NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Martine, Arkady - "Pustkowie zwane pokojem"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Harris, Charlaine - "Klub Martwych"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Harris, Charlaine - "Sookie Stackhouse"
Tytuł oryginału: Club Dead
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Luty 2010
ISBN: 978-83-7480-159-1
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 386
Cena: 29,99 zł
Rok wydania oryginału: 2003
Tom cyklu: 3



Harris, Charlaine - "Klub Martwych"

Rozdział pierwszy

Kiedy weszłam do domu Billa, mój wampir siedział zgarbiony nad komputerem. W ostatnich paru miesiącach ten scenariusz stał się aż za bardzo znajomy. Jeszcze kilka tygodni temu, gdy przychodziłam, Bill odrywał się od pracy, teraz jednak bardziej pociągała go klawiatura.
– Witaj, kochanie – rzucił z roztargnieniem, nie odwracając wzroku od ekranu.
Na biurku, obok klawiatury stała pusta butelka po Czystej Krwi grupy zero. Dobrze, przynajmniej pamiętał, że czasem trzeba coś zjeść.
Bill, który nie lubi chodzić w dżinsach i podkoszulkach, miał tego dnia na sobie spodnie khaki i koszulę w stonowaną niebiesko-zieloną kratę. Jego skóra jarzyła się, a gęste ciemne włosy pachniały szamponem „Herbal Essence”. Bez wątpienia podnieciłby dziś każdą kobietę. Pocałowałam go w szyję, ale nie zareagował. Polizałam jego ucho. Nadal nic.
Przez ostatnie sześć godzin nieźle się uwijałam w barze „U Merlotte’a” i za każdym razem, ilekroć klient zapomniał mi dać napiwku albo jakiś głupiec poklepał mnie po tyłku, pocieszałam się myślą, że za chwilkę znajdę się sam na sam z moim chłopakiem, z którym cudownie pobaraszkujemy w łóżku i który poświęci mi całą swą uwagę.
Niedoczekanie moje! Nie miałam na co liczyć.
Westchnęłam przeciągle, po czym obrzuciłam piorunującym spojrzeniem plecy Billa. Były to piękne plecy o szerokich ramionach, na które zamierzałam patrzeć z bardzo, bardzo bliska, a może nawet przy okazji wbijać w nie paznokcie. Ogromnie na to liczyłam. Odetchnęłam głęboko.
– Za minutkę zajmę się tobą – oznajmił mój wampir.
Na ekranie komputera dostrzegłam zdjęcie dystyngowanego mężczyzny o srebrzystych włosach i ciemnej opaleniźnie. Wyglądał seksownie, był w typie Anthony’ego Quinna. Seksowny i dobrze zbudowany. Pod zdjęciem widniało nazwisko, a poniżej tekst, który zaczynał się od słów: „Urodzony w 1756 roku na Sycylii”. W momencie gdy otworzyłam usta, chcąc skomentować fakt, że wbrew legendzie wampiry można jednak sfotografować, Bill odwrócił się i odkrył, że czytam.
Wcisnął klawisz i zdjęcie zniknęło z ekranu. Zagapiłam się na niego bezradnie, nie do końca wierząc w to, co właśnie zrobił.
– Sookie – rzucił, zmuszając się do uśmiechu.
Nie wysunął kłów, co oznaczało, że z pewnością nie jest w nastroju, którego się po nim spodziewałam. Dokładniej mówiąc, nie miał ochoty na cielesne igraszki ze mną. Podobnie jak wszystkie inne wampiry, Bill wysuwa kły tylko wtedy, gdy ma ochotę possać krew, uprawiać seks lub jedno i drugie. (Niektóre wampiry posuwają się w tych zabawach za daleko i zdarza się, że jeden czy drugi miłośnik kłów straci życie, ale moim zdaniem większość tych osób pociąga właśnie ów element niebezpieczeństwa). Chociaż niektórzy sugerują, że ja również należę do żałosnych istot, które się kręcą wokół wampirów w nadziei na przyciągnięcie ich uwagi, prawda jest inna – związałam się i pragnę utrzymywać kontakt wyłącznie z jednym wampirem (co zresztą nie zawsze mi się udaje), osobnikiem, który właśnie siedzi przede mną. A on zaczyna mieć przede mną sekrety. I wcale się szczególnie nie cieszy, że mnie widzi.
– Billu – odparowałam zimno.
Atmosfera była napięta. Coś iskrzyło. Ale na pewno nie z powodu zwiększonego libido Billa („libido” było w moim kalendarzu Słowem Dnia).
– Zapomnij o tym, co właśnie zobaczyłaś. Nic nie widziałaś – pouczył mnie stanowczo.
Przyglądał mi się twardo ciemnymi piwnymi oczyma.
– Ehe... – odburknęłam, chyba z lekkim sarkazmem. – A nad czym tak siedzisz?
– Otrzymałem tajną misję.
Nie wiedziałam – śmiać się czy obrazić i odejść. Zapanowałam jednak nad sobą, uniosłam brwi i czekałam na więcej informacji. Bill jest oficerem śledczym Piątej Strefy, wampirzej jednostki administracyjnej, czyli Luizjany. Eric, szef tejże Strefy, nigdy przedtem nie przydzielał Billowi żadnego zadania, o którym mój wampir nie mógłby mi powiedzieć. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj należałam do ekipy dochodzeniowej i mimo swej niechęci stanowiłam jej integralny element.
– Eric nie może się o niczym dowiedzieć – wyjaśnił Bill. – Żaden z wampirów Piątej Strefy nie może o niczym wiedzieć.
Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem.
– Jeżeli zatem... nie pracujesz dla Erica, kto zlecił ci tę misję? – Ponieważ bolały mnie nogi, klęknęłam i oparłam się o kolana Billa.
– Królowa Luizjany – odparł niemal szeptem.
Patrzył na mnie z ogromną powagą, więc usiłowałam się nie roześmiać, ale nie wytrzymałam. Zaczęłam chichotać i nie mogłam przestać.
– Mówisz serio? – spytałam wreszcie, choć doskonale znałam odpowiedź.
Bill prawie nigdy nie żartuje.
Przytuliłam twarz do jego uda, żeby nie dostrzegł mojego rozbawienia. Potem zerknęłam na niego. Był wyraźnie wkurzony.
– Jestem śmiertelnie poważny – zapewnił mnie.
Jego głos brzmiał tak twardo, że zmusiłam się do zmiany nastawienia.
– Okej, chciałabym zrozumieć – oznajmiłam dość spokojnie. Usiadłam na podłodze po turecku i położyłam ręce na kolanach. – Pracujesz dla Erica, który jest szefem Piątej Strefy, lecz istnieje także królowa? Królowa Luizjany?
Bill skinął głową.
– Czyli że podzieliliście nasz stan na strefy, a królowa jest zwierzchniczką Erica, ponieważ jego siedziba znajduje się w Shreveport, mieście leżącym w Piątej Strefie?
Ponownie potwierdził. Przyłożyłam rękę do twarzy i potrząsnęłam głową.
– A gdzie ona mieszka? W Baton Rouge?
Stolica stanu wydała mi się miejscem oczywistym.
– Nie, nie. W Nowym Orleanie. Oczywiście.
Oczywiście. Wampirza centrala. Czytając gazety, można by pomyśleć, że w Nowym Orleanie nie sposób rzucić kamieniem i nie trafić w jednego z nieumarłych (chociaż jedynie prawdziwy głupiec poważyłby się na taki gest). Nowoorleański przemysł turystyczny kwitł, ale do miasta nie przyjeżdżali już ci sami ludzie co kiedyś – lubiący alkohol i dobrą zabawę bywalcy parad. Nowi turyści pragnęli zbliżyć się do wampirów, odwiedzić wampirzy bar, wynająć nieumarłą prostytutkę lub obejrzeć pokaz wampirzego seksu.
Tylko o tym słyszałam, bo od dzieciństwa nie byłam w Nowym Orleanie. Rodzice zabrali tam kiedyś mnie i mojego brata Jasona. Nie miałam jeszcze wtedy siedmiu lat, ponieważ później tato i mama zginęli w wypadku.
Zmarli prawie dwadzieścia lat przed dniem, w którym wampiry wystąpiły w pewnym programie telewizji kablowej i obwieściły, że od dawna egzystują wśród nas. Postanowiły się ujawnić niedługo po odkryciu przez Japończyków krwi syntetycznej, dzięki której wampir, by żyć, nie musi już wysysać krwi z istot ludzkich.
Wampirza społeczność w USA pozwoliła się najpierw ujawnić japońskim klanom wampirzym. Potem, równocześnie, w większości krajów na świecie, które mają telewizję (a który dziś nie ma?), w setkach języków setki starannie wybranych wampirów o ujmującej powierzchowności wygłaszały to samo oświadczenie.
Tej nocy, czyli dwa i pół roku temu, my, zwykli ludzie dowiedzieliśmy się, że w naszym otoczeniu zawsze żyły potwory.
Równocześnie jednak usłyszeliśmy, że pragną one żyć z ludźmi w zgodzie. „Nie stanowimy dla was zagrożenia” – mówiły wampiry. „Do życia nie potrzebujemy już waszej krwi”.
Łatwo można sobie wyobrazić, że tej nocy kanały nadające oświadczenie miały niezwykłą oglądalność. A później podniosło się ogromne oburzenie.
Reakcje na usłyszane rewelacje zmieniały się w zależności od kraju.
Najgorzej wampiry zostały przyjęte przez kraje muzułmańskie. Nawet nie chcecie wiedzieć, co się przydarzyło nieumarłemu rzecznikowi w Syrii, chociaż chyba jeszcze gorszą – i ostateczną – śmiercią zmarła wampirzyca z Afganistanu. (Gdzie tamtejsze wampiry miały rozum, wybierając do tego paskudnego zadania istotę płci żeńskiej? Cóż, wampiry może i są inteligentne, czasami jednak wyraźnie widać, że nie mają pojęcia o współczesnym świecie).
Niektóre kraje – spośród których należy wymienić Francję, Włochy i Niemcy – w ogóle nie uznały wampirów za pełnoprawnych obywateli.
Wiele innych – jak Bośnia, Argentyna i większość afrykańskich – odmówiło wampirom statusu prawnego, czyniąc je w ten sposób łatwym celem dla łowców nagród. Natomiast Stany Zjednoczone, Anglia, Meksyk, Kanada, Japonia, Szwajcaria czy państwa skandynawskie potraktowały nieumarłych z większą tolerancją.
Trudno ustalić, czego wampiry się spodziewały. A ponieważ latami potajemnie egzystowały wśród żywych, nauczyły się nie ujawniać tajemnic dotyczących swojej struktury społecznej i rządowej. Dlatego też obecne wyjaśnienia Billa stanowiły dla mnie absolutną nowość.
– Więc królowa wampirów Luizjany przydzieliła cię do tajemnego projektu – podsunęłam, siląc się na obojętny ton. – I właśnie z tego powodu od wielu tygodni spędzasz całe noce przy komputerze.
– Tak – przyznał Bill.
Wziął butelkę Czystej Krwi i podniósł do ust, pozostało w niej jednak zaledwie kilka kropel. Poszedł korytarzem do małej kuchni (podczas przebudowy starego domu rodzinnego, zmniejszył kuchnię, wówczas już bowiem jej nie potrzebował) i wyjął z lodówki kolejną butelkę. Słyszałam, że ją otwiera i wstawia do kuchenki mikrofalowej. Gdy krew się ogrzała, wrócił, potrząsając zatkaną kciukiem butelką, by wyrównać temperaturę zawartości.
– No to ile czasu zamierzasz poświęcić temu projektowi? – zadałam pytanie, które wydało mi się logiczne.
– Tyle, ile będzie trzeba – odparował niezbyt uprzejmie. Był wyraźnie rozdrażniony.
Hm... Czyżby nasz miesiąc miodowy dobiegł końca? Oczywiście mam na myśli miesiąc miodowy w przenośni, ponieważ z racji tego, że Bill jest wampirem, nie mogę go poślubić właściwie nigdzie na świecie.
Poza tym, jakoś mi się do tej pory nie oświadczył...
– No cóż, jeśli jesteś tak bardzo pochłonięty swoim przedsięwzięciem, lepiej będę się trzymała z daleka od ciebie do czasu aż je ukończysz – oznajmiłam powoli.
– Tak pewnie byłoby najlepiej – odparł po dostrzegalnej przerwie, a ja poczułam się tak, jakby rąbnął mnie pięścią w brzuch.
Wstałam w mgnieniu oka i już wkładałam płaszcz na mój zimowy strój roboczy, na który składały się czarne spodnie, biały podkoszulek z długim rękawem, dekoltem w łódkę i haftem „Merlotte” nad lewą piersią. Odwróciłam się do Billa plecami, by nie widział mojej twarzy.
Nie chciałam się rozpłakać, więc nie spojrzałam na niego, nawet kiedy poczułam na ramieniu dotyk jego ręki.
– Muszę ci coś powiedzieć – oznajmił typowym dla siebie chłodnym, spokojnym głosem.
Zastygłam, przerywając wkładanie rękawiczek, nie mogłam się jednak zmusić nawet do zerknięcia na Billa. Niech mówi do moich pleców.
– Jeśli coś mi się stanie – kontynuował (i w tym momencie powinnam się zacząć martwić) – musisz zajrzeć do kryjówki, którą zbudowałem w twoim domu. Powinien tam być mój komputer. I płyty. Nic nikomu nie mów. Jeśli komputera nie będzie w kryjówce, przyjedź i poszukaj go tutaj. Przyjedź za dnia i weź ze sobą broń. Zabierz komputer i wszystkie nośniki, jakie znajdziesz, a później ukryj je w mojej, jak ją nazywasz, dziupli.
Skinęłam głową. Na pewno dostrzegł ten ruch. Nie byłam w stanie się odezwać.
– Jeżeli nie wrócę i nie otrzymasz ode mnie żadnej wiadomości przez... powiedzmy... osiem tygodni... tak, osiem, przekaż Ericowi wszystko, co ci dzisiaj powiedziałem. I poproś go o ochronę.
Nie odzywałam się. Byłam zbyt nieszczęśliwa, żeby się wściekać, i czułam, że za chwilę się rozpłaczę. Gwałtownie pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Mój koński ogon mocno smagnął mi kark.
– Wyjeżdżam wkrótce do... Seattle – ciągnął Bill.
Poczułam, że jego chłodne wargi muskają miejsce, którego dotknęła kitka.
Kłamał.
– Kiedy wrócę, porozmawiamy.
Perspektywa tej rozmowy nie wydała mi się pociągająca. Powiedziałabym raczej, że propozycja Billa zabrzmiała złowieszczo.
Znowu kiwnęłam głową. Nie odezwałam się, bo w tej chwili naprawdę płakałam. Nie zamierzałam jednak pokazać Billowi łez, prędzej wolałabym umrzeć.
I tak się rozstaliśmy tej zimnej grudniowej nocy.

***

Nazajutrz wpadłam na niemądry pomysł i postanowiłam pojechać do pracy okrężną drogą. Byłam w takim nastroju, że widziałam cały świat w czarnych barwach. Mimo niemal całkowicie bezsennej nocy coś mnie ostrzegało, że poczuję się jeszcze gorzej, jeśli pojadę Magnolia Creek Road; a jednak pojechałam. Chociaż dzień był zimny i brzydki, wokół starej rezydencji Bellefleurów „Belle Rive” wrzało jak w ulu. Przed domem sprzed wojny secesyjnej stała furgonetka z firmy dezynsekcyjnej i samochód projektanta mebli kuchennych, a dostawca desek na szalunek parkował przed kuchennym wejściem. Wiele się obecnie działo w życiu Caroline Holliday Bellefleur, starszej damy, która od dobrych osiemdziesięciu lat rządzi „Belle Rive” i (przynajmniej częściowo) Bon Temps. Zastanawiałam się, co myślą na temat tych wszystkich zmian w rezydencji jej wnuki: prawniczka Portia i detektyw Andy. Mieszkali z babcią (tak jak ja kiedyś z moją) przez całe swoje dorosłe życie. Chyba przynajmniej cieszą się, widząc, że babci sprawia przyjemność remont posiadłości...
A moją babcię zamordowano kilka miesięcy temu...
Bellefleurowie nie mieli z tym nic wspólnego. I, rzecz jasna, nie istniał żaden powód, dla którego Portia i Andy mieliby się podzielić ze mną nowo zdobytym bogactwem. Tak naprawdę, oboje unikali mnie jak zarazy. Mieli wobec mnie dług wdzięczności i nie mogli tego znieść. A i tak nie zdawali sobie sprawy, jak wiele mi zawdzięczają.
Otrzymali ostatnio tajemniczy spadek po krewnym, który rzekomo „zmarł w tajemniczy sposób gdzieś w Europie” – tak powiedział Andy, opowiadając o pieniądzach kumplowi z posterunku, gdy popijali w „Merlotcie”. Kiedy Maxine Fortenberry podrzuciła bilety na loterię kółka kobiet przy Kościele Baptystów Getsemani, powiedziała mi, że „panna Caroline”, chcąc ustalić tożsamość ofiarodawcy, przejrzała wszystkie rodzinne dokumenty, jakie zdołała znaleźć; niestety, bez rezultatu.
„Panna Caroline” nie miała jednak najwyraźniej żadnych skrupułów, jeśli chodzi o wydawanie tych pieniędzy.
Nawet Terry Bellefleur, kuzyn Portii i Andy’ego, jeździł teraz nowym pikapem, który stał na ubitej ziemi podwórza przed jego jednopiętrowym domem. Lubiłam Terry’ego, poranionego weterana z Wietnamu. Wiedziałam, że nie ma wielu przyjaciół, i nie zazdrościłam mu nowego auta.
Niemniej jednak pomyślałam o gaźniku, który dopiero co musiałam wymienić w moim starym samochodzie. Zapłaciłam od razu, choć przez chwilę chciałam spytać Jima Downeya, czy nie przyjąłby połowy kwoty, rozkładając mi pozostałe koszty na następne dwa miesiące. Ale przecież Jim miał żonę i troje dzieci. Pomyślałam, że może poproszę Sama Merlotte’a, mojego szefa, o dodatkowe godziny w barze. Skoro Bill pojechał do Seattle, równie dobrze mogłabym przeprowadzić się do „Merlotte’a”, gdyby tylko Sam potrzebował mnie tam non stop. Ja bez wątpienia potrzebowałam pieniędzy.
Mijając „Belle Rive”, naprawdę walczyłam z uczuciem zazdrości. Ruszyłam na południe, a potem skręciłam w Hummingbird Road i skierowałam się do baru. Wmawiałam sobie, że wszystko będzie dobrze, że, gdy Bill wróci z Seattle (czy skądkolwiek), będzie ponownie namiętnym kochankiem, okaże mi uczucie i sprawi, że znów poczuję się kimś wyjątkowym. Chciałabym się znowu poczuć z kimś związana, a nie tak samotna jak teraz.
Miałam oczywiście brata, Jasona. Ale niezależnie od więzów krwi i łączącej nas przyjaźni, brat to tylko brat.
Przede wszystkim jednak czułam się w tej chwili odrzucona. A przez lata znałam to uczucie tak dobrze, jak gdyby było moją drugą skórą.
Na pewno nie chciałam wracać do tego stanu.




Dodano: 2010-03-06 13:48:28
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS