, goły i różowy niczym u szczura, zadrgał lekko, zdradzając konsternację.
- Zostaliście zdziesiątkowani – powiedział lalkarz. – Wszyscy żyjący dzisiaj kzinowie są potomkami tych, którzy uniknęli śmierci w wojnach z ludźmi. Niektórzy spośród nas wysnuli przypuszczenie, że obecnie posiedliście inteligencję, empatię, bądź samokontrolę potrzebną do kontaktów z innymi rasami.
- Tak więc zaryzykujesz swoje życie, podróżując z kzinem.
- Tak – orzekł Nessus, drżąc na całym ciele. – Mam silną motywację. Dano mi do zrozumienia, że jeżeli potrafię dowieść wartości swej odwagi poprzez oddanie cennej przysługi mojemu gatunkowi, dostanę pozwolenie na rozmnażanie.
- Trudno nazwać to twardym postanowieniem – powiedział Louis.
- Jest też drugi powód dla obecności kzina. Stawimy czoło niewiadomemu środowisku kryjącemu w sobie nieznane niebezpieczeństwa. Któż byłby lepszym zabezpieczeniem, niż kzin?
- Mam bronić lalkarza?
- Czy to brzmi niedorzecznie?
- W istocie - odrzekł Mówiący. – Nie umyka mi również humor tej sytuacji. A co z tym tu, Louisem Wu?
- Nasze kontakty z ludźmi były wielce owocne. Było więc naturalne, że postanowiliśmy wybrać przynajmniej jednego z nich. Na swój własny, lekkomyślny sposób, Louis Gridley Wu dobrze się sprawdza w walce o przetrwanie.
- W istocie jest niedbały i lekkomyślny. Wyzwał mnie na walkę wręcz.
- A czy przyjąłbyś wyzwanie, gdyby nie obecność Hrotha? Wyrządziłbyś mu krzywdę?
- I miałbym w niesławie zostać zesłany do domu po wywołamiu poważnego incydentu między naszymi rasami? Ale nie w tym rzecz, prawda? – nalegał kzin.
- Może właśnie w tym. Louis pozostał przy życiu. Wiesz już teraz, że nie zdołasz go zastraszyć. A co z tego wynika?
Louis zachował taktowne milczenie. Jeżeli lalkarz chciał docenić jego zimną krew, Louis Wu nie miał nic przeciwko temu.
- Wymieniłeś swoje motywy – powiedział Mówiący. – Pomówmy teraz o moich. Co przyniesie mi dołączenie do twojej wyprawy?
I tak przeszli do interesów.



Dodano: 2010-06-23 13:47:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS