NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Wyndham, John - "Dzień tryfidów / Poczwarki"
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: Styczeń 2010
ISBN: 978-83-7590-039-2
Oprawa: twarda
Liczba stron: 450
Seria: Klasyka SF



Wyndham, John - "Poczwarki" #3

3.


Chodziłem zobaczyć się z Sophie zwykle raz lub dwa razy na tydzień. Nauka, jaką pobieraliśmy — wyglądało to tak, że którakolwiek z grona starszych kobiet uczyła jakieś sześcioro dzieci czytać i pisać, i trochę rachować — odbywa¬ła się rano. W czasie południowego posiłku nie było trudno wymknąć się wcześniej od stołu i zniknąć do czasu, dopóki wszyscy nie zaczęli sobie wyobrażać, że ktoś inny znalazł dla mnie jakieś zajęcie.
Gdy jej kostka wyzdrowiała zupełnie, Sophie pokazy¬wała mi ulubione zakątki swego terytorium.
Któregoś dnia zabrałem ją na naszą stronę wielkiego nasypu, żeby jej pokazać maszynę parową. W obrębie stu mil nie było innej maszyny i byliśmy z niej bardzo dumni. Corky, który jej doglądał, gdzieś odszedł, lecz drzwi w głę¬bi szopy były otwarte i dolatywały stamtąd rytmiczne od¬głosy: stękanie, zgrzyty, pykanie. Odważyliśmy się podejść do progu i zajrzeć w mrok panujący wewnątrz. Było czymś fascynującym obserwowanie, jak wielkie belki poruszają się z sapaniem w górę i w dół, podczas gdy w cieniu dachu ogromna belka poprzeczna kołysała się w przód i w tył, po każdym zakołysaniu zatrzymując się na chwilę, jakby na¬bierała energii do następnego wysiłku. Było to fascynują¬ce, lecz — po pewnym czasie — monotonne.
Dziesięć minut nam wystarczyło i wycofaliśmy się, żeby wspiąć się na szczyt sterty drewna obok szopy. Usiedliśmy tam, a cała sterta drżała pod nami, gdy maszyna ciężko sapała.
— Wuj Axel powiada, że Starzy Ludzie musieli mieć o wiele lepsze maszyny niż nasza — powiedziałem jej.
— Ojciec mówi, że gdyby czwarta część tego, co opo¬wiada się o Starych Ludziach, była prawdą, to oni musieliby być magami, a nie prawdziwymi ludźmi — odparo¬wała Sophie.
— Ale oni byli cudowni — upierałem się.
— On mówi, że zbyt cudowni, żeby to było prawdą — powiedziała.
— Czy on nie sądzi, że potrafili latać, tak jak ludzie mówią? — spytałem.
— Nie. To śmieszne. Gdyby oni umieli, to my umielibyśmy także.
— Ale oni umieli robić mnóstwo rzeczy, które my uczy¬my się robić od początku — zaprotestowałem.
— Ale nie latać — potrząsnęła głową. — Albo się umie latać, albo się nie umie, a my nie umiemy — powiedziała.
Pomyślałem, żeby jej opowiedzieć o tym, jak śniło mi się miasto i latające nad nim stwory, ale ostatecznie sen nie dowodzi niczego, więc dałem spokój. Teraz zleźliśmy w dół, zostawiliśmy maszynę z jej sapaniem i zgrzytaniem i po¬szliśmy w stronę domu Sophie.
John Wender, jej ojciec, wrócił z jednej ze swych po¬dróży. Z zewnętrznej szopy, gdzie rozciągał skóry na ramach, dobiegały uderzenia młotka, a całe miejsce zalaty¬wało odorem tej pracy. Sophie podbiegła i zarzuciła mu ręce na szyję. Wyprostował się, przytulając ją do siebie jednym ramieniem.
— Cześć, kurczaczku — powiedział.
Ze mną przywitał się poważniej. Mieliśmy milczącą umowę, że postępujemy z sobą jak mężczyzna z mężczyzną. Zawsze tak było. Gdy zobaczył mnie po raz pierwszy, popa¬trzył na mnie w taki sposób, że aż mnie przestraszył, więc bałem się odezwać w jego obecności. Ale stopniowo to się zmieniło. Zostaliśmy przyjaciółmi. Pokazywał mi i opo¬wiadał mnóstwo interesujących rzeczy — a mimo to, kiedy czasem na niego spojrzałem, widziałem, że zerka na mnie z niepokojem.
I nic dziwnego. Dopiero w kilka lat później potrafiłem ocenić, jak bardzo musiał się zaniepokoić, kiedy wrócił do domu i dowiedział się, że Sophie zwichnęła nogę w kostce i że to właśnie David Strorm, akurat on, syn Josepha Strorma, widział jej stopę. Przypuszczam, że musiała go bardzo kusić myśl, iż tylko martwy chłopiec potrafi dotrzymać obietnicy... Może to pani Wender mnie uratowała.
Ale sądzę, że uspokoiłby się, gdyby się dowiedział o in¬cydencie w moim domu w jakiś miesiąc po tym, jak pozna¬łem Sophie.
Wbiłem sobie drzazgę w rękę, a kiedy ją wyjąłem, ran¬ka bardzo krwawiła. Poszedłem z tym do kuchni, ale wszy¬scy byli zbyt zajęci kolacją, żeby się mną kłopotać, więc sam wyszukałem sobie jakąś szmatkę w szufladzie. Przez kilka minut niezgrabnie próbowałem opatrzyć rankę, po¬tem zauważyła to matka. Chrząknęła z dezaprobatą i ka¬zała mi obmyć rękę. Potem pięknie zawiązała szmatkę, mrucząc, że oczywiście musiało mi się to zdarzyć właśnie wtedy, gdy ona jest zajęta. Powiedziałem, że mi przykro, i dodałem:
— Sam bym to świetnie zrobił, gdybym miał jeszcze jedną rękę.
Musiałem podnieść głos, bo w całym pokoju zaległo mil¬czenie, jakby uderzył piorun.
Matka zdrętwiała. Spojrzałem na nagle uciszony pokój. Na Mary stojącą z ciastem w ręku, na dwóch robotników czekających na swoją porcję, na ojca, który miał właśnie zająć miejsce u szczytu stołu, i na innych; wszyscy oni wpa¬trywali się we mnie. Zauważyłem wyraz twarzy ojca: zdumienie właśnie przeradzało się w gniew. Przestraszony, lecz nic nie pojmując, patrzyłem, jak zaciska wargi, wy¬suwa szczękę i ściąga brwi nad wciąż jeszcze niedowie-rzającymi oczyma. Zapytał:
— Coś ty powiedział, chłopcze?
Znałem ten ton. W rozpaczliwym pośpiechu usiłowałem się domyślić, jakie przestępstwo popełniłem tym razem. Za¬jąknąłem się i wy dukałem:
— Ja... ja po... powiedziałem, że bym sam to zrobił.
W jego oczach było teraz mniej niedowierzania, a więcej oskarżenia.
— I pragnąłeś mieć trzecią rękę!
— Nie, ojcze. Powiedziałem tylko: gdybym miał jeszcze jedną rękę...
— ...Umiałbyś sobie to zawiązać. Cóż to było, jeśli nie pragnienie?
— Myślałem tylko: gdybym — protestowałem. Byłem przerażony i zanadto zmieszany, żeby wyjaśnić, iż przypadkowo tylko użyłem tego wyrażenia na określenie trudności, którą można było określić także w inny sposób. Zda¬łem sobie sprawę, że wszyscy przestali teraz wpatrywać się we mnie i patrzą lękliwie na ojca. Wyglądał groźnie.
— Ty — mój własny syn — wzywałeś diabła, żeby ci dał trzecią rękę! — oskarżał mnie.
— Ależ nie. Ja tylko...
— Cicho bądź, chłopcze. Słyszeli cię wszyscy w tym pokoju. Na pewno postąpisz lepiej, jeśli nie będziesz kła¬mał.
— Ale...
— Wyrażałeś niezadowolenie z kształtu ciała, które dał ci Bóg — z kształtu stworzonego na Jego obraz. Tak czy nie?
— Powiedziałem tylko, że gdybym...
— Bluźniłeś, chłopcze. Szukałeś błędu w Normie. Wszyscy cię tu słyszeli. Co masz na to do powiedzenia? Wiesz, czym jest Norma?
Przestałem protestować. Dobrze wiedziałem, że ojciec w swym obecnym nastroju, nie będzie próbował mnie zro¬zumieć. Mruknąłem jak papuga:
— Norma jest obrazem Boga.
— Więc wiesz, a jednak, wiedząc to, świadomie pragną¬łeś być odmieńcem. Jest to rzecz straszna, jest to rzecz oburzająca. Ty, mój syn, popełniasz bluźnierstwo, i to w obecności swych rodziców!
Swym najsurowszym głosem, jakim mówił z kazalnicy, dodał:
— Czym jest odmieniec?
— Stworzeniem przeklętym w obliczu Boga i ludzi — wymamrotałem.
— I tym pragnąłeś być! Co masz do powiedzenia?
Z głęboko ukrytą w sercu pewnością, że cokolwiek po¬wiem, nie będzie miało żadnego znaczenia, miałem usta zaciśnięte, a oczy spuszczone.
—- Na kolana! — rozkazał. — Klęknij i módl się!
Wszyscy inni także uklękli. Ojciec mówił podniesionym głosem:
— Panie, zgrzeszyliśmy zaniedbaniem. Błagamy, byś nam wybaczył, że nie pouczyliśmy lepiej tego dziecka o Twych prawach...
Modlitwa trwała czas dłuższy. Po „Amen” nastąpiła pauza, w końcu ojciec powiedział:
— Teraz idź do swojego pokoju i módl się. Módl się, nieszczęsny chłopcze, o przebaczenie, na które nie zasługu¬jesz, lecz które Bóg może ci zesłać w Swoim miłosierdziu. Przyjdę do ciebie później.

W nocy, kiedy udręka, spowodowana wizytą ojca, nieco osłabła, leżałem bezsennie i zastanawiałem, się. Ani mi się śniło pragnąć trzeciej ręki. Lecz nawet gdybym jej prag¬nął?... Jeśli czymś tak strasznym jest już sama myśl o posiadaniu trzech rąk, cóż by się stało, gdyby się je miało rzeczywiście — albo gdyby w jakiś inny sposób było się nie w porządku; gdyby się miało, na przykład, dodatkowy palec?...
A kiedy w końcu usnąłem, miałem sen.
Zebraliśmy się wszyscy na podwórzu, tak jak to zrobi¬liśmy przy ostatnim Oczyszczeniu. Wówczas małe bezwłose cielątko czekało tam, patrząc głupio przymrużonymi oczami na nóż w ręku mego ojca: tym razem była to mała dziew¬czynka, Sophie, stojąca boso i usiłująca bezskutecznie ukryć cały długi rząd palców, który wszyscy mogli widzieć na każdej z jej stóp. Wszyscy staliśmy, patrząc na nią i czeka¬jąc. Teraz Sophie zaczęła biegać od jednej osoby do drugiej, błagając je o pomoc, lecz nikt się nie poruszył i wszystkie twarze były bez wyrazu. Ojciec zaczął ku niej iść, nóż bły¬szczał w jego ręku. Sophie oszalała, rzucała się wśród nie-ruchomych ludzi, a łzy spływały jej po twarzy. Ojciec, su¬rowy, nieubłagany, wciąż zbliżał się do niej; a jednak nikt nie poruszył się, żeby jej pomóc. Ojciec wciąż się zbliżał. rozłożywszy swoje długie ręce, żeby mu się nie wymknęła.
Schwytał ją i zaciągnął z powrotem na środek podwórza. Rąbek słońca zaczął ukazywać się nad horyzontem i wszy¬scy zaczęli śpiewać hymn. Ojciec trzymał Sophie jedną ręką, tak samo jak trzymał wyrywające się cielę. Drugą rękę wzniósł wysoko, a gdy ją opuścił, nóż błysnął w świe¬tle wschodzącego słońca dokładnie tak, jak błysnął, gdy przecinał gardło cielątku...
Gdyby John i Mary Wender byli przy mnie, gdy obu¬dziłem się z krzykiem, a potem leżałem w ciemności, usiłując przekonać się, że ów straszliwy obraz był tylko snem, to myślę, że ogromnie uspokoiliby się w duchu.


Dodano: 2010-02-04 16:49:54
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS